czwartek, 1 listopada 2018

Tankowiec zmienia kurs?



Mobilizacja wyborców opozycji w metropoliach źle wróży PiS przed wyborami europejskimi. Słychać zatem, że partia rządząca nie wyklucza złagodzenia kursu i ustępstw wobec Unii. Ale gołębie jeszcze nie pokonały jastrzębi.

W PiS głośna radość z wyników wy­borów miesza się z poszeptywaniem o błędach, które osłabiły par­tię na finiszu kampanii. Te szepty dziwią o tyle, że choć jeszcze w wy­borczą niedzielę 21 października mogło się wydawać inaczej, z cza­sem zrobiło się dla PiS całkiem dobrze. Sondażowe 32,3 proc. zmie­niło się w oficjalne 34,3 proc., a jednocześnie do zaledwie 12 proc. zmalał wynik PSL. Z kraju spłynęły korzystne dla PiS informacje o podziale mandatów. Do pisowskiego od lat Podkarpacia dołączyła Lubelszczyzna, Małopolska, Pod­lasie, Świętokrzyskie i Łódzkie - wszędzie tam PiS wyszarpał większość. Wyszarpał, bo w trzech regionach większość jest minimalna: 16 z 30 mandatów (Podlasie i Świętokrzyskie) i 17 z 33 (Łódz­kie). W tym ostatnim województwie - jak mówi polityk z centrali PiS - o tym, że PiS ma samodzielną większość, zdecydowało zaledwie 190 głosów.
   PiS ma duże szanse na władzę jeszcze na Dolnym Śląsku - wygrał tu wybory i ma arytmetyczną większość z Bez­partyjnymi Samorządowcami. Na Śląsku zabrakło jednego mandatu, na Mazowszu - dwóch.
   Coraz większe zakorzenienie obozu władzy w terenie po­kazują również wyniki wyborów do rad powiatów i gmin, a także wybory wójtów i burmistrzów. Dane udostępnione POLITYCE przez PiS pokazują, że już w I turze wójtami zosta­ło 124 kandydatów tej partii (w 2014 r. - 30), a burmistrzami - 32 (w 2014 r. - 18).
   Ludowcy stracili trzy z pięciu regionów, w których mieli marszałków (Lubelszczyznę, Podlasie i Świętokrzyskie, za­chowali Mazowsze oraz Warmińsko-Mazurskie). To w tych województwach byli potęgą, mieli najliczniejsze struktury, stąd czerpali siłę na wybory parlamentarne. PiS - i to był drugi priorytet Kaczyńskiego na wybory - mocno uszczu­plił wpływy PSL (choć całkiem go nie zniszczył). Trudno sobie wyobrazić, że tak osłabieni ludowcy zdołają samo­dzielnie wejść do Sejmu.
   - Jeżeli PSL straci kilka regionów - mówił przed wybora­mi polityk z obozu władzy - to Władysław Kosiniak-Kamysz będzie zmuszony zawrzeć sojusz z PO i Nowoczesną. A część konserwatywnych wyborców PSL przejdzie do PiS, bo nie będą chcieli głosować na listę liberałów. My zaś pozbędziemy się konkurencji w rywalizacji o głosy wsi.
   Już po wyborach w PiS zaczęło się mówić, że być może uda się przejąć kolejne regiony. Albo poprzez układ z PSL - „my was dopuszczamy do władzy na wschodzie, wy zry­wacie z Platformą na zachodzie”, albo poprzez transfery po­jedynczych radnych. PiS ma wiele instrumentów perswazji, choćby posady w spółkach Skarbu Państwa.

Poręba kontra Bielan
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego w PiS panuje klimat jak po przegranej? A panuje; wystarczy zajrzeć choćby na ko­chający partię rządzącą portal wPolityce.pl, gdzie ukazał się tekst „Na Nowogrodzkiej wściekłość na byłego europosła, który intrygami próbuje zdemolować sukces sztabu PiS”. Tekst cytuje anonimowego polityka PiS opisującego atmos­ferę po kampanii: „Mnożą się medialne wrzutki, intrygi, używanie wrogów do osiągania osobistych celów. Brakuje tylko rozłamu wśród europosłów. Ludzie, którzy po Smo­leńsku i tuż przed wyborami samorządowymi 2010 r. wbili nam rdzawy nóż w plecy, teraz biorą się za intrygi i recen­zowanie kampanii”.
   Tekst wymierzony jest w wicemarszałka Senatu Adama Bielana, wiceszefa partii Jarosława Gowina - Porozumienie.
   - Każda kampania, nawet wygrana, budzi emocje - zauważa sentencjonalnie polityk prawicy.
   Linii frontu w obozie władzy jest kilka. Kością niezgody jest przede wszystkim końcówka kampanii, w której sztab PiS kierowany przez europosła Tomasza Porębę wypuścił antyuchodźczy spot. Pokazywał on Polskę w 2020 r. pod rządami PO, pełną islamskich terrorystów i uchodźców gwałcących Polki.
   Filmik - już po wyborach - skrytykował Jarosław Gowin, błędem nazwał go podobno Kaczyński, a także jeden ze sztabowców PiS, prof. Waldemar Paruch. Za „moralnie nieuzasadniony” uznała go minister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz, także z partii Gowina.
   Kilka dni po wyborach oświadczenie w sprawie spotu w swoim niepowtarzalnym stylu wydała rzeczniczka PiS Be­ata Mazurek: „W spocie został poruszony bardzo ważny temat bezpieczeństwa, który dla Polaków jest bardzo istotny”.
   Krytycy spotu uważają, że zmobilizował on wyborców opo­zycji, zwłaszcza w dużych miastach, co spowodowało klęskę Ja­kiego w stolicy, a także pozbawiło partię większości na Mazow­szu. - Gdybyśmy z okręgów warszawskich zdobyli jeden mandat więcej, mielibyśmy sejmik - uważa rozmówca POLITYKI. PiS, przypomnijmy, w samej Warszawie stracił jeden mandat w po­równaniu z wyborami w 2014 r., PO-N jeden zyskała.
   Według wp.pl za spotem stoją piarowcy PiS Anna Plakwicz i Marcin Matczuk, zatrudnieni w Kancelarii Premie­ra specjaliści od polityki wizerunkowej. Odpowiedzialny za jego upublicznienie jest Poręba.
   Spór o antyimigrancki spot ma dwa wymiary: personalny i programowy. W warstwie personalnej chodzi o rywaliza­cję Poręby z Bielanem. Obaj myślą o stanowisku unijnego komisarza, którego wyznaczy polski rząd po eurowyborach w przyszłym roku. Gra toczy się o zaufanie Kaczyńskiego, bo to on zdecyduje o nominacji. I albo Bielan przekona prezesa, że Poręba zawalił kampanię samorządową, albo Poręba dowiedzie, że Bielan zakulisowo atakował go prze­ciekami do wrogich mediów. W warstwie programowej w konflikcie o spot chodzi o to, jaki kurs powinien obrać PiS w najbliższym roku: czy łagodzić przekaz i zabiegać o wyborców umiarkowanych, czy skupić się na mobilizacji swoich zwolenników.

Ziobro kontra Morawiecki
Drugi front małej wojny domowej na prawicy wiąże się z kampanią Jakiego. Kandydat PiS (ale wywodzący się z par­tii Zbigniewa Ziobry) przewrócił się na ostatniej prostej. Nie tylko nie doprowadził do drugiej tury, nie tylko nie dobił na­wet do 30 proc., lecz także zabił kampanię PiS do rady mia­sta i dzielnic. Koalicja Obywatelska zdobyła w Warszawie samodzielną większość w radzie miasta i ma aż 40 radnych (na 60 miejsc), czyli o siedmiu więcej niż w poprzedniej ka­dencji. PiS stracił aż pięć mandatów. Środowisko Jakiego ma pretensje do warszawskiego PiS - którym kieruje koordy­nator służb i wiceprezes partii Mariusz Kamiński - o brak wsparcia. PiS z kolei zarzuca Jakiemu błędy w końcówce kampanii. Mnożą się głosy, że kandydat powinien odpocząć albo w Parlamencie Europejskim, albo w NIK.
   Dla spoistości Zjednoczonej Prawicy najważniejszy jest front trzeci, czyli walka Mateusza Morawieckiego z Ziobrą.
To konflikt zadawniony, toczący się od początku kadencji, ale wybory samorządowe dostarczyły nowych wątków.
   Ziobro w ostatnim tygodniu kampanii skierował do Try­bunału Konstytucyjnego wniosek o zbadanie zgodności z konstytucją jednego z artykułów traktatu o funkcjo­nowaniu Unii Europejskiej, co było związane z batalią o zmiany w Sądzie Najwyższym. Wniosek Ziobry był pre­zentem dla opozycji, która ochoczo oskarżyła rządzących o dążenie do polexitu i zepchnęła PiS do defensywy. Otoczenie Morawieckiego uważa, że Ziobro zrobił to celowo, by osłabić PiS. Długofalowym celem ministra miałoby być uniemożliwienie zdobycia samodzielnej większości w wy­borach 2019 r., tak by PiS musiał zawrzeć koalicję z Kukiz ’15. Wówczas Ziobro, mający dobre relacje z Pawłem Kukizem, mógłby zablokować nominację Morawieckiego na premiera.
   Morawiecki najchętniej pozbyłby się Ziobry z rządu, stąd plotki o jego starcie w wyborach europejskich. Nasi roz­mówcy z obozu władzy uważają jednak, że ten scenariusz  jest na razie mało prawdopodobny. - Usunięcie Antoniego Macierewicza było proste, bo był singlem. Ziobro ma kilku posłów, a teraz wprowadził jeszcze do sejmików ok. 20 rad­nych. Gdyby doszło do otwartego konfliktu z ziobrystami, PiS mógłby stracić nawet dwa sejmiki - podlaski i świętokrzyski - słyszymy w rządzie.
   Medialne doniesienia o ludziach Ziobry w sejmikach, a także słowa wiceministra sprawiedliwości Michała Wójci­ka (poseł z partii Ziobry), który w TVN24 niby mimochodem wspomniał o radnych z Solidarnej Polski, nie są dziełem przypadku. - Ziobro wysyła w ten sposób sygnał, że nie za­mierza się poddać Morawieckiemu. Kaczyńskiemu to się nie podoba, bo bardzo nie lubi, jak ktoś próbuje go stawiać pod ścianą, ale raczej nie zdecyduje się na uderzenie w ziobrystów. Trochę dlatego, że nie chce otwartej wojny na prawicy, trochę dlatego, że odejście Ziobry nadmiernie wzmocniłoby Morawieckiego - tłumaczy polityk z obozu władzy.
   Przygrywką do ewentualnej dymisji Ziobry, albo przy­najmniej poważnym ostrzeżeniem, mogłaby być rozpra­wa z jego stronnikiem w TVP Jackiem Kurskim. Działania telewizji publicznej nie podobają się wielu osobom w PiS (Paruch mówił w Radiu Wnet, że TVP pomogła opozycji rozhuśtać emocje, przez co w Warszawie nie było II tury) - ale mimo wszystko na zdjęcie „Kury” ze stanowiska się nie zanosi, co niechętnie przyznają nawet jego przeciwnicy w PiS. W najważniejszym gabinecie na Nowogrodzkiej wciąż uważa się, że Kurski bardziej pomaga, niż szkodzi, choć ta nadwyżka maleje.

Morawiecki kontra Błaszczak
Co poza tym słychać w PiS? Z kampa­nii, mimo wpadek i krytyki ze strony opo­zycji, mocniejszy wyszedł Morawiecki, który w ocenie Nowogrodzkiej sprawdził się w roli wiecowego polityka kampanij­nego. Obowiązuje zatem ocena prezesa Kaczyńskiego, który ogłosił sukces szefa rządu. Jeden z naszych rozmówców, pytany o pozycję Morawieckiego rok po objęciu teki premiera i po pierwszej kampanii w roli frontmana PiS, sięga po „Władcę Pier­ścieni”. - Mateusz jest jak Frodo Baggins. Dostał pierścień władzy, ale i zakaz korzystania z niego. I jest temu zakazo­wi posłuszny.
   - Jest maksymalnie silnym słabym premierem. W kampa­nii wypełnił misję, którą mu powierzono, występował w roli, która była dla niego nowa, i kosztem ogromnego wysiłku ją odegrał - słyszymy w rządzie.
   Premier utrzymuje dobre relacje zarówno z Kaczyńskim, jak pierwszym wiceprezesem partii Joachimem Brudziń­skim. Większe napięcie panuje między Morawieckim (i jego kancelaryjnym otoczeniem) a ministrem obrony Mariuszem Błaszczakiem, dlatego w wakacje przeto­czyły się spekulacje o przejściu Błaszczaka albo na fotel marszałka Sejmu, albo prezesa NIK. Zastąpić miałby go Michał Dworczyk, szef Kancelarii Premiera, który dzisiaj w imieniu PiS negocjuje koalicje sejmikowe. Temat jed­nak na razie umarł. Terminu rekonstrukcji rządu, koniecz­nej ze względu na wybory europejskie, w których będzie kandydować kilkoro ministrów, Kaczyński jeszcze nie wyznaczył. Losy kilku szefów resortów, w tym Krzysztofa Tchórzewskiego i Andrzeja Adamczyka, wciąż się ważą. Nie wiadomo też, jakie będą roszady w prezydium Sejmu; w PiS mówi się o europejskim starcie marszałka Mar­ka Kuchcińskiego.

PiS kontra UE
PiS - mimo że nie w takim rozmiarze, jak się wydawało - wygrał samorządową batalię m.in. dzięki temu, że prze­mienił kampanię lokalną w quasi-parlamentarną. Frekwen­cja - prawie 55 proc. - była o niemal 10 pkt proc. wyższa niż w poprzednich wyborach samorządowych, porównywalna z wyborami do Sejmu w 2007 r. (53,9 proc.) i II turą wyborów prezydenckich w 2015 r. (55,3 proc.).
   Mobilizacji wyborców towarzyszyła polaryzacja - PiS i Koalicja Obywatelska dostały łącznie ponad 60 proc. gło­sów, najwięcej w historii ich samorządowych pojedynków.
   Paradoks wygranej PiS polega na tym, że chociaż nieźle wróży na wybory sejmowe jesienią 2019 r., to raczej marnie na kampanię europejską, która wystartuje już za moment - europosłów wybierzemy 26 maja przyszłego roku.
   W tych wyborach frekwencja oscyluje wokół 25 proc., a gło­sują przede wszystkim duże miasta. Te same, w których kan­dydaci PiS na prezydentów dostali czarną polewkę, te same, w których ustawiały się kolejki do głosowania. Najwyższa fre­kwencja w wyborach europejskich jest z reguły w Warszawie, gdzie przy blisko 70-proc. frekwencji Rafał Trzaskowski wygrał już w pierwszej turze, dostając ponad pół miliona głosów.
   Wybory samorządowe pokazały, że konflikt PiS z instytucja­mi Unii Europejskiej mobilizuje wyborców opozycji. Gdyby eurowybory odbyły się tuż po samorządowych, osią kampanii byłby stosunek do Unii, po­stanowienie Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie sędziów SN czy wspomniany wnio­sek Ziobry do Trybunału Konstytucyjnego. PiS obawia się takiego ustawienia kampanii, na co wskazuje fragment tzw. przekazu dnia rozsyłanego do posłów PiS: „Polexit to fake news totalnej opozycji i wspierających ją me­diów. To są jakieś omamy opozycji. Po kam­panii niektórzy otrzeźwieją”.
   Koalicja Obywatelska miałaby w takich okolicznościach duże szanse na zwycięstwo w wyborach do europarlamentu, co z kolei ustawiłoby Grzegorza Schetynę w dogodnej pozycji przed kampanią parlamentarną.
   Dlatego PiS rozważa zmianę kursu. Konflikt z Unią ma być wyciszony, wyroki TSUE respektowane, sędziowie SN mogą zostać przywróceni do orzekania. W razie potrzeby znoweli­zuje się ustawę o Sądzie Najwyższym; posłowie PiS nabrali już niemałej wprawy w tej dyscyplinie i bez oporów przegłosują wszystko, co im prezes w imię pragmatyzmu i przyszłych zwy­cięstw podyktuje.
   Zmiana kursu trochę potrwa. Na razie głośne są wy­powiedzi „na ostro”, jak ta posłanki Krystyny Pawłowicz, że po wyborach samorządowych można przeprowadzić dekoncentrację mediów. Ustępstwa w sprawie Sądu Naj­wyższego po postanowieniu TSUE nie zostały ogłoszone. Po okresie rutynowego już „schowania” na czas wyborów ujawnił się Antoni Macierewicz, powtarzając na zwołanej konferencji tezę o eksplozji na pokładzie tupolewa w Smo­leńsku, której przyczyny mają być ustalone „w ciągu roku”. Ale takie okresowe wzmacnianie twardego elektoratu też jest charakterystyczne dla polityki Kaczyńskiego, bo ci wy­borcy to podstawa egzystencji jego partii. - Tankowiec nie może skręcić gwałtownie, to musi chwilę zająć. Ale zapew­niam, że zmieniamy kurs - zapowiada rozmówca POLITYKI.
   Wiele zatem wskazuje na to, że za parę miesięcy Grze­gorz Schetyna będzie się mierzył już z innym PiS, czy ściślej - z tym samym PiS, ale w innym kostiumie.
Wojciech Szacki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz