piątek, 26 października 2018

Z nieba na ziemię



Czy Polska wkracza właśnie na drogę zachodnich świeckich społeczeństw?

Nawet najbardziej antyklerykalni Polacy, któ­rzy do dziś umieją znaleźć gdzieś w kioskach pismo „Nie” Jerzego Urbana (kiedyś sięgające nawet 700 tys. nakładu, dziś marginalne), nie wierzyli chyba w to, że Polska kiedykolwiek zacznie się tak samo sekularyzować jak reszta Europy. Stale podawana liczba 40 proc. (choć faktycznie powoli spadająca) Polaków uczestniczących co tydzień w mszach koń­czyła jakąkolwiek dyskusję na ten temat. Panowało przekonanie, że prędzej człowiek skolonizuje Marsa, niż Polacy opuszczą ko­ścioły. Ale przykład Irlandii pokazuje, że nawet w ultrakatolickim kraju mogą niespodziewanie pojawić się silne laickie trendy. Tam były to głównie wątki nierozliczanej latami pedofili i rygorystycz­nych regulacji antyaborcyjnych. Rozdźwięk pomiędzy oficjalnie głoszoną surową moralnością a realiami życia duchowieństwa spowodował napięcie, które w końcu doprowadziło do wypowie­dzenia posłuszeństwa instancjom religijnym. Podobny proces zachodzi również w katolickiej Hiszpanii czy we Włoszech.
   I chociaż tradycyjny Kościół „kontratakuje”, zwoływane są wie­lotysięczne manifestacje „w obronie rodziny”, to widać, że reli­gia traci swoje uprzywilejowane miejsce w strukturze państwa. Nawet jeśli instytucjonalnie ma wciąż duże wpływy, to równie silne są tendencje antyklerykalne, a sekularyzacja krok po kroku postępuje. Nie ma już dominacji, jaka występowała przez wiele dekad. Nie wiąże się to przy tym z żadnym ograniczaniem swo­bód osób wierzących, zdejmowana jest tylko swoista państwowa kuratela nad Kościołami, religia traci wymiar oficjalnego wyzna­nia, przestaje narzucać wzorce zachowań i poglądów.
   Pełne kościoły i pełne kościołów miasta zdawały się gwaranto­wać wieczność polskiemu katolicyzmowi. W takim otoczeniu de­mokracja liberalna z konstytucyjnie gwarantowanym rozdziałem Kościoła i państwa musiała być fikcją. Można było w dyskusjach parlamentarnych i publicystycznych pokazywać palcem odpo­wiedni artykuł konstytucji, ale nie była to nawet konfrontacja Dawida z Goliatem, tylko Dawida ze ścianą płaczu, w którą mógł co najwyżej włożyć papierek ze swoim pobożnym życzeniem.

„Kler" jak taśmy
Nic dziwnego, że politycy od lewa do prawa ustępowali Ko­ściołowi niemal we wszystkim. Nie wiedzieli dokładnie, ile re­alnie znaczy poparcie Kościoła lub jego brak, ale woleli tego nie sprawdzać. W efekcie Polska pozostaje jednym z nielicznych państw w Europie bez edukacji seksualnej w szkołach, prawa o związkach partnerskich i skrajnie restrykcyjnej ustawie an­tyaborcyjnej. Kościół funkcjonuje zaś jak państwo w państwie. Jego finansów państwo nie kontroluje. Jest natomiast dotowa­ny na wiele sposobów, od uniwersytetów, przez szkolnych ka­techetów, po subwencje dla katolickich organizacji, na czele z imperium ojca Rydzyka. Toruński „Ojciec Dyrektor” w każdej kadencji posiada swoją znaczącą reprezentację parlamentarną I jest de facto niemal oddzielnym koalicjantem partii rządzącej. Powtarzamy tę wyliczankę i nic zupełnie się nie zmienia, a jeśli już - co obserwujemy od trzech lat - to na gorsze.
   Tak to wygląda z zewnątrz. Tymczasem pod polityczną powłoką Polska niepostrzeżenie stała się państwem spełniającym właści­wie wszystkie opisywane przez socjologów warunki sekularyza­cji. Polacy w trzy dekady stali się społeczeństwem nowoczesnym z różnymi tego konsekwencjami, także dla religii. Przestajemy być społeczeństwem losu i zaczynamy być społeczeństwem wyboru.
   Podobnym procesom uległ nawet sam Kościół i księża, co sta­ło się - jeszcze bardziej niż pedofilia - bulwersującym tematem filmu „Kler”, który bije rekordy popularności. W skondensowa­nym sugestywnym filmowym przekazie Polacy zobaczyli pol­ski Kościół nieświęty, w którym nie ma sacrum, nie ma wiary, nie ma doświadczenia religijnego, ani prawa, ani trzeźwości, ani celibatu, ani uczciwości, nawet „ochrony życia”. A księża nie spełniają ani jednego z przykazań wiary. „Kler” zadziałał trochę jak taśmy polityków, bo co innego wiedzieć, a co innego usłyszeć i zobaczyć, nawet jeśli w przypadku „Kleru” to oparta na faktach - ale jednak kreacja.
   Wstępem do sekularyzacji wszędzie na świecie była „desakralizacja” Kościoła, przejmowanie przez kler świeckich sposobów życia i funkcjonowania. W Polsce to dotyczy już wszystkich szczebli, co doskonale wychwycił i pokazał reżyser Wojciech Smarzowski. Od biskupa Mordowicza po kościółek na głębokiej prowincji, gdzie ksiądz żyje z kochanką i ogólnie nie stroni od przyjemności życia. Obyczajowość księży nie róż­ni się tu niczym od obyczajowości świeckich z tylko jednym, jeszcze bardziej bulwersującym, wyjątkiem: bezlitosnym wy­korzystywaniem władzy nad wiernymi. I obowiązującym przez lata nakazem milczenia - „dla dobra Kościoła”.
   Zauważmy, że świat przedstawiony w „Klerze” to stałe poru­szanie się między dwiema epokami: teraźniejszą i tą z czasów wczesnej młodości grających główne role księży, gdy sami byli wykorzystywani seksualnie - wtedy sankcja Kościoła wystar­czała do stłumienia sprzeciwu („Czy wierny zdaje sobie spra­wę z tego, że atakuje Kościół chrystusowy?”, pyta ofiarę ksiądz w „Klerze”). Dziś to przestaje działać, czego zresztą najlepiej dowodzą i co wykorzystują nawet sami księża do szantażo­wania swoich oprawców (jak ks. Lisowski, grany przez Jacka Braciaka, szantażujący biskupa Mordowicza). Ofiary zaczęły mówić, hierarchowie zaczęli przepraszać. Sądy zaczęły sądzić, ale już inaczej niż kiedyś, gdy standardy wyznaczał prokura­tor Piotrowicz zdający się obwiniać ofiarę za obrzydliwe czyny księdza-pedofila z Tylawy. Symboliczne znaczenie ma to, że sąd w Poznaniu za bestialskie gwałty na bezbronnej ofierze zasą­dził milionowe odszkodowanie, które zapłacić ma nie skazany ksiądz Roman B., ale jego Kościół, czyli Towarzystwo Chrystu­sowe. I ten wyrok został właśnie wykonany, pieniądze prze­kazane. Sondaż wykonany dla TVN24 pokazuje, że aż 80 proc. Polaków uważa, że Kościół powinien także finansowo odpo­wiadać za czyny pedofilskie dokonywane przez duchownych. Takie liczby są dowodem na kopernikański przełom: to Kościół kręci się wokół Polski, a nie Polska wokół Kościoła.

Znika lęk
Jeszcze przed „Klerem” rekordy popularności ustanawiały książki z głosami ofiar. „Zakonnice odchodzą po cichu” uni­wersyteckiej socjolożki Marty Abramowicz sprzedawana była nawet w Biedronce. Tym śladem poszły „Dzieci, które gorszą” i „Żeby nie było zgorszenia” adwokata Artura Nowaka i psycholożki Małgorzaty Szewczyk-Nowak. Ten proces dobrze podsumowuje mapa pedofilii, stworzona przez Agatę Diduszko-Zalewską i Joannę Scheuring-Wielgus razem z Fundacją Nie Lękajcie Się, na której odnotowano przypadki pedofilii w polskim Kościele. Stronę udostępniającą mapę już pierw­szego dnia odwiedziło ponad pół miliona internautów. Tak jak władzę PZPR obalić mogli tylko robotnicy, tak dziś wierni-ofiary podważają władzę polskiego Kościoła. Zawsze silny w Pol­sce ludowy antyklerykalizm, piętnujący zwłaszcza przypadki nieobyczajności kleru i finansowego rozpasania, choć często tłumiony nakazami wspólnoty, może się nagle - na skutek ja­kiegoś impulsu - głośno zamanifestować.
   Każdy wiedział, że ten czy tamten ksiądz grzeszy, ale teraz każdy wie, że wszyscy wiedzą. Czar pryska i z Kościoła polskiego spada święty baldachim (tytuł przełomowej książki na temat sekularyzacji Petera Bergera z 1967 r.). Komuna została zdelegitymizowana, gdy ludzie się zobaczyli razem i policzyli. Dziś mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem. O filmie „Kler” wszyscy wiedzą, że jest tam mniej dobrych księży niż w polskim filmach o drugiej wojnie światowej dobrych Niemców, a mimo to, a może właśnie dlatego, Polacy pielgrzymują na „Kler”, jakby był lekturą szkolną. Znika gdzieś ten specyficzny lęk przed księż­mi i hierarchami, co powiedzą, czy nie napiętnują. Oczywiście wciąż jest inaczej w dużych miastach niż poza nimi, gdzie wspól­noty parafialne potrafią wyznaczać modele dopuszczalnych po­staw i zachowań, ale i tam to się zmienia, czego dowodem sprzeciwy w tych miejsco­wościach, gdzie lokalni notable próbowali zablokować wyświetlanie „Kleru”.

Młodzi odchodzą
Najważniejszym warunkiem sekulary­zacji jest ten, który w większości państw spełniał się jako pierwszy - wyzwalanie się instytucji publicznych spod wpływów reli­gii. To, co najbardziej rzucało się w Polsce w oczy, czyli obecność biskupów na wszel­kiego typu ceremoniach państwowych i obecność polityków na ceremoniach re­ligijnych, to nie jest wcale najważniejsze. Ostatecznie tak mogłoby być nawet przy rzeczywiście przestrzeganym rozdziale pań­stwa i Kościoła. W USA politycy bez przerwy przysięgają na Boga, a rozdział państwa i Kościołów jest bezwzględnie przestrzegany.
   Znacznie większe znaczenie, bo wprost wkraczające w dzia­łanie instytucji publicznych, ma religia w szkołach. U nas jest nawet na świadectwie. Ale religia w szkołach, zamiast przeciw­działać sekularyzacji, sprzyja jej. Księża i katecheci działają zgodnie z prawem sformułowanym przez ks. Józefa Tischnera: „Jeszcze nie widziałem nikogo, kto stracił wiarę, czytając Mark­sa, za to widziałem wielu, którzy stracili ją przez kontakt z księż­mi”. Na dłuższą metę, z punktu widzenia przyszłości katoli­cyzmu w Polsce, najważniejsze jest nie to, czy przestrzegamy zewnętrznych oznak wiary, tylko czy faktycznie się z nią iden­tyfikujemy. Szkolne lekcje religii absolutnie temu nie sprzyjają.
   Niedawno „Gazeta Wyborcza” przedstawiła badania, z któ­rych wynika, że gdyby o miejscu nauczania religii mieli decy­dować zainteresowani, czyli uczniowie, to zostałaby ona na­tychmiast wyprowadzona ze szkół. Okazuje się, że aż 61 proc. uczniów w wieku 15-19 lat jest przeciwko religii w szkołach. To duża różnica w porównaniu do rodziców, spośród których połowa osób w wieku od 35 do 54 lat pozostawiłaby religię w szkole.
Prestiżowy amerykański instytut badawczy Pew Research Cen­ter przeprowadził światowe badania uczestnictwa w obrzędach wiary, dzieląc społeczeństwo na młodszych (do 40. roku życia) I starszych (po 40. roku życia). O ile wśród starszych co niedziela do kościołów uczęszcza 55 proc., o tyle wśród młodszych jest to już tylko 26 proc. Polska okazuje się pod względem spadku religijności światowym liderem! Także inne wyniki pokazują, że rozjazd religijny między starszymi i młodszymi jest u nas największy w całym świecie chrześcijańskim.
   Wśród starszych 40 proc. uważa, że religia jest bardzo ważna w ich życiu, ale wśród młodszych już tylko 16 proc. Interpretacja? Badacze twierdzą w raporcie, że „niespodziewana różnica mię­dzypokoleniowa może wynikać z powiązań Kościoła katolickiego z nacjonalizmem”. Wskazują także na komunizm jako na doświad­czenie różnicujące pokolenia. Młodsi go nie doświadczyli, więc nie zaprowadził go do kościołów jak wcześniej starszych. Przypomina mi to, jak kiedyś na spotkaniu u kard. Nycza nieodżałowany Wiktor Osiatyński zaproponował, aby episkopat rozważył zarządzenie cotygodniowych mszy dziękczynnych w intencji gen. Wojciecha Jaruzelskiego, bo gdyby nie stan wojenny, nie byłoby tak pełnych kościołów. W tym żarcie było wiele prawdy.
   Interesujących badań na temat stosunku młodzieży do religii jest znacznie więcej. Prof. Józef Baniak z UAM od lat sonduje młodzież na temat najważniejszych zasad wiary. Okazuje się, że młodzi katolicy o wierze katolickiej nie mają bladego po­jęcia. Nie potrafią wypowiedzieć najbardziej podstawowych modlitw. Pytani o liczbę ewangelii, odpowiadają w przedzia­le od jeden do osiem. Do składu Trójcy św. włączani są św. Józef, św. Piotr, Matka Boska, a nawet Jan Paweł II. Prof. Baniak uważa, że analfabetyzm religijny Polaków zaczyna się już od księży, którzy kształ­ceni są beznadziejnie i sami często nie dysponują nawet podstawową wiedzą nie tylko w zakresie religii, ale także nauk hu­manistycznych, nie mówiąc o psychologii pracy w grupie.
   W badaniu seksualności polskiej mło­dzieży istotnych śladów katolicyzmu już praktycznie nie widać, choć etyka seksualna jest jednym z głównych przekazów Kościo­ła. Seks przed ślubem za niedopuszczalny uważa tylko 6,7 proc. badanych! Przeciw sztucznej antykoncepcji jest 6 proc. matu­rzystów. Wspólne mieszkanie przed sakramentem małżeństwa? Niedopuszczalne dla... 3,7 proc. A 70 proc. ogółu Polaków (sondaż OKO.press) opowiada się za złagodzeniem ustawy antyaborcyjnej. Tu już Kościół polski stracił całkowicie władzę.

Dwie sekularyzacje
Mamy właściwie do czynienia z dwiema sekularyzacjami w dwóch pokoleniach. To, które u progu III RP oddało, „zawie­rzyło” Polskę Kościołowi (z wdzięczności, ale i dla politycznego interesu), właśnie mu ją odbiera, bo Kościół swoimi obecnymi afiliacjami politycznymi stał się dla wielu z nich obcy, nawet wrogi. Drugie, które miało żyć według reguł napisanych przez starszych, być pokoleniem Jana Pawła II, masowo Kościół ignoruje, nie utożsamia się z nim - poza formułą obrzędową, cere­monialną. Można w Kościół polski ładować miliony i miliardy, prezydent z premierem mogą klękać przed biskupami, a młody Polak nawet tego nie obejrzy, a jeśli zdarzy mu się, to będzie mu to doskonale obojętne. Może poza grupą narodowców, dla których religia jest plemiennym, grupowym totemem, wy­korzystywanym jako narzędzie agresji. Dla innych, mocniej przywiązanych do religii, wiara staje się coraz bardziej spra­wą osobistą, indywidualną bądź środowiskową, ograniczoną do mniejszych wspólnot.
    „Wielka Polska katolicka”, przy pozorach triumfu, jest w moralnym i realnym odwrocie.
Sławomir Sierakowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz