piątek, 23 listopada 2018

Z jakiej partii są Bezpartyjni?



W ostatnich wyborach Bezpartyjni Samorządowcy dostali więcej głosów niż PSL w 2015 r. Za cenę obniżenia podatku miedziowego właśnie zawiązali na Dolnym Śląsku koalicję z PiS. A za rok podejmą kolejną próbę dostania się do Sejmu. I spróbują wcisnąć się do rządu.

Na Dolnym Śląsku 73-tys. Lubin znany jest głównie z funkcjonującego na jego terenie giganta KGHM. Może jeszcze grającego w Ekstraklasie Zagłębia, też zresztą należą­cego do miedziowego kombinatu. Ze stolicy regionu Wrocławia to tylko 76 km. Z sąsied­niej 100-tys. Legnicy kilkanaście. Ale to właśnie w tym mia­steczku bije dziś polityczne serce regionu.
   To także tu w 2014 r. „wymyślono” i stworzono Pawła Kukiza jako polityka. Stąd rok później kierowano jego kampanią prezydencką, w której udało mu się przekonać do swojego nieco chaotycznego programu co piątego polskiego wyborcę. Tu wreszcie powołano do życia Bezpartyjnych Samorządow­ców, którzy w zachodniej Polsce wyrośli na trzecią siłę w ostat­nich wyborach samorządowych. Ich kandydaci na prezyden­tów triumfowali w ostatnich wyborach nie tylko w Lubinie, gdzie tradycyjnie (już po raz piąty i po raz czwarty z rzędu już w pierwszej turze) bezkonkurencyjny okazał się Robert Raczyński. Kolejne kadencje zapewnili sobie związani z Bez­partyjnymi również prezydenci Bolesławca (Piotr Roman), Zielonej Góry (Janusz Kubicki) i Szczecina (Piotr Krzystek).
   Ze swoimi sześcioma mandatami w sejmiku dolnośląskim Bezpartyjni są głównym rozgrywającym. Mija tydzień, jak za­wiązali w nim koalicję z PiS.
   Przez trzy tygodnie o ich względy równie mocno zabiega­ła Platforma, zdesperowana, by utrzymać władzę w jednym ze swoich mateczników. Za cenę zawiązania współpracy w swoim macierzystym regionie Schetyna gotów był dopu­ścić Bezpartyjnych Samorządowców tam, gdzie do większości nie są mu potrzebni: w Lubuskiem i Zachodniopomorskiem. Ostatecznie nie był jednak w stanie konkurować z ofertą wspo­maganą rządowymi pieniędzmi.
   Dwa tygodnie temu Robert Raczyński, który przewodzi Bezpartyjnym Samorządowcom, spotkał się w Warszawie z Mateuszem Morawieckim, z którym zna się jeszcze z czasów wspólnego zasiadania w klubie AWS dolnośląskiego sejmiku na przełomie XX i XI w. Postawił jeden główny warunek: ko­alicja w zamian za obniżenie podatku miedziowego. Po tygo­dniu namysłu premier się zgodził, co oznacza, że tym jednym ruchem Raczyński zapewnił rządzonemu przez siebie Lubi­nowi i okolicznym gminom, na terenie których usytuowane są zakłady KGHM, roczne wpływy rzędu nawet 60-80 mln zł.
   W nowym zarządzie województwa Bezpartyjni będą mieli prawo wskazania nie tylko marszałka, ale i dwóch jego człon­ków. PiS zadowoli się w nim tylko dwoma miejscami i stano­wiskiem przewodniczącego sejmiku.
   Na tym jednak nie koniec. Bo jak słychać nieoficjalnie, przedmiotem umowy były również stanowiska w spółkach należących do miedziowego giganta, które w przyszłości objąć będą mogli „lubińscy”. Już po zawarciu porozumienia lider PO zarzucił PiS „polityczną korupcję”, a Bezpartyjnym Samorzą­dowcom, choć nie wyartykułował tego wprost, coś na kształt „politycznej prostytucji”.
   - Na jednej szali mieli ofertę od nas: opartej na zaufaniu rze­czywistej współpracy na rzecz całego regionu, na drugiej czystą gotówkę, przede wszystkim dla samego Lubina - ocenia Grze­gorz Schetyna. - Mam nadzieję, że wyborcy zapamiętają sobie na przyszłość, że głos oddany na Bezpartyjnych to w rzeczywi­stości głos oddany na PiS.

Nie ideologia, ale interesy
Z obrotowości swojej ekipy Robert Raczyński uczynił meto­dę działania. Zaraz po wyborach rozpoczął rozgrywkę z PiS i Platformą. Jeśli rozmawiał z Morawieckim, to chwilę potem umawiał się na spotkanie ze Schetyną. Za każdym razem pod­kreślając, że jest w stanie dogadać się z każdym. Bo w polityce chodzi mu o robienie interesów.
   - Nie jesteśmy obozem politycznym, więc nie scala nas ideolo­gia, a chęć załatwiania wspólnych projektów - klarował jeszcze przed podjęciem decyzji Raczyński. I powtarzał do znudze­nia: - Naszą najważniejszą cechą jest zdolność do rozmowy ze wszystkimi. Każdy, kto będzie chciał z nami współpracować, będzie musiał jednak przystać na realizację naszego programu jako dominującego. Jeśli PiS na to pójdzie, to będziemy rządzić z PiS. Jeśli    Platforma, to też się dogadamy. Do obu zachowujemy równy dystans.
W Platformie mówią dziś, że to tylko poza. Bo Raczyńskiemu zawsze bliżej było do PiS niż ich obozu. Że powyborcze tar­gi traktował jak poligon przed przyszłorocznymi wyborami, kiedy to Bezpartyjni będą chcieli wystawić listy w całym kraju i powalczyć o miejsca w Sejmie. A potem być w nim języczkiem u wagi, który da PiS kolejną kadencję w rządzie. Wystawiając za to oczywiście równie słony jak obecnie rachunek. Pomóc w tym mają nie tylko dobre kontakty samego Raczyńskiego z Mateuszem Morawieckim, ale Patryk Wild, jeden z bezpar­tyjnych radnych, brat Mikołaja Wilda - wiceministra infra­struktury i pełnomocnika rządu ds. budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego.
   Ale stratedzy z Lubina nie byliby sobą, gdyby nie zakładali różnych scenariuszy. Co jeśli przyszłoroczne wybory wygra jednak Platforma z Nowoczesną?
   - Sami większości nie zdobędą. A wtedy i dla nich będziemy mieli ofertę. Bo my się na nikogo nie obrażamy - śmieje się je­den z Bezpartyjnych Samorządowców. - Interesuje nas przede wszystkim współpraca z rządem. Niezależnie, czy to PiS czy PO.
A i koalicję w sejmiku Dolnego Śląska można w każdej chwili zmienić. Do odwołania obecnego zarządu potrzebnych będzie 22 radnych. To dokładnie tylu, ilu liczy obecna sejmikowa opo­zycja plus my.

Idealiści, indywidualiści
Jeśli spojrzeć na przeszłość polityków tworzących dziś Bezpartyjnych Samorządowców, znajdą się wśród nich za­wiedzeni przedstawiciele wszystkich głównych partii. Sam Raczyński w latach 90. związany był z nieco dziś zapomnianą Partią Chrześcijańskich Demokratów. Prezydent Bolesławca Piotr Roman należał kolejno do Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, Przymierza Prawicy i PiS. Razem z Raczyńskim wchodzili w skład komitetu poparcia Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich w 2010 r.
   Wybrany na prezydenta Zielonej Góry Janusz Kubicki był członkiem SdRP, a potem SLD. Piotr Krzystek i dotychczaso­wy marszałek Dolnego Śląska Cezary Przybylski to z kolei byli prominentni członkowie Platformy Obywatelskiej. Pierwszy opuścił partię po tym, gdy odmówiła mu poparcia w wyborach samorządowych w 2010 r. Drugi odszedł po przejęciu steru w PO przez Grzegorza Schetynę.
   Co spina ludzi z tak różną polityczną przeszłością? „Jesteśmy pracującymi na rzecz społeczności lokalnych samorządow­cami, dla których nadrzędną zasadą jest niezależność gmin, miast i regionów, szacunek dla indywidualnych potrzeb na­szych społeczności oraz brak konieczności podporządkowania się odgórnym wytycznym. Jesteśmy ruchem wolnych ludzi, którzy w codziennej pracy nie potrzebują partyjnej struktury i ograniczeń narzucanych przez centralne komitety” - sformu­łowali w swoim politycznym credo, przyjętym podczas ubie­głorocznego I Kongresu Ruchu Samorządowego Bezpartyjni w Tarnowie Podgórnym w Wielkopolsce. Raczyński mówił tam: „Polacy są już dawno zmęczeni walkami politycznymi w kraju. To zmęczenie, które widać teraz, na co dzień, i które jest widoczne w procesie wyborczym. W ostatnich wyborach nasi kandydaci bezpartyjni zdobywali po 60 proc. poparcia w pierwszej turze, a więc już nam wyborcy sygnalizowali, że ta oferta partyjności samorządów jest ofertą złą, niedobrą dla Polski”.
   Pytany, czy współpraca z partią, która dąży do podporząd­kowania samorządów władzy centralnej, do tego odpowiada za łamanie konstytucji, wygasza niezależność sądów i powoli zmierza do wycofywania Polski z Europy, nie burzy jego defi­nicji „bezpartyjności”, Raczyński uśmiecha się: - To wszystko problemy krajowe, a my się tymi w regionach zajmować nie bę­dziemy - mówi spokojnie. - Czy jako prezydent Lubina miał­bym się obrażać o to, że w KGHM mam prezesa z PiS? Przecież to głupie, bo nie moglibyśmy współpracować na rzecz Lubina. Uważam więc, że problemy parlamentarne muszą być rozwią­zywane w parlamencie. A to, że partie polityczne są nieudolne i nie chcą tego robić, według mnie zresztą celowo, to ich pro­blem, nie mój.
   Wywodzącemu się z Platformy Przybylskiemu, który zgodnie z umową koalicyjną pozostanie na stanowisku marszałka, od­powiedź na tak zadane pytanie przychodzi z większym trudem:
- To, że decydujemy się na współpracę z PiS, nie znaczy, że bę­dziemy jak oni - mówi. - To będzie wręcz wyzwaniem: pokazać, jak jesteśmy od nich różni. Także w kwestii pewnych wartości.

Operacja „Paweł Kukiz"
Lubinem Raczyński rządzi nieprzerwanie od 16 lat (był jego prezydentem również w latach 1990-94). 21 października po raz czwarty wybrano go już w pierwszej turze.
Rządzi niepodzielnie - w urzędzie nie ma nawet zastępcy, a w poprzedniej kaden­cji w 23-osobowej radzie miejskiej miał 22 swoich radnych. Ostatni wszedł do niej tylko dlatego, że na wyborczej ulotce napi­sał, że też popiera Raczyńskiego.
   Pod jego okiem miasto kwitnie i dawno już z sypialni dla górników i kadr KGHM przemieniło się w całkiem wygodne miejsce do życia. Z bezpłatną komunikacją, darmowym internetem dla wszystkich, dobrymi drogami dojazdowymi i nowo­czesnymi miejscami wypoczynku i rekre­acji. W ostatnich latach przybyła nowocze­sna hala widowisko-sportowa i kompleks otwartych basenów. Jest lodowisko i je­dyny w regionie tor łyżwiarski. Mini zoo z naturalnych rozmiarów figurami dino­zaurów. A mieszkańcy, choć majętni (średnia pensja w KGHM to dziś ok. 10 tys. zł, przy czym zatrudnieni w kombinacie biorą ich w roku nie 12, a 14), nie płacą podatków od nieruchomości i posiadanych psów. Bo Raczyński uznał, że miasto z budżetem ponad 400 mln zł da sobie bez tego radę.
   Niedawno wprowadził się do odnowionego ratusza, który od lat 90. wynajmowany był jednemu z banków. Wraz z bu­dynkiem zrewitalizowany został okoliczny plac, który służy teraz lubinianom jako miejsce organizowania miejskich kon­certów i imprez, jak choćby tradycyjne obchody tzw. zbrod­ni lubińskiej.
   - Robert już kilka lat temu doszedł do wniosku, że w lokal­nej polityce wygrał wszystko, co jest do wygrania. I chce więcej - opowiada dobry znajomy prezydenta z samorządu, który prosi jednak o niepodawanie nazwiska.
   Na ogólnopolskie wody próbował wypływać dotychczas dwukrotnie. I dwukrotnie bez większego powodzenia. Naj­pierw wystawienie wspólnej listy do Sejmu zablokował współ­pracujący z Raczyńskim w ramach projektu Polska XXI prezy­dent Wrocławia Rafał Dutkiewicz. Współtworzona przez nich Unia Prezydentów wystawiła listy tylko do Senatu. Skończyło się blamażem - spośród 100 kandydatów mandat zdobył tyl­ko Jarosław Obremski, dotychczasowy zastępca Dutkiewicza we wrocławskim magistracie.
   Po tych wyborach drogi Dutkiewicza i Raczyńskiego się ro­zeszły. Pierwszy w 2014 r., już po zmarginalizowaniu Schetyny i odebraniu mu władzy nad dolnośląskimi strukturami przez Jacka Protasiewicza, postawił na współpracę z Platformą Oby­watelską. Drugi rozpoczął budowę własnego środowiska. Tak powstali Bezpartyjni Samorządowcy.
   Do startu w wyborach do sejmiku udało się wtedy Raczyń­skiemu namówić Pawła Kukiza, wówczas jeszcze bardziej muzyka celebrytę niż lidera społecznego buntu przeciwko „partiokracji”.
   - Już wtedy mówił mi, że wystawiają Pawła tylko po to, by prze­testować go później jako kandydata protestu w wyborach prezy­denckich. A następnie powalczą z nim o miejsca w parlamencie - wspomina dzisiaj Dutkiewicz. - Miała to być próba powtó­rzenia tego, co wydarzyło się po wyborach prezydenckich w 2000 r., kiedy to na 17-proc. wyniku Andrzeja Olechowskiego powstała Platforma Obywatelska.
   I o ile wybory prezydenckie wyszły Bezpartyjnym i Kukizowi lepiej, niż ktokolwiek się spodziewał - liczyli na maksymalnie 15 proc. głosów, dostali co piąty - o tyle zaplanowane kilka miesięcy później wybory do parlamentu zakończyły się klę­ską. Zaraz po kampanii prezydenckiej, sfinansowanej, ułożonej i prowadzonej przez ludzi z Lubina, Ku­kiz obraził się na Bezpartyjnych Samo­rządowców. Oskarżył, że „na jego plecach chcą się dostać do Sejmu” i zamiast nich, na listy swojego ruchu zaprosił Ruch Na­rodowy i Kongres Nowej Prawicy. I z tak skleconej ekipy wprowadził na Wiejską 42 posłów (dziś, po ostatnim odejściu Marka Jakubiaka, zostało mu tylko 26).
   Próbując ratować swój projekt, w 2015 r. Bezpartyjni Samorządowcy zarejestrowali ogólnopolski komitet. Udało im się za­prosić na listy m.in. Andrzeja Aumillera, ministra budownictwa w rządzie Jarosła­wa Kaczyńskiego (z nadania Samoobro­ny), i kilku znanych sportowców. Ale skoń­czyli z poparciem na poziomie 0,1 proc.
   Woltę Kukiza Robert Raczyński przyjął wte­dy z mieszaniną zawodu i pogardy. „Szukali­śmy znanej twarzy. Może gdybyśmy postawili nie na Pawła, a na przy­kład Dodę, to w wyborach prezydenckich dostalibyśmy nie 20, a 30 procent?” - kpił w 2015 r. w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.
   Ale dziś wielkich emocji między oboma politykami już nie ma. „Cieszę się z wysokiego wyniku Bezpartyjnych Samorzą­dowców, bo z nimi zaczynałem współpracę jeszcze w czasach startu do sejmiku dolnośląskiego i propagowania jednoman­datowych okręgów wyborczych - mówił w jednym z ostatnich wywiadów Kukiz. - Oni mają bardzo podobne postulaty zmian ustrojowych. Są mi bliscy programowo. Co z tego będzie? Czas pokaże, czy potrafimy iść wspólną drogą”.
   Raczyński: - Z Pawłem utrzymujemy normalne relacje. Przed wyborami samorządowymi odwiedził mnie nawet w Lubinie. Czy będziemy współpracować - nie wiem. Wiem natomiast, że w po­lityce nie mówi się „nigdy”.

O przyszłości za kilka tygodni
Na Bezpartyjnych Samorządowców w całym kraju oddano trzy tygodnie temu 800 tys. głosów. To mniej niż na Kukiza, ale to oni mają swoich przedstawicieli nie tylko w sejmikach. Kukiz nie ma żadnego. Bezpartyjni mają kilku swoich prezydentów (Szczecin, Zielona Góra, Lubin, Bolesławiec) i burmistrzów (Kórnik, Sejny, Ścinawa, Chocianów). Kukiz tylko Wojciecha Bakuna, który wygrał w Przemyślu.
   I choć Raczyński unika odpowiedzi nie tylko na pytanie o możli­wość ponownej współpracy z Pawłem Kukizem, ale i o to, czy Bez­partyjni rzeczywiście będą w 2019 r. po raz kolejny próbowali do­stać się do Sejmu, to jak słychać nieoficjalnie, przynajmniej w tym drugim przypadku, klamka zapadła dawno temu. Formalną decy­zję podjąć ma jednak rada wykonawcza Bezpartyjnych Samorzą­dowców, która zbierze się za kilka tygodni. Oczywiście w Lubinie.
Jacek Harłukowicz - Autor jest dziennikarzem „Gazety Wyborczej”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz