Aresztowany niedawno
Bartłomiej M. to tylko jeden, choć najbardziej znany przypadek współpracownika
byłego szefa MON, który zawdzięcza mu karierę. Wielu innych misiewiczów Macierewicza,
jak ich się nazywa, nadal zajmuje ważne dla bezpieczeństwa Polski stanowiska.
Kariera
samego Miśka tak jak się rozpędziła, tak kończy się właśnie zderzeniem
ze ścianą. 28-letni Bartłomiej M. i piątka jego znajomych, m.in z MON i Polskiej Grupy Zbrojeniowej, zostali zatrzymani w
poniedziałkowy poranek 28 stycznia. Grono można powiedzieć elitarne, bo oprócz
samego Bartłomieja M., czyli byłego rzecznika i szefa gabinetu politycznego
Antoniego Macierewicza, znaleźli się w nim inni ludzie byłego szefa MON. M.in.
były poseł PiS Mariusz Antoni K., były członek zarządu PGZ Radosław O., słynny
z tego, że zanim trafił do największego w Europie Środkowej holdingu
zbrojeniowego pracował - przez pewien czas
razem z Bartłomiejem M. - w prowadzonej przez żonę aptece Aronia w Łomiankach
pod Warszawą. Wśród zatrzymanych była również wicedyrektor w MON za czasów
Macierewicza Agnieszka M., prywatnie partnerka jednego z „adwokatów
smoleńskich” Stefana Hambury. Zasłynęła zablokowaniem apelu poległych, który
mieli odczytać harcerze na Westerplatte w 78. rocznicę wybuchu drugiej wojny
światowej.
Na wszystkich ciążą poważne zarzuty. Ale i sam Antoni Macierewicz ma
teraz kłopoty. Jak właśnie ujawnił resort obrony, minister Macierewicz
upublicznił tajemnice dotyczące zdolności bojowych polskiej armii (sprawę
opisaliśmy w POLITYCE w grudniu 2017 r.). Dopiero jednak jego dymisja i
interwencja posła Krzysztofa Brejzy skłoniła MON do przyznania, z jak poważnym
problemem mamy do czynienia. Chodzi o ściśle
tajne informacje dotyczące stanu technicznego uzbrojenia, jego parametrów oraz
zapasów amunicji. Macierewicz ujawnił je w słynnym wystąpieniu z maja 2016 r.,
gdy wśród wiwatów z ław PiS podsumowywał w Sejmie osiem lat rządów PO nad
wojskiem. To wtedy wypowie dział zdanie: „Co takiego wam Polska zrobiła, że tak
ją zostawiliście bezbronną”. Dziś okazuje się, że jednym przemówieniem osłabił
ją szybciej niż ktokolwiek przed nim.
Sprawą ma się zająć prokuratura, do której poseł Brejza wysłał
zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Macierewicza.
Trudno jednak wyobrazić sobie, by obsadzona jego ludźmi prokuratura wojskowa
wszczęła śledztwo, niewyobrażalne, by podzielił los Miśka i trzech byłych menedżerów z PGZ, którym postawiono zarzuty.
Ich nadużycia ujawnił przeciwny
frakcji Macierewicza tygodnik „Sieci” braci Karnowskich, który już od pewnego
czasu „grillował" Bartłomieja M. Menedżerowie z PGZ podpisywali umowy z
firmami powiązanymi z Bartłomiejem M. i Mariuszem Antonim K. Dotyczyły one
szkoleń i organizacji eventow, z których część w ogóle się
nie odbyła, a ich koszty zostały zawyżone. Sprawa może być gruba, bo CBA wzięło
pod lupę umowy opiewające w sumie na 11 mln
zł.
W tym momencie warto postawić pytanie: jak mogło do tego dojść, skoro w
PGZ ważne stanowiska zajmowali ludzie wojskowych służb? Odpowiedź zdaje się
mało skomplikowana: byli to ludzie z nadania Macierewicza, w dużej mierze kontrolowani
przez Bartłomieja M. Tacy jak min. płk Piotr B., były dyrektor operacyjny PGZ,
który trafił tam ze Służby Kontrwywiadu Wojskowego (jego historię opisaliśmy w
POLITYCE nr 20/18). To ten sam, któremu kontrolowane przez ludzi Macierewicza
SKW przyznało wynagrodzenie - około 1,3 mln zł - za lata, gdy tam nie pracował.
A nie pracował, bo stracił certyfikat bezpieczeństwa za to, że w 2007 r. jako
wicedyrektor biura ewidencji i archiwum SKW razem ze swą szefową Agnieszką W
dopuścił, na prośbę Macierewicza, do kopiowania tajnych danych z archiwum tej
służby.
Piotr B. wrócił do SKW dopiero w 2015 r. Awansował, trafił do PGZ, z
której odszedł po zwolnieniu z MON swego protektora. Ale krzywda mu się nie
stała. Niedawno został szefem ekspozytury SKW w Łodzi. Z kolei Agnieszka W.
miała ostatnio trafić do Służby Wywiadu Wojskowego.
Zaciąg od „rosyjskiego
łącznika"
Gdy w 2016 r. Jan Śpiewak, a za
nim Tomasz Piątek ujawnili, że w otoczeniu ministra Macierewicza znaleźli się
ludzie związani z byłym wiceministrem obrony z czasów pierwszych rządów PiS
Jackiem Kotasem, wybuchł skandal. Chodziło o ekipę twórców i ekspertów
powstałej w 2013 r. fundacji Narodowe Centrum Studiów Strategicznych, think tanku, w którym przygotowywano m.in. koncepcję stworzenia
Wojsk Obrony Terytorialnej, gdzie powstawały raporty i analizy na najbardziej
wrażliwe dla bezpieczeństwa państwa tematy, takie jak ochrona granic,
modernizacja armii czy strategia kontrwywiadowcza.
Problem w tym, że z NCSS tropy prowadzą do spółek z Grupy Radius, w których władzach przez 14 lat zasiadał Kotas,
współzałożyciel i obecny prezes NCSS (m.in. NCSS wynajmowało lokal w budynku
należącym do spółki Rozbrat 44A związanej z Radiusem). Spółki te kontroluje
Robert Szustkowski - biznesmen i rajdowiec, który
sam długo mieszkał w Rosji i prowadził tam
interesy, pełnił m.in. funkcję charge d’affaires ambasady
Gambii w Moskwie. Stąd pojawiło się ukute przez Śpiewaka w stosunku do Kotasa określenie
„rosyjskiego łącznika”. Współwłaścicielka Radiusa Ewa Domżała w wywiadzie,
którego udzieliła Polityce.pl,
określiła relacje Szustkowskiego i Kotasa
jako „dużą zażyłość”, podkreślając ich powiązania z rosyjskimi GRU i
tamtejszymi specyficznymi „ludźmi biznesu” nazywanymi mafią sołncewską.
Samo NCSS jest fundacją, która nie przywiązuje nadmiernej uwagi do transparentności.
Choć jej kapitał założycielski wynosił zaledwie 3 tys. zł, to już po dwóch
latach działalności wykazywała prawie 900 tys. zł zysku, o około 800 tys. zł
więcej niż rok wcześniej. Skąd ten nagły wzrost? Nie wiadomo. Gdy w2017 r.
„Fakt” poprosił prezesa NCSS Jacka Kotasa o ujawnienie podmiotów finansujących
działalność fundacji, ten odmówił, twierdząc, że nie może tego zrobić ze
względu na tajemnicę handlową. To ściągnęło na jego głowę kłopoty.
Po artykułach „Faktu” MON. które sprawuje nadzór nad fundacją, wystąpiło
o uzupełnienie sprawozdań z jej działalności.
Ponieważ NCSS nie odpowiedziało, resort jeszcze pod kierownictwem Macierewicza
złożył wniosek o zawieszenie jego zarządu i wyznaczenie zarządcy przymusowego.
Potem w sprawie zapadła cisza. Fundacja od wielu miesięcy, czyli od czasu
odmowy ujawnienia źródeł finansowania, nie przejawia aktywności.
Ale to właśnie tajemnicze NCSS było i okazuje
się nadal kuźnią macierewiczowych kadr. Pierwszy był Jacek Kotas. Dziś na
ważnych stanowiskach w instytucjach państwowych i w istotnych dla bezpieczeństwa
państwa spółkach odnaleźć można wiele osób związanych z tym think tankiem. Gdy w listopadzie 2015 r. Macierewicz obejmował
MON, na swojego zastępcę ściągnął prosto z NCSS 37-letniego wówczas Tomasza
Szatkowskiego. Szatkowski był współzałożycielem i prezesem NCSS od chwili
założenia w 2013 r. Co ciekawe, w oficjalnym biogramie wiceministra,
umieszczonym na stronie resortu, nie ma na ten temat ani słowa.
Po odwołaniu Macierewicza w styczniu 2018 r. Szatkowski jako jedyny
utrzymał funkcję w7 MON, gdzie przejął negocjacje nad stworzeniem w
Polsce „fortu Trump”,
czyli bazy sił amerykańskich. Dziś walczy
o wyjazd do Brukseli, gdzie miałby objąć funkcję
ambasadora RP przy NATO. Choć po negatywnej opinii sejmowej komisji spraw
zagranicznych (co zdarza się bardzo rzadko) jego szanse zmalały, to i tak perspektywa tej nominacji wywołała
konsternację u części wysokich
rangą oficerów. - Jest co najmniej zadziwiające, że człowiek mający
niejasne powiązania był wiceszefem MON, ale ktoś taki na stanowisku ambasadora
przy NATO zdumiewałby jeszcze bardziej - mówi nam ważny wojskowy.
Z NCSS wywodzi się również inny zastępca Macierewicza w MON Michał
Dworczyk, dziś szef Kancelarii Premiera Mateusza Morawieckiego. To dzięki niemu
pod bokiem szefa rządu miękkie lądowanie zaliczyli inni ludzie Macierewicza.
Zwłaszcza w departamencie analiz przygotowań obronnych, którym kieruje Hubert
Królikowski, za czasów Macierewicza doradca wiceministra Szatkowskiego i szef
biura offsetowego MON. Królikowski, zanim trafił do tego resortu, kierował
departamentem programów offsetowych w Ministerstwie Gospodarki i był
ekspertem NCSS. To właśnie on Oficjalnie wręczał Francuzom decyzję o odstąpieniu
przez polski rząd od zakupu śmigłowców caracal. Żeby było
jeszcze ciekawiej, Królikowski, zanim za pierwszego PiS trafił do resortu gospodarki, pracował jako lobbysta w
firmie obsługującej amerykańskiego potentata Lockheed Martin, czyli dostawcę
F-16 i konkurencyjnych dla caracali śmigłowców black hawk, kupowanych
obecnie bez przetargu przez rząd PiS dla policji i wojska.
Praktykant Antoniego
W kierowanym przez Królikowskiego departamencie
tygodnik „Wprost” doszukał się niedawno płk. Krzysztofa Gaja, innego
związanego z NCSS eksperta, którego Macierewicz wprowadził do Sztabu Generalnego,
by tam pracował nad koncepcją Wojsk Obrony Terytorialnej, czyli zajął się tym,
czym wcześniej w NCSS. Gaj awansował z podpułkownika o stopień wyżej i został
szefem zarządu organizacji i uzupełnień, czyli wojskowych kadr. Wyszły wtedy
na jaw jego opinie popierające politykę Moskwy wobec Ukrainy i propagandowy
przekaz Kremla. Mówił m.in., że „Putin ma w zupełności rację”, bo na Ukrainie
są faszyści, z którymi „trzeba walczyć”. Na swoim facebookowym profilu
publikował również wpisy nienawistne wobec Ukraińców.
Gdy sprawa stała się głośna, jesienią 2016 r. Gaj stracił stanowisko i trafił do rezerwy kadrowej.
Teraz w departamencie Królikowskiego zajmuje się m.in. konsultowaniem ustawy o
obrocie bronią.
Jeśli chodzi o Sztab Generalny, płk Gaj znalazł na swym dawnym stanowisku
godnego następcę: dziś zarządem organizacji uzupełnień
kieruje płk Roman Kopka, czyli wiceszef departamentu kadr MON za rządów
Macierewicza. To właśnie tam planowana i wdrażana była bezprecedensowa kadrowa
czystka w polskim wojsku. Wielu wysokich rangą oficerów, w tym generałów, nie
może zapomnieć Kopce, że to on przygotowywał i wręczał im tzw szare koperty,
czyli nie tylko dymisje, ale i poniżające decyzje o przeniesieniu ich do tzw
zielonych garnizonów, czyli jednostek w głębi Polski. Wielu z nich twierdzi, że
przekroczył wtedy uprawnienia i powinien za to kiedyś stanąć przed obliczem
prokuratora.
Protegowani Macierewicza, także związani niegdyś z NCSS, robią dziś
kariery w podległych rządowi spółkach i w służbach specjalnych. W radzie
nadzorczej zajmującego się m.in. bezpieczną łącznością telekomunikacyjną Exatelu zasiada Tomasz Snażyk, który jeszcze w połowie 2017 r. był członkiem rady NCSS.
Podejrzenia wobec NCSS powinny wyjaśniać wojskowe służby, szczególnie
kontrwywiadu. Problem, że w tej sprawie służby nie mają żadnej wiarygodności,
a można się domyślać, że i motywacji. W SWW i SKW
aż roi się od ludzi Macierewicza, mających na sumieniu różne grzechy, w profesjonalnych
służbach dyskwalifikujące. „Swoi” ze służb kontrolują więc „swoich”, także tych
z NCSS.
Wiceszefem SKW jest Marek Utracki, który za „pierwszego Macierewicza”
był zastępcą szefa zarządu studiów i analiz SKW, czyli Piotra Bączka, jednego z
najwierniejszych i najbardziej zaufanych ludzi Antoniego. Utracki trafił do wojskowego
kontrwywiadu - jak mówią funkcjonariusze - „z programu pierwsza praca”, czyli
z biura poselskiego Antoniego Macierewicza. W latach 2004-08 był członkiem
rady nadzorczej Dziedzictwa Polskiego, a więc firmy, której wspólnikiem i
jedynym członkiem zarządu był Macierewicz. Firmy bardzo ważnej dla byłego
szefa MON, bo to właśnie ona przez lata wydawała jego sztandarowe pismo, czyli
„Głos”. W2000 r. Utracki został szefem sekretariatu Miererewicza. Gdy w 2007 r. władzę przejęła PO, znalazł
schronienie w BBN jako funkcjonariusz oddelegowany (również zasiadał w komisji
weryfikującej byłych żołnierzy WSI), ale gdy prezydentem został Bronisław
Komorowski, i tam mu podziękowano.
Wtedy w sprawie Utrackiego i innego funkcjonariusza postanowił
interweniować poseł PiS Marek Opioła, inny bliski Macierewiczowi człowiek.
Opioła poprosił nowego szefa SKW Janusza Noska o przyjęcie go z powrotem.
Przystał na to Janusz Urban, ówczesny dyrektor zarządu ochrony sił zbrojnych.
Utracki był również (jak Misiewicz) człowiekiem do zadań specjalnych.
Gdy po krótkim okresie wiceministrowania w MON Macierewicz obejmował kierownictwo
nowo tworzonej SKW, okazało się, że razem ze swoim sekretarzem nie rozliczył
się z 11 dokumentów, w tym tajnych. Część z nich pobierał z kancelarii tajnej
właśnie Utracki. Ówczesny szef MON Radosław Sikorski
złożył w związku z tym zawiadomienie do prokuratury.
Dopiero to skłoniło Macierewicza do odesłania dokumentów, choć do
dziś nie jest jasne, czy zwrócił wszystkie.
Zakorzenieni w strukturach
Do 2015 r. Utracki pracował w SKW
jako zwykły funkcjonariusz. Jeszcze jesienią tamtego roku był porucznikiem. Po
zmianie władzy jego kariera wystrzeliła. Od nastania PiS stał się jedną z
najważniejszych osób w wojskowym kontrwywiadzie - najpierw objął kierownictwo
komórki odpowiadającej za bezpieczeństwo wewnętrzne, by szybko przejąć
funkcję wiceszefa służby, czyli zastępcy Bączka. Dziś jest już pułkownikiem (z
pensją około 15 tys. zł na rękę). Podobnie
jest w przypadku Bączka, który wrócił do SKW, choć był jednym z pierwszych
współpracowników Macierewicza, który po jego dymisji pożegnał się z funkcją.
Bączek zasłynął m.in. tym, że przyjmował do służby ludzi pochodzących
ze swych rodzinnych stron, czyli z okolic Warki. Funkcjonariuszami wojskowego
kontrwywiadu, mającego chronić polskie wojsko i przemysł zbrojeniowy przed
obcą infiltracją, mogli więc zostać były pracownik sklepu zoologicznego czy stacji
benzynowej.
Status Bączka w SKW jest niejasny,
ostatnio pełnił tam funkcję doradcy szefa jednego z ośrodków szkoleniowych tej
służby. Przeciwnie niż w przypadku Anity J., która ma zostać wiceszefową
inspektoratu w Gdyni. To ciekawa postać, głównie ze względu na niedawną
przeszłość. Niedługo przed przejęciem władzy przez PiS w SKW wszczęto w jej
sprawie wewnętrzne postępowanie. Anita J.
przyznała się do wynoszenia poza SKW tajnych informacji na temat postępowania
w sprawie zakupu przez Polskę systemu antyrakietowego Patriot. Adresatem miał być Piotr Bączek, z którym J. wymieniła w
ciągu kilku dni kilkaset esemesów. Efektem był tekst, który ukazał się w
jednej z prawicowych gazet, z fragmentami skopiowanymi z poufnych dokumentów
SKW. Przed dalszymi konsekwencjami Anitę J. uratowała zmiana władzy, a
konkretnie zwolnienie funkcjonariusza, który nadzorował wyjaśnienie sprawy.
Sztandarowym przykładem grupy „spadochroniarzy Antoniego” w Służbie
Wywiadu Wojskowego jest kolejny z jego dawnych młodych zastępców w MON, czyli
41-letni dziś Dominik Smyrgała. Człowiek z przeszłością sięgającą m.in. SKW, w której
pracował w czasie, gdy kierował nią właśnie Macierewicz (2006-07). Smyrgała
pełnił tam wiele funkcji, pod koniec jego rządów w SKW przez chwilę był nawet
dyrektorem zarządu odpowiadającego za ochronę polskich misji
wojskowych, w którego kompetencji znajdowała się również m.in. ochrona
żołnierzy i cywilnych pracowników wojska pracujących za granicą. Smyrgała to
kolejny z tych, którzy kopiowali tajne dokumenty na polecenie Macierewicza (do
czego się przyznał). Stracił za to dostęp do tajnych informacji i odszedł z
SKW.
Dziś został postawiony w podobnej sytuacji - po odejściu z MON w
styczniu 2018 r. poszedł do SWW, by objąć
stanowisko dyrektora departamentu analiz. Trafił tam pod skrzydła innego
protegowanego Macierewicza, jego byłego zastępcy w SKW, czyli gen. Andrzeja
Kowalskiego. To osoba, która w 2007 r. nadzorowała wywożenie akt WSI z siedziby
SKW do obsadzonego wówczas ludźmi PiS prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa
Narodowego. On również miał postępowanie dyscyplinarne - za niegospodarność
przy wydaniu przez SKW książki Anatolija Golicyna, byłego oficera KGB, który uciekł
na Zachód. Wstęp do niej napisał sam Macierewicz. Rzecznik dyscyplinarny SKW
już po zmianie władzy uznał Kowalskiego za winnego, ale zarekomendował
odstąpienie od wymierzenia kary. Tak też się stało.
Zdaniem Joanny Kluzik-Rostkowskiej, szefowej powołanego przez PO
parlamentarnego zespołu śledczego do spraw zagrożeń bezpieczeństwa, wszystkie
te kariery pokazują, jak głęboko środowisko Antoniego Macierewicza zakorzeniło
się w strukturach państwa. - I jak dużą rolę należałoby przypisać
współpracownikom Macierewicza uwikłanym w związki z Rosją - podkreśla
Kluzik-Rostkowska. Opozycja zgłosiła też wniosek o ponowną lustrację Antoniego
Macierewicza.
Grzegorz Rzeczkowski
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń