Co pokazały nam
wybory samorządowe? Że PiS nawet jeśli wygrało, to swą walkę o inną Polskę
przegrało. Ale opozycja też może przegrać, jeśli za rok nie stanie do kolejnych
wyborów zjednoczona
W obozie władzy
walczyły dwa pomysły na to, jak sprzedać Polakom wyniki wyborów. Pierwszy z
porządku propagandy zachowującej pewien poziom realizmu („taktyczny odwrót
spod Stalingradu będący wstępem do ostatecznego zwycięstwa”). Drugi z porządku
propagandy totalnej („zdobyliśmy Stalingrad!” - choć w rzeczywistości nad
miastem powiewają sztandary wroga).
Jarosław Gowin i Ryszard Terlecki próbowali
pierwszej wersji, mówiąc, że „odnieśliśmy zwycięstwo, ale jego rozmiary są
mniejsze od oczekiwanych”. Dostali za to burę od prezesa Kaczyńskiego, który
dwa dni po ogłoszeniu wyników drugiej tury podał wersję obowiązującą: „PiS
odniosło bardzo zdecydowane zwycięstwo”. Komunikat, mający uspokoić aparat
partyjny odwołuje się do tego, że faktycznie na PiS w zdecydowanej większości
zagłosowała wieś. Z drugiej jednak strony partia Kaczyńskiego została odrzucona przez mieszkańców miast.
ŚMIERĆ MITÓW
W przeszłości proponowano zbyt
grube kryteria dzielące „dwa narody”, zamieszkujące polskie państwo. Najpierw
polską politykę miał określać spór historyczny dzielący postkomunistów i
postsolidarnościowców. Odkąd twarzą prawicowego antykomunizmu stał się
prokurator Stanisław Piotrowicz, nawet elektorat PiS zrozumiał, że spór toczy
się o transformację po roku 1989, a nie o PRL.
Także ściana wschodnia miała być ojczyzną
prawicy, podczas gdy Polska centralna, a zwłaszcza zachodnia, miała pozostać
odporna na kuszenie prawicy. Inna hipoteza głosiła, że Polska dzieli się na
prowincję i największe metropolie. Szczególnie małe miasteczka miały na zawsze
pozostać wrogie transformacji, bo padły ponoć jej ofiarą w największym
stopniu.
Wynik ostatnich wyborów uśmiercił te mity.
PiS poniosło klęskę nie tylko w metropoliach, ale także w mniejszych miastach.
Większe miasta na wschodzie kraju - jak Białystok czy Lublin - już od dawna nie
były PiS-owskie, ale PiS poniosło też klęskę w wielu miastach i miasteczkach
Podkarpacia czy Małopolski. Sztandarowe upokorzenie to klęska wspieranej przez
całą Zjednoczoną Prawicę żony posła Mularczyka w Nowym Sączu.
PiS umocniło jednak swe przyczółki w
elektoracie wiejskim na Dolnym Śląsku, w Lubuskiem, nawet w Wielkopolsce.
Utrzymało też 20-30-procentowe poparcie w liberalnych metropoliach.
WIEŚ, MIASTO, KOŚCIÓŁ
Eksperci są ostrożni w
tłumaczeniu przyczyn tego podziału. Politolog Rafał Matyja zwraca uwagę, że w
miastach ludzie włączają zarówno telewizję Kurskiego, jak i TVN. Tymczasem na wsi wciąż dominuje telewizja państwowa
wzmocniona przez media Tadeusza Rydzyka. Inne oczywiste kryterium to stosunek
do Kościoła. Nawet jeśli w miastach proboszczowie zachowują się nieco
ostrożniej, bojąc się ceny, jaką przyjdzie zapłacić za zbyt bliskie związki z
PiS, to dominująca na wsi radiomaryjna frakcja Kościoła postawiła na partię
Kaczyńskiego - co uderzyło w PSL.
Politolog Rafał Chwedoruk zwraca z kolei
uwagę na kryterium mobilności społecznej. Zwycięstwo na wsi, wraz z
przyczółkami w miastach, zapewniło PiS kilkuprocentową przewagę nad Koalicją
Obywatelską. - Jednak - mówi Chwedoruk - to zwycięstwo pyrruso- we, bo klasyczny
elektorat wiejski jest mocno podmywany przez demografię. Po prostu wymiera.
Młodzi ludzie wyjeżdżający do miast dostosowują się do panującej tam
kulturowej aury, niesprzyjającej głosowaniu na PiS. Można powiedzieć, że
ucieczka do miast wciąż jest dla większości z nich także ucieczką od zespołu
wartości i sposobu życia rodziców czy dziadków.
Z kolei młodzież miejska, choć ideowo
podzielona, po trzech latach rządów nie uważa już PiS za nadzieję antyestablishmentowego
buntu. Największą rolę uświadamiającą odegrała tu praktyka rządzenia
Zjednoczonej Prawicy - traktowanie państwa jako łupu dla siebie i swoich
rodzin.
TO NIE JEST PARTIA ASPIRACJI
PiS przestało być
postrzegane jako partia antyestablishmentowa, ale nie stało się też partią
aspiracji, wspierającą społeczny awans - inny niż tylko za cenę przyjęcia
legitymacji partyjnej. Sam Kaczyński nigdy nie chciał partii skazanej na
elektorat socjalny, zbierającej wyborców Tymińskiego, Leppera czy rozczarowane
do nowego ustroju doły SLD. Od czasów Porozumienia Centrum próbował dotrzeć do
biznesowych czy zawodowych elit z przesłaniem, że ma pomysł na bardziej
efektywną modernizację Polski. Za każdym razem ten najważniejszy dla siebie bój
przegrywał - najpierw z Unią Wolności, później z PO, teraz z Koalicją
Obywatelską i całą demokratyczną opozycją.
Wybory samorządowe pokazały, że PiS jako
partia aspiracji się skompromitowało. Kaczyńskiemu pozostał elektorat socjalny,
najmniej mobilny elektorat wiejski oraz wyborcy najstarsi, których łatwiej obsługiwać lękiem przed imigrantami,
globalizacją i gender.
Z takim elektoratem można wygrywać wybory,
jednak nie sposób budować siły państwa.
- W 2015 roku w części elit biznesowych czy
akademickich pojawiły się nadzieje, że partia Kaczyńskiego rzeczywiście da
Polsce nowy impuls modernizacyjny - przypomina Rafał Matyja. - Jednak po
trzech latach rządów znów został wykopany
głęboki rów między tą partią i społecznymi elitami czy ludźmi do elit
aspirującymi.
Kaczyński i jego sposób sprawowania władzy
przestał być atrakcyjny nawet dla wyborców prawicy. Matyja: - Tam, gdzie dobrze
lokalnie osadzeni burmistrzowie z PiS byli w ostatniej chwili wymieniani na
kandydatów przywiezionych z Nowogrodzkiej, zakładali oni swe komitety i
wygrywali w cuglach z oficjalnymi kandydatami własnej partii!
Kaczyński i Morawiecki
obiecywali inną, bardziej efektywną modernizację, nawet jeśli według
anachronicznego modelu wielkich państwowych inwestycji w stylu Gierka. Jednak
zamiast gierkowskich inwestycji mieliśmy tylko gierkowską propagandę.
„Zabrany przez morze” biało-czerwony słupek, który Jarosław Kaczyński wbił w
piasek plaży w miejscu, gdzie nie powstaje żaden przekop Mierzei Wiślanej,
stał się tematem internetowych szyderstw.
ŁATWIEJ WYGRAĆ Z KACZYŃSKIM
NIŻ Z D’HONDTEM
Wybory samorządowe ustabilizowały dwubiegunową scenę polityczną. Koalicja Obywatelska
skonsolidowała, a nawet powiększyła elektorat PO z 2014 roku. Jak jednak przestrzega
Rafał Chwedoruk: - Nic nie jest przesądzone, mniejsze miasta są polską wersją
amerykańskich „swing states”. W tych wyborach odwróciły
się od PiS, nie znaczy to jednak, że opozycja znajdzie sposób, aby przekonać je
do siebie w wyborach parlamentarnych. Obie strony będą tam prowadzić intensywną
kampanię, a w wyborach parlamentarnych może się okazać, że 10 tysięcy głosów
przesądzi o tym, kto będzie rządził.
Szanse opozycji na pewno zwiększy jednoczenie
list. Elektorat miejski zjednoczył się wokół kandydatów opozycji i PiS zostało
w miastach pokonane. Ale w sejmikach, gdzie PSL i SLD poszły osobno, partia
Kaczyńskiego odrobiła straty. Podobne konsekwencje miały ambicje polityków
lokalnych. Grzegorz Schetyna poparł we Wrocławiu wspieranego przez prezydenta
Rafała Dutkiewicza Jacka Sutryka i opozycja wygrała z PiS w pierwszej turze.
Jednak odchodzący prezydent poprowadził osobną listę do sejmiku Dolnego
Śląska. Zdobył dwa mandaty, ale przesądził o porażce całej opozycji, która w
razie zblokowania list miałaby przynajmniej 4 mandaty więcej.
Zdaniem prof. Radosława
Markowskiego „ambitni liderzy mniejszych ugrupowań powinni zrozumieć, że nawet
nieco ograni przez najsilniejszego i tak
dostaną więcej mandatów, idąc na wspólnej liście; takie są nieubłagane prawa
większościowej ordynacji”. A w dodatku tak PSL, jak i SLD, idąc osobno,
ryzykują polityczną anihilację.
Warto odnotować, że wynik wyborów
samorządowych zmniejszył też głód na pojawienie się „polskiego Macrona”. Nowa
inicjatywa polityczna w obecnej sytuacji rozbijałaby tylko centrowy elektorat.
Centrowi wyborcy nie zaryzykują wspierania Biedronia, gdy grozi to kolejnymi
latami rządów Kaczyńskiego.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz