czwartek, 22 listopada 2018

Formuła 1 a bitwa Warszawska



Jak człowiek od pilnowania porządku na miesięcznicach smoleńskich zarządzał milionami ze spółek Skarbu Państwa - czyli dwa lata Polskiej Fundacji Narodowej. Do prokuratury wpłynęło zawiadomienie w sprawie działania na szkodę spółek.

Brygady Wąsika - tak nazywa­na jest potocznie nieformalna straż zajmująca się porząd­kiem i ochranianiem prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego m.in. na miesięcznicach smoleńskich. To wolontariusze, ponoć nawet 300 osób - studenci, dawni działacze, sympatycy, których skrzyknął Maciej Wąsik, bliski współpracownik Mariusza Kamińskiego, wiceprezesa PiS i ministra koordynatora służb specjalnych. Wąsik jest jego zastęp­cą w CBA. Z nimi właśnie kojarzony jest Cezary Jurkiewicz - wpisany jako prezes już w samym akcie notarialnym z 16 listo­pada 2016 r., powołującym Polską Funda­cję Narodową i podpisanym przez preze­sów, wiceprezesów i członków zarządu 17 największych spółek Skarbu Państwa.
   To 55-letni teolog po Akademii Teolo­gii Katolickiej, który porzucił po 4 latach
seminarium; żonaty, ojciec ósemki dzie­ci. Drobny przedsiębiorca z 4-hektarowym gospodarstwem. Imał się różnych zajęć - handlował kwiatami na bazarze, był kierownikiem Dywizji Barów Ka­wowych w kioskach Ruchu. Zapisał się do PiS, został szefem Klubu Gazety Pol­skiej w podwarszawskim Wawrze i przy­stąpił do brygad Wąsika. Odtąd jego ka­riera przyspieszyła.
   Dziś jest, jak sam podaje w swoim biogramie, „Koordynatorem Służby Po­rządkowej ochraniającej Marsze Pamięci i wydarzenia organizowane przez Prawo i Sprawiedliwość”. Jest też formalnym or­ganizatorem miesięcznic - to jego podpis widnieje pod ich zgłoszeniami do Ratu­sza. W 2014 r. został radnym, a rok później Mariusz Kamiński, szef struktur stołecz­nych PiS, zrobił go przewodniczącym Klu­bu PiS w Radzie Warszawy.
   Po wygranych przez PiS wyborach parlamentarnych Jurkiewicz dostał po­sadę naczelnego dyrektora Centralnego Ośrodka Sportu podległego Ministerstwu Sportu, z pensją kilkunastu tysięcy zło­tych. A rok później, w listopadzie 2016 r., został prezesem Polskiej Fundacji Naro­dowej. Fundatorzy dorzucili mu człon­ków zarządu - Pawła Kozyrę, o którym wiadomo tyle, że był kiedyś rzecznikiem ministra skarbu Jasińskiego, i 56-letniego Macieja Świrskiego, autora bloga „Szczur biurowy”, znanego wcześniej jedynie z zaangażowania w Fundację Reduta Dobrego Imienia - Polska Liga Przeciw Zniesławieniom, którą założył wspólnie z dawnym działaczem opozycji Józefem Orłem. W radzie Ligi zasiadał przez lata obecny minister kultury Piotr Gliński. Zresztą obok Jana Pietrzaka, prof. Andrze­ja Nowaka, adwokata Wiesława Johanna, Tadeusza Płużańskiego i Józefa Orła (ten wszedł do Rady PFN jako przedstawiciel PKO BP). Zarobki członków zarządu usta­lono na 4-krotność przeciętnego średnie­go wynagrodzenia w przedsiębiorstwie co daje ok. 20 tys. zł miesięcznie.
   Samemu aktowi założycielskiemu Fun­dacji nadano dużą rangę. Notariusz został wezwany do Ministerstwa Skarbu przy Kruczej, gdzie zgromadzili się przedstawi­ciele spółek: PGE, PGNiG, Lotos, Tauron, Energa, Enea, KGHM, Orlen, PKO BP GPW, PWPW, PGZ, Azoty, PKP SA, Totalizator Sportowy i Polski Holding Nieruchomo­ści. Każdy z pełnomocnictwem poświad­czonym notarialnie. I każdy obowiązkowo oświadczający przed notariuszem, że zgo­dę na utworzenie PFN wyraziły ich zarządy, rady nadzorcze czy walne zgromadzenia. Chodzi w końcu o finansowe zobowiąza­nie, i to na lata. Najpierw do wpłat na fun­dusz założycielski - w sumie 97,3 mln zł (najwięksi zadeklarowali po 7 mln, mniejsi 5 mln, 3 lub 1,5 mln zł) płatne do 31 grud­nia 2016 r. Miesiąc później znowu tyle samo na działalność statutową na 2017 r. Przez kolejne 9 lat fundatorzy mieli do­kładać o połowę mniej niż na starcie. Zna­miennie brzmi ostatni paragraf aktu za­łożycielskiego: „koszty sporządzania tego aktu ponosi Fundacja, a płaci je PGE Polska Grupa Energetyczna SA”. Choć było to tyl­ko 5 tys. zł taksy notarialnej, widać, że za­dania zostały już określone - za wszystko płacą spółki Skarbu Państwa.

Cicha wymiana celów
Pytanie - za co mają płacić? I tu pojawia się problem. Na każdej stronie założyciel­skiego statutu Fundacji każdy z przed­stawicieli spółki Skarbu Państwa stawiał swoją akceptującą parafkę. Zapisy mówiły, że celem jest promocja i ochrona wizerun­ku Rzeczpospolitej Polskiej oraz polskiej gospodarki, ale ze słowem „poprzez”: po­przez inspirowanie i współtworzenie wa­runków do budowy i rozwoju spółek oraz polskiej przedsiębiorczości, kształtowanie pozytywnego odbioru inwestycji, wspiera­nie podnoszenia kwalifikacji zawodowych kadry zarządzającej i pracowników pol­skich przedsiębiorstw, promowanie no­woczesnych metod i narzędzi zarządza­nia. Itp., 15 punktów w tym duchu. Z racji tych celów wspierania gospodarki statut wskazywał ministra skarbu jako właściwe­go do nadzoru nad Fundacją.
   Tyle że tego ministerstwa już wtedy praktycznie nie było. Minister skarbu Dawid Jackiewicz, pomysłodawca Fun­dacji, był już wtedy odwołany i trwała likwidacja resortu, który ostatecznie 16 grudnia 2016 r. przestał istnieć. Tym­czasem jeszcze 22 grudnia trwała walka o jak najszybsze zarejestrowanie Fun­dacji - ciągle z ministrem skarbu jako ją nadzorującym. Potem, już w zaciszu rządowych gabinetów, przeprowadzono istotne zmiany w Fundacji. Co ciekawe, sama Rada Fundacji, czyli przedstawiciele fundatorów, w czerwcu 2017 r. uchwaliła wszystkie zmiany, łącznie z tymi, które po­zbawiały ją władzy nad PFN. Statut zmie­niono tak, że Rada już nie zatwierdza, jak wcześniej, programu działania Fundacji. Teraz to zarząd przedstawia jej program do zaopiniowania. Rada może opiniować, a nie jak wcześniej „wyrażać zgodę” także na przystąpienie do organizacji i Fundacji, polskich i zagranicznych spółek kapitałowych, otwieranie oddziałów itp. Statut nie uwzględnia niezgody ze strony Rady.
   Zniknął punkt o tym, że „zmiana w sta­tucie dotycząca celów Fundacji może dotyczyć jedynie poszerzenia lub ich uzu­pełnienia, bez naruszenia istotnych ce­lów wskazanych w akcie założycielskim”. Zmieniły się też cele. Teraz to „podtrzy­mywanie i rozpowszechnianie tradycji narodowej, pielęgnowanie polskości oraz rozwoju świadomości obywatelskiej i kul­turowej, a w szczególności upowszech­nianie wiedzy o historii Rzeczypospolitej Polskiej ze szczególnym uwzględnieniem historii najnowszej, a także upowszech­niania martyrologii i bohaterskich czynów Narodu Polskiego”.
   Dalej jest kształtowanie i promowanie postaw patriotycznych, a także przeciw­działanie rozpowszechnianiu niepraw­dziwych treści historycznych. Wypisz, wymaluj cele Fundacji Reduta Ochrony Dobrego Imienia. Tylko pieniądze są więk­sze. Cele te realizowane będą, zapisano dalej, poprzez udzielanie lub organizo­wanie wsparcia dla osób lub podmiotów w zakresie realizacji tych celów Fundacji, a także poprzez przyznawanie nagród i wyróżnień za osiągnięcia odpowiadają­ce realizacji celów Fundacji. Co faktycznie otwiera drogę do wspierania finansowe­go własnego środowiska politycznego. 20 czerwca premier Szydło zgodziła się na te zmiany i oddała nadzór ministrowi kultury i dziedzictwa narodowego. Ówcze­śni ministrowie od gospodarki Krzysztof Tchórzewski i Mateusz Morawiecki też się zgodzili.
   Jacek Uczkiewicz, były wiceminister finansów i wiceprezes NIK, przyznaje, że gdy przeglądał KRS, zaskoczył go zakres i kalendarium zmian celów statutowych Fundacji. „Lektura wpisów, wzbogacona o doniesienia medialne nieodparcie pro­wadzi do podejrzenia, że zmiany te były nieprzypadkowe, a intencją zgłoszenia do KRS prowizorycznej wersji celów Fundacji mogło być uczynienie decyzji o finansowym zaangażowaniu się spół­ek skarbu państwa w to przedsięwzięcie bardziej »strawnymi« dla ich organów i udziałowców” - napisał na swoim blogu. I złożył w prokuraturze zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa działania na szkodę spółek przez osoby reprezentujące te spółki w Radzie pole­gającego na świadomym spowodowaniu wydatkowania znacznych kwot na cele niezwiązane z celami statutowymi tych spółek. „W końcu idzie o niebagatelną kwotę około 200 mln zł. Chodzi mi rów­nież o to, aby w przypadku potwierdzenia się podejrzeń, tego rodzaju praktyka nie mogła stać się rodzajem »patentu« na dre­nowanie spółek skarbu państwa, których wielu jestem klientem” - uważa. Prokura­tura odmówiła wszczęcia śledztwa.
   Tymczasem minister Gliński zapew­nia, że PFN realizuje swoje cele statutowe (te nowe), podając jako przykład realiza­cję projektu „piknik wojskowy” 6 lipca 2017 r. - choć było to przed przyjęciem przez sąd zmian celów w statucie, co na­stąpiło dopiero w październiku. Podobnie ze zorganizowaniem wizyty 40-osobowej delegacji żołnierzy z batalionu NATO w Orzyszu 1 sierpnia w Warszawie. Czy też przygotowaniem wykładu o gen. Ryszar­dzie Kuklińskim w jednostce batalionu NATO w Bemowie Piskim przez Fundację im. Kuklińskiego.
   Fundacją najpierw rządzą niepodziel­nie Jurkiewicz ze Świrskim. Ale co rusz zaliczają jakieś wpadki. Np. wydrukowa­ny w tysiącach egzemplarzy tekst hymnu polskiego zawiera błąd („póki my żyje­my”, a powinno być „kiedy”). Na zarzu­ty minister Gliński ma jedną odpowiedź - prawo nie pozwala mu ingerować w bieżącą działalność Fundacji. Od tego jest Rada Fundacji. A Rada Fundacji jest fasadowa, składająca się z pisowskich nominatów. Pierwszym przewodniczącym został związany z PiS były dyrektor biu­ra administracyjno-gospodarczego IPN i dyrektor wykonawczy ds. marketingu PKN Orlen. Odwołano go, kiedy w trakcie awantury o sfinansowanie przez Funda­cję akcji billboardowej o sądach napisał doniesienie do CBA, prosząc, by zbadano sprawę. Teraz zastępuje go doradca mar­szałka Sejmu Marka Kuchcińskiego.
   Jeden z fundatorów, państwowa spółka energetyczna Enea, występując do mi­nistra Glińskiego o powołanie swojego członka Rady, wskazała działacza PiS, wła­ściciela piekarni, radnego powiatowego, dodając jako rekomendację, że był wice­prezesem Akcji Katolickiej diecezji radom­skiej oraz członkiem wspierającym Caritas (aktualnie wiceprezes ds. korporacyjnych w spółce zależnej). Gliński wyraził zgodę, zresztą na wszystkich proponowanych.
   W lipcu w efekcie krytyki medialnej następuje wymiana zarządu. Odchodzi Świrski, a Jurkiewicz staje się członkiem zarządu. Prezesem zostaje 38-letni Filip Rdesiński, kiedyś dziennikarz „Gazety Polskiej”, ostatnio prezes radia Poznań, a nowym członkiem zarządu Robert Lubański (33-latek, prywatnie mąż bra­tanicy europosła prof. Zdzisława Krasnodębskiego). Niektórzy spekulują, że to pomysły z tzw. salonu Anny Bielec­kiej, gdzie na obiadach bywa Jarosław Ka­czyński, ale też Gliński i Krasnodębski.

Mistrzowie promocji
Nowi członkowie zarządu realizują pro­jekt „100x100”. Propagowaniem dobrego wizerunku Polski za granicą mają zajmo­wać się wynajmowani przez Polską Fun­dację Narodową ludzie, których nazwiska są znane na całym świecie. W związku z obchodami stulecia odzyskania niepod­ległości władze PFN ogłosiły, że takich am­basadorów będzie stu. Na razie pozyskano dwóch ze sportowego podwórka. To Fin Mika Hakkinen, dwukrotny mistrz świa­ta Formuły 1, oraz David Haye, brytyjski pięściarz, swego czasu zawodowy mistrz świata w wadze ciężkiej. Prezes Rdesiński uzasadniał zaproszenie Mika Hakkinena: „Mika Hakkinen jest Finem, a historia Fin­landii i Polski przynajmniej w kilku aspek­tach jest bardzo podobna. Jeśli chodzi o zwycięskie bitwy, ale takie bitwy, w któ­rych to nie my mieliśmy przewagę. Wojna zimowa Finów jest dzisiaj bardzo ważnym elementem historii. I jakby nie patrzeć w pewnym sensie łączy się z historią Bitwy Warszawskiej”. A wiceprezes PFN Robert Lubański dodaje, że „chcielibyśmy pokazać Polskę jako kraj bogaty, fantastyczny, z bo­gatą kulturą przez przekaz uniwersalny”.
   Grafik listopadowej wizyty Davida Haye’a w Warszawie był napięty. Najpierw - Powązki, gdzie składa kwiaty na grobie legendarnego trenera Feliksa Stamma, w towarzystwie jego prawnuczki. Następ­nie lekcja historii w Muzeum Powstania Warszawskiego. W dalszej kolejności - bok­serska sala Legii, gdzie czekają młodzi za­wodnicy i trenerzy. Haye rozdaje uśmiechy. Wchodzi na ring w dżinsach i półbutach, udziela krótkiej lekcji, by po chwili przejść do większej sali, gdzie czekają media. Ro­bert Lubański sugeruje dziennikarzowi POLITYKI, by pytać go przede wszystkim o boks, Haye okazuje się jednak otwarty i na inne kwestie. O Polsce nie miał wiel­kiego pojęcia - ani o historii, ani o współ­czesności. W Warszawie był ostatnio jakieś 20 lat temu, przy okazji Memoriału Feliksa Stamma. Jest pod wrażeniem zmian, jakie się dokonały. Warszawa oglądana zza szyb limuzyny bardzo mu się podoba: - W ni­czym nie przypomina miasta, które widzia­łem wtedy. Wydaje się taka kosmopolitycz­na, otwarta i tętniąca życiem.
   Robert Lubański bardzo się spieszy, na rozmowę ma tylko chwilę. Wylicza walory Polski, jakie ambasadorzy pro­jektu mają reklamować w świecie: - Kul­turowe, turystyczne, historyczne. Mamy zamiar wykorzystać social media naszych ambasadorów. Dziś David zamieścił jeden post, zaraz będzie drugi, kolejny i tak dalej - zapewnia. Ale przyznaje też, że wynajęte gwiazdy nie mają żadnych konkretnych obowiązków promocyjnych wynikających z kontraktu. Na Twitterze Haye’a dwa wpi­sy na temat wizyty w Polsce giną wśród innych, odzew jest mizerny. Mika Hak­kinen ograniczył się tylko do powielenia na Twitterze zamieszczonej przez PFN wideorelacji ze spotkania z nim. Do żad­nych nowych publikacji w związku z wra­żeniem, jakie wywarła na nim wizyta w Polsce, na razie się nie kwapi.
   - Jeśli chodzi o Mikę Hakkinena, zależa­ło nam na wyeksponowaniu ryzyka zwią­zanego z szybkim podejmowaniem decyzji. Mika, jako kierowca F1, zna się na tym do­skonale. Z podobnym wyzwaniem musieli zmierzyć się uczestnicy Bitwy Warszaw­skiej 1920 r. - przekonuje z powagą Robert Lubański. Czy można wiedzieć, kto będzie następny? - Tajemnica. Będziemy infor­mować przed kolejnymi wizytami. Tajem­nicą są również gaże, jakie trzeba zapłacić gwiazdom za przyjazd. Ale kaliber nazwisk sugeruje, że stawki nie są małe.

Tajemnica przedsiębiorcy
   - Nieważne, kto tę Fundację firmuje, ważne, gdzie idą pieniądze. Proszę spytać o zapytania ofertowe, kto dostaje zlece­nia itp. Tak wychodzą pieniądze - pada podpowiedź, gdy chcemy dowiedzieć się czegoś bliżej o działalności PFN. Histo­ria ze spółką Solvere i zleceniem na pro­jekt „Sądy” to pokazuje. Solvere założyło dwoje warszawskich pracowników KPRM w gdańskiej kancelarii GKK obsługującej PiS. Nowa firma zaraz dostała zlecenie z Fundacji, na którym wspólnicy zarobili 240 tys. zł w formie dywidendy. I szybko sprzedali spółkę dwóm działaczom PiS za kilkanaście tysięcy złotych, a ci zaraz postawili ją w stan likwidacji. Po czym założyciele formalnie wrócili do pracy w KPRM. Wszystko trwało zaledwie kil­ka miesięcy.
   Ile w Fundacji jest takich umów i na co? Z krótkiego opisu działań za 2017 r. wia­domo, że chociażby Fundacja im. Ku­klińskiego dostaje zlecenia na wykłady dla żołnierzy - ale za ile? W ogóle pienię­dzy do wydania jest dużo - 100 mln zł rocznie. A finanse Fundacji to najwięk­sza tajemnica.
   Minister Gliński ucieka od odpowiedzi na pytania o przedsięwzięcia PFN i ich koszty. Twierdzi, że w ramach nadzoru ma prawo zapoznać się tylko z ogólnym sprawozdaniem z działalności. Zgodnie ze statutem sprawozdaniem finanso­wym zajmuje się Rada Fundacji. Z Radą skontaktować się praktycznie nie spo­sób: adresy mailowe członków z rejestru sądowego nie działają, biuro prasowe na prośbę o kontakt z kimś z Rady mil­czy, a sekretariat odpowiada, że nie ma kontaktu. Nie można też liczyć na spra­wozdanie finansowe w aktach Fundacji w sądzie gospodarczym, bo PFN nie musi ich składać - nie zarejestrowała się jako przedsiębiorca. Choć chętnie się zasłania tajemnicą przedsiębiorstwa. Albo też tłu­maczy, że nie wydaje pieniędzy publicz­nych, więc nie podlega ustawie o infor­macji publicznej. Ostatnio Wojewódzki Sąd Administracyjny stwierdził, że jednak są to pieniądze publiczne i Fundacja musi ujawnić umowy, ale Fundacja stwierdziła, że poczeka na uprawomocnienie orzecze­nia. POLITYKA nie otrzymała nawet zapo­wiadanej odpowiedzi na wysłane pytania dotyczące szczegółów działalności PFN. Czy prezesi spółek Skarbu Państwa nie boją się odpowiedzialności za to, że wy­dają pieniądze na coś, na co nie mają żad­nego wpływu?
Violetta Krasnowska Współpraca Marcin Piątek

1 komentarz: