Czy Polska wkracza
właśnie na drogę zachodnich świeckich społeczeństw?
Nawet najbardziej
antyklerykalni Polacy, którzy do dziś umieją znaleźć gdzieś w kioskach pismo
„Nie” Jerzego Urbana (kiedyś sięgające nawet 700 tys. nakładu, dziś marginalne),
nie wierzyli chyba w to, że Polska kiedykolwiek zacznie się tak samo
sekularyzować jak reszta Europy. Stale podawana liczba 40 proc. (choć
faktycznie powoli spadająca) Polaków uczestniczących co tydzień w mszach kończyła
jakąkolwiek dyskusję na ten temat. Panowało przekonanie, że prędzej człowiek
skolonizuje Marsa, niż Polacy opuszczą kościoły. Ale przykład Irlandii
pokazuje, że nawet w ultrakatolickim kraju mogą niespodziewanie pojawić się
silne laickie trendy. Tam były to głównie wątki nierozliczanej latami pedofili
i rygorystycznych regulacji antyaborcyjnych. Rozdźwięk pomiędzy oficjalnie
głoszoną surową moralnością a realiami życia duchowieństwa spowodował napięcie,
które w końcu doprowadziło do wypowiedzenia posłuszeństwa instancjom religijnym.
Podobny proces zachodzi również w katolickiej Hiszpanii czy we Włoszech.
I chociaż tradycyjny Kościół „kontratakuje”, zwoływane są wielotysięczne
manifestacje „w obronie rodziny”, to widać, że religia traci swoje
uprzywilejowane miejsce w strukturze państwa. Nawet jeśli instytucjonalnie ma
wciąż duże wpływy, to równie silne są tendencje antyklerykalne, a sekularyzacja
krok po kroku postępuje. Nie ma już dominacji, jaka występowała przez wiele
dekad. Nie wiąże się to przy tym z żadnym ograniczaniem swobód osób
wierzących, zdejmowana jest tylko swoista państwowa kuratela nad Kościołami,
religia traci wymiar oficjalnego wyznania, przestaje narzucać wzorce zachowań
i poglądów.
Pełne kościoły i pełne kościołów miasta zdawały się gwarantować wieczność
polskiemu katolicyzmowi. W takim otoczeniu demokracja liberalna z
konstytucyjnie gwarantowanym rozdziałem Kościoła i państwa musiała być fikcją.
Można było w dyskusjach parlamentarnych i publicystycznych pokazywać palcem
odpowiedni artykuł konstytucji, ale nie była to nawet konfrontacja Dawida z
Goliatem, tylko Dawida ze ścianą płaczu, w którą mógł co najwyżej włożyć
papierek ze swoim pobożnym życzeniem.
„Kler" jak taśmy
Nic dziwnego, że politycy od lewa
do prawa ustępowali Kościołowi niemal we wszystkim. Nie wiedzieli dokładnie,
ile realnie znaczy poparcie Kościoła lub jego brak, ale woleli tego nie
sprawdzać. W efekcie Polska pozostaje jednym z nielicznych państw w Europie bez
edukacji seksualnej w szkołach, prawa o związkach
partnerskich i skrajnie restrykcyjnej ustawie antyaborcyjnej. Kościół
funkcjonuje zaś jak państwo w państwie. Jego finansów państwo nie kontroluje.
Jest natomiast dotowany na wiele sposobów, od uniwersytetów, przez szkolnych
katechetów, po subwencje dla katolickich organizacji, na czele z imperium ojca
Rydzyka. Toruński „Ojciec Dyrektor” w każdej kadencji posiada swoją znaczącą
reprezentację parlamentarną I jest de facto
niemal oddzielnym koalicjantem partii rządzącej. Powtarzamy tę wyliczankę i nic
zupełnie się nie zmienia, a jeśli już - co obserwujemy od trzech lat - to na
gorsze.
Tak to wygląda z zewnątrz. Tymczasem pod polityczną powłoką Polska
niepostrzeżenie stała się państwem spełniającym właściwie wszystkie opisywane
przez socjologów warunki sekularyzacji. Polacy w trzy dekady stali się
społeczeństwem nowoczesnym z różnymi tego
konsekwencjami, także dla religii. Przestajemy być społeczeństwem losu i
zaczynamy być społeczeństwem wyboru.
Podobnym procesom uległ nawet sam Kościół i księża, co stało się -
jeszcze bardziej niż pedofilia - bulwersującym tematem filmu „Kler”, który bije
rekordy popularności. W skondensowanym sugestywnym filmowym przekazie Polacy
zobaczyli polski Kościół nieświęty, w którym nie ma sacrum, nie ma wiary, nie
ma doświadczenia religijnego, ani prawa, ani trzeźwości, ani celibatu, ani
uczciwości, nawet „ochrony życia”. A księża nie spełniają ani jednego z
przykazań wiary. „Kler” zadziałał trochę jak taśmy polityków, bo co innego
wiedzieć, a co innego usłyszeć i zobaczyć, nawet jeśli w przypadku „Kleru” to
oparta na faktach - ale jednak kreacja.
Wstępem do sekularyzacji wszędzie na świecie była „desakralizacja”
Kościoła, przejmowanie przez kler świeckich sposobów życia i funkcjonowania. W
Polsce to dotyczy już wszystkich szczebli, co doskonale wychwycił i pokazał
reżyser Wojciech Smarzowski. Od biskupa Mordowicza po kościółek na głębokiej
prowincji, gdzie ksiądz żyje z kochanką i ogólnie nie stroni od przyjemności
życia. Obyczajowość księży nie różni się tu niczym od obyczajowości świeckich
z tylko jednym, jeszcze bardziej bulwersującym, wyjątkiem: bezlitosnym wykorzystywaniem
władzy nad wiernymi. I obowiązującym przez lata nakazem milczenia - „dla dobra
Kościoła”.
Zauważmy, że świat przedstawiony w „Klerze” to stałe poruszanie się
między dwiema epokami: teraźniejszą i tą z czasów wczesnej młodości grających
główne role księży, gdy sami byli wykorzystywani seksualnie - wtedy sankcja
Kościoła wystarczała do stłumienia sprzeciwu („Czy wierny zdaje sobie sprawę
z tego, że atakuje Kościół chrystusowy?”, pyta ofiarę ksiądz w „Klerze”). Dziś
to przestaje działać, czego zresztą najlepiej dowodzą i co wykorzystują nawet
sami księża do szantażowania swoich oprawców (jak ks. Lisowski, grany przez
Jacka Braciaka, szantażujący biskupa Mordowicza). Ofiary zaczęły mówić,
hierarchowie zaczęli przepraszać. Sądy zaczęły sądzić, ale już inaczej niż
kiedyś, gdy standardy wyznaczał prokurator Piotrowicz zdający się obwiniać
ofiarę za obrzydliwe czyny księdza-pedofila z Tylawy. Symboliczne znaczenie ma
to, że sąd w Poznaniu za bestialskie gwałty na bezbronnej ofierze zasądził
milionowe odszkodowanie, które zapłacić ma nie skazany ksiądz Roman B., ale
jego Kościół, czyli Towarzystwo Chrystusowe. I ten wyrok został właśnie
wykonany, pieniądze przekazane. Sondaż wykonany dla TVN24 pokazuje, że aż 80 proc. Polaków uważa, że Kościół powinien
także finansowo odpowiadać za czyny pedofilskie dokonywane przez duchownych.
Takie liczby są dowodem na kopernikański przełom: to Kościół kręci się wokół
Polski, a nie Polska wokół Kościoła.
Znika lęk
Jeszcze przed „Klerem” rekordy
popularności ustanawiały książki z głosami ofiar. „Zakonnice odchodzą po cichu”
uniwersyteckiej socjolożki Marty Abramowicz sprzedawana była nawet w
Biedronce. Tym śladem poszły „Dzieci, które gorszą” i „Żeby nie było
zgorszenia” adwokata Artura Nowaka i psycholożki Małgorzaty Szewczyk-Nowak. Ten
proces dobrze podsumowuje mapa pedofilii, stworzona przez Agatę Diduszko-Zalewską
i Joannę Scheuring-Wielgus razem z Fundacją Nie Lękajcie Się, na której
odnotowano przypadki pedofilii w polskim Kościele. Stronę udostępniającą mapę
już pierwszego dnia odwiedziło ponad pół miliona internautów. Tak jak władzę
PZPR obalić mogli tylko robotnicy, tak dziś wierni-ofiary podważają władzę
polskiego Kościoła. Zawsze silny w Polsce ludowy antyklerykalizm, piętnujący
zwłaszcza przypadki nieobyczajności kleru i finansowego rozpasania, choć często
tłumiony nakazami wspólnoty, może się nagle - na skutek jakiegoś impulsu - głośno
zamanifestować.
Każdy wiedział, że ten czy tamten ksiądz grzeszy, ale teraz każdy wie,
że wszyscy wiedzą. Czar pryska i z Kościoła polskiego spada święty baldachim
(tytuł przełomowej książki na temat sekularyzacji Petera Bergera z 1967 r.).
Komuna została zdelegitymizowana, gdy ludzie się zobaczyli razem i policzyli.
Dziś mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem. O filmie „Kler” wszyscy wiedzą,
że jest tam mniej dobrych księży niż w polskim filmach o drugiej wojnie
światowej dobrych Niemców, a mimo to, a może właśnie dlatego, Polacy
pielgrzymują na „Kler”, jakby był lekturą szkolną. Znika gdzieś ten specyficzny
lęk przed księżmi i hierarchami, co powiedzą, czy nie napiętnują. Oczywiście
wciąż jest inaczej w dużych miastach niż poza nimi, gdzie wspólnoty parafialne
potrafią wyznaczać modele dopuszczalnych postaw i zachowań, ale i tam to się
zmienia, czego dowodem sprzeciwy w tych miejscowościach, gdzie lokalni notable
próbowali zablokować wyświetlanie „Kleru”.
Młodzi odchodzą
Najważniejszym warunkiem sekularyzacji
jest ten, który w większości państw spełniał się jako pierwszy - wyzwalanie się
instytucji publicznych spod wpływów religii. To, co najbardziej
rzucało się w Polsce w oczy, czyli obecność biskupów na wszelkiego typu
ceremoniach państwowych i obecność polityków na ceremoniach religijnych, to
nie jest wcale najważniejsze. Ostatecznie
tak mogłoby być nawet przy rzeczywiście przestrzeganym rozdziale państwa i
Kościoła. W USA politycy bez przerwy przysięgają na Boga, a rozdział państwa i
Kościołów jest bezwzględnie przestrzegany.
Znacznie większe znaczenie, bo wprost wkraczające w działanie
instytucji publicznych, ma religia w szkołach. U nas jest nawet na świadectwie.
Ale religia w szkołach, zamiast przeciwdziałać sekularyzacji, sprzyja jej.
Księża i katecheci działają zgodnie z prawem sformułowanym przez ks. Józefa
Tischnera: „Jeszcze nie widziałem nikogo, kto stracił wiarę, czytając Marksa,
za to widziałem wielu, którzy stracili ją przez kontakt z księżmi”. Na dłuższą
metę, z punktu widzenia przyszłości katolicyzmu w Polsce, najważniejsze jest
nie to, czy przestrzegamy zewnętrznych oznak wiary, tylko czy faktycznie się z
nią identyfikujemy. Szkolne lekcje religii absolutnie temu nie sprzyjają.
Niedawno „Gazeta Wyborcza” przedstawiła badania, z których wynika, że
gdyby o miejscu nauczania religii mieli decydować zainteresowani, czyli
uczniowie, to zostałaby ona natychmiast wyprowadzona ze szkół. Okazuje się, że
aż 61 proc. uczniów w wieku 15-19 lat jest przeciwko religii w szkołach. To
duża różnica w porównaniu do rodziców, spośród których połowa osób w wieku od
35 do 54 lat pozostawiłaby religię w szkole.
Prestiżowy amerykański instytut
badawczy Pew Research Center przeprowadził światowe badania uczestnictwa w
obrzędach wiary, dzieląc społeczeństwo na młodszych (do 40. roku życia)
I starszych (po 40. roku życia). O ile wśród
starszych co niedziela do kościołów uczęszcza 55 proc., o tyle wśród młodszych
jest to już tylko 26 proc. Polska okazuje się
pod względem spadku religijności światowym liderem! Także inne wyniki pokazują,
że rozjazd religijny między starszymi i młodszymi jest u nas największy w całym
świecie chrześcijańskim.
Wśród starszych 40 proc. uważa, że religia jest bardzo ważna w ich
życiu, ale wśród młodszych już tylko 16 proc. Interpretacja? Badacze twierdzą w
raporcie, że „niespodziewana różnica międzypokoleniowa może wynikać z powiązań
Kościoła katolickiego z nacjonalizmem”. Wskazują także na komunizm jako na
doświadczenie różnicujące pokolenia. Młodsi go nie doświadczyli, więc nie
zaprowadził go do kościołów jak wcześniej starszych. Przypomina mi to, jak
kiedyś na spotkaniu u kard. Nycza nieodżałowany Wiktor Osiatyński zaproponował,
aby episkopat rozważył zarządzenie cotygodniowych mszy dziękczynnych w intencji
gen. Wojciecha Jaruzelskiego, bo gdyby nie stan wojenny, nie byłoby tak pełnych
kościołów. W tym żarcie było wiele prawdy.
Interesujących badań na temat stosunku młodzieży do religii jest
znacznie więcej. Prof.
Józef Baniak z UAM od lat sonduje młodzież na
temat najważniejszych zasad wiary. Okazuje się, że młodzi katolicy o wierze
katolickiej nie mają bladego pojęcia. Nie potrafią wypowiedzieć najbardziej
podstawowych modlitw. Pytani o liczbę ewangelii, odpowiadają w przedziale od
jeden do osiem. Do składu Trójcy św. włączani są św. Józef, św. Piotr, Matka
Boska, a nawet Jan Paweł II. Prof. Baniak uważa, że analfabetyzm religijny
Polaków zaczyna się już od księży, którzy kształceni są beznadziejnie i sami
często nie dysponują nawet podstawową wiedzą nie tylko w zakresie religii, ale
także nauk humanistycznych, nie mówiąc o psychologii pracy w grupie.
W badaniu seksualności polskiej młodzieży istotnych śladów katolicyzmu
już praktycznie nie widać, choć etyka seksualna jest jednym z głównych przekazów
Kościoła. Seks przed ślubem za niedopuszczalny uważa tylko 6,7 proc. badanych!
Przeciw sztucznej antykoncepcji jest 6 proc. maturzystów. Wspólne mieszkanie
przed sakramentem małżeństwa? Niedopuszczalne dla... 3,7 proc. A 70 proc. ogółu
Polaków (sondaż OKO.press) opowiada się za złagodzeniem ustawy antyaborcyjnej.
Tu już Kościół polski stracił całkowicie władzę.
Dwie sekularyzacje
Mamy właściwie do czynienia z
dwiema sekularyzacjami w dwóch pokoleniach. To, które u progu III RP oddało,
„zawierzyło” Polskę Kościołowi (z wdzięczności, ale i dla politycznego
interesu), właśnie mu ją odbiera, bo Kościół swoimi obecnymi afiliacjami
politycznymi stał się dla wielu z nich obcy, nawet wrogi. Drugie, które miało
żyć według reguł napisanych przez starszych, być pokoleniem Jana Pawła II,
masowo Kościół ignoruje, nie utożsamia się z nim - poza formułą obrzędową, ceremonialną.
Można w Kościół polski ładować miliony i miliardy, prezydent z premierem mogą
klękać przed biskupami, a młody Polak nawet tego nie obejrzy, a jeśli zdarzy mu
się, to będzie mu to doskonale obojętne. Może poza grupą narodowców, dla
których religia jest plemiennym, grupowym totemem, wykorzystywanym jako
narzędzie agresji. Dla innych, mocniej przywiązanych do religii, wiara staje
się coraz bardziej sprawą osobistą, indywidualną bądź środowiskową,
ograniczoną do mniejszych wspólnot.
„Wielka Polska katolicka”, przy
pozorach triumfu, jest w moralnym i realnym odwrocie.
Sławomir Sierakowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz