Nie
będzie zmian w rządzie ani umizgiwania się do umiarkowanych wyborców.
Kierownictwo PiS zdecydowało o zaostrzeniu kursu.
Gdy
w ubiegłym tygodniu Jarosław Kaczyński podczas krótkiej konferencji prasowej
ogłosił, po raz kolejny, zwycięstwo PiS w wyborach samorządowych, opozycja
miała używanie, że była to najdziwniejsza konferencja na świecie. - Jeżeli ktoś
tłumaczy, posiłkując się wykresami, że wygrał wybory, chociaż wiadomo, że ich
nie wygrał, a w wielu miejscach przegrał, to znaczy, że ciężko to znosi - kpił
lider PO Grzegorz Schetyna, dodając: - Dzisiaj widziałem Jarosława Kaczyńskiego
po przejściach.
Faktycznie, prezes PiS od wyborów
samorządowych prezentuje nietęgą minę. Być może powodem tego jest fakt, że wraz
z zakończeniem wyborów samorządowych zaczęły się do niego pielgrzymki różnych
środowisk, z których każde przedstawia mu inne powody porażki PiS w dużych
miastach.
Kaczyński poirytowany tą sytuacją postanowił
zamówić szczegółowe badania dotyczące przyczyn takiego rozkładu głosów w
wyborach samorządowych. Miał nawet powiedzieć swoim współpracownikom, że cena
badań nie gra roli.
- Ile by nie kosztowały, chce, byśmy mieli
dokładną analizę przyczyn porażki - opowiada nasz rozmówca ze Zjednoczonej
Prawicy. - On potrzebuje twardych danych, żeby przedstawić je reszcie
kierownictwa partii i uzasadnić strategię na najbliższy rok. Teraz wszyscy w
PiS na nie czekają.
Wcześniejsze wyrywkowe badania, które
zostały przeprowadzone po wyborach (robił je jeden ze znanych profesorów),
wykazały np., że w wyborach na prezydenta Warszawy błędem było postawienie na
Patryka Jakiego, ponieważ wiceminister sprawiedliwości ma bardzo duży elektorat
negatywny. I że gdyby Zjednoczona Prawica postawiła na Michała Dworczyka, obecnego
szefa kancelarii premiera, to prawdopodobnie przeszedłby on do drugiej tury
wyborów prezydenckich. A tak rozstrzygnęły się one już w pierwszej turze na
niekorzyść Jakiego.
Tę tezę lansował wicemarszałek Senatu Adam
Bielan, który publicznie mówił, że gdyby w wyborach na prezydenta Warszawy
postawiono na kandydata bezpartyjnego, miałby on większe szanse na drugą turę.
Być może to prawda, ale o dużym elektoracie negatywnym Jakiego było wiadomo już
przed wyborami, a jednak wybrano właśnie jego, a nie Dworczyka. Jak mówi sam
Jaki: - Kolejki chętnych nie było.
Na łagodnie czy na
ostro
Różnica między Dworczykiem a Jakim
jest taka, jak między marszem ku centrum po to, by zdobyć nowych wyborców, a
utwardzaniem kursu, by mobilizować własny elektorat. Wydawałoby się, że
wniosek płynący ze wspomnianych badań jest oczywisty: Zjednoczona Prawica
powinna złagodzić i kurs, naprawić stosunki
z Unią Europejską i zacząć kokietować umiarkowanych wyborców, by za rok w
wyborach parlamentarnych mieć ich głosy.
Fakt, że z kancelarii premiera odeszła w
ubiegłym tygodniu dwójka PR-owców, Anna Plakwicz i Piotr Matczuk, potwierdzałby
przyjęcie dokładnie tego kursu. Piotr Matczuk przestał kierować Centrum Informacyjnym
Rządu, a Anna Plakwicz straciła stanowisko dyrektora departamentu obsługi
medialnej. Tymczasem oboje dołączyli do zespołu kancelarii premiera dopiero co
- przed wyborami samorządowymi. A więc zapewne
założenie było takie, że wzmocnią zespół PR-owców premiera. - Zostali wsadzeni
do CIR przez Nowogrodzką - twierdzi polityk Zjednoczonej Prawicy.
To Plakwicz i Matczukowi przypisuje się
autorstwo głośnego spotu o uchodźcach, powszechnie krytykowanego - przez opozycję
za prymitywne straszenie problemem, który w Polsce nie istnieje, a przez
prawicę za zmobilizowanie przeciwników PiS w dużych miastach, którzy z czystej
przekory zagłosowali na konkurentów Zjednoczonej Prawicy.
Skoro oni odeszli, to można by
wnioskować, że ich praca nie została pozytywnie oceniona. Czyli - straszenie
uchodźcami było złe.
Tymczasem z obozu Zjednoczonej Prawicy
dochodzą sygnały, że jednak prezes PiS postawił na zaostrzenie kursu.
Przekonywali go do tego politycy z otoczenia ministra sprawiedliwości Zbigniewa
Ziobry, którzy lansowali tezę, że najwyższe poparcie obóz rządzący miał
wówczas, gdy toczył ostry bój o Trybunał Konstytucyjny. Że wyborcy PiS chcą
takiej właśnie partii - twardej, bezkompromisowej, walczącej z Unią Europejską,
a choćby i z całym światem. Dlatego teraz należy trzymać twardy kurs w sprawie
sądów i nie odpuszczać Unii Europejskiej.
Żadnych roszad
O tym, że ta filozofia
rzeczywiście może zwyciężać w kierownictwie PiS, sugerują dwie sprawy. Po
pierwsze, rząd ciągle nie przygotował odpowiedzi na orzeczenie Trybunału
Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Przypomnijmy, że TSUE postanowił, iż do
momentu rozpatrzenia skargi polskich sędziów na niektóre elementy reformy
sprawiedliwości nie należy przeprowadzać zmian w Sądzie Najwyższym. Środowisko
sędziowskie wyciągnęło z tego wniosek, że sędziowie, którzy zostali
przeniesieni w stan spoczynku, na mocy tej reformy mają wrócić do pracy i
orzekać w sprawach. Tymczasem obóz rządzący nabrał wody w usta i na razie
zachowuje się tak, jakby problemu nie było, co sugeruje, że jednak PiS chce w
tej sprawie trzymać się utartej ścieżki - grania na czas i unikania ustępstw w
dialogu z Unią Europejską.
A drugi dowód jest następujący: według
naszych rozmówców prezes Kaczyński uznał, że nie będzie roszad w rządzie, o
których media intensywnie spekulowały przed wyborami. Z nieoficjalnych
informacji, które przenikały do dziennikarzy, wynikało, że szef rządu miał
ogromną ochotę usunąć ze stanowisk wicepremier ds. społecznych Beatę Szydło, o
której media ostatnio pisały, że ciągle nie ma zakresu obowiązków, ministra
sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę i ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka
(ten ostatni jest człowiekiem Szydło).
- Premier miał obiecane, że jeżeli PiS
wyraźnie wygra wybory samorządowe, to będzie mógł pozbyć się tych członków
rządu, ale zwycięstwa, takiego spektakularnego, nie było, a więc zapadła
decyzja, że zmian też nie będzie - mówi polityk Zjednoczonej Prawicy. -
Kaczyński w tym momencie nie chce nikogo osłabiać ani nikogo wzmacniać.
Jeżeli prezes PiS został przekonany do
twardego kursu, to faktycznie nie może się zgodzić na wycofanie z rządu
polityków, którzy są ważni dla żelaznego elektoratu, czyli Ziobry, który jest
popierany przez środowisko Radia Maryja, i Szydło, ukochanej premier wyborców
PiS.
Beacie Szydło bardzo zależy na utrzymaniu
stanowiska, bo uważa, że ułatwi jej to kampanię. Będzie odwiedzała wyborców
jako osoba na stanowisku, od której coś zależy, która coś może obiecać. Z kolei
Ziobro na stanowisku ministra sprawiedliwości nieustannie umacnia swoją pozycję.
Oboje dalej będą mogli realizować swoje plany.
W zaostrzenie kursu wpisuje się też wydanie
europejskiego nakazu aresztowania na stalinowskiego sędziego Stefana Michnika
(przyrodniego brata Adama Michnika), dziś mającego 89 lat, na którym ciążą zarzuty
zbrodni sądowych. Chwalił się tym osobiście minister Zbigniew Ziobro, mówiąc,
że „celem jest sprowadzenie do kraju, postawienie przed sądem i pociągnięcie do
odpowiedzialności za zbrodnie owego stalinowskiego sędziego”.
- Tego oczekuje historia, o to woła ta
niewinnie przelana krew - dodał minister sprawiedliwości.
Zwolennicy ostrego kursu triumfują.
- Opowieści o programie elektromobilności
nie przekonały do nas mieszkańców miast, za to zmiękczenie kursu zniechęciło
nasz twardy elektorat do pójścia do urn, dlatego
przegraliśmy - przekonuje nas polityk obozu władzy.
Szok po Siedlcach i
Radomiu
Opozycja uważa, że wszystkie te
ruchy zwiastują rychły upadek Zjednoczonej Prawicy.
- Rozmawiałem z jednym z czołowych polityków
PiS, który mówił, że Kaczyński przeżył szok, kiedy okazało się, że nie udało
się odbić miast ściany wschodniej - opowiada polityk opozycji. - Ostrołęka,
Nowy Sącz, Elbląg, Siedlce - te miasta miały być ich, a nie są.
Prezes PiS miał być szczególnie zawiedziony
wynikami wyborów w Siedlcach, w których kandydatem na prezydenta był Karol
Tchórzewski, syn ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego. Nie może też
przeżyć porażki w Radomiu, dokąd ciągle jeździł szef gabinetu premiera Mateusza
Morawieckiego Marek Suski.
Rząd obiecał mieszkańcom Radomia rozbudowę
lotniska, które zostało postawione w stan upadłości. Przed wyborami kupiło je
kontrolowane przez państwo Przedsiębiorstwo Państwowe „Porty Lotnicze”: - Wszystko na nic. Najwyraźniej znane twarze PiS
zamiast przyciągać wyborców, odstraszają tak bardzo, że nawet 500 plus czy
lotnisko nie wystarczą - kpi nasz rozmówca. Inny polityk opozycji dodaje: - W
kierownictwie PiS panuje chaos. Oni się boją przegranej w wyborach, bo wiedzą,
że jeżeli opozycja zdobędzie władzę, to nie będzie dla nich grubej kreski.
To akurat każde dziecko wie, ale też
przegranie wyborów parlamentarnych przez PiS to na razie zdarzenie ciągle
niepewne. Jednak fakt, że politycy PiS ustawiają się w kolejce na listy do
europarlamentu, dowodzi, że spokojnych pięciu lat upatrują raczej w Brukseli
niż na krajowej scenie politycznej.
Eliza Olczyk, Joanna Miziołek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz