Kasa i kasy
Marek Chrzanowski
najpierw pozbył się z Komisji Nadzoru Finansowego „pogromców SKOK-ów”, a potem
w drogę kasom nie wchodził. Jego dymisja może oznaczać kłopoty dla SKOK-ów i
dla ich twórcy Grzegorza Bieleckiego
Radosław Omachel
Piątkowa
nominacja Jacka Jastrzębskiego na szefa Komisji Nadzoru Finansowego - w miejsce
skompromitowanego Chrzanowskiego - niesie zmianę układu sił w obozie władzy.
Premier nie miał bowiem do tej pory większego wpływu na politykę KNF.
Dotychczasowy jej przewodniczący, Marek Chrzanowski, był człowiekiem Adama
Glapińskiego, wywodzącego się z tzw. zakonu PC, czyli pierwszej partii
Kaczyńskiego, prezesa Narodowego Banku Polskiego. Z naszych informacji
wynika, że na początku listopada, kiedy atmosfera wokół KNF zaczęła gęstnieć,
weterani PC i PiS próbowali zapewnić sobie długofalową kontrolę nad Komisją -
także na wypadek ewentualnych zmian kadrowych.
- Wraz ze słynną poprawką „bank za
złotówkę”, dającą KNF prawo do wywłaszczania właścicieli banków, do Sejmu trafiły
po cichu także dwie inne propozycje zmian. Chodziło o zapisy dające marszałkom
Sejmu i Senatu prawo do delegowania do władz Komisji swoich przedstawicieli -
mówi osoba znająca kulisy sprawy. Poprawki były kwestionowane przez biuro
prawne Sejmu jako potencjalnie sprzeczne z konstytucją. Ustawa zasadnicza
takich prerogatyw dla marszałków nie przewiduje. - Autor poprawek był jednak
uparty, jego pomysły dwa razy trafiały do porządku obrad, zanim zostały
wycofane - opowiada nasz rozmówca.
Z awantury w KNF premier wyjdzie zatem
wzmocniony. Jacek Jastrzębski był do tej pory wiceszefem departamentu prawnego
PKO BP. To, że Morawiecki misję sprzątania po Chrzanowskim powierzył
menedżerowi z tego banku - zarządzanego przez Zbigniewa Jagiełłę, kolegę premiera
jeszcze z czasów PRL-owskiej opozycji - to wyraźny sygnał.
Przypomnijmy: bezpośrednią przyczyną
dymisji Chrzanowskiego było nagranie rozmowy z marca 2018 r., ujawnione przez
bankiera Leszka Czarneckiego, który twierdzi, że szef KNF zażądał od niego -
pośrednio - ok. 40 mln zł łapówki. W jednym z najważniejszych wątków afery KNF
pojawia się nazwisko senatora PiS Grzegorza Biereckiego i nazwa jego fundacji
Kocham Podlasie.
KOMU FORSĘ?
Z zapisu rozmowy wynika, że Bierecki
chciał ulokować w Getin Banku Czarneckiego 60-70 mln zł. Dokładnie - jak ujawniła „Gazeta Wyborcza” - Kasa Krajowa SKOK w 2015
r. poprosiła bank o otwarcie rachunku
technicznego, na którym fundacja Kocham Podlasie miała założyć wielomilionową
lokatę.
„Kiedy zaczęło być bardzo gorąco koło SKOK-ów,
tej fundacji Biereckiego, on przyszedł do nas do banku z prośbą o włożenie
depozytu. To był szczyt całej awantury, widocznie chodził po wszystkich
bankach. I ja zadzwoniłem wtedy do Kwaśniaka [były wiceszef KNF - red.] i powiedziałem, że wiem, że zgodnie z prawem nie
wolno odmówić przyjęcia depozytu, ale my go nie przyjmiemy i jednocześnie
poinformujemy KNF” - mówi na nagraniu Leszek
Czarnecki.
W tym właśnie czasie prokuratura prowadziła
postępowanie w sprawie przekształceń majątkowych powiązanych z systemem SKOK
podmiotów i wytransferowaniem części aktywów do Luksemburga. Prokuratorzy
sprawdzali m.in. losy wartego ponad 70 mln zł majątku, założonej przez
Biereckiego Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych. Po zmianie władzy
nadzorowana przez Zbigniewa Ziobrę prokuratura oczywiście umorzyła
postępowanie.
„Ja
się po prostu bałem tych pieniędzy, nie wiem, co będzie dalej, czy przypadkiem
będę gdzieś tam miał podejrzenia o współudział w praniu brudnych pieniędzy, jak
się okaże, że on te pieniądze ma nielegalnie wyciągnięte ze SKOK-ów” - mówi w
nagranej rozmowie z Chrzanowskim Leszek Czarnecki.
ARCHITEKT
Grzegorz Bierecki, twórca systemu SKOK,
w centrum ich struktury organizacyjnej umieścił Kasę Krajową - podmiot, który zarabiał między innymi na pobieraniu od
kas SKOK opłat, a to za korzystanie z logotypu SKOK, a to za know-how. Formalnie SKOK-i miały charakter spółdzielczy, ale w
Kasie Krajowej rządziła wspomniana Fundacja na
rzecz Polskich Związków
Kredytowych, która kontrolowała 75 proc. głosów na jej walnym zgromadzeniu.
Prezes fundacji był jednocześnie szefem Kasy Krajowej - praktycznie
nieodwoływalnym. A szefowie kas musieli się obowiązkowo dokształcać w szkole
prowadzonej przez fundację.
Sytuacja zmieniła się dopiero w 2009 rok,
gdy Sejm, mimo protestów SKOK, uchwalił nowe przepisy o spółdzielczych kasach
oszczędnościowo-kredytowych. Grzegorz Bierecki spotykał się wtedy w Kancelarii
Prezydenta Lecha Kaczyńskiego z ówczesnym podsekretarzem stanu Andrzejem Dudą.
Owocem tych spotkań było skierowanie przez prezydenta ustawy o SKOK do Trybunału
Konstytucyjnego, co odroczyło jej wdrożenie o trzy lata. W efekcie dopiero w
2012 r. SKOK-i zostały objęte państwowym nadzorem finansowym, a depozyty w
kasach gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego.
Za ratowanie bankrutujących SKOKów i
pokrywanie wygenerowanych przez nie strat BFG zapłacił do dzisiaj ponad 4,2 mld
zł - w praktyce z kieszeni klientów banków. To cztery razy więcej, niż
wyniosły straty klientów Amber Gold.
CZAS TO PIENIĄDZ
Po uchwaleniu w 2009 r. ustawy
stało się jasne, że dni Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych są policzone.
Ze sprawozdania powołanej w marcu 2015 r.
sejmowej podkomisji zajmującej się SKOK-ami: „Odroczenie [dzięki zaskarżeniu
ustawy do TK - red.] wejścia w życie ustawy wykorzystano do przekazania majątku
Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych wartości około 65 mln zł
zgromadzonych z opłat za szkolenia, użytkowanie logo, wynajem lokali od
prywatnego instytutu, a następnie do spółki Grzegorza Biereckiego, jego brata
Jarosława Biereckiego i Adama Jedlińskiego”.
- Zbieżność kwot, która pojawia się przy
likwidacji Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych, i kwoty, jaką w
Getin Banku miała ulokować fundacja Biereckiego Kocham Podlasie, może
zastanawiać, ale na razie nie ma przesłanek wskazujących, że chodzi o te same
pieniądze - mówi osoba znająca kulisy działania systemu kas.
W ramach skomplikowanego systemu
przekształceń własnościowych udziały w niektórych spółkach obsługujących kasy
SKOK w zakresie marketingu, ubezpieczeń czy obsługi transakcji elektronicznych
zostały przekazane do zarejestrowanej w Luksemburgu spółki SKOK Holding. Jej
prezesem został Grzegorz Bierecki. Do innej luksemburskiej spółki o nazwie ASK kasy wytransferowały potężne pakiety wartych w sumie ok.
2 mld zł zagrożonych wierzytelności. W zamian otrzymały wycenione według
niejasnych kryteriów skrypty dłużne, co pozwoliło na jakiś czas przypudrować niewesołą sytuację finansową SKOK-ów.
Największym bodaj beneficjentem tych
przekształceń był sam Grzegorz Bierecki. W SKOK Holding zaledwie 1 proc.
udziałów miał Społeczny Instytut Naukowy, którego współwłaścicielem był
senator. Ale to właśnie do instytutu trafiła lwia część dywidendy z sowitych
zysków SKOK Holdingu z tytułu usług świadczonych przez wspomniane spółki na
rzecz kas.
Ze sprawozdania sejmowej podkomisji: „Takie
rozwiązanie nie jest możliwe w prawie polskim i zapewne była to jedna z
przyczyn, dla których SKOK Holding zarejestrowano w
Luksemburgu”.
Równolegle z pracami podkomisji w Sejmie
pojawiały się pomysły powołania komisji śledczej, która w świetle kamer
miałaby system SKOK prześwietlić. Do jej powołania jednak nie doszło, zaś po
wyborach 2015 r. otoczenie regulacyjne SKOK-ów zaczęło się zmieniać.
POGROMCY SKOK-ÓW
Grzegorz Bierecki w zdominowanej przez PiS izbie
wyższej parlamentu został przewodniczącym
komisji budżetu i finansów publicznych. Jednym z pierwszych jej zadań było
powołanie nowych przedstawicieli Senatu w Radzie Polityki Pieniężnej Narodowego
Banku Polskiego. Kilku senatorów PiS - w tym właśnie Bierecki - podpisało się
wówczas pod wnioskiem o wystawienie do RPP kandydatury mało znanego wówczas
współpracownika Adama Glapińskiego z SGH Marka Chrzanowskiego.
Chrzanowski członkiem Rady został w styczniu
2016 r., ale już po kilku miesiącach zrezygnował. Było to zaskakujące, bo
niezwykle prestiżowa praca w RPP to ukoronowanie kariery dla przedstawicieli
środowisk naukowych. Powody tej rezygnacji wyszły na jaw jesienią tego roku,
gdy Chrzanowski zastąpił na stanowisku przewodniczącego KNF Andrzeja
Jakubiaka. Zaś dla SKOK-ów nastały lepsze czasy. Kilka miesięcy po odejściu
Andrzeja Jakubiaka pracę w KNF stracili dwaj wiceprzewodniczący KNF, Wojciech
Kwaśniak i Lesław Gajek, którzy zajmowali się nadzorem nad SKOK-ami. Z uwagi
na twarde egzekwowanie przepisów dotyczących wymogów kapitałowych środowisko
kas nazywało ich pogromcami SKOK-ów.
- Dziwnym zbiegiem okoliczności wyniki i
parametry finansowe kas zaczęły się od tamtej pory poprawiać - mówi Izabela Leszczyna, wiceminister
finansów w latach 2013-2015. Od lipca 2018 r. za nadzór nad SKOK-ami, czyli
także kontrolę ich finansów, odpowiada w KNF Filip Czuchwicki, były pracownik
Kasy Krajowej SKOK i kancelarii prawnej Adama Jedlińskiego, jednego z
partnerów biznesowych Biereckiego. W tej samej kancelarii pracuje syn senatora
Dominik, obecny szef fundacji Kocham Podlasie.
To wpływom Grzegorza Biereckiego i jego
ludzi rynek finansowy przypisuje próby ratowania SKOK-ów podejmowane w
ostatnich miesiącach. W październiku pracę stracił prezes państwowego Banku
Pocztowego Sławomir Zawadzki. Z nieoficjalnych informacji wynika, że KNF Marka
Chrzanowskiego naciskała na Bank Pocztowy, by ten przejął
pogrążony w problemach
finansowych SKOK Jaworzno. Zawadzki miał oponować przeciw tej operacji.
Nowym kandydatem do przejęcia SKOK Jaworzno
ma być podobno inny państwowy bank - Alior. To instytucja kontrolowana przez
Grupę PZU, w której sporo do powiedzenia mają osoby powiązane z ministrem
sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą. Alior też niedawno stracił prezesa, nowym
szefem banku został były menedżer z PZU Jakub Bachta. Tyle że jego kandydaturę
musi jeszcze zaakceptować Komisja Nadzoru Finansowego. Po zmianie przewodniczącego
KNF nie jest to już takie pewne tym bardziej
że Bachta może nie spełniać niektórych wymogów stawianych kandydatom na
prezesów banków przez polskie prawo.
[ MATECZNIK BIERECKIEGO ]
Biała Podlaska to bastion
PiS, które od lat wygrywa tu wybory parlamentarne. Od 2014 r. miastem rządził szef lokalnych struktur Prawa
i Sprawiedliwości Dariusz Stefaniuk. Śp. Lech Kaczyński ma tu pomnik i rondo
swojego imienia, a Konstanty Radziwiłł, były minister zdrowia w rządzie Beaty
Szydło, dostał honorowe obywatelstwo.
Dokonań prezydenta Stefaniuka
nie docenili jednak mieszkańcy. Miesiąc temu w wyborach
samorządowych przegrał ze swym
byłym zastępcą. Nie pomogła mu nawet intensywna przedwyborcza propaganda
„Tygodnika Podlaskiego” wydawanego przez spółkę Apella. To powiązana z
Biereckim firma reklamowo-wydawnicza i udziałowiec Fratrii, spółki wydającej
między innymi PiS-owski tygodnik „Sieci”. Redakcja „Tygodnika Podlaskiego”
mieści się przy ulicy Francuskiej. Pod tym samym adresem działa biuro senatorskie Grzegorza Biereckiego i założona
przez niego fundacja Kocham Podlasie. Z faktur z kampanii parlamentarnej z 2015
r. wynika, że właścicielem budynku jest spółka Arenda, powołana przez
Biereckiego i jego znajomego Andrzeja Sosnowskiego, jeden z wehikułów
biznesowych, przez które środowisko Biereckiego czerpało korzyści finansowe z
systemu SKOK. Arenda pożyczała w kasach SKOK pieniądze, za które kupowała nieruchomości, które potem wynajmowała
kasom. Założona siedem lat temu przez podlaskiego senatora fundacja Kocham
Podlasie (w jej władzach zasiadał swego czasu Dariusz Stefaniuk) organizuje
m.in. wydarzenia kulturalne, współfinansowane często z pieniędzy SKOK-ów,
opisywane potem przez periodyki w rodzaju „Tygodnika Podlaskiego”. Jednak
dopiero za sprawą afery KNF fundacja zyskała ogólnopolski rozgłos.
Kulisy bankowej afery
Jarosław Kaczyński
stał się zakładnikiem zwalczających się frakcji w PiS. Dlatego nie zdecydował
się na radykalne ruchy w sprawie afery w KNF. Postanowił sprawę przeczekać
Renata Grochal
Pierwsze
dni po ujawnieniu afery w Komisji Nadzoru Finansowego były w PiS bardzo
nerwowe. Prezes partii Jarosław Kaczyński obawiał się, że zaraz wypłynie
taśma z udziałem prezesa NBP Adama Glapińskiego. Nagrany przez miliardera
Leszka Czarneckiego szef KNF Marek Chrzanowski był wiernym żołnierzem Glapińskiego
i część moich rozmówców w PiS uważa, że to niemożliwe, by Chrzanowski działał
bez porozumienia z Glapińskim. Poza tym Czarnecki z Chrzanowskim razem poszli
po spotkaniu do Glapińskiego.
Kaczyński od razu zdecydował, że Chrzanowski
musi się podać do dymisji, bo to, co mówił na ujawnionym przez „Gazetę
Wyborczą” nagraniu, jest nie do obrony. Jak twierdzi bliski doradca prezesa,
nie chodziło tylko o to, że - jak opisano w zawiadomieniu do prokuratury -
złożył miliarderowi Czarneckiemu propozycję, że zostawi jego banki w spokoju w
zamian za zatrudnienie jego znajomego prawnika Grzegorza Kowalczyka. Chodziło o
to, że Chrzanowski plotkował na temat premiera, członka KNF Zdzisława Sokala,
który miał plan przejmowania przez państwo banków z kłopotami za symboliczną
złotówkę, i na temat całego obozu PiS. A siebie i szefa NBP przedstawiał jako tych, którzy mają pomóc
Czarneckiemu wyjść z opresji. Dymisji Sokala, szefa Bankowego Funduszu
Gwarancyjnego, nie brano pod uwagę, bo plan przejmowania banków za złotówkę
nikogo w PiS nie bulwersuje.
Przewodniczący KNF, który akurat był w
Singapurze, początkowo oświadczył, że nie poda się do dymisji, ale - jak mówi
źródło z centrali PiS - dostał telefon z NBP i zmienił zdanie.
WOJNA MORAWIECKIEGO Z GLAPIŃSKIM
Bliski doradca Kaczyńskiego zapewnia, że nie brano pod uwagę przeprowadzenia przyspieszonych wyborów,
o czym spekulowały media. Prezes ma traumę po tym,
jak w 2007 r. zgodził się na skrócenie kadencji Sejmu i PiS przegrało wybory.
Poza tym kampania, której głównym tematem byłaby korupcyjna afera w KNF,
wzmocniłaby opozycję. Za to premier Mateusz Morawiecki od początku przekonywał
Kaczyńskiego, że do dymisji powinien podać się także Glapiński, bo jeśli za
kilka dni wypłynie nagranie z jego udziałem, to nie tylko uderzy w PiS, ale
też zagrozi stabilności całego sektora finansowego. Morawiecki chciał
wykorzystać aferę w KNF do wzmocnienia własnej pozycji i osłabienia szefa NBP,
z którym rywalizuje o wpływy w gospodarce.
- Glapiński od lat 90. miał wielkie wpływy
w PiS w kwestiach gospodarczych, a nagle wszedł w to Morawiecki i został
głównym ekspertem od gospodarki. Od razu zapanowała między nimi szorstka
przyjaźń - opowiada jeden z najbliższych ludzi premiera. Morawiecki z
Glapińskim mieli konflikt o obsadę stanowiska prezesa Giełdy Papierów
Wartościowych. Szef rządu widział tam ekonomistę Rafała Antczaka, ale
Glapiński uważał, że to człowiek PO. Chrzanowski, który większość decyzji
konsultował z Glapińskim, przez kilka miesięcy blokował kandydaturę Antczaka.
Wiele miesięcy trwało też uzgodnienie kandydata na prezesa Krajowego Depozytu
Papierów Wartościowych, w którym NBP ma udziały. Morawiecki i Glapiński mieli
swoich kandydatów.
Premier nie chciał, żeby afera w KNF się do
niego przykleiła. Na początku nie zabierał głosu w tej sprawie. Dopiero
zapytany przez dziennikarzy, kto rekomendował do Rady Giełdy Grzegorza
Kowalczyka (pojawia się w sprawie KNF), wbił szpilę Glapińskiemu, mówiąc, że to
NBP. Kowalczyk zasiadał w radzie w 2017 r. Formalnie zgłosił go bank PKO BP, kierowany przez Zbigniewa Jagiełłę, przyjaciela
Morawieckiego. Jednak - jak mówi ważny polityk PiS - ani Morawiecki, ani
Jagiełło nie znają Kowalczyka. Ktoś z NBP przyniósł jego kandydaturę w teczce,
a bank go zgłosił. Dopiero po trzech miesiącach okazało się, że nie ma pojęcia
o rynku kapitałowym. Odszedł, kiedy skończyła się kadencja rady.
Bliski doradca Kaczyńskiego mówi, że prezes
przez kilka dni zastanawiał się, czy pozbyć się Glapińskiego. Nie byłoby to łatwe,
bo konstytucja gwarantuje szefowi NBP 6-letnią kadencję.
- Można by było wprowadzić ustawą wiek
emerytalny dla prezesa, ale byłaby z tego za duża awantura - przewiduje
współpracownik Kaczyńskiego. Dodaje, że Glapiński sam musiałby się zgodzić na
dymisję, co nie jest wcale pewne, bo ma z prezesem „partnerskie stosunki”.
Były polityk PiS mówi wprost, że Kaczyński
bał się zażądać dymisji Glapińskiego, bo ten za dużo o nim wie.
- Glapiński ma taką wiedzę o
tym, skąd na początku lat 90. Kaczyński brał pieniądze, żeby tworzyć swoją
pierwszą partię Porozumienie Centrum, że jest w stanie jednym wywiadem rozbić
w puch mit Jarka, rycerza na białym koniu - opowiada mój rozmówca. Przypomina,
że Glapiński zdradził Kaczyńskiego w połowie lat 90., przechodząc do AWS. A
mimo to prezes powierzył mu najważniejszą funkcję w sektorze finansowym.
Według tego samego rozmówcy afera w KNF
pokazuje słabość przywództwa Kaczyńskiego. - Długofalowo brak zdecydowanej
reakcji Kaczyńskiego będzie zabójczy dla PiS, bo wszyscy – zwolennicy i
przeciwnicy - uważają go za silnego lidera. A on
pokazuje, że jest za słaby, żeby tupnąć nogą - dodaje były działacz PiS.
Kaczyński wezwał do siebie ministra
sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę oraz koordynatora służb specjalnych Mariusza
Kamińskiego, by zapytać ich, czy są jakieś materiały obciążające szefa NBP. W
końcu uznał, że gdyby istniała jakaś taśma z udziałem Glapińskiego, to Czarnecki
i reprezentujący go mecenas Roman Giertych już by ją ujawnili, żeby dobić
Glapińskiego.
Sam szef NBP bronił się bardzo sprytnie.
Przekonał prezesa, że w sprawie afery w KNF nie można wykonywać gwałtownych
ruchów personalnych, bo doprowadzenie banków Czarneckiego do upadłości wywoła
panikę wśród klientów. A to mogłoby uderzyć w PiS. Glapiński zwołał posiedzenie
Komitetu Stabilności Finansowej, który wydał uspokajający komunikat. W
otoczeniu premiera z przekąsem komentowano wystąpienie Glapińskiego, który w
czasie posiedzenia komitetu poszedł do TVP, by
zapewnić, że sektorowi finansowemu nic nie grozi.
- To, że Glapiński wyszedł z obrad do
„Wiadomości”, to był absurd. Może zrobił to w dobrej wierze, chcąc
stabilizować sytuację, ale to było leczenie dżumy cholerą. Jeszcze powiedział,
że Chrzanowski to jest polski patriota o wysokim morale, co było już
bezczelnością - mówi bliski współpracownik Morawieckiego. Dodaje, że to było
jak wysłanie zapewnienia Chrzanowskiemu, żeby się nie martwił, bo Glapiński nie
da mu zginąć.
Chociaż Glapiński ocalił stanowisko, to cała
sprawa mocno go osłabiła, a wraz z nim Zbigniewa Ziobrę i senatora Grzegorza
Biereckiego, współtwórcę SKOKów, którzy są z nim w sojuszu. Zyskał na tym
Morawiecki, bo szefem KNF został w piątek jego nominat Jacek Jastrzębski, na
którego Glapiński nie będzie miał wpływu. Jastrzębski jest profesorem nadzwyczajnym
w Katedrze Prawa Cywilnego UW. Przez ostatnie dziesięć lat był zastępcą
dyrektora departamentu prawnego w PKO BP. Nowe rozdanie w KNF może być
zagrożeniem dla SKOK-ów, którym sprzyjał Chrzanowski, a także dla Zbigniewa
Ziobry. To KNF wydaje bowiem decyzje dotyczące banków, a Ziobro ma w kilku z
nich swoich ludzi.
Minister sprawiedliwości, jak mówi ważny
polityk PiS, od wybuchu afery w KNF był dość nerwowy. Musiał tłumaczyć się
Kaczyńskiemu, dlaczego o tym, że Leszek Czarnecki złożył w Prokuraturze
Krajowej doniesienie w sprawie domniemanej korupcji, dowiedział się dopiero po
kilku dniach. Gdyby wiedział wcześniej, mógłby uprzedzić premiera i PiS miałoby czas, żeby się przygotować na publikację
„Wyborczej”. W otoczeniu Morawieckiego po raz kolejny pojawiły się
podejrzenia, że Ziobro celowo grał na osłabienie szefa rządu i dlatego go nie
uprzedził.
Później Ziobro robił wszystko, żeby odsunąć
od siebie podejrzenia, że może celowo szkodzić PiS. Ogłosił, że śledztwo w
sprawie afery w KNF obejmuje osobistym nadzorem. Zdaniem ważnego polityka PiS
Ziobro wpadł w panikę, a jej skalę obrazuje fakt, że jego żona zadzwoniła w
przerwie programu „Kawa na ławę” w TVN24 z
zapewnieniem, że Ziobro nie zna prawnika poleconego Czarneckiemu przez szefa
KNF, co zabrzmiało kuriozalnie. Prowadzący program Konrad Piasecki poinformował o telefonie żony ministra na
antenie. Współpracownik Ziobry tłumaczy, że nie wiedział o inicjatywie
małżonki, bo - choć to była niedziela - to był w ministerstwie. A jego żona,
która akurat przygotowywała dzieciom owsiankę, usłyszała nieprawdziwą
informację w telewizji i postanowiła bronić męża. Obawiała się, że jeśli
informacja rozleje się w internecie, to nie da się już tego zatrzymać.
SPRAWA ZDECHNIE?
W kierownictwie PiS panuje przekonanie, że afera w KNF już się wypala.
W sondażu firmy Kantar Millward Brown dla
TVN, przeprowadzonym po ujawnieniu nagrań, PiS straciło 5 punktów procentowych
i zjechało do 33 procent poparcia. O 5 punktów procentowych wzrosło zaś
poparcie dla Koalicji Obywatelskiej, na którą dziś zagłosowałoby 26 proc.
badanych.
Ale w PiS uważają, że to są chwilowe
spadki. - Będą plamy na wizerunku, jak zatrudnienie z polecenia NBP syna
Mariusza Kamińskiego w Banku Światowym, ale tutaj nie ma bohatera pozytywnego,
z którym Polacy mogliby się utożsamiać - mówi mi zaufany współpracownik
Kaczyńskiego. Dodaje, że Leszek Czarnecki takim bohaterem nie jest, bo dla
prawicowego elektoratu to jest były współpracownik SB, a dla wielu Polaków - „bankster”.
Chrzanowski dla większości ludzi jest postacią anonimową.
Dlatego w PiS liczą, że sprawa w ciągu kilku
tygodni zdechnie, a PiS odrobi sondażowe straty. Jednak w sejmowych kuluarach
mówi się, że Czarnecki i Giertych nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa i
uderzą kolejnymi nagraniami przed świętami Bożego Narodzenia. To by oznaczało,
że afera w KNF może być dla partii Kaczyńskiego tym, czym dla Platformy była
afera podsłuchowa. Co kilka tygodni wypływały kolejne nagrania, a partia zaczęła
się powoli wykrwawiać i w końcu przegrała wybory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz