wtorek, 16 października 2018

Trzęsący taśmami



Marek Falenta ma pójść za kraty, a jego majątek ma trafić pod młotek A on? Zachowuje się jak król życia: willa w Konstancinie, samochód z kierowcą, spotkania biznesowe w jednym z najdroższych hoteli Warszawy

Wojciech Cieśla, Paweł Reszka

Kawa w Hiltonie. Marek Falenta uśmiechnię­ty, ubrany na sportowo, ale z klasą. Właśnie skończył spotkanie biznesowe, ale o tym mówi skromnie. - Nie mam już ani jednej firmy, żyję z doradzania innym. Mam do­świadczenie, wiele lat na giełdzie, wiele udanych interesów, więc mam wiedzę, któ­rą mogę się dzielić - tłumaczy.
   - Ale liczy się pan z tym, że więzienia nie da się uniknąć?
   - Kilkanaście miesięcy za kratami to jeszcze nie koniec świa­ta. Jestem na to przygotowany, ale szkoda mi czasu, szkoda życia.

I
Więzienie dla Falenty to dwa i pól roku za nagrywanie polity­ków i biznesmenów. Afera taśmowa w 2014 r. wstrząsnęła Polską i wywróciła rząd PO. W warszawskich knajpach kelnerzy (jeden z nich obciążał w śledztwie Falentę) nagrali ponad 700 godzin roz­mów, ponad 80 spotkań: polityków, urzędników i lobbystów. Prob­lem w tym, że prokuratura ma tylko ułamek taśm, raptem 31 rozmów. Gdzie jest reszta?
   Od Falenty nie można się tego dowiedzieć.
Zapewnia, że jest tylko „kozłem ofiarnym” całej historii. - Poważnie odbiła się na moim bizne­sie i życiu rodzinnym. Partnerka, która w czasie gdy mnie zatrzymywano była w szóstym mie­siącu ciąży, nie wytrzymała napięcia. Rozstali­śmy się - opowiada.
   Wyrok jest prawomocny, jednak Falenta się nie poddaje - chce walczyć o kasację. Sąd Naj­wyższy zajmie się tym za kilka tygodni. Orga­nizator afery taśmowej nie siedzi jeszcze za kratami tylko dlatego, że (przynajmniej oficjal­nie) podupadł na zdrowiu.
   - Jak to było z próbą samobójczą? Chciał się pan zabić?
   - Nie chcę o tym mówić, ale ta afera wykoń­czyła mnie fizycznie i psychicznie. Odchorowa­łem to. Trafiłem na półtora miesiąca do szpitala.

II
Ciekawe: odium aferzysty, człowieka, który nagrywa wszyst­kich dookoła, z wyrokami karnymi na koncie, nie odcięło Falenty od biznesowych kontaktów.
   Znany warszawski przedsiębiorca: - Ostracyzm? Bez żartów. Opowiem wam scenkę. Początek roku. Warszawa, bankiet dla ludzi biznesu. Do sali pełnej gości wkracza Marek Falenta, facet z wyrokiem, człowiek dyktafon. I co? I momentalnie otacza go wianuszek gości. Żartuje, dobrze się bawi. Przy mnie jeden z bi­znesmenów próbował mu puścić w leasing bentleya. Dla sporej części biznesowej Warszawy to po prostu lepszy cwaniak. Powin­no go nie być, a on wciąż na powierzchni.
   Tajemnica sukcesu towarzyskiego Falenty ma drugie dno. Wie­lu uważa go za geniusza finansowego, który jak król Midas zmie­nia wszystko w złoto.
   Były współpracownik Falenty: - Pracowaliśmy wspólnie przy jednym z projektów giełdowych. Widziałem go w akcji. Powiem jedno: niesamowity talent, chapeau bas!
   Znajomy Falenty: - On idzie przez życie po trupach. Co go może obchodzić niechęć Bartłomieja Sienkiewicza, którego nigdy nie poznał? Dziś otaczają go ludzie z giełdy. Nie gracze, inwesto­rzy, ale ludzie, którym służy radą. To nie są darmowe porady. Jeśli wyobraża pan sobie Falentę jako człowieka po przejściach, z wy­rokiem na karku, smutnego, stojącego rano z siatką w kolejce po bułki, to jest pan w błędzie.

III
Zaczął robić interesy w latach 90. na rodzinnym Dolnym Ślą­sku. W Legnicy skończył szkołę menedżerską. Pierwsza praca? KGHM, podobno dzięki wpływom ojca, który pracował w spół­kach związanych kapitałowo z miedziowym koncernem.
   W 2000 r., w wieku 25 lat, Falenta idzie na swoje, zakłada spół­kę Electus, która handluje długami szpitali. Wkrótce będzie obra­cał setkami milionów.
   Znajomy Falenty: - Jakim jest człowiekiem? Szybko myślącym. Skraca dystans. Wsadza nogę między drzwi a futrynę, taki typ. Szkoła drapież­nego biznesu lat 90. Spotykam takich ludzi i choć są dobrze ubrani i czarująco mili, to dla siebie nawzajem bezwzględni. Potrafią walczyć o zniż­kę na kupno samochodu w salonie - ja mam tu trzydzieści procent, to ci dam swoją zniżkę, ale ty mi odpalisz z tęgo pięć procent w gotówce.
   W latach świetności Falenta ma akcje blisko 30 spółek. Trafia na listę 100 najbogatszych Po­laków. Dlaczego zajmuje się nagraniami? Dla­czego ryzykuje biznesy i wygodne życie?

IV
Z zeznań złożonych w prokuraturze przez Marcina W. (były biznesowy partner Falenty, z którym dziś jest w konflikcie): „Byłem zafa­scynowany Falentą. Był elokwentny, a przede wszystkim wymyślił sposób na megaoszustwo polegający na tym, że gdy się go googluje w internecie, po­jawiają się same pozytywne informacje dotyczące jego majątku i jego firmy. Bardzo mi to zaimponowało. Marek Falenta korzy­sta z pomocy psychologa behawioralnego, tworzy sobie pozytyw­ny wizerunek w mediach. Umiejętnie wykorzystuje znajomości z dziennikarzami. Kreuje siebie na jednego z najbogatszych ludzi w Polsce”.
   Znajomy Falenty, który robił z nim interesy: - Zna pan dow­cip o dwóch gościach, którzy chcą handlować cukrem? Jeden mówi: „Mam cukier!”. Na to drugi: „Super!”. Ten pierwszy: „Mogę ci sprzedać, jeśli masz pieniądze”. Drugi: „Pieniądze? Jasne, że mam!”. Na to pierwszy: „To róbmy interes”. Obaj podają sobie dło­nie i się rozchodzą. Jeden biegnie szukać cukru, a drugi pieniędzy.
   - No dobrze, ale kim jest Falenta w tej anegdocie?
   - Falenta jest uściskiem dłoni. On raczej nie inwestuje swoich pieniędzy, uwielbia inwestować cudze. Jak się uda, to bierze procent, zarabia. Jak się nie uda - mówi: „No, sorry, nie udało się”. Nie tra­ci ani grosza. Ma niesamowity dar przekonywania. Po kilku minu­tach rozmowy ludzie zaczynają mu wierzyć. On zresztą też wierzy, że jest uczciwy, nieomylny. Wierzy w to realnie, wcale nie na pokaz.

V
Przyjaciele? Nikt nie zna jego przyjaciół. Wiadomo, że jest popularny w biznesowych kręgach, które grają w tenisa. W tenisa grywał też koło domu - przy swej willi w Konstancinie ma własny kort. Dziś narzeka, że urósł mu brzuch, że się zapuścił.
   Podobno o ludziach wiele mówią ich sportowe zachowania. Falenta dość późno nauczył się grać w tenisa. Dobrze się poru­sza po korcie, choć jego: technika pozostawia nieco do życzenia. Znajomy: - Łatwo go wyprowadzić z równowagi, rozbić psychicz­nie przed meczem. Wystarczy uwaga, że koszulka nie taka albo że skarpetki nie pasują. Zaczyna się gotować. Albo powie mu pan, że piłka była na aucie w momencie, gdy nie była, a momentalnie za­czyna się podpalać. O - to słowo! On się podpala. Bardzo szybko.
   Prawnik, który od lat zna Falentę: - Jest hazardzistą. Potrafi po­stawić wszystko na jedną kartę. Założyć się o duże pieniądze o ja­kiś mecz, przegrać, zapłacić.
   Falenta poślizgnął się na węglu. Robił interesy ze wspomnia­nym już Marcinem W., właścicielem Składów Węgla. Dziś to za­ciekli wrogowie. Z akt spraw karnych Marcina W. wynika, że kilka lat temu obaj mieli wspólną pasję: podsłuchy. Według W., Falen­ta był „opętany” wszystkim, co było związane ze sprawami „służb, konspiracji, podsłuchów, nagrań”. Jak ustali prokuratura, w Skła­dach Węgla nagrywano obraz i głos we wszystkich działach admi­nistracyjnych i we wszystkich oddziałach spółki. Nagrywano też kontrahentów w salce konferencyjnej.
   Człowiek, który robił z Falentą interesy: - Powiem, że było w nim coś dziwnego. Od początku miałem wątpliwości. Kiedy szedłem na rozmowy, z góry przyjmowałem założenie: „Ten facet może mnie nagrywać”.
   I coś w tym jest - Falenta został skazany za zakładanie podsłu­chów w dwóch firmach w Bielsku Podlaskim - to byli jego konku­renci na rynku węgla. Wyrok? Obniżony niedawno do 6 miesięcy w zawieszeniu - jednak sąd nie miał wątpliwości co do tego, że Fa­lenta jest winny.

VI
Jest rok 2014. Marcin W. ma potężny dług w rosyjskiej spół­ce KTK. Kuzbasskaja Topliwna Kompania, z Kemerowa na Syberii, to potężna firma. Zatrudnia 4,4 tys. ludzi. Jej złoża węgla - wydobywanego metodą odkrywkową - szacowane są na 605 mln ton. Roczna sprzedaż to 11 mln ton, z czego 7 mln ton idzie na eks­port. Polska jest jednym z głównych rynków zbytu.
Do Rosjan przychodzi Falenta. Proponuje, że kupi dług W. za gotówkę. Wbrew obiegowej opinii Falenta nigdy nie kupuje ani nie dostaje od KTK węgla, w imieniu spółki Falenta Investment kupuje tylko dług. Umowa opiewa na 29,9 mln zł, jednak pienią­dze na konta KTK nigdy nie wpłyną.
   - Jaka jest prawda o pana relacjach z Rosjanami? - pytamy.
   - Z rosyjską spółką jestem w sporze biznesowym. Oni uważa­ją, że jestem im winien ponad 29 mln złotych. Ja uważam inaczej. Nikt nikomu nie grozi, nikt ni­kogo nie szantażuje. Negocjujemy ugodę. Spo­tykamy się regularnie. Pijemy herbatę. Ja nawet ich polubiłem - opowiada z uśmiechem.
   Falenta wpada w kłopoty. KTK nie ma ochoty odpuścić mu długu. Zaczyna się prawna batalia. KTK zabezpiecza się na majątku firmy Falenta Investments, ale też na majątku prywatnym bi­znesmena (dom, działka i udziały w spółkach). Rosjanie zapowiadają, że mu nie odpuszczą.
Stanisław Oskarowicz-Zurawski, adwokat pra­cujący dla KTK: - Na całym jego majątku, któ­ry odnalazł komornik, jesteśmy zabezpieczeni.
Gdy tylko otrzymamy wyrok sądu, pozwalający na rozpoczęcie egzekucji komorniczej, podej­miemy stosowne działania.
   W Warszawie mówi się, że Rosjanie są bliscy uzyskania korzystnego dla siebie wyroku przed sądem na Cyprze (Falenta zarejestrował tam jedną ze swoich spółek). A gdy dostaną wyrok, to wezmą pod młotek wszystko, co należy do biznesmena, zaczynając od domu w Kon­stancinie. Podobno zamierzają to zrobić spektakularnie, w świet­le kamer. Chcą wysłać jasny sygnał: Falenta nie jest szpiegiem KGB, ale facetem, który nie oddał pieniędzy i został zlicytowany.

VII
Początek sporu z KTK zbiegł się w czasie z aferą taśmową. Stąd spekulacje, że dociśnięty przez Rosjan do ściany Falenta „musiał” odpalić taśmy.
   Ponad cztery lata po aferze Marek Falenta popija kawę w lobby Hiltona. Czy był lub jest rosyjską wtyczką? - Niech pan przesta­nie. Nawet nie znam tego języka, ale rozumiem, że „scenariusz pi­sany cyrylicą” to wygodna wersja. Problem w tym, że kompletnie nieprawdziwa - mówi Falenta.
   - To może działał pan na zlecenie PiS? Pytam, bo PiS skorzysta­ło na aferze.
   - Też wygodna teoria. Ale ja zawsze miałem bliżej do PO. Obra­całem się w kręgu tamtych ludzi, mój ojciec był działaczem Kon­gresu Liberalno-Demokratycznego. Generalnie niespecjalnie zabiegałem o kontakt z politykami. Umówmy się, że jako odnoszą­cy sukcesy biznesmen mogłem bez trudu znaleźć dojście do każ­dej formacji. Nie robiłem tego, nie było mi to potrzebne.
   Wersja Falenty (który ostatnio groził na Twitterze, że istnieją kompromitujące taśmy z Grzegorzem Schetyną i Rafałem Trza­skowskim) brzmi tak: cała sprawa z taśmami to afera służb.
   - Część ludzi służb zlecała nagrywanie polityków i biznesme­nów - mówi. - Inni, dzięki mnie, wpadli na trop tego procederu. Dowiedziałem się o nagraniach. Zgłosiłem to w CBA i ABW. To oni prosili mnie, żebym „pozyskiwał” taśmy. Zaczęli prowadzić spra­wę, badać wątki korupcyjne z nagrań. Potem się okazało, że weszli w drogę swoim kolegom po fachu. Zrobiła się awantura. Ktoś za­niósł taśmy do prasy. Trzeba było znaleźć kozła ofiarnego. Ja się nadawałem doskonale.
   Jaka jest prawda? Trudno powiedzieć. Być może prawdziwa jest ta najprostsza wersja - za aferą stali kelnerzy i Marek Falenta. Nagra­li dziesiątki wpływowych ludzi, chcieli mieć na nich haki, chcieli wiedzieć, o czym rozmawia­ją ministrowie i bankierzy, bo taka wiedza łatwo przekłada się na zyski. Jednego z kelnerów, Łu­kasza N., jeszcze kilka lat temu tabloidy odnala­zły w eleganckiej, krakowskiej restauracji. Wciąż był kelnerem. Potem ślad po nim zaginął. Dru­gi ze skazanych kelnerów, Konrad L., jest dziś sommelierem w Wielkiej Brytanii. Wydał książ­kę o aferze podsłuchowej.

VIII
Rozmowa z biznesmenem, który przez lata sty­kał się biznesowo z Falentą: - Nie wiem, jak było z taśmami, ale dla wielu byłoby bolesne, gdyby się okazało, że za aferą nie stoi nikt szczególny, że ich kariery złamali Marek i jego kumple kelnerzy.
   - Falenta nie jest nikim szczególnym?
   - Tak uważam. Ale ma oczywiście talenty.
   - Jakie?
   - Handluje marzeniami. Gdy z tobą rozmawia, chcesz wierzyć, że ma rację. A potem się zastanawiasz, dlaczego nic nie wyszło z pewnego, bajecznego interesu.
   - I jaki jest wniosek?
   - Ze on jest tylko złotoustym pośrednikiem. Zawsze odpowiada na telefony, zawsze chce się spotkać. Dlaczego? Bo wtedy jest w grze. Może cię do czegoś namówi? Może czegoś się dowie? W najgorszym razie napije się kawy na twój koszt. Pan się widział z Falentą?
   - Wczoraj.
   - I kto zapłacił za kawę? Pan! Taki jest Marek. Zawsze do przo­du, zawsze wierzy w swą szczęśliwą gwiazdę.
   - Szczęśliwą? Przecież niebawem pójdzie do więzienia!
   - On tak na to nie patrzy. Przecież jeszcze nie siedzi. Ma kierow­cę, samochód, dom. I tak będzie do wieczora, czyli wygrał. A jutro? Pogada z mecenasem o kasacji. Spotka się w interesach. Poopowiada znajomym, że może obejmie go amnestia z okazji 100-lecia nie­podległości i jakoś czas przeleci do wieczora. Czyli znów wygrał!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz