Mnie kompromisy
brzydzą, ale z osiągnięć, które dzięki nim stały się udziałem Polski i Polaków,
bardzo się cieszę - mówi. Lech Wałęsa
NEWSWEEK: Czy słowo „niepodległość” oznacza dla pana to samo co dla
obecnej władzy?
LECH WAŁĘSA: Dla moich dziadków i rodziców niepodległość znaczyła lać
Niemca i Sowieta. Dziś niepodległość znaczy budować z Niemcami i Rosją. Tamtą
epokę nazywam epoką ziemi, wojny o każdy jej
skrawek. Obecna to epoka intelektu, informacji i globalizacji. Aby zachować
dziś niepodległość, trzeba otwierać granice. Myśleć w kategorii kontynent, nie
Polska. Kto tego nie rozumie, jest patriotą przeszłości. I przyszłości swego
kraju nie zbuduje. Jest pan kosmopolitą?
- Proszę pani, ja pochodzę z tej
ziemi. Nigdzie indziej się nie nadaję. Podobają mi się różne miejsca na
świecie, ale na krótko, na tydzień, na miesiąc. Gdy mówię o otwieraniu granic,
to mam na myśli konieczność określenia na nowo wartości, które uznane przez
wszystkich staną się fundamentem nowej epoki. Drugim fundamentem musi być
naprawa kapitalizmu, bo ten, który doprowadził do tego, że garstka ludzi ma
majątek większy niż 90 procent ludzkości, nie jest propozycją na nowe czasy. To
droga do rewolucji.
Dziś triumfują nacjonalizmy,
w Polsce ciągle się mówi o obronie suwerenności i wstawaniu z
kolan.
- Stare patriotyzmy nie nadają
się do nowej rzeczywistości. Owszem, Trump czy
Kaczory (w znaczeniu ludzie PiS) mają dobrą diagnozę tego, co wymaga leczenia,
tylko leczenie jest złe. Może zabić pacjenta. Polsce trafił się Kaczyński, a
Ameryce Trump, żeby zmusić nas do szukania lepszych rozwiązań. Jeśli je
znajdziemy, historia zapomni o Trumpie i Kaczyńskim w trzy sekundy.
Będzie pan świętował 11
listopada?
- I tak, i nie. Będę, bo moja
rodzina miała swój wkład w budowanie Polski niepodległej. Nie, bo moje
prawnuki nie będą chciały płacić podatków na pomniki, które budowali ich
przodkowie.
I nie mówię o pomnikach
prezydenta Kaczyńskiego i tego całego smoleńskiego szaleństwa, ale o pomnikach
ku czci narodowych bijatyk. Te powstania, bitwy, przelewana krew przechodzi do
przeszłości. Dla następnych pokoleń to będą pomniki dziadka zabijającego
dziadka. „Po co nam takie?” - zapytają wnuki. Zamiast narodowych defilad
będziemy wkrótce mówić: „ciszej nad tą trumną”. To się już zaczęło.
11 listopada nie jest dobrą
datą na święto narodowe?
- Dzisiaj jeszcze tak, jutro
nie. Sto lat temu dążyliśmy do podziału, obwarowywania się granicami, żeby
sąsiad wróg nie mógł pluć nam w twarz. I niektórzy ciągle tkwią w takim myśleniu
i ciągle próbują je narzucać innym, ale świat idzie już w stronę większego
gabarytu niż państewko.
Jest inna data w najnowszej
historii Polski, którą moglibyśmy świętować?
- 31 sierpnia. Tego dnia w 1980
r. pokazaliśmy światu, że wrogowie mogą usiąść przy jednym stole. Nie biją
się, tylko rozwiązują problemy. Zło próbują zamieniać w dobro. To jest
przyszłość.
Gdy urzędujący prezydent nie
kwapił się z zaproszeniem byłych prezydentów RP na wspólne świętowanie rocznicy
odzyskania niepodległości, było panu przykro?
- W końcu po krytyce mediów
przysłał zaproszenie. Nie wiem, jak Kwaśniewski i Komorowski, ale ja nie mam
ochoty świętować z tą władzą. Z ludźmi, którzy łamią konstytucję, psują Polskę
i nie rozumieją czasów, w których przyszło im żyć.
Lech Wałęsa nie chce
legitymizować władzy PiS?
- O to, to, właśnie to. Ja już
25 lat temu opisałem tych ludzi jako praktykujących niewierzących. Rozumie
pani? Są wierzący praktykujący, wierzący niepraktykujący i praktykujący
niewierzący.
I ci ostatni są gorsi od
faszystów, bo tamci mieli swoje bandyckie porządki, a ci nie trzymają się
żadnych zasad. Niczego. Z wyjątkiem władzy.
Kiedy czuł się pan bardziej
upokorzony przez władzę: w czasach komunizmu czy za rządów PiS?
- Kaczyńscy zrobili ze mnie
agenta i najgorsze jest to, że ludzie w to kłamstwo uwierzyli. Nie wiem, czy mi
się uda, ale jeszcze powalczę o to, aby uświadomić moim rodakom, jak bardzo
zostali oszukani. To, co robi PiS, jest oczywiście ohydne, ale pretensje mam
głównie do siebie, że nie byłem w stanie się wybronić. Że ten lud, jak było
ciężko, to mi wierzył i za mną szedł, a jak jest lżej, to wierzy w bzdury
Kaczorów.
Jaka jest największa zasługa
Lecha Wałęsy?
- Dojechałem na czele do
przystanku wolność i dałem szansę budowania nowej Polski.
W którym momencie życia czuł
się pan jako obywatel najbardziej wolny, najbardziej szczęśliwy?
- Nigdy, bo ja zawsze, gdy
zdobywam bramkę, to już widzę tę następną, którą warto zdobyć. Coś zostało
osiągnięte, ale na tym nie koniec. Zawsze jest za wolno, za późno, za bardzo
kompromisowo. Mnie pociągają rzeczy, których nie mogę z różnych powodów
osiągnąć. Więc tę wolność i szczęście odnajdę chyba dopiero wtedy, gdy wybiorę
się na tamten świat.
Gdy robi pan bilans życia, to
uważa się za człowieka przegranego czy wygranego?
- Wszystko w życiu wygrałem.
Wszystko, co sobie założyłem. Może trochę za mało założyłem? Może trzeba było
więcej? Założyłem, że dojadę do przystanku wolność i dojechałem, założyłem,
że będę miał rodzinę i drzewa posadzę. To też się udało. Nawet dom wybudowałem
niczego sobie. Oczywiście drobne poprawki zawsze można w życiu nanieść, ale
jak się budzę rano, to mogę na siebie w lustrze patrzeć.
Mówi pan: za mało założyłem.
- Bo może mogłem się trochę
nagiąć? Dogadać się z tymi postkomunistami? Kwaśniewski przychodził do mnie i
mówił, że jeśli zrobię go ministrem spraw zagranicznych po Olechowskim, to
cała jego formacja mnie poprze. Może trzeba było? Tylko dla mnie to oznaczało,
że muszę złamać swoje zasady. Już to, że musiałem się zgodzić na Jaruzela,
Sejm kontraktowy i jedną trzecią wolności, było ponad moje możliwości. Mnie
kompromisy brzydzą, ale z osiągnięć, które dzięki nim stały się udziałem
Polski i Polaków, bardzo się cieszę.
Cel uświęca środki.
- Nie kupuję tej reguły, choć
wiem, że działa. Zawsze myślałem: nie można być tylko trochę w ciąży.
Demokracja jest albo jej nie ma. Wierzyłem, że lud zdecyduje lepiej. Na razie
jest gorzej.
Czuje się pan rozczarowany?
- Nie. Na wszystko przyjdzie
czas.
Tylko czy nie za późno?
- Nie było nas, był las. Nie
będzie nas, będzie las. To nie jest kwestia czasu, tylko ceny. Ile za to
niepotrzebnie zapłacimy, ile guzów będziemy musieli sobie nabić? Czasami
myślę, że może za lekko przyszło nam zwycięstwo nad komunizmem? Za mało krwi
przelaliśmy, za mało pomników zbudowaliśmy i dlatego ludzie to lekceważą.
Mówią: w tej Magdalence to zdradzili, pili wódę i się dogadywali.
Nie umiemy czcić zwycięstw
bez rozlewu krwi?
- Nikt nas tego nie nauczył. Nie
mieliśmy na to czasu. Nie dostaliśmy w historii niczego za darmo. Dlatego, gdy
komuś udaje się, jak Wałęsie, wygrać za pomocą długopisu zamiast karabinu, to
natychmiast robi się z niego zdrajcę.
Pan lubi Polaków?
- A czym oni różnią się od innych?
Ja jestem od Adama i Ewy.
Ma pan żal do Kościoła, że
popiera władzę demolującą państwo?
- Oni są z ludu. Inni nie
chcieli, więc poszli tacy.
To usprawiedliwia zachowanie
Kościoła?
- Nie.
Widzi pan różnicę między
Kościołem lat 80. i Kościołem roku 2018?
- A kto nie widzi? Tamten był
krajowy, propaństwowy. Musiał opowiedzieć się po jednej stronie.
Dziś też się opowiada - po
stronie PiS.
- Wtedy opowiedział się po
stronie jasności. Dziś musi się oczyścić. Pan Bóg wszędzie jest ten sam, tylko
nauczycieli religii jest za dużo i oni psują nam sprawę. Ja potrafię się
modlić, nie jestem dewotką, ale z panem Bogiem rozmawiam i to
pozwala mi trwać w Kościele.
Czy Polacy mogą być z czegoś
dumni?
- Zdjęliśmy kajdany, choć świat
nie wierzył, że to możliwe. Uważał, że komunizm będzie trwał jeszcze długo. To
była wielka rzecz, zwycięstwo na miarę stulecia.
Ale czy potrafimy korzystać
ze zwycięstw?
- Po 1989 r. powstały -
najogólniej rzecz biorąc - dwie koncepcje. Jedna mówi, że najważniejsze jest
bogate państwo, a więc budujmy drogi, miasta, szkoły, a co skapnie - to dla
obywatela. Druga odwrotnie: dajmy wszystko obywatelom, a co skapnie, to dla państwa.
Pierwsza była drogą Platformy, druga jest drogą PiS.
Tyle że ta druga to
populistyczna demagogia.
- Ale działa, ludziom się
podoba. Obywatel dla państwa czy państwo dla obywatela? Która droga jest
właściwsza?
Która?
- A żebym to ja wiedział!
Co pana najbardziej dziś
denerwuje?
- Od razu denerwuje. Żyjemy w
epoce intelektu, trzeba rozmawiać, a nie się emocjonować.
Pan się nie emocjonuje? No
nie wierzę.
- Emocje to można mieć z
dziewczynami albo na meczu piłkarskim, ale z PiS?
Nie oburza pana, gdy polski
prezydent ośmiesza kraj, opowiadając androny?
- „Jesteś głupi” - mówię wtedy
pod nosem i dalej robię swoje. Oczywiście głupota to jedno, a kłamstwo drugie.
I tu trzeba by się zastanowić, co zrobić, żeby zmusić ludzi władzy do życia w
prawdzie. Przemawiać pałą czy racjonalnymi argumentami? Więzieniem czy
sumieniem? Można różne rzeczy powiedzieć o Wałęsie, ale zawsze byłem wierny
sobie. Urodziłem się w czasie wojny i dorastałem w biedzie, w świecie, w którym
białe było białe, a czarne czarne. Wszyscy wiedzieli, kto we wsi porządny, a
kto świnia. I gdy okręt mojego życia wypłynął w morze i zobaczyłem świat,
który nie zgadza się z moim wychowaniem, nie zmieniłem zasad. Jestem samoukiem,
mówię przenośniami, ale nigdy nie jest tak, że jedno mówię, a drugie robię.
Kiedy poczuł się pan
przywódcą?
- Proszę pani, miałem z 10 lat,
gdy wszedłem w spór z księdzem. Już nie pamiętam o co, ale przez dwa miesiące
dzień w dzień spieraliśmy się na religii, bo religia była wtedy w szkole, kto
ma rację. I w końcu ten ksiądz powiedział: „Chłopcze, ty ze swoim charakterkiem
to skończysz albo w kryminale, albo zajdziesz bardzo wysoko”. Przewidział
jedno i drugie. I to, że jestem charakterek, też.
Jest pan szczęśliwy?
- Czasami pytam samego siebie:
„Po co ci to?”. Coś w życiu zrobiłem, coś zarobiłem, Danuśka niczego sobie,
mógłbym już odcinać kupony. Nawet z Kaczorami bym sobie poradził, gdybym tylko
pozwolił od czasu do czasu poklepać się po plecach. Nie musiałbym głęboko
wchodzić w to PiS, wystarczyłoby stanąć obok i byłbym noszony przez władzę na
rękach. Ale ja się nie ugnę. Nawet jeśli wiem, jak bardzo mi się to nie opłaca.
Gdyby miał pan dokończyć
zdanie Martina Luthera Kinga: I
have a dream...
- Ja jestem realistą, ja nie
marzę. Całe życie pcham do przodu, poprawiam, czasami coś popsuję, ale zawsze
zmierzam w dobrym kierunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz