Każda
dyktatura stawia pomniki swoim bożkom. PiS także - mówi Stefan Niesiołowski,
były poseł PO, dziś działacz Unii Europejskich Demokratów
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
NEWSWEEK: Dlaczego Stefan Niesiołowski zniknął?
STEFAN NIESIOŁOWSKI: To pytanie do dziennikarzy. Z
zasady nie chodzę do reżimowych mediów, a telewizje, które chcą być postrzegane
jako demokratyczne, przestały mnie zapraszać. Podobno w imię symetryzmu,
Niesiołowski jest za ostry, za to nie ma dnia bez występu kogoś z PiS i jego
sympatyków.
Co mówi o władzy
sposób, w jaki organizowała obchody 100-lecia odzyskania niepodległości?
- To najlepszy dowód na partactwo tej władzy. Nawet dla
swoich nie potrafili zorganizować tej celebry.
Kulminacyjnym punktem
miał być marsz w stolicy, którego zakazała Hanna Gronkiewicz-Waltz.
- Oddali 100-lecie polskiej niepodległości skrajnym
radykałom, neonazistom, rasistom... To hańba. Hańba, która zyskała twarz
premiera i prezydenta. I pozostał jeszcze smoleński cyrk z odsłanianiem kolejnego
pomnika Lecha Kaczyńskiego. Mam nadzieję, że doczekam chwili, gdy ten pomnik
będzie wywożony do Kozłówki.
Jest pan specjalistą
od obalania pomników.
- Nie wiem, czy słusznie przyznano mi ten tytuł, bo nie
zdołałem wysadzić pomnika Lenina w Poroninie, ale rzeczywiście zamierzałem to
zrobić. Zadenuncjował nas człowiek, któremu nie zazdroszczę towarzyszącej mu
sławy.
Tajny współpracownik
bezpieki, Sławomir Daszuta.
- Aresztowano mnie dzień przed akcją. Za to udało mi się
wyrzucić tablicę Lenina na Rysach, co było bardzo ryzykowne i dramatyczne.
Wspinałem się z kolegą Wojciechem Majdą w deszczowy wieczór. Specjalnie
ruszyliśmy o takiej porze, żeby nikogo nie spotkać na szlaku i żeby nikt nas
nie zatrzymał. Tylko że to oznaczało powrót nocą, z latarką, gdy widać było
trzy kroki do przodu. Do dziś zachodzę w głowę, jak myśmy to zrobili.
Czy pomnik Lecha
Kaczyńskiego zostanie obalony, gdy PiS przegra wybory?
- Każda dyktatura stawia pomniki swoim bożkom i każda
fałszuje historię. is także. Kreuje na bohatera narodowego najsłabszego
prezydenta III RP, który pokazał, na co go stać, nieudaną wyprawą do Gruzji,
która o mało nie zakończyła się katastrofą. Po czym doprowadził swoją
poddańczością, niektórzy powiadają wręcz tchórzostwem wobec brata, do tragedii
w Smoleńsku. Przecież mógł powiedzieć: „Nie lądujemy” i skierować samolot do
Witebska czy na inne bezpieczne lotnisko. Ten pomnik jest kompromitacją i jak
wszystkie pomniki sławiące fałszywy kult będzie zniszczony.
Runie jak pomnik
Dzierżyńskiego na placu Bankowym w Warszawie?
- Obalenie pomnika Dzierżyńskiego było symbolicznym
rozstaniem się z komunizmem, ale sięgnął bruku nie dlatego, że Polacy są tak
mściwi, tylko był z marnej jakości materiału i zdejmowany dźwigiem po prostu
się rozsypał. Miał trafić do Muzeum Socrealizmu w Kozłówce jak pomnik Leina z
Poronina czy Bieruta z Lublina. I tego bym się trzymał. Nie uważam, że należy
robić jak Węgrzy, którzy w 1956 roku rozbijali pomnik Stalina młotkami, a
potem wlekli jego głowę po ulicach Budapesztu. Takich spektakli nam nie
trzeba. Lech Kaczyński nie zasługuje na pomniki, ale i nie zasługuje na to,
żeby nim pomiatać. Zresztą większy problem niż z pomnikiem będziemy mieć z
Wawelem.
To znaczy?
- W jakiejś cywilizowanej formie trzeba będzie przenieść
parę prezydencką z Wawelu. Tchórzostwo abp. Dziwi- sza doprowadziło do tego, że
w podziemiach królów leży ktoś, kogo nie powinno tam być. Ale to są kłopoty na
potem. Najpierw trzeba wygrać wybory parlamentarne.
Czy wynik wyborów
samorządowych daje nadzieję opozycji?
- PiS poniosło sromotną klęskę, nawet jeśli opowiada, że
odniosło zwycięstwo. Na przeszło sto miast wygrali w czterech. Druga tura to
porażka Kaczyńskiego. Biorąc pod uwagę zaangażowanie: ten słupek na Mierzei
Wiślanej, Dudę kwestującego na cmentarzu w sprawie Mularczykowej, obietnice
lotniska w Radomiu, zakazy wyświetlania filmu „Kler”, list pasterski abp.
Głódzia wzywający do poparcia w Gdańsku Kacpra
Płażyńskiego... Przecież za coś takiego papież Franciszek powinien pozbawić go
biskupstwa i zdegradować do roli kościelnego. PiS naprawdę rzuciło w tych
wyborach na szalę bardzo dużo: pieniądze, wpływy, autorytet Kościoła. I
przegrało nawet w swoich bastionach. Dla opozycji to bez wątpienia dobra
wiadomość.
Jednak wyborów parlamentarnych
nie wygrywa się tylko w miastach.
- Zgoda. Ale pytanie jest inne:
czy PiS tak jak łatwo oddało miasta, odda wybory parlamentarne? Bo druga dobra
wiadomość z tych ostatnich wyborów jest taka, że władza ich nie sfałszowała.
Czy tak samo zachowa się za rok?
Jak brzmi odpowiedź?
- Chciałbym wierzyć, że są
takimi nieudacznikami, że nie potrafią fałszować, ale przecież oni wiedzą, że
przegrana oznacza dla nich procesy. Ta przestępcza dyktatura wprowadziła
korupcję polityczną, złamała po wielekroć konstytucję, próbowała sprostytuować
wymiar sprawiedliwości, co w przypadku prokuratury prawie się udało,
pozwoliła nażartemu Rydzykowi włożyć obie łapy do budżetu państwa. Za to
trzeba będzie zapłacić. W wielu przypadkach więzieniem. Dlatego obawiam się,
że przy wyborach parlamentarnych nie cofną się przed niczym.
Co pan rozumie przez „przed
niczym”?
- Kaczyński może powiedzieć, że
dobro Polski jest najwyższą wartością i trzeba go bronić przed złodziejami,
Niemcami, zdemoralizowanymi - jak raczyła określić wyborców z miast
niegłosujących na PiS posłanka Pawłowicz. Takie pomruki już są obecne w
reżimowych mediach. I co, jeśli Kaczyński uzna, że nie może oddać władzy
niemoralnemu społeczeństwu? Wyprowadzi wojsko na ulice? Nie wiem, ale trzeba
być gotowym na każdą ewentualność.
Co powinna zrobić opozycja,
by wygrać?
- To będą najważniejsze wybory w
Polsce od 1989 r. i nie ma co deliberować, tylko trzeba jednoczyć siły.
Opozycja musi stworzyć jedną listę: Platformy ze skonsumowaną już Nowoczesną i
jednoosobową partią zwaną Nowacka, plus cała lewica z Biedroniem, plus PSL i
moja Unia Europejskich Demokratów.
To możliwe?
- To przede wszystkim problem ambicji
Grzegorza Schetyny, ale mam nadzieję, że rozumie, jaką historyczną szansę ma
przed sobą.
Uratowania Polski?
- Dokładnie tak. PiS zafundowało
Polsce rodzaj okupacji. Oczywiście nie chodzi mi o proste analogie do okupacji
niemieckiej, bo nie ma łapanek, trupy nie wiszą na balkonach, a Kaczyński to
nie Hitler, to jasne, ale jest złamanie demokratycznych procedur, jest
cenzura, jest lizusowska propaganda w mediach, jest wykorzystanie gospodarki do
partyjnych interesów i jest kompletna odporność na presję opinii publicznej.
Kiedyś naznaczano gwiazdą na ramieniu, a dziś tym, którzy nie popierają PiS,
odmawia się prawa do patriotyzmu. Nazywa się ich przestępcami, zdrajcami,
targowicą. Władza dzieli społeczeństwo na sorty, oczywiście robi to
infantylnie, groteskowo, wszystko odbywa się w sferze symboli, ale się
odbywa.
Wierzy pan w powrót Donalda
Tuska?
- Mógłby odegrać ogromną rolę w
zjednoczeniu opozycji. On zresztą puszcza co rusz oko do rodaków. Ostatnio nazwał
swój pojedynek z Wassermannówną rozgrzewką. Rozgrzewką przed czym? Chciałbym
wiedzieć.
Czy prezydentura byłaby dla
Tuska ukoronowaniem kariery?
- Jeśli ktoś chce wyłączyć Tuska
z wyborów parlamentarnych i rzucić go wyłącznie na prezydenckie, to działa
nie tylko na szkodę Tuska, ale na szkodę Polski. Najważniejszym zadaniem jest
odsunięcie cywilnej junty PiS. W Polsce władzę bierze się w wyborach
parlamentarnych.
Decydująca może być
frekwencja. Czy opozycja ma pomysł, jak ją poprawić?
- Zadaję sobie to pytanie od
1989 r. Wtedy byłem pewien, że do urn pójdzie 95 procent uprawnionych do
głosowania. Poszło 62,7 proc. To była dla mnie klęska narodu. Nie byłem w
stanie zrozumieć, jak Polacy mogli nie chcieć wziąć udziału w symbolicznym
akcie pożegnania komunizmu. Przecież to nie wymagało żadnych poświęceń, nie
groziło represjami. Wtedy pomyślałem, że pochodzimy chyba od różnych małp.
Mamy mentalnie różny kod genetyczny. Utwierdzam się w tym przekonaniu coraz
bardziej.
W 1989 r. Kościół był po
stronie opozycji antykomunistycznej, dziś jest po stronie rządzącego PiS.
- Chce pani powiedzieć, że
opozycja przez to nie wygra? W mojej rodzinnej Łodzi na niedzielne msze chodzi
tylko 20 procent ludzi.
I dlatego Hanna Zdanowska
wygrała z 70-proc. poparciem już w pierwszej turze?
- Tego nie wiem. Ale być może.
Mamy wprawdzie w Łodzi jednego z najprzyzwoitszych biskupów w tym mało przyzwoitym
episkopacie, ale na efekt abp. Grzegorza Rysia trzeba będzie jeszcze poczekać,
bo objął diecezję niedawno. Jego poprzednicy mieli ten inny kod genetyczny, o
którym mówiłem. Ostatnie wybory zweryfikowały siłę Kościoła. Tam, gdzie
najbardziej szaleli biskupi i proboszczowie, tam najbardziej przegrywało PiS.
Mówi się, że władza kłamie, ale po co komu Kościół, który kłamie?
Chodzi pan do kościoła?
- Chodzę, bo wierzę w Boga. Ale
chodzę do kościoła, w którym nie ma ani słowa o polityce.
Wiernym nie podoba się
zaangażowanie duchownych w politykę?
- To jest trochę jak z
tygodnikiem „Niedziela”, do redakcji którego każda parafia musi przekazać
określoną kwotę pieniędzy niezależnie od tego, czy periodyk sprzeda się po
mszy, czy nie. W kościele, do którego chodzę, leżą tego stosy. Nikt nie kupuje,
a płacić trzeba.
Mam więc taką radę dla redaktora
naczelnego: „Księże Skubiś, niech się pan w ogóle nie fatyguje, pijcie sobie w
redakcji kawę i nie marnujcie papieru na kompromitujące Kościół publikacje”.
Pani Szydło, pan Kaczyński czy Duda występujący za ołtarzem bardziej ludzi
zniechęcają, niż przekonują.
Wspomniał pan Andrzeja Dudę.
Czy Polska ma jeszcze prezydenta?
- Formalnie ma, a że każda
wypowiedź Dudy czyni go pośmiewiskiem? Była kiedyś piosenka: „W kraju, gdzie co
rok to prorok ciągle ten sam na portretach; w kraju, gdzie rok to nie wyrok,
znów będziesz mógł coś przeczekać”. W PRL przeczekiwałem Bieruta, Gomułkę, Gierka,
Jaruzelskiego, Babiucha, a teraz przeczekuję Dudę.
Przypomina mi się dowcip o
mieszkańcach hanzeatyckiego Hamburga, dość wrogo nastawionego do nazistów w
czasie wojny. Mówiło się, że postanowili
przeczekać tysiącletnią Rzeszę. I im się udało. To i nam się uda.
Zna pan Jarosława
Kaczyńskiego od lat. Na czym polega jego siła?
- Też zadaję sobie to pytanie.
Bo przecież gdy spotyka się go na sejmowym korytarzu, widzi się małego,
starego, wystraszonego człowieka potrzebującego obstawy, żeby nie bać się wyjść
do ludzi. Te niezdarne gesty, nieuczesane włosy, niezawiązane buty, sypiący
się łupież. Czy tak wygląda demiurg? A jednak trzyma w uległości zastępy
wyznawców. Czym? Obietnicą niezasłużonych apanaży i splendoru władzy. Ci,
którzy mieli dobre życiorysy, walczyli z komunizmem, odeszli z PiS. Pozostały
tylko charakterki dość nikczemne i łapczywe na profity, których nikt inny by im
nie zapewnił.
Co pana najbardziej boli w
dzisiejszej Polsce?
- Zacytuję „Prośbę”
Kaczmarskiego: „Mów mi to co dzień: oni górą, jakbyś w twarz raz po raz mi
pluł” i to jest dokładnie to, co czuję. Jakby ktoś pluł mi w twarz. Przez lata
nie wierzyłem, że doczekam wolnej Polski, i nagle znalazłem się w parlamencie
z Geremkiem, Kuroniem, Michnikiem, Modzelewskim, Onyszkiewiczem, Lityńskim,
Wujcem i innymi bohaterami podziemia. Pamiętam, jak w 1989 r. mówiłem do
Geremka: „Bronek, jak to się udało? Tak bez krwi, demokratycznie?”. A on na
to: „Kostuś (bo taki był mój pseudonim w opozycji), to jest cud”.
Byliście pewni, że tego cudu
nikt nie odbierze?
- Czerwiec 1989 był jak listopad
1918. Cud wolnego państwa. I nagle do władzy dorwała się hołota, która
wepchnęła historię kraju w błoto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz