Wybory samorządowe
osłabiły Zbigniewa Ziobrę. W partii uważają, że gdyby nie wywołał dyskusji
wokół polexitu, wynik PiS byłby lepszy. Ale Ziobro nie chce zostać kozłem
ofiarnym
Renata Grochal
Nastroje
w PiS w pierwszych dniach po wyborach samorządowych falowały, to było jak rollercoaster. W niedzielny wieczór Jarosław Kaczyński ogłosił co prawda
czwarte zwycięstwo z rzędu, ale stan partyjnych emocji lepiej oddaje fakt, że
wieczór wyborczy zakończono już po godzinie. Doradca Kaczyńskiego tłumaczy, że
prezes był zirytowany, bo z pierwszych badań exit poll wynikało,
że PiS będzie mieć samodzielną większość tylko w jednym sejmiku, tak jak dotąd,
a liczono na osiem. Do tego partia przegrała Warszawę już w pierwszej turze,
choć sondaże wskazywały, że pojedynek rozstrzygnie się w drugiej.
Według moich rozmówców w PiS, już w czasie wieczoru wyborczego
Kaczyński mówił współpracownikom, że główną przyczyną słabego wyniku była
dyskusja na temat polexitu,
wywołana na finiszu kampanii wnioskiem do
Trybunału Konstytucyjnego skierowanym przez Zbigniewa Ziobrę. Na cztery dni
przed wyborami okazało się, że Ziobro, szukając rozwiązania konfliktu wokół
sądów, wniósł do TK o uznanie jednego z
artykułów unijnego traktatu za sprzeczny z konstytucją. Koalicja Obywatelska
okrzyknęła to jako wstęp do wyprowadzenia Polski z Unii. To zmobilizowało
mieszkańców wielkich miast do udziału w wyborach i głosowania przeciwko PiS.
Dlatego w Warszawie i innych dużych miastach wybory zakończyły się w pierwszej
turze. Jak mówi mi polityk z władz PiS, PO bardzo umiejętnie wykorzystała
wątek polexitu, którego Polacy naprawdę się boją.
- 80 proc. Polaków uważa, że to dobrze, że Polska jest w UE, więc granie
kartą rzekomego polexitu
powoduje od razu zjazd poparcia dla PiS -
dodaje mój rozmówca.
W otoczeniu premiera pojawiło się podejrzenie, że Ziobro grał na
osłabienie wyniku PiS, żeby sukces w wyborach nie wzmocnił za bardzo
Morawieckiego, który był twarzą kampanii samorządowej. Ludzie szefa rządu
przypominają, że podobnie było z nowelizacją ustawy o IPN. Tuż po powołaniu
Morawieckiego na urząd premiera resort Ziobry wrócił do projektu nowelizacji
ustawy, który był w sejmowej zamrażarce, żeby odciąć PiS od centrowego
elektoratu. A pozyskanie centrowych wyborców miało być jednym z głównych zadań
nowego premiera.
Ziobro od trzech lat walczy z Morawieckim o wpływy w PiS i rząd dusz na prawicy. Teraz - jak mówi część moich rozmówców
- Morawiecki miał zażądać od Kaczyńskiego, żeby wreszcie przeciął konflikt z
Ziobrą.
SZYDŁO ATAKUJE MORAWIECKIEGO
Gdy w powyborczy poniedziałek na naradzie u Kaczyńskiego w siedzibie partii przy
Nowogrodzkiej zebrali się najważniejsi politycy Zjednoczonej Prawicy, atmosfera
była grobowa. Podczas dyskusji zaczęto obarczać winą za słaby wynik Ziobrę.
Była premier Beata Szydło zaatakowała Morawieckiego, mówiąc, że Ziobro przecież
konsultował z nim skierowanie wniosku do TK. Morawiecki nie odpowiedział. Ale
Ziobro - jak twierdzą w PiS - na serio
przestraszył się, że Kaczyński może uwierzyć w wersję, że on z premedytacją
grał na osłabienie wyniku PiS. A to mogłoby oznaczać jego polityczny koniec.
Dlatego przystąpił do kontrataku.
We wtorek w gabinecie Kaczyńskiego przy Nowogrodzkiej zebrało się
kierownictwo całej koalicji. Oprócz Kaczyńskiego, Morawieckiego, marszałków
Sejmu, Senatu, ministrów obrony, spraw wewnętrznych i administracji oraz
wiceprezesów PiS, Adama Lipińskiego i Beaty Szydło, zaproszono także koalicjantów.
Z partii Porozumienie byli Jarosław Gowin i Adam Bielan, a Solidarną Polskę
reprezentował Ziobro. Zaproszono także Patryka Jakiego, mimo że wystąpił z SP.
Ziobro, żeby uprzedzić ewentualny atak, sam poruszył temat wniosku do
Trybunału. Przekonywał, że to nie on odpowiada za ujawnienie wniosku w
mediach, tylko Trybunał Konstytucyjny. Bo on skierował wniosek 5 października,
a TK opublikował go na swojej stronie internetowej dopiero tuż przed wyborami.
Gdyby TK zrobił to wcześniej, byłoby wystarczająco dużo czasu, żeby
wytłumaczyć opinii publicznej, że PiS nie chce wyprowadzać Polski z Unii.
Ku zaskoczeniu uczestników narady od Ziobry odciął się Jaki, jego
niedawny podwładny i zaufany współpracownik. Powiedział, że kwestia polexitu zaszkodziła mu w kampanii, bo zmobilizowała wyborców w
Warszawie. W PiS mówią, że Jaki już mentalnie jest poza Solidarną Polską. Ma
dostać od Kaczyńskiego propozycję startu do Parlamentu Europejskiego. W PiS krąży
plotka, że już w kampanii Jaki złożył deklarację lojalności prezesowi.
Z kolei współpracownicy ministra sprawiedliwości uważają, że to wszystko
próba zrobienia z Ziobry kozła ofiarnego. Ale on tylko
wykonywał polecenia premiera, bo od początku roku to szef rządu przejął
wszystkie sprawy związane z Unią i konfliktem dotyczącym zmian w sądownictwie.
Zaufany człowiek Ziobry dodaje, że we wrześniu odbyły się dwa spotkania, z
udziałem Ziobry i Morawieckiego, na których omawiano kwestię wniosku do
Trybunału. Minister sprawiedliwości proponował, żeby przy okazji kampanii
samorządowej złożyć jeszcze w Sejmie projekt zaostrzenia kar za najcięższe
przestępstwa, bo z badań wynika, że oczekują tego mieszkańcy wielkich miast i
mogłoby to pomóc PiS w kampanii wyborczej.
- Ale premier stwierdził, że tym się zajmiemy po kampanii, a teraz tylko
rozszerzamy wniosek do TK - relacjonuje mój rozmówca. Dodaje, że o sprawie był
poinformowany także Jarosław Kaczyński.
Rzeczniczka rządu Joanna Kopcińska obiecała odpowiedzieć na pytanie, czy
rzeczywiście były dwa spotkania z udziałem premiera w sprawie wniosku do TK.
Ale potem przestała odbierać telefony. Morawiecki tuż po ujawnieniu wniosku
przyznał w rozmowie z Wirtualną Polską, że wiedział o inicjatywie Ziobry, a
Kaczyński enigmatycznie powiedział, że nie ma do ministra żalu.
Na wtorkowej naradzie Kaczyński tonował emocje. Mówił, że sprawę wniosku
Ziobry do Trybunału trzeba wyjaśnić, ale nie teraz, tylko po drugiej turze
wyborów samorządowych. Prezes był już w lepszym humorze, bo we wtorek okazało
się, że wynik PiS w sejmikach jest lepszy, niż pierwotnie sądzono. Partia
najprawdopodobniej będzie rządziła w sześciu sejmikach. Kaczyński nalegał, żeby
zakończyć temat Ziobry.
WAJCHA NA JAKIEGO TO BYŁ BŁĄD
Według moich rozmówców przegrana Patryka Jakiego w Warszawie już w pierwszej
turze uświadomiła Kaczyńskiemu i Morawieckiemu, że w kampanii popełniono szereg
błędów, i to nie tylko na finiszu. Błędem było już samo postawienie na Jakiego.
Lepiej było zastosować manewr z kampanii prezydenckiej w 2015 roku i wybrać
kogoś nieznanego, jak Andrzej Duda, albo mniej wyrazistego, jak marszałek
Senatu Stanisław Karczewski.
W otoczeniu Morawieckiego panuje przekonanie, że w kampanię warszawską
zainwestowano zbyt wiele. Według premiera toporna
propaganda w TVP zmobilizowała wyborców w miastach przeciwko PiS. A
publiczna telewizja niepotrzebnie tak bardzo pompowała Jakiego. Przez to
wyborcy w innych częściach kraju mieli wrażenie, że pojedynek Jaki -
Trzaskowski jest najważniejszym starciem tej kampanii, co spotęgowało wrażenie
porażki PiS w stolicy.
- Od początku było wiadomo, że PiS nie ma szans wygrać w Warszawie. A
przez to, że wajcha w TVP była całkowicie przestawiona na
Jakiego, inni kandydaci, choćby Mirosława Stachowiak-Różecka we Wrocławiu, nie
weszli nawet do drugiej tury. Ale taka była decyzja prezesa TVP Jacka Kurskiego - podkreśla współpracownik premiera
Morawieckiego. Dodaje, że szef rządu chciałby wymiany prezesa TVP na kogoś bardziej umiarkowanego. W PiS krąży nazwisko Doroty
Gawryluk z Polsatu, ale kilku rozmówców powątpiewa, żeby Jarosław Kaczyński się
na to zdecydował. Bo Kurski wykonuje wszystkie jego polecenia.
Działacze z warszawskich struktur PiS są wściekli na Jakiego, bo do
sejmiku z Warszawy weszło mniej radnych niż cztery lata temu. Zabrakło jednego
mandatu do tego, by PiS mogło zbudować koalicję w sejmiku mazowieckim.
- Niefortunne porównanie przez Jakiego wyborów w Warszawie z powstaniem
warszawskim na finiszu kampanii sprawiło, że 200 tys. ludzi więcej poszło do
wyborów zagłosować przeciwko Jakiemu. A gdyby udało nam się zdemobilizować
wyborców PO i mieszkańcy Wilanowa nie poszliby tak tłumnie do urn, to PiS
wygrałoby siódmy sejmik - mówi ważny polityk PiS.
ZWROT PRZED EUROWYBORAMI
Bliski doradca Kaczyńskiego uważa, że teraz PiS musi się skupić na tym,
żeby nie przegrać wyborów do Parlamentu Europejskiego, które odbędą się w maju.
O wyniku tych wyborów rozstrzygają wielkie miasta, bo w nich frekwencja jest
dużo wyższa niż na prowincji.
Dlatego PiS będzie miało trudniej.
Poza tym eurowybory w naturalny sposób premiują ugrupowania proeuropejskie,
takie jak Koalicja Obywatelska.
- Musimy złagodzić ostry kurs, żeby poprawić wynik w miastach, bo
wybory samorządowe pokazały, że jesteśmy świetni w mobilizowaniu twardego
elektoratu, tyle że nie swojego, ale opozycji - mówi autoironicznie doradca
prezesa. Dlatego w najbliższych miesiącach PiS będzie łagodzić kurs. Ten sam
rozmówca dodaje, że trzeba będzie jakoś wybrnąć z konfliktu wokół sądownictwa,
tak by Trybunałowi Sprawiedliwości UE wytrącić z ręki argumenty, które mogą
doprowadzić do ukarania Polski. Wyrok tego Trybunału może zapaść w okolicach
eurowyborów, a to byłoby dla PiS rujnujące w kampanii.
To oznacza, że PiS będzie musiało
uznać, że Małgorzata Gersdorf wciąż pozostaje pierwszą prezes Sądu Najwyższego.
W kręgu premiera Morawieckiego słychać także, że mało prawdopodobne
jest, żeby PiS zdecydowało się przed wyborami w 2019 r. na rozprawę z mediami
prywatnymi, czego domaga się część prawicowych dziennikarzy. Także Jarosław
Kaczyński w powyborczą niedzielę mówił, że PiS będzie musiało ciężko pracować w
ciągu kolejnego roku, „także po to, by w ostatnich momentach przed wyborami nie
spadały na nas różne ciosy, bo tak było tym razem”. W partii odebrano to jako
nawiązanie do ujawnionych przez Onet taśm Morawieckiego i zapowiedź
wprowadzenia ustawy dekoncentracyjnej. Która uderzy w prywatne media.
- To było tylko straszenie. Wątpię, żeby prezes zdecydował się na
kolejną wojnę z UE i Stanami Zjednoczonymi, których władze na pewno
wystąpiłyby w obronie TVN - mówi bliski doradca prezesa PiS.
REKONSTRUKCJA RZĄDU
Ludzie z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego mówią, że wybory samorządowe
osłabiły Ziobrę, a lekko wzmocniły Morawieckiego. Premier, który do PiS
dołączył po wyborach w 2015 r., po raz
pierwszy wygrał jakąś kampanię. Poza tym Morawiecki przeszedł „próbę ognia”, bo
chociaż jego wizerunek ucierpiał z powodu afery taśmowej, to wyborcy PiS jednak
go zaakceptowali. Dlatego Kaczyński do wyborów parlamentarnych nie wymieni
szefa rządu. Za to Morawiecki - jak mówią jego ludzie - będzie chciał poukładać rząd po swojemu i z pewnością dostanie
na to zgodę prezesa. Zmiany w rządzie mają nastąpić jeszcze przed
eurowyborami, a gabinet ma być bardziej umiarkowany. Z rządu odejdzie część
ministrów, którzy będą kandydować do Parlamentu Europejskiego, m.in. krytykowana
za nieudane zmiany w szkołach minister edukacji Anna Zalewska, wicepremier
Beata Szydło czy minister ds. pomocy humanitarnej Beata Kempa.
Bardzo prawdopodobne jest, że przy tej okazji Morawiecki będzie chciał
się pozbyć także Ziobry. Stronnicy ministra sprawiedliwości przekonują, że to
nie będzie łatwe, bo Ziobro ma asa w rękawie. W sejmikach na Podlasiu i w Świętokrzyskiem,
które PiS odbiło z rąk PO i PSL, samodzielna większość PiS wisi na jednym
radnym, a w każdym z tych sejmików Ziobro ma swoich ludzi. W kierownictwie PiS
mówią, że odwołanie Ziobry wbrew jego woli byłoby dla Zjednoczonej Prawicy
zbyt kosztowne. Ugrupowanie Ziobry ma siedmiu posłów i nie ma ich kim
zastąpić. Poza tym Kaczyński zdaje sobie sprawę, że odejście Ziobry, pupila
ojca Rydzyka, mogłoby kosztować Zjednoczoną Prawicę utratę 2-3 punktów
procentowych w wyborach. A to mogłoby oznaczać przegraną w 2019 r.
Dlatego
bardziej prawdopodobny jest aksamitny scenariusz. Na początek zostaną osłabione
wpływy Ziobry w spółkach skarbu państwa, a Kaczyński będzie go namawiał do
startu w wyborach do Parlamentu Europejskiego.
- Jeśli prezes uzna, że Ziobro powinien startować do europarlamentu, to
nie pozostanie mu nic innego, jak się z tym pogodzić - przyznaje bliski
współpracownik ministra. Chociaż dziś Ziobro nie pali się do wyjazdu do
Brukseli, to w marcu, gdy będą tworzone listy, może zacząć kalkulować, że nawet
jeśli PiS wygra kolejne wybory parlamentarne, to on może nie wejść do rządu.
A jeśli PiS przegra, to on będzie pierwszym, którego Koalicja Obywatelska
będzie chciała postawić przed Trybunałem Stanu. Bo Schetyna, jak mówią w PiS,
to jest „rzeźnik, który nie przepuści Ziobrze tak łatwo jak niegdyś Tusk”. I
być może Ziobro sam dojdzie do wniosku, że start do europarlamentu to dla niego
najlepsze wyjście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz