Albo będziemy bez
końca mówić, że jesteśmy wyjątkowi i najbardziej cierpimy, albo przypomnimy
sobie, że demokracja czemuś służy i należy myśleć o przyszłości - mówi historyk
Timothy Snyder
NEWSWEEK: Jaka jest najważniejsza lekcja 100 lat polskiej
niepodległości?
TIMOTHY
SNYDER: Musimy zacząć od podważenia
samej koncepcji: nie było czegoś takiego jak 100 lat niepodległości. W ciągu
minionych 100 lat mieliśmy do czynienia z wachlarzem różnych stanów
przejściowych: Polska była niesuwerenna, czasem częściowo niesuwerenna, a
czasem zupełnie suwerenna. Dla mnie ta rocznica stanowi raczej dobrą okazję,
żeby zastanowić się nad tym, kiedy i dlaczego Polska była najbardziej
suwerenna. Wydaje się, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat...
Czyli od momentu wejścia do
Unii Europejskiej?
- Przecież polska państwowość
międzywojenna była dość krucha. Nawet najmądrzejszemu politykowi - takiemu jak
Piłsudski - bardzo trudno było budować państwowość, gdy brakowało systemu
międzynarodowego, który pozwala tworzyć suwerenne państwo. Powody, dla których
tamta Polska przetrwała zaledwie 21 lat, nie sprowadzają się wyłącznie do tego,
że napadli na nią Niemcy i Sowieci. Tamta Polska nie była państwem doskonałym,
ale nawet gdyby była doskonała i tak by to niewiele zmieniło. Wystarczy
przyjrzeć się Czechosłowacji, gdzie społeczeństwo było bardziej funkcjonalne,
system znacznie bardziej demokratyczny, gospodarka silniejsza. Koniec końców
niewiele to dało.
Czechosłowacja i tak
przestała istnieć...
- Właściwie wszystkie nowe
państwa, które powstały w 1918 roku: Polska, Czechosłowacja, Łotwa, Litwa,
Estonia, Austria, zniknęły z mapy. To pokazuje, że to był problem znacznie
szerszy; nie istniał ład europejski umożliwiający przetrwanie tych państw.
Większość polskich historyków tego nie dostrzega. Nie wystarczy pisać o tym, że
Niemcy i Rosjanie byli źli, albo o nazizmie czy komunizmie. Trzeba zrozumieć,
dlaczego w latach 20. i 30. XX wieku nie wyszło, dlaczego niepodległości wtedy
nie utrzymano. W Polsce za mało rozprawia się o historii, a historia potrafi
przeciwdziałać mitom.
Prawica lansuje tak zwaną
politykę historyczną, zaś druga strona najczęściej hołubi wersję, która jest
odwrotnością prawicowych mitów...
- W epoce komunizmu, a potem
jeszcze w latach 90. Polacy byli się w stanie czegoś z własnej historii
nauczyć. Ta tradycja trwała od XIX wieku. Ówcześni polscy historycy nie
twierdzili, że Polacy zawsze mieli rację. Również Piłsudski nie mówił, że
naród polski jest cudowny i nieomylny. Giedroyc też niczego podobnego nie
twierdził. Wszyscy oni szukali raczej błędów, na których można się uczyć.
Tej umiejętności dziś może
zabraknąć. Obawiam się, że niektórzy praktycy tak zwanej polityki historycznej
niby promują dobry obraz Polski, ale w rzeczywistości chcą, aby ten obraz był
niedobry, bo wtedy można powiedzieć: „Nasza polityka zagraniczna jest co
prawda nieudana, ale tylko dlatego, że inni nas nie rozumieją”.
Podkreśla pan, że Polska jest
w pełni suwerenna tylko dzięki członkostwu w Unii. PiS głosi coś zupełnie przeciwnego.
- Twierdzę, że tylko dzisiaj
Polska może być w pełni suwerenna, bo jestem historykiem konserwatywnym. To
znaczy, wierzę wyłącznie w to, co już wcześniej istniało. A w całej historii
Europy państwa narodowe są tworem rzadkim. Na tym kontynencie państwa istniały
z reguły albo w ramach jakiejś unii czy federacji, albo imperium. To dotyczy
również wielkich państw zachodnich: Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii. Dopiero
w czasie brexitu Anglicy zapomnieli, że nigdy nie byli państwem narodowym.
Nie chodzi mi o idealizowanie
Unii Europejskiej, bo Unia z pewnością nie jest doskonała. Chodzi jedynie o
dostrzeżenie tego, co stanowi warunek przetrwania. Jako historyk nie wyobrażam
sobie suwerennej Polski bez UE.
Sądzi pan, że suwerenność
Polski może zostać zagrożona?
- Do niedawna sądzono, że jeśli
Polska chce mieć silną państwowość, musi zwrócić się na Zachód. Dla polskich
intelektualistów i polityków w latach 80. i 90. - nieważne, do jakiego obozu
należeli - takie rozumowanie nie podlegało dyskusji. Tymczasem dzisiaj polska
prawica przedstawia Unię Europejską jako zagrożenie dla polskiej państwowości,
a Rosja bezlitośnie to wykorzystuje. Ludzi rządzących Rosją nie obchodzi to,
czy Polacy źle mówią o Rosji, nie obchodzi ich werbalna rusofobia. Oni boją
się państw dobrze funkcjonujących, praworządnych. Kreml doskonale wie, że wybór
jest prosty: albo będzie miał do czynienia z Unią Europejską, albo z
osłabionymi i osamotnionymi państwami narodowymi. W tym drugim wypadku miałby
oczywistą przewagę. Każdy polski polityk, który jest przeciwny Unii, powinien
zrozumieć, że tak naprawdę staje po rosyjskiej stronie.
Co zatem robi Rosja w Polsce,
by osiągnąć swój cel?
- Podgrzewa polskie iluzje.
Szuka punktów, w których Polacy są Polakami w sposób najbardziej autentyczny. I
stara się ich jeszcze bardziej popchnąć w kierunku przesady w polskości. To
prowadzi do podziałów w społeczeństwie, do sytuacji, w której jedni Polacy
zaczynają nienawidzić drugich, uznając ich za nie dość „polskich”.
Przy tej okazji trzeba
powiedzieć kilka słów o Ukrainie. Polscy politycy z wszystkich obozów
podkreślają, że Rosja stanowi zagrożenie dla suwerenności Polski. I mają
oczywiście rację. Ale jednocześnie w ogóle nie mówią o tym, że przyszłość
Polski zależy od losów Ukrainy. Jedyną możliwością wpłynięcia na to, co stanie
się w Rosji, jest zaangażowanie się w sprawy ukraińskie. Ukraina musi być
demokratycznym, dobrze prosperującym państwem, bo jeśli Ukraińcy zbliżą się do
Europy, zwykli Rosjanie mogą uznać, że jest to możliwe również w ich
przypadku.
A jeśli to się nie uda?
- Żeby Polska była bezpieczna,
Ukraina musi być przynajmniej funkcjonującym państwem. Wszyscy najważniejsi
twórcy polskiej strategii - od Piłsudskiego po Giedroycia - to rozumieli. Dziś
Polacy są retorycznie antyrosyjscy, nie będąc jednocześnie faktycznie
proukraińscy. W ten sposób cała ta antyrosyjska retoryka staje się pusta i bez
znaczenia.
Jakie są zagrożenia dla
polskiej suwerenności?
- Wojny terytorialne nie
rozgrywają się dziś zbyt często. Wojna o niepodległość toczy się w umysłach
narodu. Tego zresztą dowodzi historia narodu polskiego, który przetrwał dzięki
ideom i książkom. Znakomicie rozumieli to zarówno Piłsudski, jak i Dmowski,
choć poza tym dzieliło ich niemal wszystko. Dziś większe znaczenie od książek
ma internet, ale wojna o umysły toczy się nieprzerwanie. Państwo, które nie
jest w stanie produkować własnych faktów, które nie ma suwerenności
informacyjnej, będzie zawsze zagrożone - widzieliśmy to w czasie ostatnich
wyborów w USA. I nie chodzi o to, aby kontrolować media, ale żeby stworzyć
warunki, w których będzie prosperowało wolne i niezależne dziennikarstwo. To
jest obowiązkiem państwa, bo w przeciwnym razie wygra obca propaganda - obywatele
staną się bezbronni wobec fałszu i fikcji. Kolejnym zagrożeniem jest podważanie
praworządności, bo jednym ze skutków takiego podważania jest oligarchizacja, na
czym zawsze tracą zwykli ludzie. Wielkie koncerny i bogacze dobrze sobie radzą
w warunkach osłabienia praworządności, bo mają pieniądze i dostęp do odpowiednich
ludzi. Oligarchizacja to zagrożenie dla suwerenności, bo oligarcha ma zawsze
więcej wspólnego z oligarchami w innym kraju niż z obywatelami własnego
państwa. Widzieliśmy już to w I RP, choć wówczas odpowiednikiem
oligarchii była magnateria. Dlatego bez praworządności bardzo trudno o
niepodległość.
Do pewnego momentu mieliśmy
jasno wytyczone cele: chcieliśmy, aby Polska weszła do NATO i UE. Dziś brakuje
nam wizji tego, co chcemy osiągnąć, i staczamy się w idealizowanie własnej
przeszłości. Czyż nie to jest naszym głównym problemem?
- W Polsce zamiast historii mamy
pamięć. Zamiast próby wyciągania wniosków z przeszłości, aby myśleć o
przyszłości, mamy celebrację przeszłości. Zamiast dyskusji z Europą mamy przede
wszystkim refleksję o samych sobie. To samo widać w niemal całej Europie -
narcyzm, myślenie o sobie, podkreślanie, że własny naród jest wyjątkowy i
niepowtarzalny. Wszyscy mówią o swojej wyjątkowości i nikt nawzajem się nie
rozumie. Na dodatek jeśli jako naród przestajemy myśleć o wspólnej przyszłości,
demokracja również przestaje nas interesować. Albo będziemy bez końca mówić,
że jesteśmy wyjątkowi i najbardziej cierpimy, albo przypomnimy sobie, że
demokracja czemuś służy i należy myśleć o przyszłości.
Z czego Polacy powinni być
dumni?
- Z bardzo wielu rzeczy. W
zaniedbanym okresie międzywojennym miały miejsce rzeczy niezmiernie
wartościowe. Na przykład tradycja państwowców - Henryka Józewskiego czy „Buntu
Młodych”, ludzi o pokolenie młodszych od Piłsudskiego, którzy chcieli twórczo
myśleć o tym, jak stworzyć sprawne państwo. To jest słabo pamiętana tradycja
polskiej inteligencji, a moim zdaniem ciekawsza niż ta typowo lewicowa czy
prawicowa. Ciekawe były też eksperymenty gospodarcze takich ludzi jak Eugeniusz
Kwiatkowski czy Stefan Starzyński, którzy zakładali, że wolny rynek w czystej
postaci to za mało, że państwo powinno jakoś działać, by wesprzeć gospodarkę.
To również zostało zapomniane.
Jeśli chodzi o II wojnę
światową, to Polacy mają rację, gdy przypominają, że jako pierwsi walczyli z
nazistami. Ale warto też przypomnieć, co Józef Beck miał na myśli, mówiąc, że
„jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna -
tą rzeczą jest honor”. Chodziło mu o to, że miejsce Polski jest wśród krajów,
które podzielają przekonanie, że państwo jest gwarantem praw obywatelskich, że
siła ma służyć prawu, a nie prawo sile - jak w państwach totalitarnych.
Polacy jak najbardziej mają
rację, gdy są dumni z Solidarności, ponieważ Solidarność wyznaczała całkowicie
nowy etap w myśli politycznej. Od tej pory nie można posługiwać się wyłącznie
kategoriami obywatela i państwa. Od tej pory trzeba brać pod uwagę istnienie
społeczeństwa, które nie zawsze działa przeciwko państwu, ale ma swoją odrębną logikę. To jest niezwykle istotne
dziedzictwo.
Polacy mają rację, gdy są dumni
z członkostwa w Unii Europejskiej i w NATO. To nie było żadne „rozszerzenie”.
To nie Unia czy NATO
chciały Polski. To obywatele Polski chcieli
należeć do UE czy NATO. Pragnęli tego, bo wiedzieli, że jest to niezwykle ważne
dla ich suwerenności i przyszłości. Polska rzeczywistość pod wieloma względami
wygląda dziś imponująco. Przyjeżdżam tu od ponad 25 lat. I wystarczy porównać,
jak na początku lat 90. wyglądały Warszawa czy Gdańsk. Tak naprawdę nie ma
porównania! Kolejny powód do dumy to fantastyczne dziedzictwo XX wieku w
kulturze i sztuce i absolutnie gigantyczne w literaturze czy sztukach
plastycznych.
A czego powinniśmy
najbardziej się wstydzić?
- Nie będę mówił Polakom, co jest
w nich najgorsze. Nie mam zamiaru ich pouczać. Mogę tylko powtórzyć to, co zawsze podkreślał mój niedawno zmarły promotor Jerzy
Jedlicki - jeśli jesteśmy dumni z tego, co najlepsze, musimy jednocześnie brać
odpowiedzialność za to, co najgorsze. Bycie narodem polega na zachowaniu
równowagi między dumą a odpowiedzialnością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz