Afera KNF nie jest
„błędem przy pracy”, ale samą istotą ustrojowego projektu Jarosława
Kaczyńskiego
Wielu
ludziom na lewicy i na prawicy bardzo się podobały używane przez obecną
władzę słowa „repolonizacja” i „renacjonalizacja”. W propagandzie Kaczyńskiego
i Morawieckiego oraz PiS miały one budować nostalgię za wielkimi projektami
realizowanymi przez państwo - za etatyzmem sanacji (Centralny Okręg
Przemysłowy, Gdynia i jej budowniczy Eugeniusz Kwiatkowski) czy Edwarda Gierka
(Huta Katowice, mały Fiat 126p, bloki z wielkiej płyty).
Jak jednak pokazały trzyletnie rządy PiS, owa „repolonizacja”
i „wielkie projekty” to w praktyce po prostu zwyczajny rympał i reket. Zamiast
odrodzonej stoczni i budowanych przez państwo bałtyckich promów jest ukradziona
złota tabliczka Morawieckiego. Zamiast przekopu Mierzei Wiślanej - słupek
wbity przez Kaczyńskiego na plaży w ostatnich dniach kampanii samorządowej i
już następnej nocy „zabrany przez morze”.
Szczególnie afera KNF pokazuje, że repolonizacja i
renacjonalizacja w wykonaniu PiS ma tylko tyle wspólnego z sanacją, że zamiast
Eugeniusza Kwiatkowskiego budującego Gdynię dostaliśmy Nikodema Dyzmę, który
nie budował niczego poza osobistą pozycją i prywatnym majątkiem.
PIS SIĘ UWŁASZCZA
Podobnie jak przed 16
laty afera Lwa Rywina, która ostatecznie
pokazała prawdziwe oblicze rządów SLD, także teraz afera KNF nie jest
pojedynczą wpadką chciwego urzędnika, próbującego wyciągnąć od biznesmena
wielomilionową łapówkę i zatrudnić u niego swojego człowieka. Jest ona prostą
konsekwencją realizowanej przez PiS wizji Kaczyńskiego - polegającej na
przejęciu przez partię rządzącą kluczowej własności publicznej i prywatnej;
oczywiście po wcześniejszym zniszczeniu lub sparaliżowaniu przez władzę
konstytucji, prawa, niezawisłych sądów, unijnych procedur i innych mechanizmów
kontrolnych.
To, że afera wydarzyła się w sektorze bankowym, też nie
jest przypadkiem. Kaczyński, Morawiecki, Glapiński (to ich ludzie są głównymi
aktorami afery) właśnie banki wskazywali jako miejsce, od którego trzeba zacząć
budowę ekonomicznej potęgi Prawa i Sprawiedliwości. PiS-owska czystka w
państwowych bankach i firmach ubezpieczeniowych zaczęła się najwcześniej i
przybrała najszersze rozmiary. Jedyny ocalały z niej prezes dużej państwowej
instytucji finansowej, Zbigniew Jagiełło z PKO BP, to człowiek Mateusza
Morawieckiego. Reszta prezesów i członków rad nadzorczych to już dzisiaj
ludzie PiS, których wstawili tam Morawiecki, Glapiński, Kamiński, Brudziński
- oczywiście za zgodą Jarosława Kaczyńskiego, który
w tym obszarze zagwarantował sobie szczególną kontrolę.
Teraz rozpoczyna się przejmowanie banków prywatnych.
Afera KNF pokazuje, że Jarosław Kaczyński wyszedł już z fazy uwłaszczania
swoich partyjnych żołnierzy na poziomie marnych paru milionów złotych pensji w
zarządach spółek skarbu państwa. Zaczyna na serio budować ów zapowiadany
„Budapeszt w Warszawie”. Czyli trwałe fundamenty dla PiS-owskiej klasy
oligarchów, którzy - podobnie jak oligarchowie Viktora Orbana -
będą posiadali na własność banki, ubezpieczenia i grupy medialne. Coś, czego
ewentualna zmiana władzy łatwo ich nie pozbawi.
GRUPA TRZYMAJĄCA WŁADZĘ
Jak w aferze Rywina,
także tutaj jest „grupa trzymająca władzę”. Składa się z ludzi rządzących dziś
Polską. Marek Chrzanowski, były szef KNF, jest człowiekiem Adama Glapińskiego,
prezesa NBP, który od samego początku politycznej kariery Jarosława
Kaczyńskiego zajmował się załatwianiem dla niego pieniędzy. Pełnił tę funkcję
już w czasach budowania przez braci Kaczyńskich spółki Telegraf, a jego
nazwisko wielokrotnie pojawia się w aktach procesu FOZZ.
Grzegorz Kowalczyk - pośrednik pomiędzy PiS i naciskanymi
przez władzę polskimi przedsiębiorcami (nie tylko Czarneckim, gdyż w tej samej
roli Kowalczyk został polecony Zygmuntowi Solorzowi) - jest z kolei człowiekiem
Mateusza Morawieckiego. Wcześniej został członkiem władz warszawskiej giełdy,
do których polecił go bank PKO BP (kierowany przez Zbigniewa Jagiełłę, czyli
człowieka Morawieckiego w sektorze bankowym). Zanim kariera Kowalczyka
rozkwitła pod rządami PiS, jego największym osiągnięciem
było stanowisko członka rady nadzorczej Zakładów Cukierniczych „Miś” w
Obornikach Śląskich. To miasto, w którym o władzę walczy siostra Mateusza
Morawieckiego. Przegrała tam wybory na burmistrza, jednak teraz próbuje zostać
starostą całego powiatu, posługując się wpływami, jakie ma w obozie swojego
brata.
Jeden z najbogatszych Polaków
Zygmunt Solorz, który w kontaktach z PiS przyjął strategię ostrożniejszą niż
Leszek Czarnecki, po wybuchu afery KNF wyraźnie jednak wskazał (i w ten sposób
skompromitował) rządzących jako promotorów „człowieka z Misia”. Jego
przedstawiciel powiedział dziennikarzom, że Kowalczyk został członkiem rady
nadzorczej w należącym do Solorza Plus Banku jako „człowiek wskazany przez
Komisję Nadzoru Finansowego”. Pokazuje to nową praktykę w kontaktach
pisowskiego państwa z prywatnymi przedsiębiorcami. Tam, gdzie PiS nie
zdecydowało się na przejęcie czyjegoś biznesu, wstawia do jego władz swojego
człowieka. Ma on kontrolować firmę i - jak sugeruje nagrana wypowiedź
Chrzanowskiego - pobierać na rzecz swych zleceniodawców haracz.
PAŃSTWO BEZPRAWIA
Korupcyjna oferta
szefa Komisji Nadzoru Finansowego jest prosta.
Leszek Czarnecki może zachować swoje banki, a nawet władza pomoże mu je
postawić na nogi. Ale
w zamian za to ma zatrudnić Grzegorza
Kowalczyka. Pod pretekstem „wynagrodzenia” Kowalczyka (jak można rozumieć,
chodzi o 1 procent wartości banku po restrukturyzacji, sam Czarnecki wycenia to
na 40 milionów złotych) dokonany zostanie - jak możemy się domyślać -
e-transfer prywatnych pieniędzy
do partii czy też jej ludzi. Żeby szantaż zadziałał, Chrzanowski pokazał Czarneckiemu
nie tylko marchewkę, ale też i bat. Czyli „plan Zdzisława” przygotowany ponoć
osobiście przez Zdzisława Sokala, ekonomicznego doradcę prezydenta Andrzeja
Dudy i zarazem prezesa Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. „Plan Zdzisława”
polega na doprowadzeniu banków Czarneckiego do upadłości i włączeniu ich do
imperium PiS „za symboliczną złotówkę”.
To zabawne, że Chrzanowski w roli złego policjanta
obsadza akurat człowieka Dudy. Próbuje w ten sposób skompromitować prezydenta,
którego jego polityczni patroni - Kaczyński i Morawiecki - uznali za wroga.
Jednak „plan Zdzisława” jest tak naprawdę realizowany
przez PiS. Podczas gdy trwają „biznesowe negocjacje” Chrzanowskiego z
Czarneckim, PiS przygotowuje nowelizację ustawy o nadzorze finansowym. Najważniejszy
w niej jest fragment dotyczący przejmowania przez państwo banków prywatnych,
nieoficjalnie nazwany przez posłów „lex Czarnecki”.
Nowelizacja zostaje ostatecznie
przegłosowana w Sejmie przez PiS-owską większość dopiero wówczas, gdy
Czarnecki odrzuca propozycję korupcyjną i idzie do mediów. Dziennikarze
zarejestrowali, jak wicemarszałek Ryszard Terlecki długo spowiada się komuś
przez telefon w czasie posiedzenia Sejmu, na którym uchwalano nowelizację.
Tylko bilingi - oczywiście zbadane przez
sejmową komisję śledczą, a nie schowane pod dywan przez ludzi Mariusza
Kamińskiego - pozwoliłyby odpowiedzieć na pytanie, czy rozmówcą Terleckiego
był któryś z członków „grupy trzymającej władzę”.
Warto się przyjrzeć uważnie tej nowelizacji. Dzięki niej
państwo może zabrać prywatnemu właścicielowi bank. Może to uczynić nie tylko
wtedy, gdy spełnione zostaną twarde kryteria zagrożenia depozytów jego
klientów, ale też wówczas, gdy zaledwie „powstanie niebezpieczeństwo” takiej
sytuacji. Później państwo może przekazać przejęte aktywa, pieniądze, depozyty
klientów innemu bankowi, i to nawet wówczas, gdy ten „czasowo nie spełnia”
wymogów stabilności finansowej.
W nowelizacji nie ma zatem żadnych twardych kryteriów wywłaszczenia.
PiS-owska nowelizacja to w ogóle nie jest prawo, prawa nawet nie udaje.
Rządzący mogą zabrać innym, co im się podoba, bo są po prostu silniejsi.
Przy okazji rzeczniczka PiS
Beata Mazurek skłamała, twierdząc, że PiS uchwala „lex
Czarnecki”, aby „wdrożyć dyrektywę unijną”. Potem tłumaczyła, że chodzi raczej
o „przepisy wynikające z przepisów Komisji Europejskiej”.
Tyle że akurat banki Czarneckiego nie spełniają kryteriów
zagrożenia depozytów, sformułowanych przez Unię Europejską. Przynajmniej tak
nie było, dopóki PiS nie przeszło do realizowania ostatniego elementu „planu
Zdzisława” - w kilka godzin po opublikowaniu przez „Gazetę Wyborczą” tekstu o
korupcyjnej propozycji Chrzanowskiego - Komisja Nadzoru Finansowego wpisała
bank Czarneckiego na „listę ostrzeżeń publicznych”. Powodem nie było jednak
zagrożenie dla depozytów, lecz sprzedawanie klientom toksycznych instrumentów
finansowych.
SKOK NA CAŁOŚĆ
Jeśli przejmowanie
przez PiS polskich instytucji finansowych nie zostanie zatrzymane, to na
koniec tego procesu każdy polski bank stanie się podobny do SKOK-ów. Obojętnie,
czy bank będzie się nazywał PKO BP, Pekao SA, Alior, czy też jakoś inaczej,
będzie tak samo kontrolowany przez PiS, a z naszych depozytów będziemy płacić
haracz na polityków tej partii, na PiS-owskie imprezy i PiS-owskie media.
Teoretycznie rzecz biorąc, nasze pieniądze w takich
bankach będą tak samo bezpieczne, jak objęte gwarancjami Bankowego Funduszu
Gwarancyjnego depozyty w SKOK-u Wołomin.
Jest jednak poważna różnica skali. W aferze SKOK-ów państwo
na ratowanie prywatnych depozytów wydało cztery miliardy złotych (w tym dwa
miliardy kosztował sam SKOK Wołomin). W niszczonych przez PiS bankach
Czarneckiego jest blisko 70 miliardów złotych depozytów prywatnych. Ich akcje
lecą w dół na giełdzie, a wśród klientów zapanowała panika. Żaden fundusz
gwarancyjny takich strat nie pokryje. Jeśli „lex Czarnecki” zostanie
rozciągnięte na wszystkie polskie banki, żaden bankowy depozyt Polaków nie
będzie bezpieczny.
Na razie Kaczyński i Morawiecki próbują zdusić aferę KNF
w zarodku. PiS-owskie medialne „szumidła” (tak Chrzanowski nazwał urządzenia
zagłuszające w swoim gabinecie), czyli telewizja Kurskiego, media Rydzyka,
czasopisma Karnowskich, Sakowicza i Lisickiego, najpierw udawały, że żadnej
afery nie ma, a teraz próbują ją przedstawić w konwencji propagandy bolszewickiej
- jako perfidny atak złych prywaciarzy na dobry ludowy rząd.
PiS nie zgadza się na powołanie
sejmowej komisji śledczej (Kaczyński zawsze uważał komisję rywinowską za „błąd
Leszka Millera”, którego sam nie zamierza powtarzać). Rzeczniczka partii
odrzuciła nawet żądanie opozycji, aby zwołać w tej sprawie nadzwyczajne
posiedzenie Sejmu. Rozpoczęło się jednak „wyrzucanie z sań” niepotrzebnego
balastu, by opóźnić pościg wilczej watahy za „dobrozmianowcami”. PiS poświęciło
Marka Chrzanowskiego, a jak twierdzą nasi informatorzy, może się zdecydować na
podobny krok wobec Adama Glapińskiego. Ten na razie publicznie zapowiedział, że
nie zamierza podawać się do dymisji.
Jest już oczywiste, że afera KNF nie dotyczy pojedynczych
ludzi PiS, ale całych rządów tej partii. Nie jest „błędem przy pracy”, ale samą
istotą ustrojowego projektu Jarosława Kaczyńskiego. Po ewentualnym kolejnym
wyborczym zwycięstwie Polaków nie będzie już chronić przed jego władzą żadna
instytucja czy prawo. Zaś wszelka znacząca prywatna własność znajdzie się pod
kontrolą oligarchów wyłonionych przez PiS.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz