czwartek, 11 października 2018

Obrotowy



Rozmowa nagrana w restauracji Sowa i Przyjaciele - dziś premier, a wówczas doradca gospodarczy relacje z ludźmi ówczesnej władzy, dziś oskarżanej

Kilka wtedy i dziś) Zbigniewa Jagiełły, Krzyszto­fa Kiliana, przyjaciela Donalda Tuska, a przed kilku laty szefa państwowej spółki PGE i jego zastępczyni Bogusławy Matuszewskiej z Ma­teuszem Morawieckim weszło do obiegu me­dialnego i stało się kłopotem dla premiera. Zwłaszcza że trwa kampania samorządowa, w której twarzą PiS jest właśnie szef rządu.
   Pierwsza sprawa to dyskusja o tym, jak pomóc Aleksandrowi Gradowi, ministrowi skarbu w latach 2007-11. Rozmówcy wyraź­nie za nim nie przepadają, ale jednocześnie trochę się go oba­wiają. Morawiecki charakteryzuje go tak: „Znam, ku...a, takich. Raz ci strasznie pomoże, a raz wywali mur w połowie zamku i nie masz gdzie mieszkać”.
   Ostatecznie sam proponuje rozwiązanie: „Zapytajcie go tak po cichu. Ja bym spróbował tak bardziej jednorazowo. Pięć dych czy siedem, czy stówkę mu damy na jakieś badania czy na coś”. Prof. Bogusława Grabowskiego, pomysłodawcę Rady Gospo­darczej przy premierze Tusku, ta oferta Morawieckiego, którą usłyszał na taśmach, szokuje najmocniej. - Istota przekrętów vatowskich, z którymi chce walczyć premier Morawiecki, polegała na wystawianiu fałszywych faktur na niewystępujące przepływy dóbr i usług. Premier, który publicznie chwali się ściganiem mafii vatowskiej, na tych taśmach oferuje dokładnie ten sam proceder. To się w głowie nie mieści - mówi prof. Grabowski.

Niewygodna przeszłość
Drugi wątek też dotyczy pomocy koledze. Tym razem chodzi o znalezienie pracy dla Przemysława Czarneckiego (dziś poseł PiS, syn europosła Ryszarda Czarneckiego). Przemysław był krótko stażystą w PKO BP, ale z relacji Jagiełły wynika, że nie­zbyt udanym: „Zmieniłem mu najpierw życiorys, żeby wyglądał normalnie. Później dałem go Justynie Borkiewicz, żeby popraco­wała nad nim, żeby zrobić z niego nie jakiegoś gościa, który nie, że będzie się woził, tylko żeby do roboty. I się zmęczył, że dużo pracy i że on by się chciał czymś innym zajmować w życiu”. Mo­rawiecki dzwoni wtedy do Ryszarda Czarneckiego, krótko rela­cjonuje opinię Jagiełły i radzi, by europoseł pogadał z synem „tak po piwku”. W trakcie rozmowy okazuje się też, że Morawiecki miał propozycję, by zostać ministrem skarbu w rządzie Tuska po Mikołaju Budzanowskim. I że kontaktował się z Tomaszem Arabskim, szefem Kancelarii Premiera za Tuska, który dla PiS jest współodpowiedzialny za katastrofę smoleńską.
   Czy ta nielegalnie podsłuchana rozmowa sprzed pięciu lat za­szkodzi premierowi? Nie ma dowodów na to, by Grad dostał jakieś pieniądze z BZ WBK. Nie przyspieszyła kariera biznesowa Przemy­sława Czarneckiego. Wydaje się - pod warunkiem że niewidzialna ręka dysponująca nagraniami nie podrzuci kolejnych materiałów - że najgroźniejsze dla Morawieckiego jest przypomnienie jego okołoplatformerskiej przeszłości, a także kilka dwuznacznych wypowiedzi, których nigdy nie sformułowałby publicznie. Być może części wyborców nie spodoba się obrotowość premiera, który przez jakiś czas flirtował jednocześnie z PiS i PO. Bo kim był Morawiecki za rządów PO-PSL? Utajonym pisowcem, który oszukiwał znajomych z PO? Czy po prostu ważnym bankierem, prezentującym najzupełniej mainstreamowe poglądy?
   Wojciech Myślecki, prawa ręka Kornela Morawieckiego w So­lidarności Walczącej, który opiekował się rodziną przyjaciela, gdy senior ukrywał się przed bezpieką, twierdzi, że „jedną z naj­większych zalet Mateusza jest ten typ inteligencji, który pozwala piłkarzowi biec nie tam, gdzie jest piłka, tylko tam, gdzie ta piłka za parę chwil się znajdzie”.

Nieoczekiwana zmiana zdania
Morawiecki wszedł do Rady Gospodarczej przy Tusku na mie­siąc przed katastrofą smoleńską. Radę kompletował jeden z naj­bliższych doradców premiera Jan Krzysztof Bielecki. Myślecki tłumaczy, że chodziło o zagwarantowanie ochrony rządu dla banków w czasie kryzysu finansowego. I że jak kryzys po półtora roku się skończył, to Morawiecki odszedł z rady.
   Rada działała do kolejnych wyborów, przegranych przez PiS, a Morawiecki opuścił ją razem z prezesem PZU Andrzejem Klesykiem. Dlaczego? Aleksandra Wiktorow, była prezes ZUS: - Nie chodziło o jakieś inne od reszty członków rady poglądy pana Mo­rawieckiego, bo on nigdy nie wyrażał odmiennego zdania. Zapa­dła decyzja, że muszą odejść funkcyjni, aby nie było zarzutów, że przez radę załatwiają interesy spółek, którymi zarządzają. Dodaje, że Mateusz Morawiecki pozostał w bardzo dobrych re­lacjach z członkami rady i chętnie uczestniczył w jej nieformal­nych spotkaniach. - Niestety, jak się później okazało, zdradził nie tylko nas, swoich zawodowych znajomych, ale co ważniejsze swoje ekonomiczne poglądy - mówi Wiktorow.
   - W 2013 r., kiedy już podjąłem decyzję o odejściu z rządu, proponowałem Morawieckiemu, aby został moim następcą, ale odmówił mi, bez żadnego tłumaczenia. Jednak już sam fakt, że złożyłem mu wówczas propozycję, to najlepszy dowód na to, jak on ukrywał wtedy poglądy, z którymi dzisiaj się afiszuje. Pyta­nie, czy był nieszczery wtedy, czy dziś? Myślę, że jeśli chodzi o jego „społeczne oblicze", to właśnie dzisiaj manipuluje - mówi były minister finansów Jacek Rostowski. Prof. Bogusław Grabowski, były członek Rady Polityki Pieniężnej, zwraca uwagę, że Mora­wiecki ma wykształcenie biznesowe, a nie ekonomiczne, więc może dlatego nieczęsto zabierał głos na comiesięcznych posie­dzeniach, ale zgadzał się z tym, co rada wypracowała. Dlatego Grabowski mocno się zdziwił po wejściu Morawieckiego do rządu PiS: - Popierał wszystkie dokonania III RP i działania liberalizują­ce gospodarkę. Teraz krytykuje to totalnie, zaprzecza wszystkiemu, co wcześniej głosił. Takiego człowieka, jak żyję, nie spotkałem.
   Morawiecki ze Zbigniewem Jagiełłą znają się od czasów Soli­darności Walczącej. Jagiełło z poparciem SW organizował wro­cławskie demonstracje młodzieży. Ich przyjaźń trwa do dziś. Już w wolnej Polsce wspólnie próbowali swoich sił w biznesie, han­dlowali czym się dało, w tym: artykułami medycznymi i ogrodni­czymi, ale bez sukcesów. Ich promotorem był Myślecki. Gdy junior - już po upadku PRL - skończył studia i obronił pracę magisterską („Geneza i pierwsze lata SW”), Myślecki zdecydował, że wycofa się z działalności politycznej, ale będzie organizował nowoczesne formy kształcenia dla najzdolniejszych młodych z SW. „Między innymi Mateusz też ukończył na politechnice amerykańską szkołę zarządzania i uzyskał dyplom Central Connecticut State Univer­sity. Doradzałem mu też, żeby zrobił drugi fakultet o ukierunko­waniu ekonomicznym. I uzyskał MBA na wrocławskiej Akademii Ekonomicznej” - mówił Myślecki w rozmowie z „Krytyką Politycz­ną”. Połowę grupy stanowili ludzie z SW, w tym Jagiełło.
   Po drodze Morawiecki odbył staż w Niemieckim Banku Federal­nym. Za rządów AWS w 1997 r. szef Komitetu Integracji Europejskiej - Ryszard Czarnecki - zatrudnił młodego Morawieckiego w depar­tamencie negocjacji, bo dobrze radził sobie z angielskim i niemiec­kim. Może dlatego na taśmach usłyszeliśmy także wątek Czarnec­kich - ojca Ryszarda i pierworodnego Przemysława, dziś posła PiS. Może Morawiecki spłaca dług wdzięczności wobec europosła PiS?
   Jak twierdzi Myślecki, aby „dostać się na kierownicze stano­wisko w Banku Zachodnim, potrzebne były silne rekomendacje i naciski, gdyż był opór ze strony powiązanego z SLD zarządu tego banku”. Czarnecki opowiada, że to on wstawił się wtedy, w 1998 r., za kandydaturą Morawieckiego do rady nadzorczej Banku Zachodniego. Choć dolnośląscy politycy PO twierdzą, że większą rolę odegrał ówczesny prezes banku Jacek Kseń. Na początku minionej dekady, kiedy Irlandczycy zdecydowali się połączyć Wielkopolski Bank Kredytowy z wrocławskim Ban­kiem Zachodnim, gabinet prezesa oddali Morawieckiemu. Je­den z bankowców opowiada, że Morawiecki sprawnie zarządzał, a przez fuzję z hiszpańskim Santanderem wprowadził BZ WBK na trzecią pozycję wśród banków na krajowym rynku.

Patron Bielecki
Paweł Graś, jeden z najbliższych współpracowników Tuska, nie chce dziś rozmawiać na temat taśm Morawieckiego, a pytany o to, jak to się stało, że ten trafił do rady, mówi: - Odpowiedzialność za nominację bierze Jan Krzysztof Bielecki, bo on ją organizował. Inni politycy PO też nie mają wielkiej wiedzy na temat tego, co Morawiecki robił w orbicie PO. - Był „złotym dzieckiem” Jana Krzysztofa Bieleckiego, założyciela Kongresu Liberalno-De­mokratycznego, byłego premiera, przyjaciela Tuska. Tusk miał do decyzji Bieleckiego - również personalnych - wielkie zaufanie - mówi polityk PO, który też bardzo blisko współpracował z Tu­skiem. Jeden ze znajomych Bieleckiego nie dziwi się, że ten nie chce dziś o tym rozmawiać: - Jako przewodniczący Rady Partne­rów Ernst&Young, międzynarodowego giganta usług doradczych i audytorskich, woli trzymać się od tego wszystkiego z daleka, bo z jednej strony może to zaszkodzić firmie, a z drugiej nie chce psuć relacji z Morawieckim.
   Ekonomista z Rady Gospodarczej Tuska uważa, że klucz do zro­zumienia dobrych relacji Bielecki-Morawiecki leży we wspól­nocie bankowych doświadczeń prezesów. Bliżej poznali się, kiedy obaj zasiadali w Związku Banków Polskich. Bielecki był przez prawie siedem lat prezesem Pekao SA i dobrze wie, ile tak naprawdę może prezes w starciu z zagranicznym właścicielem.
- Obaj prezesi tych banków, których zarządy mieściły się głównie za granicą, tak naprawdę mają bardzo ograniczoną decyzyjność, co ich frustrowało - mówi ekonomista.
Zagraniczni inwestorzy narzucali Morawieckiemu kierun­ki działania i wyznaczali strategię, za to dawali mu wolną rękę w wydawaniu pieniędzy na mecenaty i reklamę. A korzystał z tego hojnie. Jak wynika z taśm, był gotów obdarowywać polityka Alek­sandra Grada z PO, wiadomo, że dał na koncert „Ludzie wolności” na 25-lecie III RP zorganizowany przez TVN i „Gazetę Wyborczą”, a także na projekty bliskie PiS, bo dał pieniądze na badania DNA żołnierzy wyklętych na Łączce i na Szkołę Przywództwa Instytutu Wolności Igora Jankego.
   Socjolog Ireneusz Krzemiński, który pracował z nim w Radzie Gospodarczej, jest wdzięczny Morawieckiemu: - Kiedy zarzą­dzał bankiem, to pomógł wydać moją książkę „Liberalizm polski”, wybór tekstów z „Przeglądu Politycznego”, pisma tzw. gdańskich liberałów. Moi koledzy nie chcieli wyłożyć na to wydawnictwo 20 tys. zł, a prezes Morawiecki dał te pieniądze.

Co jest grane?
PiS zaangażował w obronę Morawieckiego duże siły, co su­geruje, że poważnie traktuje zagrożenie. W „Wiadomościach” wystąpił sam Jarosław Kaczyński. Żeby uspokoić wyborców PiS, Kaczyński po raz pierwszy publicznie przyznał, że Morawiec­ki współpracował z jego partią już przed katastrofą smoleńską, a gdy otrzymał propozycję stanowiska wicepremiera w rządzie Tuska, poinformował o tym szefa PiS. Mocna mowa obrończa, ale można domniemywać, że Kaczyński nie był najszczęśliwszy, będąc zmuszonym do jej wygłoszenia.
   Sam Morawiecki w kilku wywiadach podkreślał, że sprawa na­grania jest stara, a wypływa teraz z powodu kampanii wyborczej i walki z mafią vatowską. Rozmowę o stażu Czarneckiego tłu­maczył tym, że za rządów PO starał się pomagać ludziom z PiS, którzy mieli trudno na rynku pracy.
   W obozie władzy nie ma zgody co do tego, czy afera zaszkodzi Morawieckiemu i obozowi władzy. Nie wszyscy w PiS dali się przy tym uwieść oficjalnej wersji, że za publikacją nagrań stoi „nie­miecki Onet” w zmowie z Sądem Najwyższym i że nie było przy­padku w tym, że krótko przed nią Grzegorz Schetyna rozmawiał w Niemczech z Angelą Merkel. - Mówi się po cichu, że to nasze wewnętrzne sprawy - twierdzi poseł PiS. Te „wewnętrzne sprawy” to wskazówka, że część PiS podejrzewa o nagłośnienie afery Zbi­gniewa Ziobrę. Z kolei „Gazeta Wyborcza” lansuje tezę, że może to być robota koordynatora służb Mariusza Kamińskiego. Do­wodów brakuje, ale plotki świadczą o zdenerwowaniu i pewnej bezradności PiS. Wciąż nie wiadomo, ile nagrań jeszcze istnieje, kto na nich jest i kto nimi dysponuje.
Anna Dąbrowska, Wojciech Szacki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz