wtorek, 27 listopada 2018

Kasa i kasy i Kulisy bankowej afery



Kasa i kasy

Marek Chrzanowski najpierw pozbył się z Komisji Nadzoru Finansowego „pogromców SKOK-ów”, a potem w drogę kasom nie wchodził. Jego dymisja może oznaczać kłopoty dla SKOK-ów i dla ich twórcy Grzegorza Bieleckiego

Radosław Omachel

Piątkowa nominacja Ja­cka Jastrzębskiego na szefa Komisji Nadzoru Finansowego - w miej­sce skompromitowanego Chrzanowskiego - niesie zmianę ukła­du sił w obozie władzy. Premier nie miał bowiem do tej pory większego wpły­wu na politykę KNF. Dotychczasowy jej przewodniczący, Marek Chrzanow­ski, był człowiekiem Adama Glapińskiego, wywodzącego się z tzw. zakonu PC, czyli pierwszej partii Kaczyńskiego, pre­zesa Narodowego Banku Polskiego. Z na­szych informacji wynika, że na początku listopada, kiedy atmosfera wokół KNF zaczęła gęstnieć, weterani PC i PiS pró­bowali zapewnić sobie długofalową kon­trolę nad Komisją - także na wypadek ewentualnych zmian kadrowych.
   - Wraz ze słynną poprawką „bank za złotówkę”, dającą KNF prawo do wy­właszczania właścicieli banków, do Sej­mu trafiły po cichu także dwie inne propozycje zmian. Chodziło o zapisy da­jące marszałkom Sejmu i Senatu prawo do delegowania do władz Komisji swoich przedstawicieli - mówi osoba znająca kulisy sprawy. Poprawki były kwestio­nowane przez biuro prawne Sejmu jako potencjalnie sprzeczne z konstytucją. Ustawa zasadnicza takich prerogatyw dla marszałków nie przewiduje. - Autor poprawek był jednak uparty, jego pomy­sły dwa razy trafiały do porządku obrad, zanim zostały wycofane - opowiada nasz rozmówca.
   Z awantury w KNF premier wyjdzie zatem wzmocniony. Jacek Jastrzębski był do tej pory wiceszefem departamen­tu prawnego PKO BP. To, że Morawie­cki misję sprzątania po Chrzanowskim powierzył menedżerowi z tego ban­ku - zarządzanego przez Zbigniewa Jagiełłę, kolegę premiera jeszcze z cza­sów PRL-owskiej opozycji - to wyraźny sygnał.
   Przypomnijmy: bezpośrednią przy­czyną dymisji Chrzanowskiego było nagranie rozmowy z marca 2018 r., ujaw­nione przez bankiera Leszka Czarneckie­go, który twierdzi, że szef KNF zażądał od niego - pośrednio - ok. 40 mln zł łapów­ki. W jednym z najważniejszych wątków afery KNF pojawia się nazwisko senatora PiS Grzegorza Biereckiego i nazwa jego fundacji Kocham Podlasie.

KOMU FORSĘ?
Z zapisu rozmowy wynika, że Bierecki chciał ulokować w Getin Banku Czarneckiego 60-70 mln zł. Dokładnie - jak ujawniła „Gazeta Wyborcza” - Kasa Krajowa SKOK w 2015 r. poprosiła bank o otwarcie rachunku technicznego, na którym fundacja Kocham Podlasie miała założyć wielomilionową lokatę.
    „Kiedy zaczęło być bardzo gorąco koło SKOK-ów, tej fundacji Biereckie­go, on przyszedł do nas do banku z proś­bą o włożenie depozytu. To był szczyt całej awantury, widocznie chodził po wszystkich bankach. I ja zadzwoniłem wtedy do Kwaśniaka [były wiceszef KNF - red.] i powiedziałem, że wiem, że zgod­nie z prawem nie wolno odmówić przyję­cia depozytu, ale my go nie przyjmiemy i jednocześnie poinformujemy KNF” - mówi na nagraniu Leszek Czarnecki.
   W tym właśnie czasie proku­ratura prowadziła postępowanie w sprawie przekształceń majątkowych powiązanych z systemem SKOK pod­miotów i wytransferowaniem części aktywów do Luksemburga. Prokurato­rzy sprawdzali m.in. losy wartego po­nad 70 mln zł majątku, założonej przez Biereckiego Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych. Po zmianie władzy nadzorowana przez Zbigniewa Ziobrę prokuratura oczywiście umorzy­ła postępowanie.
    „Ja się po prostu bałem tych pie­niędzy, nie wiem, co będzie dalej, czy przypadkiem będę gdzieś tam miał po­dejrzenia o współudział w praniu brud­nych pieniędzy, jak się okaże, że on te pieniądze ma nielegalnie wyciągnięte ze SKOK-ów” - mówi w nagranej rozmowie z Chrzanowskim Leszek Czarnecki.

ARCHITEKT
Grzegorz Bierecki, twórca syste­mu SKOK, w centrum ich struktury or­ganizacyjnej umieścił Kasę Krajową - podmiot, który zarabiał między inny­mi na pobieraniu od kas SKOK opłat, a to za korzystanie z logotypu SKOK, a to za know-how. Formalnie SKOK-i miały charakter spółdzielczy, ale w Kasie Kra­jowej rządziła wspomniana Fundacja na
rzecz Polskich Związków Kredytowych, która kontrolowała 75 proc. głosów na jej walnym zgromadzeniu. Prezes fun­dacji był jednocześnie szefem Kasy Kra­jowej - praktycznie nieodwoływalnym. A szefowie kas musieli się obowiązkowo dokształcać w szkole prowadzonej przez fundację.
   Sytuacja zmieniła się dopiero w 2009 rok, gdy Sejm, mimo protestów SKOK, uchwalił nowe przepisy o spółdziel­czych kasach oszczędnościowo-kredy­towych. Grzegorz Bierecki spotykał się wtedy w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego z ówczesnym podsekreta­rzem stanu Andrzejem Dudą. Owocem tych spotkań było skierowanie przez prezydenta ustawy o SKOK do Trybu­nału Konstytucyjnego, co odroczyło jej wdrożenie o trzy lata. W efekcie dopiero w 2012 r. SKOK-i zostały objęte państwo­wym nadzorem finansowym, a depozyty w kasach gwarancjami Bankowego Fun­duszu Gwarancyjnego.
   Za ratowanie bankrutujących SKOK­ów i pokrywanie wygenerowanych przez nie strat BFG zapłacił do dzisiaj ponad 4,2 mld zł - w praktyce z kieszeni klien­tów banków. To cztery razy więcej, niż wyniosły straty klientów Amber Gold.

CZAS TO PIENIĄDZ
Po uchwaleniu w 2009 r. ustawy sta­ło się jasne, że dni Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych są po­liczone. Ze sprawozdania powołanej w marcu 2015 r. sejmowej podkomisji zajmującej się SKOK-ami: „Odroczenie [dzięki zaskarżeniu ustawy do TK - red.] wejścia w życie ustawy wykorzystano do przekazania majątku Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych war­tości około 65 mln zł zgromadzonych z opłat za szkolenia, użytkowanie logo, wynajem lokali od prywatnego insty­tutu, a następnie do spółki Grzegorza Biereckiego, jego brata Jarosława Biereckiego i Adama Jedlińskiego”.
   - Zbieżność kwot, która pojawia się przy likwidacji Fundacji na rzecz Pol­skich Związków Kredytowych, i kwo­ty, jaką w Getin Banku miała ulokować fundacja Biereckiego Kocham Podlasie, może zastanawiać, ale na razie nie ma przesłanek wskazujących, że chodzi o te same pieniądze - mówi osoba znająca kulisy działania systemu kas.
   W ramach skomplikowanego syste­mu przekształceń własnościowych udziały w niektórych spółkach obsługu­jących kasy SKOK w zakresie marketin­gu, ubezpieczeń czy obsługi transakcji elektronicznych zostały przekazane do zarejestrowanej w Luksemburgu spół­ki SKOK Holding. Jej prezesem został Grzegorz Bierecki. Do innej luksem­burskiej spółki o nazwie ASK kasy wytransferowały potężne pakiety wartych w sumie ok. 2 mld zł zagrożonych wie­rzytelności. W zamian otrzymały wy­cenione według niejasnych kryteriów skrypty dłużne, co pozwoliło na jakiś czas przypudrować niewesołą sytuację finansową SKOK-ów.
   Największym bodaj beneficjentem tych przekształceń był sam Grzegorz Bierecki. W SKOK Holding zaledwie 1 proc. udziałów miał Społeczny Instytut Naukowy, którego współwłaścicielem był senator. Ale to właśnie do instytutu trafiła lwia część dywidendy z sowitych zysków SKOK Holdingu z tytułu usług świadczonych przez wspomniane spół­ki na rzecz kas.
   Ze sprawozdania sejmowej podkomi­sji: „Takie rozwiązanie nie jest możliwe w prawie polskim i zapewne była to jed­na z przyczyn, dla których SKOK Hol­ding zarejestrowano w Luksemburgu”.
   Równolegle z pracami podkomisji w Sejmie pojawiały się pomysły powoła­nia komisji śledczej, która w świetle ka­mer miałaby system SKOK prześwietlić. Do jej powołania jednak nie doszło, zaś po wyborach 2015 r. otoczenie regulacyj­ne SKOK-ów zaczęło się zmieniać.

POGROMCY SKOK-ÓW
Grzegorz Bierecki w zdominowanej przez PiS izbie wyższej parlamen­tu został przewodniczącym komisji bu­dżetu i finansów publicznych. Jednym z pierwszych jej zadań było powołanie nowych przedstawicieli Senatu w Radzie Polityki Pieniężnej Narodowego Banku Polskiego. Kilku senatorów PiS - w tym właśnie Bierecki - podpisało się wów­czas pod wnioskiem o wystawienie do RPP kandydatury mało znanego wów­czas współpracownika Adama Glapińskiego z SGH Marka Chrzanowskiego.
   Chrzanowski członkiem Rady został w styczniu 2016 r., ale już po kilku mie­siącach zrezygnował. Było to zaskakują­ce, bo niezwykle prestiżowa praca w RPP to ukoronowanie kariery dla przedsta­wicieli środowisk naukowych. Powo­dy tej rezygnacji wyszły na jaw jesienią tego roku, gdy Chrzanowski zastąpił na stanowisku przewodniczącego KNF An­drzeja Jakubiaka. Zaś dla SKOK-ów na­stały lepsze czasy. Kilka miesięcy po odejściu Andrzeja Jakubiaka pracę w KNF stracili dwaj wiceprzewodniczą­cy KNF, Wojciech Kwaśniak i Lesław Ga­jek, którzy zajmowali się nadzorem nad SKOK-ami. Z uwagi na twarde egzekwo­wanie przepisów dotyczących wymogów kapitałowych środowisko kas nazywało ich pogromcami SKOK-ów.
   - Dziwnym zbiegiem okoliczności wy­niki i parametry finansowe kas zaczęły się od tamtej pory poprawiać - mówi Izabe­la Leszczyna, wiceminister finansów w la­tach 2013-2015. Od lipca 2018 r. za nadzór nad SKOK-ami, czyli także kontrolę ich finansów, odpowiada w KNF Filip Czuchwicki, były pracownik Kasy Krajowej SKOK i kancelarii prawnej Adama Jed­lińskiego, jednego z partnerów bizneso­wych Biereckiego. W tej samej kancelarii pracuje syn senatora Dominik, obecny szef fundacji Kocham Podlasie.
   To wpływom Grzegorza Biereckiego i jego ludzi rynek finansowy przypisuje próby ratowania SKOK-ów podejmowa­ne w ostatnich miesiącach. W paździer­niku pracę stracił prezes państwowego Banku Pocztowego Sławomir Zawadz­ki. Z nieoficjalnych informacji wynika, że KNF Marka Chrzanowskiego naci­skała na Bank Pocztowy, by ten przejął
pogrążony w problemach finansowych SKOK Jaworzno. Zawadzki miał opono­wać przeciw tej operacji.
   Nowym kandydatem do przejęcia SKOK Jaworzno ma być podobno inny państwowy bank - Alior. To instytucja kontrolowana przez Grupę PZU, w któ­rej sporo do powiedzenia mają osoby po­wiązane z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą. Alior też niedaw­no stracił prezesa, nowym szefem ban­ku został były menedżer z PZU Jakub Bachta. Tyle że jego kandydaturę musi jeszcze zaakceptować Komisja Nadzo­ru Finansowego. Po zmianie przewodni­czącego KNF nie jest to już takie pewne tym bardziej że Bachta może nie speł­niać niektórych wymogów stawianych kandydatom na prezesów banków przez polskie prawo.

[ MATECZNIK BIERECKIEGO ]
Biała Podlaska to bastion PiS, które od lat wygrywa tu wybory parlamentarne. Od 2014 r. mias­tem rządził szef lokalnych struktur Prawa i Sprawiedliwości Dariusz Stefaniuk. Śp. Lech Kaczyński ma tu pomnik i rondo swojego imienia, a Konstanty Radziwiłł, były minister zdrowia w rządzie Beaty Szydło, dostał honorowe obywatelstwo.
Dokonań prezydenta Stefaniuka nie docenili jednak mieszkańcy. Miesiąc temu w wyborach
samorządowych przegrał ze swym byłym zastępcą. Nie pomogła mu nawet intensywna przedwyborcza propaganda „Tygodnika Podlaskiego” wydawanego przez spółkę Apella. To powiązana z Biereckim firma reklamowo-wydawnicza i udziałowiec Fratrii, spółki wydającej między innymi PiS-owski tygodnik „Sieci”. Redakcja „Tygodnika Pod­laskiego” mieści się przy ulicy Francuskiej. Pod tym samym adresem działa biuro senatorskie Grzegorza Biereckiego i założona przez niego fundacja Kocham Podlasie. Z faktur z kampanii parlamentarnej z 2015 r. wynika, że właścicielem budynku jest spółka Arenda, powołana przez Biereckiego i jego znajomego Andrzeja Sosnowskiego, jeden z wehikułów biznesowych, przez które środowisko Biereckiego czerpało korzyści finansowe z sys­temu SKOK. Arenda pożyczała w kasach SKOK pieniądze, za które kupowała nieruchomości, które potem wynajmowała kasom. Założona siedem lat temu przez podlaskiego senatora fundacja Kocham Podlasie (w jej władzach zasiadał swego czasu Dariusz Ste­faniuk) organizuje m.in. wydarze­nia kulturalne, współfinansowane często z pieniędzy SKOK-ów, opisywane potem przez periodyki w rodzaju „Tygodnika Podlaskiego”. Jednak dopiero za sprawą afery KNF fundacja zyskała ogólnopolski rozgłos.

Kulisy bankowej afery

Jarosław Kaczyński stał się zakładnikiem zwalczających się frakcji w PiS. Dlatego nie zdecydował się na radykalne ruchy w sprawie afery w KNF. Postanowił sprawę przeczekać

Renata Grochal

Pierwsze dni po ujawnie­niu afery w Komisji Nad­zoru Finansowego były w PiS bardzo nerwowe. Pre­zes partii Jarosław Kaczyń­ski obawiał się, że zaraz wypłynie taśma z udziałem prezesa NBP Adama Glapińskiego. Nagrany przez miliardera Leszka Czarneckiego szef KNF Marek Chrza­nowski był wiernym żołnierzem Glapińskiego i część moich rozmówców w PiS uważa, że to niemożliwe, by Chrzanowski działał bez porozumienia z Glapińskim. Poza tym Czarnecki z Chrzanowskim ra­zem poszli po spotkaniu do Glapińskiego.
   Kaczyński od razu zdecydował, że Chrzanowski musi się podać do dymisji, bo to, co mówił na ujawnionym przez „Gaze­tę Wyborczą” nagraniu, jest nie do obro­ny. Jak twierdzi bliski doradca prezesa, nie chodziło tylko o to, że - jak opisano w za­wiadomieniu do prokuratury - złożył mi­liarderowi Czarneckiemu propozycję, że zostawi jego banki w spokoju w zamian za zatrudnienie jego znajomego prawnika Grzegorza Kowalczyka. Chodziło o to, że Chrzanowski plotkował na temat premie­ra, członka KNF Zdzisława Sokala, któ­ry miał plan przejmowania przez państwo banków z kłopotami za symboliczną zło­tówkę, i na temat całego obozu PiS. A siebie i szefa NBP przedstawiał jako tych, którzy mają pomóc Czarneckiemu wyjść z opresji. Dymisji Sokala, szefa Bankowego Fundu­szu Gwarancyjnego, nie brano pod uwagę, bo plan przejmowania banków za złotów­kę nikogo w PiS nie bulwersuje.
   Przewodniczący KNF, który akurat był w Singapurze, początkowo oświad­czył, że nie poda się do dymisji, ale - jak mówi źródło z centrali PiS - dostał tele­fon z NBP i zmienił zdanie.

WOJNA MORAWIECKIEGO Z GLAPIŃSKIM
Bliski doradca Kaczyńskiego za­pewnia, że nie brano pod uwagę prze­prowadzenia przyspieszonych wyborów, o czym spekulowały media. Prezes ma traumę po tym, jak w 2007 r. zgodził się na skrócenie kadencji Sejmu i PiS przegrało wybory. Poza tym kampania, której głównym tematem byłaby korup­cyjna afera w KNF, wzmocniłaby opozy­cję. Za to premier Mateusz Morawiecki od początku przekonywał Kaczyńskie­go, że do dymisji powinien podać się także Glapiński, bo jeśli za kilka dni wy­płynie nagranie z jego udziałem, to nie tylko uderzy w PiS, ale też zagrozi stabil­ności całego sektora finansowego. Morawiecki chciał wykorzystać aferę w KNF do wzmocnienia własnej pozycji i osła­bienia szefa NBP, z którym rywalizuje o wpływy w gospodarce.
   - Glapiński od lat 90. miał wielkie wpły­wy w PiS w kwestiach gospodarczych, a nagle wszedł w to Morawiecki i został głównym ekspertem od gospodarki. Od razu zapanowała między nimi szorstka przyjaźń - opowiada jeden z najbliższych ludzi premiera. Morawiecki z Glapińskim mieli konflikt o obsadę stanowiska preze­sa Giełdy Papierów Wartościowych. Szef rządu widział tam ekonomistę Rafała Ant­czaka, ale Glapiński uważał, że to człowiek PO. Chrzanowski, który większość decy­zji konsultował z Glapińskim, przez kilka miesięcy blokował kandydaturę Antcza­ka. Wiele miesięcy trwało też uzgodnienie kandydata na prezesa Krajowego Depo­zytu Papierów Wartościowych, w którym NBP ma udziały. Morawiecki i Glapiński mieli swoich kandydatów.
   Premier nie chciał, żeby afera w KNF się do niego przykleiła. Na początku nie zabierał głosu w tej sprawie. Do­piero zapytany przez dziennikarzy, kto rekomendował do Rady Giełdy Grzego­rza Kowalczyka (pojawia się w sprawie KNF), wbił szpilę Glapińskiemu, mówiąc, że to NBP. Kowalczyk zasiadał w radzie w 2017 r. Formalnie zgłosił go bank PKO BP, kierowany przez Zbigniewa Jagiełłę, przyjaciela Morawieckiego. Jednak - jak mówi ważny polityk PiS - ani Morawie­cki, ani Jagiełło nie znają Kowalczyka. Ktoś z NBP przyniósł jego kandydatu­rę w teczce, a bank go zgłosił. Dopiero po trzech miesiącach okazało się, że nie ma pojęcia o rynku kapitałowym. Odszedł, kiedy skończyła się kadencja rady.
   Bliski doradca Kaczyńskiego mówi, że prezes przez kilka dni zastanawiał się, czy pozbyć się Glapińskiego. Nie byłoby to ła­twe, bo konstytucja gwarantuje szefowi NBP 6-letnią kadencję.
   - Można by było wprowadzić ustawą wiek emerytalny dla prezesa, ale była­by z tego za duża awantura - przewiduje współpracownik Kaczyńskiego. Dodaje, że Glapiński sam musiałby się zgodzić na dymisję, co nie jest wcale pewne, bo ma z prezesem „partnerskie stosunki”.
   Były polityk PiS mówi wprost, że Ka­czyński bał się zażądać dymisji Glapińskiego, bo ten za dużo o nim wie.
- Glapiński ma taką wiedzę o tym, skąd na początku lat 90. Kaczyński brał pienią­dze, żeby tworzyć swoją pierwszą partię Porozumienie Centrum, że jest w sta­nie jednym wywiadem rozbić w puch mit Jarka, rycerza na białym koniu - opowia­da mój rozmówca. Przypomina, że Gla­piński zdradził Kaczyńskiego w połowie lat 90., przechodząc do AWS. A mimo to prezes powierzył mu najważniejszą funk­cję w sektorze finansowym.
   Według tego samego rozmówcy afera w KNF pokazuje słabość przywództwa Kaczyńskiego. - Długofalowo brak zdecy­dowanej reakcji Kaczyńskiego będzie za­bójczy dla PiS, bo wszyscy – zwolennicy i przeciwnicy - uważają go za silnego li­dera. A on pokazuje, że jest za słaby, żeby tupnąć nogą - dodaje były działacz PiS.
   Kaczyński wezwał do siebie ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę oraz koordynatora służb specjalnych Mariu­sza Kamińskiego, by zapytać ich, czy są jakieś materiały obciążające szefa NBP. W końcu uznał, że gdyby istniała jakaś ta­śma z udziałem Glapińskiego, to Czarne­cki i reprezentujący go mecenas Roman Giertych już by ją ujawnili, żeby dobić Glapińskiego.
   Sam szef NBP bronił się bardzo spryt­nie. Przekonał prezesa, że w sprawie afery w KNF nie można wykonywać gwał­townych ruchów personalnych, bo do­prowadzenie banków Czarneckiego do upadłości wywoła panikę wśród klientów. A to mogłoby uderzyć w PiS. Glapiński zwołał posiedzenie Komitetu Stabilno­ści Finansowej, który wydał uspokaja­jący komunikat. W otoczeniu premiera z przekąsem komentowano wystąpienie Glapińskiego, który w czasie posiedzenia komitetu poszedł do TVP, by zapewnić, że sektorowi finansowemu nic nie grozi.
   - To, że Glapiński wyszedł z obrad do „Wiadomości”, to był absurd. Może zro­bił to w dobrej wierze, chcąc stabilizować sytuację, ale to było leczenie dżumy cho­lerą. Jeszcze powiedział, że Chrzanowski to jest polski patriota o wysokim mora­le, co było już bezczelnością - mówi bliski współpracownik Morawieckiego. Doda­je, że to było jak wysłanie zapewnienia Chrzanowskiemu, żeby się nie martwił, bo Glapiński nie da mu zginąć.
   Chociaż Glapiński ocalił stanowisko, to cała sprawa mocno go osłabiła, a wraz z nim Zbigniewa Ziobrę i senatora Grze­gorza Biereckiego, współtwórcę SKOK­ów, którzy są z nim w sojuszu. Zyskał na tym Morawiecki, bo szefem KNF został w piątek jego nominat Jacek Jastrzęb­ski, na którego Glapiński nie będzie miał wpływu. Jastrzębski jest profesorem nad­zwyczajnym w Katedrze Prawa Cywilne­go UW. Przez ostatnie dziesięć lat był zastępcą dyrektora departamentu praw­nego w PKO BP. Nowe rozdanie w KNF może być zagrożeniem dla SKOK-ów, którym sprzyjał Chrzanowski, a także dla Zbigniewa Ziobry. To KNF wydaje bo­wiem decyzje dotyczące banków, a Zio­bro ma w kilku z nich swoich ludzi.
   Minister sprawiedliwości, jak mówi ważny polityk PiS, od wybuchu afery w KNF był dość nerwowy. Musiał tłuma­czyć się Kaczyńskiemu, dlaczego o tym, że Leszek Czarnecki złożył w Prokura­turze Krajowej doniesienie w sprawie domniemanej korupcji, dowiedział się dopiero po kilku dniach. Gdyby wiedział wcześniej, mógłby uprzedzić premiera i PiS miałoby czas, żeby się przygotować na publikację „Wyborczej”. W otoczeniu Morawieckiego po raz kolejny pojawi­ły się podejrzenia, że Ziobro celowo grał na osłabienie szefa rządu i dlatego go nie uprzedził.
   Później Ziobro robił wszystko, żeby odsunąć od siebie podejrzenia, że może celowo szkodzić PiS. Ogłosił, że śledz­two w sprawie afery w KNF obejmuje osobistym nadzorem. Zdaniem ważne­go polityka PiS Ziobro wpadł w panikę, a jej skalę obrazuje fakt, że jego żona za­dzwoniła w przerwie programu „Kawa na ławę” w TVN24 z zapewnieniem, że Zio­bro nie zna prawnika poleconego Czar­neckiemu przez szefa KNF, co zabrzmiało kuriozalnie. Prowadzący program Kon­rad Piasecki poinformował o telefonie żony ministra na antenie. Współpracow­nik Ziobry tłumaczy, że nie wiedział o inicjatywie małżonki, bo - choć to była niedziela - to był w ministerstwie. A jego żona, która akurat przygotowywała dzie­ciom owsiankę, usłyszała nieprawdziwą informację w telewizji i postanowiła bro­nić męża. Obawiała się, że jeśli informacja rozleje się w internecie, to nie da się już tego zatrzymać.

SPRAWA ZDECHNIE?
W kierownictwie PiS panuje przeko­nanie, że afera w KNF już się wypala.
   W sondażu firmy Kantar Millward Brown dla TVN, przeprowadzo­nym po ujawnieniu nagrań, PiS straciło 5 punktów procentowych i zjechało do 33 procent poparcia. O 5 punktów pro­centowych wzrosło zaś poparcie dla Koalicji Obywatelskiej, na którą dziś za­głosowałoby 26 proc. badanych.
   Ale w PiS uważają, że to są chwilo­we spadki. - Będą plamy na wizerunku, jak zatrudnienie z polecenia NBP syna Mariusza Kamińskiego w Banku Świa­towym, ale tutaj nie ma bohatera pozy­tywnego, z którym Polacy mogliby się utożsamiać - mówi mi zaufany współpra­cownik Kaczyńskiego. Dodaje, że Leszek Czarnecki takim bohaterem nie jest, bo dla prawicowego elektoratu to jest były współpracownik SB, a dla wielu Polaków - „bankster”. Chrzanowski dla większości ludzi jest postacią anonimową.
   Dlatego w PiS liczą, że sprawa w ciągu kilku tygodni zdechnie, a PiS odrobi son­dażowe straty. Jednak w sejmowych ku­luarach mówi się, że Czarnecki i Giertych nie powiedzieli jeszcze ostatniego sło­wa i uderzą kolejnymi nagraniami przed świętami Bożego Narodzenia. To by ozna­czało, że afera w KNF może być dla par­tii Kaczyńskiego tym, czym dla Platformy była afera podsłuchowa. Co kilka tygodni wypływały kolejne nagrania, a partia za­częła się powoli wykrwawiać i w końcu przegrała wybory.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz