poniedziałek, 29 października 2018

Kontratak Ziobry



Wybory samorządowe osłabiły Zbigniewa Ziobrę. W partii uważają, że gdyby nie wywołał dyskusji wokół polexitu, wynik PiS byłby lepszy. Ale Ziobro nie chce zostać kozłem ofiarnym

Renata Grochal

Nastroje w PiS w pierwszych dniach po wyborach samorzą­dowych falowały, to było jak rollercoaster. W niedzielny wie­czór Jarosław Kaczyński ogłosił co prawda czwarte zwycięstwo z rzędu, ale stan partyjnych emo­cji lepiej oddaje fakt, że wieczór wyborczy zakończo­no już po godzinie. Doradca Kaczyńskiego tłumaczy, że prezes był zirytowany, bo z pierwszych badań exit poll wynikało, że PiS będzie mieć samodzielną większość tylko w jednym sejmiku, tak jak dotąd, a liczono na osiem. Do tego partia przegrała Warszawę już w pierwszej turze, choć sondaże wskazywały, że pojedynek rozstrzyg­nie się w drugiej.
   Według moich rozmówców w PiS, już w czasie wieczoru wy­borczego Kaczyński mówił współpracownikom, że główną przyczyną słabego wyniku była dyskusja na temat polexitu, wywołana na finiszu kampanii wnioskiem do Trybunału Kon­stytucyjnego skierowanym przez Zbigniewa Ziobrę. Na cztery dni przed wyborami okazało się, że Ziobro, szukając rozwiąza­nia konfliktu wokół sądów, wniósł do TK o uznanie jednego z artykułów unijnego traktatu za sprzeczny z konstytucją. Koali­cja Obywatelska okrzyknęła to jako wstęp do wyprowadzenia Polski z Unii. To zmo­bilizowało mieszkańców wielkich miast do udziału w wyborach i głosowania prze­ciwko PiS. Dlatego w Warszawie i innych dużych miastach wybory zakończyły się w pierwszej turze. Jak mówi mi polityk z władz PiS, PO bardzo umiejętnie wyko­rzystała wątek polexitu, którego Polacy na­prawdę się boją.
   - 80 proc. Polaków uważa, że to dobrze, że Polska jest w UE, więc granie kartą rze­komego polexitu powoduje od razu zjazd poparcia dla PiS - dodaje mój rozmówca.
   W otoczeniu premiera pojawiło się po­dejrzenie, że Ziobro grał na osłabienie wyniku PiS, żeby sukces w wyborach nie wzmocnił za bardzo Morawieckiego, który był twarzą kampanii samorządowej. Lu­dzie szefa rządu przypominają, że podob­nie było z nowelizacją ustawy o IPN. Tuż po powołaniu Morawieckiego na urząd premiera resort Ziobry wrócił do projektu nowelizacji ustawy, który był w sejmowej zamrażarce, żeby odciąć PiS od centrowe­go elektoratu. A pozyskanie centrowych wyborców miało być jednym z głównych zadań nowego premiera.
   Ziobro od trzech lat walczy z Morawieckim o wpływy w PiS i rząd dusz na prawicy. Teraz - jak mówi część moich rozmów­ców - Morawiecki miał zażądać od Kaczyńskiego, żeby wresz­cie przeciął konflikt z Ziobrą.

SZYDŁO ATAKUJE MORAWIECKIEGO
Gdy w powyborczy poniedziałek na naradzie u Kaczyńskiego w siedzibie partii przy Nowogrodzkiej zebrali się najważniejsi politycy Zjednoczonej Prawicy, atmosfera była grobowa. Pod­czas dyskusji zaczęto obarczać winą za słaby wynik Ziobrę. Była premier Beata Szydło zaatakowała Morawieckiego, mówiąc, że Ziobro przecież konsultował z nim skierowanie wniosku do TK. Morawiecki nie odpowiedział. Ale Ziobro - jak twierdzą w PiS - na serio przestraszył się, że Kaczyński może uwierzyć w wer­sję, że on z premedytacją grał na osłabienie wyniku PiS. A to mo­głoby oznaczać jego polityczny koniec. Dlatego przystąpił do kontrataku.
   We wtorek w gabinecie Kaczyńskiego przy Nowogrodzkiej zebrało się kierownictwo całej koalicji. Oprócz Kaczyńskiego, Morawieckiego, marszałków Sejmu, Senatu, ministrów obro­ny, spraw wewnętrznych i administracji oraz wiceprezesów PiS, Adama Lipińskiego i Beaty Szydło, zaproszono także ko­alicjantów. Z partii Porozumienie byli Jarosław Gowin i Adam Bielan, a Solidarną Polskę reprezentował Ziobro. Zaproszono także Patryka Jakie­go, mimo że wystąpił z SP.
   Ziobro, żeby uprzedzić ewentualny atak, sam poruszył temat wniosku do Trybuna­łu. Przekonywał, że to nie on odpowiada za ujawnienie wniosku w mediach, tylko Trybunał Konstytucyjny. Bo on skierował wniosek 5 października, a TK opublikował go na swojej stronie internetowej dopiero tuż przed wyborami. Gdyby TK zrobił to wcześniej, byłoby wystarczająco dużo cza­su, żeby wytłumaczyć opinii publicznej, że PiS nie chce wyprowadzać Polski z Unii.
   Ku zaskoczeniu uczestników narady od Ziobry odciął się Jaki, jego niedawny pod­władny i zaufany współpracownik. Powie­dział, że kwestia polexitu zaszkodziła mu w kampanii, bo zmobilizowała wyborców w Warszawie. W PiS mówią, że Jaki już mentalnie jest poza Solidarną Polską. Ma dostać od Kaczyńskiego propozycję startu do Parlamentu Europejskiego. W PiS krą­ży plotka, że już w kampanii Jaki złożył de­klarację lojalności prezesowi.
   Z kolei współpracownicy ministra sprawiedliwości uważają, że to wszyst­ko próba zrobienia z Ziobry kozła ofiar­nego. Ale on tylko wykonywał polecenia premiera, bo od początku roku to szef rządu przejął wszystkie sprawy związane z Unią i konfliktem dotyczącym zmian w sądownictwie. Zaufany człowiek Ziobry dodaje, że we wrześniu odbyły się dwa spotkania, z udziałem Ziobry i Morawieckiego, na których omawiano kwestię wnio­sku do Trybunału. Minister sprawiedliwości proponował, żeby przy okazji kampanii samorządowej złożyć jeszcze w Sejmie projekt zaostrzenia kar za najcięższe przestępstwa, bo z badań wynika, że oczekują tego mieszkańcy wielkich miast i mogłoby to pomóc PiS w kampanii wyborczej.
   - Ale premier stwierdził, że tym się zajmiemy po kampanii, a teraz tylko rozszerzamy wniosek do TK - relacjonuje mój rozmówca. Dodaje, że o sprawie był poinformowany także Ja­rosław Kaczyński.
   Rzeczniczka rządu Joanna Kopcińska obiecała odpowiedzieć na pytanie, czy rzeczywiście były dwa spotkania z udziałem premiera w sprawie wniosku do TK. Ale potem przestała odbierać telefony. Morawiecki tuż po ujawnieniu wniosku przy­znał w rozmowie z Wirtualną Polską, że wiedział o inicjatywie Ziobry, a Kaczyński enigmatycznie powiedział, że nie ma do ministra żalu.
   Na wtorkowej naradzie Kaczyński tonował emocje. Mówił, że sprawę wniosku Ziobry do Trybunału trzeba wyjaśnić, ale nie teraz, tylko po drugiej turze wyborów samorządowych. Prezes był już w lepszym humorze, bo we wtorek okazało się, że wynik PiS w sejmikach jest lepszy, niż pierwotnie sądzono. Par­tia najprawdopodobniej będzie rządziła w sześciu sejmikach. Kaczyński nalegał, żeby zakończyć temat Ziobry.

WAJCHA NA JAKIEGO TO BYŁ BŁĄD
Według moich rozmówców przegrana Patryka Jakiego w War­szawie już w pierwszej turze uświadomiła Kaczyńskiemu i Morawieckiemu, że w kampanii popełniono szereg błędów, i to nie tylko na finiszu. Błędem było już samo postawienie na Jakie­go. Lepiej było zastosować manewr z kampanii prezydenckiej w 2015 roku i wybrać kogoś nieznanego, jak Andrzej Duda, albo mniej wyrazistego, jak marszałek Senatu Stanisław Karczewski.
   W otoczeniu Morawieckiego panuje przekonanie, że w kam­panię warszawską zainwestowano zbyt wiele. Według premiera toporna propaganda w TVP zmobilizowała wyborców w mia­stach przeciwko PiS. A publiczna telewizja niepotrzebnie tak bardzo pompowała Jakiego. Przez to wyborcy w innych częś­ciach kraju mieli wrażenie, że pojedynek Jaki - Trzaskowski jest najważniejszym starciem tej kampanii, co spotęgowało wraże­nie porażki PiS w stolicy.
   - Od początku było wiadomo, że PiS nie ma szans wygrać w Warszawie. A przez to, że wajcha w TVP była całkowicie prze­stawiona na Jakiego, inni kandydaci, choćby Mirosława Stachowiak-Różecka we Wrocławiu, nie weszli nawet do drugiej tury. Ale taka była decyzja prezesa TVP Jacka Kurskiego - podkreśla współpracownik premiera Morawieckiego. Dodaje, że szef rządu chciałby wymiany prezesa TVP na kogoś bardziej umiarkowane­go. W PiS krąży nazwisko Doroty Gawryluk z Polsatu, ale kilku rozmówców powątpiewa, żeby Jarosław Kaczyński się na to zde­cydował. Bo Kurski wykonuje wszystkie jego polecenia.
   Działacze z warszawskich struktur PiS są wściekli na Jakiego, bo do sejmiku z Warszawy weszło mniej radnych niż cztery lata temu. Zabrakło jednego mandatu do tego, by PiS mogło zbudo­wać koalicję w sejmiku mazowieckim.
   - Niefortunne porównanie przez Jakiego wyborów w Warsza­wie z powstaniem warszawskim na finiszu kampanii sprawiło, że 200 tys. ludzi więcej poszło do wyborów zagłosować przeciwko Jakiemu. A gdyby udało nam się zdemobilizować wyborców PO i mieszkańcy Wilanowa nie poszliby tak tłumnie do urn, to PiS wygrałoby siódmy sejmik - mówi ważny polityk PiS.

ZWROT PRZED EUROWYBORAMI
Bliski doradca Kaczyńskiego uważa, że teraz PiS musi się sku­pić na tym, żeby nie przegrać wyborów do Parlamentu Europejskiego, które odbędą się w maju. O wyniku tych wyborów roz­strzygają wielkie miasta, bo w nich fre­kwencja jest dużo wyższa niż na prowincji.
Dlatego PiS będzie miało trudniej. Poza tym eurowybory w naturalny sposób premiują ugrupowania proeuropejskie, takie jak Ko­alicja Obywatelska.
   - Musimy złagodzić ostry kurs, żeby po­prawić wynik w miastach, bo wybory sa­morządowe pokazały, że jesteśmy świetni w mobilizowaniu twardego elektoratu, tyle że nie swojego, ale opozycji - mówi autoironicznie doradca prezesa. Dlatego w najbliższych miesiącach PiS będzie ła­godzić kurs. Ten sam rozmówca dodaje, że trzeba będzie jakoś wybrnąć z konflik­tu wokół sądownictwa, tak by Trybuna­łowi Sprawiedliwości UE wytrącić z ręki argumenty, które mogą doprowadzić do ukarania Polski. Wyrok tego Trybunału może zapaść w okolicach eurowyborów, a to byłoby dla PiS rujnujące w kampanii.
To oznacza, że PiS będzie musiało uznać, że Małgorzata Gersdorf wciąż pozostaje pierwszą prezes Sądu Najwyższego.
   W kręgu premiera Morawieckiego sły­chać także, że mało prawdopodobne jest, żeby PiS zdecydowało się przed wyborami w 2019 r. na rozpra­wę z mediami prywatnymi, czego domaga się część prawico­wych dziennikarzy. Także Jarosław Kaczyński w powyborczą niedzielę mówił, że PiS będzie musiało ciężko pracować w ciągu kolejnego roku, „także po to, by w ostatnich momentach przed wyborami nie spadały na nas różne ciosy, bo tak było tym ra­zem”. W partii odebrano to jako nawiązanie do ujawnionych przez Onet taśm Morawieckiego i zapowiedź wprowadzenia ustawy dekoncentracyjnej. Która uderzy w prywatne media.
   - To było tylko straszenie. Wątpię, żeby prezes zdecydował się na kolejną wojnę z UE i Stanami Zjednoczonymi, których wła­dze na pewno wystąpiłyby w obronie TVN - mówi bliski dorad­ca prezesa PiS.

REKONSTRUKCJA RZĄDU
Ludzie z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego mówią, że wybo­ry samorządowe osłabiły Ziobrę, a lekko wzmocniły Morawie­ckiego. Premier, który do PiS dołączył po wyborach w 2015 r., po raz pierwszy wygrał jakąś kampanię. Poza tym Morawiecki przeszedł „próbę ognia”, bo chociaż jego wizerunek ucierpiał z powodu afery taśmowej, to wyborcy PiS jednak go zaakcepto­wali. Dlatego Kaczyński do wyborów parlamentarnych nie wy­mieni szefa rządu. Za to Morawiecki - jak mówią jego ludzie - będzie chciał poukładać rząd po swojemu i z pewnością dosta­nie na to zgodę prezesa. Zmiany w rządzie mają nastąpić jesz­cze przed eurowyborami, a gabinet ma być bardziej umiarkowany. Z rządu odejdzie część ministrów, którzy będą kandydować do Parlamentu Europejskiego, m.in. kry­tykowana za nieudane zmiany w szkołach minister edukacji Anna Zalewska, wice­premier Beata Szydło czy minister ds. po­mocy humanitarnej Beata Kempa.
   Bardzo prawdopodobne jest, że przy tej okazji Morawiecki będzie chciał się pozbyć także Ziobry. Stronnicy ministra sprawiedliwości przekonują, że to nie będzie łatwe, bo Ziobro ma asa w ręka­wie. W sejmikach na Podlasiu i w Świętokrzyskiem, które PiS odbiło z rąk PO i PSL, samodzielna większość PiS wisi na jednym radnym, a w każdym z tych sejmików Ziobro ma swoich lu­dzi. W kierownictwie PiS mówią, że od­wołanie Ziobry wbrew jego woli byłoby dla Zjednoczonej Prawicy zbyt kosztow­ne. Ugrupowanie Ziobry ma siedmiu po­słów i nie ma ich kim zastąpić. Poza tym Kaczyński zdaje sobie sprawę, że odej­ście Ziobry, pupila ojca Rydzyka, mo­głoby kosztować Zjednoczoną Prawicę utratę 2-3 punktów procentowych w wy­borach. A to mogłoby oznaczać przegra­ną w 2019 r.
   Dlatego bardziej prawdopodobny jest aksamitny scenariusz. Na początek zostaną osłabione wpływy Ziobry w spółkach skarbu państwa, a Kaczyński będzie go namawiał do startu w wyborach do Parlamentu Europejskiego.
   - Jeśli prezes uzna, że Ziobro powinien startować do europarlamentu, to nie pozostanie mu nic innego, jak się z tym pogo­dzić - przyznaje bliski współpracownik ministra. Chociaż dziś Ziobro nie pali się do wyjazdu do Brukseli, to w marcu, gdy będą tworzone listy, może zacząć kalkulować, że nawet jeśli PiS wy­gra kolejne wybory parlamentarne, to on może nie wejść do rzą­du. A jeśli PiS przegra, to on będzie pierwszym, którego Koalicja Obywatelska będzie chciała postawić przed Trybunałem Stanu. Bo Schetyna, jak mówią w PiS, to jest „rzeźnik, który nie przepu­ści Ziobrze tak łatwo jak niegdyś Tusk”. I być może Ziobro sam dojdzie do wniosku, że start do europarlamentu to dla niego naj­lepsze wyjście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz