Mobilizacja wyborców
opozycji w metropoliach źle wróży PiS przed wyborami europejskimi. Słychać
zatem, że partia rządząca nie wyklucza złagodzenia kursu i ustępstw wobec Unii.
Ale gołębie jeszcze nie pokonały jastrzębi.
W PiS
głośna radość z wyników wyborów miesza się z poszeptywaniem o błędach, które
osłabiły partię na finiszu kampanii. Te szepty dziwią o tyle, że choć jeszcze
w wyborczą niedzielę 21 października mogło się wydawać inaczej, z czasem zrobiło
się dla PiS całkiem dobrze. Sondażowe 32,3 proc. zmieniło się w oficjalne 34,3
proc., a jednocześnie do zaledwie 12 proc. zmalał wynik PSL. Z kraju spłynęły
korzystne dla PiS informacje o podziale mandatów. Do pisowskiego od lat
Podkarpacia dołączyła Lubelszczyzna, Małopolska, Podlasie, Świętokrzyskie i
Łódzkie - wszędzie tam PiS wyszarpał większość. Wyszarpał, bo w trzech
regionach większość jest minimalna: 16 z 30 mandatów (Podlasie i
Świętokrzyskie) i 17 z 33 (Łódzkie). W tym ostatnim województwie - jak mówi
polityk z centrali PiS - o tym, że PiS ma samodzielną większość, zdecydowało
zaledwie 190 głosów.
PiS ma duże szanse na władzę jeszcze na Dolnym Śląsku
- wygrał tu wybory i ma arytmetyczną większość z Bezpartyjnymi
Samorządowcami. Na Śląsku zabrakło jednego mandatu, na Mazowszu - dwóch.
Coraz większe zakorzenienie obozu władzy w terenie pokazują
również wyniki wyborów do rad powiatów i gmin, a także wybory wójtów i
burmistrzów. Dane udostępnione POLITYCE przez PiS pokazują, że już w I turze
wójtami zostało 124 kandydatów tej partii (w 2014 r. - 30), a burmistrzami
- 32 (w 2014 r. - 18).
Ludowcy stracili trzy z pięciu regionów, w których mieli
marszałków (Lubelszczyznę, Podlasie i Świętokrzyskie, zachowali Mazowsze oraz
Warmińsko-Mazurskie). To w tych województwach byli potęgą, mieli najliczniejsze
struktury, stąd czerpali siłę na wybory parlamentarne. PiS - i to był drugi
priorytet Kaczyńskiego na wybory - mocno uszczuplił wpływy PSL (choć całkiem
go nie zniszczył). Trudno sobie wyobrazić, że tak osłabieni ludowcy zdołają
samodzielnie wejść do Sejmu.
- Jeżeli PSL straci kilka regionów - mówił przed wyborami polityk z obozu władzy - to
Władysław Kosiniak-Kamysz będzie zmuszony zawrzeć sojusz z PO i Nowoczesną. A
część konserwatywnych wyborców PSL przejdzie do PiS, bo nie będą chcieli
głosować na listę liberałów. My zaś pozbędziemy się konkurencji w rywalizacji o
głosy wsi.
Już po wyborach w PiS zaczęło się mówić, że być może uda
się przejąć kolejne regiony. Albo poprzez układ z PSL - „my was dopuszczamy do władzy na wschodzie, wy zrywacie z
Platformą na zachodzie”, albo poprzez transfery pojedynczych radnych. PiS ma
wiele instrumentów perswazji, choćby posady w spółkach Skarbu Państwa.
Poręba kontra Bielan
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego
w PiS panuje klimat jak po przegranej? A panuje; wystarczy zajrzeć choćby na kochający
partię rządzącą portal wPolityce.pl, gdzie ukazał się tekst
„Na Nowogrodzkiej wściekłość na byłego europosła, który intrygami próbuje
zdemolować sukces sztabu PiS”. Tekst cytuje anonimowego polityka PiS
opisującego atmosferę po kampanii: „Mnożą się medialne wrzutki, intrygi,
używanie wrogów do osiągania osobistych celów. Brakuje tylko rozłamu wśród
europosłów. Ludzie, którzy po Smoleńsku i tuż przed wyborami samorządowymi
2010 r. wbili nam rdzawy nóż w plecy, teraz biorą się za intrygi i recenzowanie
kampanii”.
Tekst wymierzony jest w wicemarszałka Senatu Adama Bielana,
wiceszefa partii Jarosława Gowina - Porozumienie.
- Każda kampania, nawet wygrana, budzi emocje - zauważa sentencjonalnie polityk prawicy.
Linii frontu w obozie władzy jest kilka. Kością niezgody
jest przede wszystkim końcówka kampanii, w której sztab PiS kierowany przez
europosła Tomasza Porębę wypuścił antyuchodźczy spot. Pokazywał on Polskę w
2020 r. pod rządami PO, pełną islamskich terrorystów i uchodźców gwałcących
Polki.
Filmik - już po wyborach - skrytykował Jarosław Gowin,
błędem nazwał go podobno Kaczyński, a także jeden ze sztabowców PiS, prof. Waldemar Paruch. Za „moralnie nieuzasadniony” uznała go
minister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz, także z partii Gowina.
Kilka dni po wyborach oświadczenie w sprawie spotu w swoim
niepowtarzalnym stylu wydała rzeczniczka PiS Beata Mazurek: „W spocie został
poruszony bardzo ważny temat bezpieczeństwa, który dla Polaków jest bardzo
istotny”.
Krytycy spotu uważają, że zmobilizował on wyborców opozycji,
zwłaszcza w dużych miastach, co spowodowało klęskę Jakiego w stolicy, a także
pozbawiło partię większości na Mazowszu. - Gdybyśmy z okręgów warszawskich
zdobyli jeden mandat więcej, mielibyśmy sejmik - uważa rozmówca POLITYKI.
PiS, przypomnijmy, w samej Warszawie stracił jeden mandat w porównaniu z
wyborami w 2014 r., PO-N jeden zyskała.
Według wp.pl za spotem stoją piarowcy PiS Anna
Plakwicz i Marcin Matczuk, zatrudnieni w Kancelarii Premiera specjaliści od
polityki wizerunkowej. Odpowiedzialny za jego upublicznienie jest Poręba.
Spór o antyimigrancki spot ma dwa wymiary: personalny i
programowy. W warstwie personalnej chodzi o rywalizację Poręby z Bielanem.
Obaj myślą o stanowisku unijnego komisarza, którego wyznaczy polski rząd po
eurowyborach w przyszłym roku. Gra toczy się o zaufanie Kaczyńskiego, bo to on
zdecyduje o nominacji. I albo Bielan przekona prezesa, że Poręba zawalił kampanię
samorządową, albo Poręba dowiedzie, że Bielan zakulisowo atakował go przeciekami
do wrogich mediów. W warstwie programowej w konflikcie o spot chodzi o to, jaki
kurs powinien obrać PiS w najbliższym roku: czy łagodzić przekaz i zabiegać
o wyborców umiarkowanych, czy skupić się na
mobilizacji swoich zwolenników.
Ziobro kontra Morawiecki
Drugi front małej wojny domowej na
prawicy wiąże się z kampanią Jakiego. Kandydat PiS (ale wywodzący się z partii
Zbigniewa Ziobry) przewrócił się na ostatniej prostej. Nie tylko nie
doprowadził do drugiej tury, nie tylko nie dobił nawet do 30 proc., lecz także
zabił kampanię PiS do rady miasta i dzielnic. Koalicja Obywatelska zdobyła w
Warszawie samodzielną większość w radzie miasta i ma aż 40 radnych (na 60
miejsc), czyli o siedmiu więcej niż w poprzedniej kadencji. PiS stracił aż
pięć mandatów. Środowisko Jakiego ma pretensje do warszawskiego PiS - którym
kieruje koordynator służb i wiceprezes partii Mariusz Kamiński - o brak
wsparcia. PiS z kolei zarzuca Jakiemu błędy w końcówce kampanii. Mnożą się
głosy, że kandydat powinien odpocząć albo w Parlamencie Europejskim, albo w
NIK.
Dla spoistości Zjednoczonej Prawicy najważniejszy jest front trzeci, czyli walka Mateusza Morawieckiego z Ziobrą.
To konflikt zadawniony, toczący
się od początku kadencji, ale wybory samorządowe dostarczyły nowych wątków.
Ziobro w ostatnim tygodniu kampanii skierował do Trybunału
Konstytucyjnego wniosek o zbadanie zgodności z konstytucją jednego z artykułów
traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, co było związane z batalią
o zmiany w Sądzie Najwyższym. Wniosek Ziobry był prezentem
dla opozycji, która ochoczo oskarżyła rządzących o dążenie do polexitu i zepchnęła PiS do
defensywy. Otoczenie Morawieckiego uważa, że Ziobro zrobił to celowo, by
osłabić PiS. Długofalowym celem ministra miałoby być uniemożliwienie zdobycia
samodzielnej większości w wyborach 2019 r., tak by PiS musiał zawrzeć koalicję
z Kukiz ’15. Wówczas Ziobro, mający dobre relacje z Pawłem Kukizem, mógłby
zablokować nominację Morawieckiego na premiera.
Morawiecki najchętniej pozbyłby się Ziobry z rządu, stąd
plotki o jego starcie w wyborach europejskich. Nasi rozmówcy z obozu władzy
uważają jednak, że ten scenariusz jest
na razie mało prawdopodobny. - Usunięcie Antoniego Macierewicza było proste,
bo był singlem. Ziobro ma kilku posłów, a teraz wprowadził jeszcze do sejmików
ok. 20 radnych. Gdyby doszło do otwartego konfliktu z ziobrystami, PiS mógłby
stracić nawet dwa sejmiki - podlaski i świętokrzyski - słyszymy w rządzie.
Medialne doniesienia o ludziach Ziobry w sejmikach, a także
słowa wiceministra sprawiedliwości Michała Wójcika (poseł z partii Ziobry),
który w TVN24 niby mimochodem wspomniał o radnych z Solidarnej Polski,
nie są dziełem przypadku. - Ziobro wysyła w ten sposób sygnał, że nie zamierza
się poddać Morawieckiemu. Kaczyńskiemu to się nie podoba, bo bardzo nie lubi,
jak ktoś próbuje go stawiać pod ścianą, ale raczej nie zdecyduje się na
uderzenie w ziobrystów. Trochę dlatego, że nie chce otwartej wojny na prawicy,
trochę dlatego, że odejście Ziobry nadmiernie wzmocniłoby Morawieckiego -
tłumaczy polityk z obozu władzy.
Przygrywką do ewentualnej dymisji Ziobry, albo przynajmniej
poważnym ostrzeżeniem, mogłaby być rozprawa z jego stronnikiem w TVP Jackiem Kurskim. Działania telewizji publicznej nie
podobają się wielu osobom w PiS (Paruch mówił w Radiu Wnet, że TVP pomogła opozycji rozhuśtać emocje, przez co w Warszawie nie
było II tury) - ale mimo wszystko na zdjęcie
„Kury” ze stanowiska się nie zanosi, co niechętnie przyznają nawet jego
przeciwnicy w PiS. W najważniejszym gabinecie na Nowogrodzkiej wciąż uważa się,
że Kurski bardziej pomaga, niż szkodzi, choć ta nadwyżka maleje.
Morawiecki kontra Błaszczak
Co poza tym słychać w PiS? Z kampanii,
mimo wpadek i krytyki ze strony opozycji, mocniejszy wyszedł Morawiecki, który
w ocenie Nowogrodzkiej sprawdził się w roli wiecowego polityka kampanijnego.
Obowiązuje zatem ocena prezesa Kaczyńskiego, który ogłosił sukces szefa rządu.
Jeden z naszych rozmówców, pytany o pozycję Morawieckiego rok po objęciu teki
premiera i po pierwszej kampanii w roli frontmana PiS, sięga po „Władcę Pierścieni”.
- Mateusz jest jak Frodo Baggins. Dostał pierścień władzy, ale i zakaz
korzystania z niego. I jest temu zakazowi posłuszny.
- Jest maksymalnie silnym słabym premierem. W kampanii
wypełnił misję, którą mu powierzono, występował w roli, która była dla niego
nowa, i kosztem ogromnego wysiłku ją odegrał
- słyszymy w rządzie.
Premier utrzymuje dobre relacje zarówno z Kaczyńskim, jak
pierwszym wiceprezesem partii Joachimem Brudzińskim. Większe napięcie panuje
między Morawieckim (i jego kancelaryjnym otoczeniem) a ministrem obrony
Mariuszem Błaszczakiem, dlatego w wakacje przetoczyły się spekulacje o
przejściu Błaszczaka albo na fotel marszałka Sejmu, albo prezesa NIK. Zastąpić
miałby go Michał Dworczyk, szef Kancelarii Premiera, który dzisiaj w imieniu
PiS negocjuje koalicje sejmikowe. Temat jednak na razie umarł. Terminu
rekonstrukcji rządu, koniecznej ze względu na wybory europejskie, w których
będzie kandydować kilkoro ministrów, Kaczyński jeszcze nie wyznaczył. Losy
kilku szefów resortów, w tym Krzysztofa Tchórzewskiego i Andrzeja Adamczyka,
wciąż się ważą. Nie wiadomo też, jakie będą roszady w prezydium Sejmu; w PiS
mówi się o europejskim starcie marszałka Marka Kuchcińskiego.
PiS kontra UE
PiS - mimo że nie w takim
rozmiarze, jak się wydawało - wygrał
samorządową batalię m.in. dzięki temu, że przemienił kampanię lokalną w
quasi-parlamentarną. Frekwencja - prawie 55 proc. - była o niemal 10 pkt proc.
wyższa niż w poprzednich wyborach samorządowych, porównywalna z wyborami do
Sejmu w 2007 r. (53,9 proc.) i II turą wyborów prezydenckich w 2015 r. (55,3
proc.).
Mobilizacji wyborców towarzyszyła polaryzacja - PiS i
Koalicja Obywatelska dostały łącznie ponad 60 proc. głosów, najwięcej w
historii ich samorządowych pojedynków.
Paradoks wygranej PiS polega na tym, że chociaż nieźle
wróży na wybory sejmowe jesienią 2019 r., to raczej marnie na kampanię
europejską, która wystartuje już za moment - europosłów
wybierzemy 26 maja przyszłego roku.
W tych wyborach frekwencja oscyluje wokół 25 proc., a głosują
przede wszystkim duże miasta. Te same, w których kandydaci PiS na prezydentów
dostali czarną polewkę, te same, w których ustawiały się kolejki do głosowania.
Najwyższa frekwencja w wyborach europejskich jest z reguły w Warszawie, gdzie
przy blisko 70-proc. frekwencji Rafał Trzaskowski wygrał już w pierwszej turze,
dostając ponad pół miliona głosów.
Wybory samorządowe pokazały, że konflikt PiS z instytucjami
Unii Europejskiej mobilizuje wyborców opozycji. Gdyby eurowybory odbyły się tuż
po samorządowych, osią kampanii byłby stosunek do Unii, postanowienie
Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie sędziów SN czy wspomniany wniosek
Ziobry do Trybunału Konstytucyjnego. PiS obawia się takiego ustawienia
kampanii, na co wskazuje fragment tzw. przekazu dnia rozsyłanego do posłów PiS:
„Polexit to fake news totalnej opozycji i wspierających ją mediów. To są
jakieś omamy opozycji. Po kampanii niektórzy otrzeźwieją”.
Koalicja Obywatelska miałaby w takich okolicznościach duże
szanse na zwycięstwo w wyborach do europarlamentu, co z kolei ustawiłoby
Grzegorza Schetynę w dogodnej pozycji przed kampanią parlamentarną.
Dlatego PiS rozważa zmianę kursu. Konflikt z Unią ma być
wyciszony, wyroki TSUE respektowane, sędziowie SN mogą zostać przywróceni do
orzekania. W razie potrzeby znowelizuje się ustawę o Sądzie Najwyższym;
posłowie PiS nabrali już niemałej wprawy w tej dyscyplinie i bez oporów
przegłosują wszystko, co im prezes w imię pragmatyzmu i przyszłych zwycięstw
podyktuje.
Zmiana kursu trochę potrwa. Na razie głośne są wypowiedzi
„na ostro”, jak ta posłanki Krystyny Pawłowicz, że po wyborach samorządowych
można przeprowadzić dekoncentrację mediów. Ustępstwa w sprawie Sądu Najwyższego
po postanowieniu TSUE nie zostały ogłoszone. Po okresie rutynowego już
„schowania” na czas wyborów ujawnił się Antoni Macierewicz, powtarzając na
zwołanej konferencji tezę o eksplozji na pokładzie tupolewa w Smoleńsku,
której przyczyny mają być ustalone „w ciągu roku”. Ale takie okresowe
wzmacnianie twardego elektoratu też jest charakterystyczne dla polityki
Kaczyńskiego, bo ci wyborcy to podstawa egzystencji jego partii. - Tankowiec
nie może skręcić gwałtownie, to musi chwilę zająć. Ale zapewniam, że zmieniamy
kurs - zapowiada rozmówca POLITYKI.
Wiele zatem wskazuje na to, że za parę miesięcy Grzegorz
Schetyna będzie się mierzył już z innym PiS, czy ściślej - z tym samym PiS, ale w innym kostiumie.
Wojciech Szacki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz