poniedziałek, 12 listopada 2018

PiS - powyborcze zaostrzanie kursu



Nie będzie zmian w rządzie ani umizgiwania się do umiarkowanych wyborców. Kierownictwo PiS zdecydowało o zaostrzeniu kursu.

Gdy w ubiegłym tygodniu Jaro­sław Kaczyński podczas krótkiej konferencji prasowej ogłosił, po raz kolejny, zwycięstwo PiS w wyborach samorządowych, opozycja miała używanie, że była to najdziwniejsza konferencja na świecie. - Jeżeli ktoś tłumaczy, posiłkując się wykresami, że wygrał wybory, chociaż wiadomo, że ich nie wygrał, a w wielu miejscach przegrał, to znaczy, że ciężko to znosi - kpił lider PO Grzegorz Schetyna, dodając: - Dzisiaj widziałem Jarosława Kaczyńskiego po przejściach.
   Faktycznie, prezes PiS od wyborów samorządowych prezentuje nietęgą minę. Być może powodem tego jest fakt, że wraz z zakończeniem wyborów samorządowych zaczęły się do niego pielgrzymki różnych środowisk, z których każde przedstawia mu inne powody porażki PiS w dużych miastach.
   Kaczyński poirytowany tą sytuacją postanowił zamówić szczegółowe bada­nia dotyczące przyczyn takiego rozkładu głosów w wyborach samorządowych. Miał nawet powiedzieć swoim współpracowni­kom, że cena badań nie gra roli.
   - Ile by nie kosztowały, chce, byśmy mieli dokładną analizę przyczyn porażki - opowiada nasz rozmówca ze Zjednoczonej Prawicy. - On potrzebuje twardych danych, żeby przedstawić je reszcie kierownictwa partii i uzasadnić strategię na najbliższy rok. Teraz wszyscy w PiS na nie czekają.
   Wcześniejsze wyrywkowe badania, które zostały przeprowadzone po wyborach (robił je jeden ze znanych profesorów), wykazały np., że w wyborach na prezydenta Warszawy błędem było postawienie na Patryka Jakiego, ponieważ wiceminister sprawiedliwości ma bardzo duży elektorat negatywny. I że gdyby Zjednoczona Prawica postawiła na Michała Dworczyka, obecnego szefa kancelarii premiera, to prawdopodobnie przeszedłby on do drugiej tury wyborów prezydenckich. A tak rozstrzygnęły się one już w pierwszej turze na niekorzyść Jakiego.
   Tę tezę lansował wicemarszałek Senatu Adam Bielan, który publicznie mówił, że gdyby w wyborach na prezydenta Warszawy postawiono na kandydata bezpartyjnego, miałby on większe szanse na drugą turę. Być może to prawda, ale o dużym elektoracie negatywnym Jakiego było wiadomo już przed wyborami, a jednak wybrano właśnie jego, a nie Dworczyka. Jak mówi sam Jaki: - Kolejki chętnych nie było.

Na łagodnie czy na ostro
Różnica między Dworczykiem a Jakim jest taka, jak między marszem ku centrum po to, by zdobyć nowych wyborców, a utwardza­niem kursu, by mobilizować własny elek­torat. Wydawałoby się, że wniosek płynący ze wspomnianych badań jest oczywisty: Zjednoczona Prawica powinna złagodzić i kurs, naprawić stosunki z Unią Europejską i zacząć kokietować umiarkowanych wybor­ców, by za rok w wyborach parlamentarnych mieć ich głosy.
   Fakt, że z kancelarii premiera odeszła w ubiegłym tygodniu dwójka PR-owców, Anna Plakwicz i Piotr Matczuk, potwier­dzałby przyjęcie dokładnie tego kursu. Piotr Matczuk przestał kierować Centrum Infor­macyjnym Rządu, a Anna Plakwicz straciła stanowisko dyrektora departamentu obsługi medialnej. Tymczasem oboje dołączyli do zespołu kancelarii premiera dopiero co - przed wyborami samorządowymi. A więc zapewne założenie było takie, że wzmocnią zespół PR-owców premiera. - Zostali wsa­dzeni do CIR przez Nowogrodzką - twierdzi polityk Zjednoczonej Prawicy.
   To Plakwicz i Matczukowi przypisuje się autorstwo głośnego spotu o uchodźcach, powszechnie krytykowanego - przez opo­zycję za prymitywne straszenie problemem, który w Polsce nie istnieje, a przez prawicę za zmobilizowanie przeciwników PiS w dużych miastach, którzy z czystej przekory zagłoso­wali na konkurentów Zjednoczonej Prawicy.
Skoro oni odeszli, to można by wnioskować, że ich praca nie została pozytywnie oceniona. Czyli - straszenie uchodźcami było złe.
   Tymczasem z obozu Zjednoczonej Pra­wicy dochodzą sygnały, że jednak prezes PiS postawił na zaostrzenie kursu. Przekonywali go do tego politycy z otoczenia ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, którzy lansowali tezę, że najwyższe poparcie obóz rządzący miał wówczas, gdy toczył ostry bój o Trybunał Konstytucyjny. Że wyborcy PiS chcą takiej właśnie partii - twardej, bezkompromisowej, walczącej z Unią Euro­pejską, a choćby i z całym światem. Dlatego teraz należy trzymać twardy kurs w sprawie sądów i nie odpuszczać Unii Europejskiej.

Żadnych roszad
O tym, że ta filozofia rzeczywiście może zwyciężać w kierownictwie PiS, sugerują dwie sprawy. Po pierwsze, rząd ciągle nie przygotował odpowiedzi na orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Przypomnijmy, że TSUE postanowił, iż do momentu rozpatrzenia skargi polskich sędziów na niektóre elementy reformy sprawiedliwości nie należy przeprowadzać zmian w Sądzie Najwyższym. Środowisko sędziowskie wyciągnęło z tego wniosek, że sędziowie, którzy zostali przeniesieni w stan spoczynku, na mocy tej reformy mają wrócić do pracy i orzekać w sprawach. Tymczasem obóz rządzący nabrał wody w usta i na razie zachowuje się tak, jakby problemu nie było, co sugeruje, że jednak PiS chce w tej sprawie trzymać się utartej ścieżki - grania na czas i unikania ustępstw w dialogu z Unią Europejską.
   A drugi dowód jest następujący: według naszych rozmówców prezes Kaczyński uznał, że nie będzie roszad w rządzie, o których media intensywnie spekulowały przed wyborami. Z nieoficjalnych informacji, które przenikały do dziennikarzy, wynikało, że szef rządu miał ogromną ochotę usunąć ze stanowisk wicepremier ds. spo­łecznych Beatę Szydło, o której media ostatnio pisały, że ciągle nie ma zakresu obowiązków, ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę i ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka (ten ostatni jest człowiekiem Szydło).
   - Premier miał obiecane, że jeżeli PiS wyraźnie wygra wybory samorządowe, to będzie mógł pozbyć się tych członków rządu, ale zwycięstwa, takiego spektakularnego, nie było, a więc zapadła decyzja, że zmian też nie będzie - mówi polityk Zjednoczonej Prawicy. - Kaczyński w tym momencie nie chce nikogo osłabiać ani nikogo wzmacniać.
   Jeżeli prezes PiS został przekonany do twardego kursu, to faktycznie nie może się zgodzić na wycofanie z rządu polityków, którzy są ważni dla żelaznego elektoratu, czyli Ziobry, który jest popierany przez środowisko Radia Maryja, i Szydło, ukochanej premier wyborców PiS.
   Beacie Szydło bardzo zależy na utrzymaniu stanowiska, bo uważa, że ułatwi jej to kampanię. Będzie odwiedzała wyborców jako osoba na stanowisku, od której coś zależy, która coś może obiecać. Z kolei Ziobro na stanowisku ministra sprawiedliwości nieustannie umacnia swoją pozycję. Oboje dalej będą mogli realizować swoje plany.
   W zaostrzenie kursu wpisuje się też wydanie europejskiego nakazu aresztowania na stalinowskiego sędziego Stefana Michnika (przyrodniego brata Adama Michnika), dziś mającego 89 lat, na którym ciążą zarzuty zbrodni sądowych. Chwalił się tym osobiście minister Zbigniew Ziobro, mówiąc, że „celem jest sprowadzenie do kraju, postawienie przed sądem i pociągnięcie do odpowie­dzialności za zbrodnie owego stalinowskiego sędziego”.
   - Tego oczekuje historia, o to woła ta niewinnie przelana krew - dodał minister sprawiedliwości.
   Zwolennicy ostrego kursu triumfują.
   - Opowieści o programie elektromobilności nie przekonały do nas mieszkańców miast, za to zmiękczenie kursu zniechęciło nasz twardy elektorat do pójścia do urn, dlatego przegraliśmy - przekonuje nas polityk obozu władzy.

Szok po Siedlcach i Radomiu
Opozycja uważa, że wszystkie te ruchy zwia­stują rychły upadek Zjednoczonej Prawicy.
   - Rozmawiałem z jednym z czołowych polityków PiS, który mówił, że Kaczyński przeżył szok, kiedy okazało się, że nie udało się odbić miast ściany wschodniej - opo­wiada polityk opozycji. - Ostrołęka, Nowy Sącz, Elbląg, Siedlce - te miasta miały być ich, a nie są.
   Prezes PiS miał być szczególnie zawie­dziony wynikami wyborów w Siedlcach, w których kandydatem na prezydenta był Karol Tchórzewski, syn ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego. Nie może też przeżyć porażki w Radomiu, dokąd ciągle jeździł szef gabinetu premiera Mateusza Morawieckiego Marek Suski.
   Rząd obiecał mieszkańcom Radomia rozbudowę lotniska, które zostało postawione w stan upadłości. Przed wyborami kupiło je kontrolowane przez państwo Przedsiębior­stwo Państwowe „Porty Lotnicze”:  -  Wszystko na nic. Najwyraźniej znane twarze PiS zamiast przyciągać wyborców, odstraszają tak bardzo, że nawet 500 plus czy lotnisko nie wystarczą - kpi nasz rozmówca. Inny polityk opozycji dodaje: - W kierownictwie PiS panuje chaos. Oni się boją przegranej w wyborach, bo wiedzą, że jeżeli opozycja zdobędzie władzę, to nie będzie dla nich grubej kreski.
   To akurat każde dziecko wie, ale też przegranie wyborów parlamentarnych przez PiS to na razie zdarzenie ciągle niepewne. Jednak fakt, że politycy PiS ustawiają się w kolejce na listy do europarlamentu, dowodzi, że spokojnych pięciu lat upatrują raczej w Brukseli niż na krajowej scenie politycznej.
Eliza Olczyk, Joanna Miziołek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz