I przede wszystkim
to, że w 1989 r. potrafiliśmy ze zniewolenia wyjść bez szubienic i krwi, a
poprzez rozmowy! Z tego jestem szalenie dumny
NEWSWEEK: Coś ci się podoba w tej naszej historii ostatnich 100
lat?
ADAM MICHNIK: Dużo. Począwszy od tego, że w listopadzie 1918 roku
Polska odzyskała niepodległość. Po 123 latach! Wprawdzie działy się procesy od
nas niezależne - Wielka Wojna 1914-1918, której skutkiem był praktyczny rozpad
Rosji carskiej, imperium Habsburgów i Prus - ale przez te 123 lata Polacy
chcieli niepodległości. Walczyli o nią, czasami płacąc cenę niewspółmierną do
osiągnięć. Ale jasne było, że niepodległości chcą, że wiele dla niej są w
stanie zrobić.
Druga sprawa - polska kultura.
Jestem bardzo dumny z naszej literatury, muzyki, filmu, teatru. Bardzo podoba
mi się sposób, w jaki kultura polska potrafiła się bronić przed zniewoleniem
bolszewickim i stalinowskim. Podoba mi się ten wielotorowy opór, który w PRL
miał formę pracy organicznej i formę buntów.
W naszej historii ogromnie mi
się podoba to, co Jan Paweł II określił jako moment Westerplatte. Że są takie
sprawy, którym trzeba dochować wierności -
Polacy jako pierwsi powiedzieli Hitlerowi twarde „nie”.
No, i przede wszystkim to, że w
1989 r. potrafiliśmy ze zniewolenia wyjść bez szubienic i krwi, a poprzez
rozmowy. Z tego jestem szalenie dumny.
Oczywiście - takie jest życie -
każdy z tych jasnych punktów w historii ma też swe ciemne strony. Ale np.
porównywanie Okrągłego Stołu do układu w Jałcie to kompletny idiotyzm i robienie
ludziom wody z mózgu.
W tym 1918 r. 80 proc. ludzi
zamieszkałych na terytorium Polski w ogóle nie miało świadomości, że są
Polakami, i o Polsce nie marzyło.
- Ale za to te 20 procent
chciało! I z tych 20 procent jestem dumny. Dzięki nim mamy Polskę.
Ludzie byli raczej pogodzeni
z losem i często przerażeni, że trafiła im się Polska, a nie na przykład
Niemcy. Wtedy zaczęły się nacjonalizmy.
- Wcześniej. Nacjonalizmy
zaczęły się pod koniec XIX w. i nie była to tylko polska specyfika. Ten spór -
czy państwo ma być narodowe, czy obywatelskie - jest istotny, ale tak czy owak
zwyciężyła idea państwa narodowego z wszystkimi pozytywnymi i negatywnymi
skutkami.
Znasz piosenkę patriotyczną
„Lance do boju, szable w dłoń, bolszewika goń, goń, goń!”, bardzo popularną w
roku 1918, 1919 i 1920? Przeczytam ci taki fragment: „Słynny z mordów i
grabieży/ Dziewiętnasty pułk młodzieży /Lance do boju, szable w dłoń,
bolszewika goń, goń, goń!/ Dziewiętnasty tym się chwali: na postojach wioski
pali/ Gwałci panny, gwałci wdowy/ Dziewiętnasty pułk morowy/ Same łotry i
wisielce/ to są Jaworskiego strzelce/ Bić, mordować - nic nowego dla ułanów
Jaworskiego/ Wroga gnębić, wódkę pić/ Jaworczykiem trzeba być”.
- Przecież mówię, że wszystko ma
dobre i złe strony. Straszne było to siłowe polonizowanie Ukraińców, Litwinów
czy Białorusinów... Oczywiście świadomość narodowa nie była powszechna. Dlatego
mam wielki szacunek dla zasług takich w gruncie rzeczy niedocenionych w naszej
historii ludzi, jak Wincenty Witos czy Wojciech Korfanty. To oni kształtowali
polskość w środowiskach niełatwych - Śląsk i chłopi.
Mało kto się zgłaszał wtedy
do armii polskiej. Dezercja była na porządku dziennym. Czyli to mit, że wszyscy
chcieli wolnej Polski?
- Teraz ja zacytuję - wieszcza
Zygmunta Krasińskiego: „Jeden tylko, jeden cud/Z szlachtą polską - polski lud”.
To był warunek wskrzeszenia Polski. Tak, to mit.
Ale uważam, że takie mity
historyczne są bardzo cenne. Ten tłumaczył klasie szlacheckiej jej powinności
wobec innych grup społecznych. Rzecz jasna mity trzeba wyjaśniać,
prześwietlać, objaśniać. Ale są też takie mity, które trzeba szanować i
doceniać ich wartość.
Jaką wartość? Wspólnotową?
- Nie tylko. Ten mit narodowy
pozwalał w różnych czasach naszej historii - nie tylko zaborów, ale też w PRL
- żyć ludziom w godności. Pozwalał mieć dumę, że się jest Polakiem. Problem
rodzi się wtedy, gdy ta duma przekształca się w pogardę wobec innych, niechęć i
dyskryminację.
Powtórzę: mity narodom są
potrzebne. Problem polega na tym, by ich nie budować na kompletnym kłamstwie. U
nas za często buduje się pomniki, np. zamiast myśleć o nauce Jana Pawła II,
walimy mu dość szkaradne pomniki. Zamiast zastanawiać się nad blaskami i
cieniami polityki Lecha Kaczyńskiego, mamy ulice i pomniki. To infantylne.
Jak oceniasz rolę Kościoła w
naszej historii?
- Niejednoznacznie. Nie mam
wątpliwości, że podczas rozbiorów, II wojny światowej, czasów stalinowskich i
w PRL rola Kościoła była pozytywna. Ale to, co robi Kościół po 1989 r., mnie
boli i niepokoi. I w pewnym sensie uważam to za swoją osobistą porażkę. Jako
autor książki „Kościół, lewica, dialog” zupełnie tego nie przewidziałem. Nie
spodziewałem się takiego całkowitego przestawienia wajchy przez Kościół, który
był oazą wolności w niesuwerennym kraju. Że nagle ambona kościelna może tak
często służyć do mowy nienawiści, pogardy, fałszerstwa i mówienia nieprawdy.
Jan Paweł II, abp Józef
Życiński, ks. Józef Tischner nie zostawili silnych następców, którzy byliby
słuchani?
- Ważne jest to, co mówią o. Ludwik
Wiśniewski czy bp Tadeusz Pieronek, nie ze wszystkim się zgadzam, ale
generalnie są to jednoznaczne głosy w obronie demokracji. Ale jest jeszcze
wpływowe Radio Maryja. Nigdy nie zapomnę, jak ojciec Tadeusz Rydzyk mówił, że
rząd Buzka czy Tuska dąży do „fizycznej eksterminacji narodu polskiego”.
Szokujące!
Czy w polsko-żydowskiej
historii Kościół też zdał egzamin?
- Myślę, że w tym przypadku nikt
go nie zdał - ani Kościół, ani społeczeństwo polskie, ani żydowskie.
Zapamiętałem, co powiedział mój
kolega: „spotkałem wielu Polaków, którzy nie znoszą Żydów, spotkałem wielu
Żydów, którzy nie znoszą Polaków, ale nie spotkałem żadnego Żyda, który by
powiedział, że Polacy rządzą światem”. No, ale przecież antysemityzm to nie
była sprawa polska, tak było w całej Europie. A Kościół długo nie rozumiał
albo źle rozumiał cały ten problem związany z antysemityzmem. Pierwszy list
biskupów polskich w sprawie antysemityzmu i Zagłady powstał dopiero w latach
90.
A co to są wartości narodowe?
- Dla mnie to jest ten ciąg w
polskiej tradycji historycznej, z którym mnie najłatwiej jest się
zidentyfikować - skrzyżowanie chrześcijaństwa bez stosów i oświecenia bez
gilotyny. Wartość narodowa ma sens zawsze wtedy, gdy pozwala ludziom prostować
karki. Natomiast jest niebezpieczna, gdy prowadzi do wojny, nienawiści i - jak
pisał Herbert - do pośpiesznie wykopanego dołu.
Wybierasz się na Marsz
Niepodległości 11 listopada?
- Nie. Nie wyobrażam sobie, bym
szedł w jednym marszu z ludźmi pozbawiającymi Polskę tych wszystkich
narodowych wartości, które ja uważam za najcenniejsze - tolerancja, pluralizm,
prawo, praworządność, wolność, prawdomówność, uczciwość...
Ciekaw jestem, co by
powiedział tym maszerującym ku chwale żołnierzy wyklętych pułkownik Józef Rybicki,
bohater AK, żołnierz wyklęty, współzałożyciel KOR...
- Moim zdaniem byłby zbrzydzony
w najwyższym stopniu. Tak jak zbrzydzony i przerażony byli tym wszystkim
Władysław Bartoszewski oraz inni bohaterowie AK i powstania warszawskiego.
Czy ten marsz, te tłumy na
nim to klęska III RP?
- To nie jest powód do dumy.
Niby w każdym społeczeństwie są tendencje nacjonalistyczne, skrajne, które
sobie na obrzeżach egzystują. Niebezpieczne są wtedy, gdy wchodzą w mainstream i zdobywają władzę. Czy my naprawdę musieliśmy wejść na
ścieżkę żądania odszkodowań od Niemców? Albo odcinania się od Unii
Europejskiej? To już samobójstwo! Albo to odgrzewanie konfliktów z Ukrainą! To
wszystko nie ma sensu! To jest głupie!
I to wszystko w 100-lecie
niepodległości Polski.
- Z Polską jest tak jak z
rodziną - rodziny się nie wybiera. Oczywiście masa rzeczy mi się nie podoba,
ale to przecież moja rodzina jest! Chciałbym być wierny filozofii Giedroycia,
który uważał, że trzeba prowadzić syzyfową pracę nad tym, by nasz naród uczynić
lepszym.
Nigdy nie żałowałeś, że w
którymś momencie - w 1968 roku albo w 1983 - nie wyjechałeś z Polski?
- Nigdy, nawet w najgorszych
momentach. Wtedy szczególnie nie - kiedy ludziom PZPR zależało, bym wyjechał, a
ja postanowiłem pokazać im gest Kozakiewicza.
W jaki sposób teraz
zatrzymywałbyś młodych ludzi, którzy są zbrzydzeni nietolerancją i
zaściankowością Polski?
- Nie zatrzymywałbym. Nie wolno
zatrzymywać. Każdy człowiek ma prawo do swojego życia. Jak chce je spędzić w
Amsterdamie czy Edynburgu, a nie w Kielcach czy Ostrowie Wielkopolskim - to
jego wybór.
Mam wrażenie, że tobie i
twojemu pokoleniu łatwiej się było porozumieć ze Słonimskim czy Giedroyciem niż
teraz z działaczami młodej lewicy.
- Mówisz o ludziach bardzo
wybitnych. A obecnych młodych chyba rozumiem, bo ja byłem podobny. Radykalny i
też uważałem, że nie ma co czekać i trzeba iść do boju. Ja ich słucham i
staram się odpowiadać na zarzuty i pretensje. Wiem, że ich nie przekonam z
dnia na dzień, ale coś może im z tego gadania zostanie. Tak jak mnie zostało z
tego, co sam słyszałem od starszych od siebie.
Młodzi mają pretensje, że
jesteśmy za mało progresywni. Słabo rozumiemy ich dążenia do związków
partnerskich, większego wsparcia dla środowiska LGBT, prawa do aborcji.
- Trochę racji mają. Dlatego że
każdy jest dzieckiem swojego czasu. Dla mnie w ich wieku tematu - jak to mówią
teraz - związków nieheteronormatywnych po prostu nie było.
Teraz słychać: jak mamy
głosować na Koalicję Obywatelską, skoro oni mają to gdzieś, a my uważamy, że to
najważniejsze?
- Coś w tym jest. Tyle że
wprawdzie dla Grzegorza Schetyny LGBT, aborcja, feminizm to nie są tematy
istotne, ale Schetyna nie będzie budował państwa, w którym jakakolwiek rozmowa
na ten temat będzie niemożliwa. Oni tego nie rozumieją. Stąd ten symetryzm - że
PiS i PO to jest to samo. To dowodzi niesłychanej krótkowzroczności i braku
wyobraźni. Przypomina mi to sprzed lat lewicowość uniwersytecką w USA. Martin Luther King też nie wysuwał na plan pierwszy związków
partnerskich czy aborcji, ale równouprawnienie.
Rządy PiS to jaki moment w
naszej historii?
- Trudno powiedzieć. Możliwe, że
po ostatnich wyborach samorządowych zrozumieją, że miast nie odbiją. Pierwszy
raz ta maszyna zabuksowała, choć ciągle idzie do przodu. Ale z drugiej strony jest obawa, że uderzą z grubej rury,
między innymi w wolne media, i będzie postępował proces putynizacji Polski.
Nie boisz się wojny domowej?
- Oczywiście, że się boję.
Wystarczy jakiś fanatyk, jakiś Breivik jak w Norwegii. W II RP też
to wisiało w powietrzu, szczególnie po zabójstwie prezydenta Narutowicza. Jakoś
się na szczęście udało.
PiS oddaje władzę. Co się
stanie np. z propagandystami z TVP Kurskiego?
- Muszą być zmiany, musi znów
powstać telewizja publiczna.
Ale co demokracja powinna
zrobić?
- Jeżeli ktoś złamał prawo, to
powinien być osądzony i ukarany. Ale od tego są sądy, a nie dziennikarze czy
politycy. Na pewno trzeba przywrócić normalność sądów.
A jak PiS nie odda władzy,
nawet jak przegra wybory?
- I to jest ten scenariusz, którego się boję - wojna domowa. No, bo do jakich celów Macierewicz stworzył
obronę terytorialną, która podlega tylko szefowi MON?
Unia Europejska zdaje
egzamin?
- To tak oczywiste, że aż szkoda
słów. Bo o czym tu dyskutować: czy Polska powinna być niepodległa, czy podbita?!
Kolejny raz przekonuję się,
że jesteś niepoprawnym patriotą.
- (śmiech) Nie wiem, jak
się poprawić... A tak poważnie, to mnie raczej oskarżali całe życie, że nie
jestem patriotą, że nie lubię Polski, że uprawiam pedagogikę wstydu. A ja nie
uważam, żeby patriotyzm polegał na podlizywaniu się swojemu narodowi, a
zwłaszcza temu wszystkiemu, co w tym narodzie najgorsze. Nie na tym polega
patriotyzm. Polega na mówieniu prawdy. Ona może być gorzka, przykra, ale
właśnie do tego obliguje mnie to, jak ja rozumiem to słowo.
Ostatnio w Ustrzykach ktoś mnie
zapytał: czym dla pana jest patriotyzm? Odpowiedziałem, że na takie pytania się
odpowiada swoim życiem, a nie najpiękniejszymi słowami.
Ja tych frazesów
bogoojczyźnianych nigdy nie lubiłem. Zawsze pachniały kiczem, czymś
nieautentycznym. No, bo co myśleć o ludziach, którzy nieustannie o patriotyzmie
mówią, a potem czynem Polskę niszczą i demolują.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz