środa, 27 lutego 2019

Łańcuszek Antoniego



Aresztowany niedawno Bartłomiej M. to tylko jeden, choć najbardziej znany przypadek współpracownika byłego szefa MON, który zawdzięcza mu karierę. Wielu innych misiewiczów Macierewicza, jak ich się nazywa, nadal zajmuje ważne dla bezpieczeństwa Polski stanowiska.

Kariera samego Miśka tak jak się rozpędziła, tak kończy się właśnie zderzeniem ze ścianą. 28-letni Bartłomiej M. i piątka jego znajomych, m.in z MON i Polskiej Grupy Zbrojeniowej, zostali zatrzymani w poniedziałkowy poranek 28 stycznia. Grono można powiedzieć eli­tarne, bo oprócz samego Bartłomieja M., czyli byłego rzecznika i szefa gabinetu poli­tycznego Antoniego Macierewicza, znaleź­li się w nim inni ludzie byłego szefa MON. M.in. były poseł PiS Mariusz Antoni K., były członek zarządu PGZ Radosław O., słynny z tego, że zanim trafił do najwięk­szego w Europie Środkowej holdingu zbrojeniowego pracował - przez pewien czas razem z Bartłomiejem M. - w pro­wadzonej przez żonę aptece Aronia w Łomiankach pod Warszawą. Wśród za­trzymanych była również wicedyrektor w MON za czasów Macierewicza Agniesz­ka M., prywatnie partnerka jednego z „ad­wokatów smoleńskich” Stefana Hambury. Zasłynęła zablokowaniem apelu poległych, który mieli odczytać harcerze na Westerplatte w 78. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej.
   Na wszystkich ciążą poważne zarzuty. Ale i sam Antoni Macierewicz ma teraz kłopoty. Jak właśnie ujawnił resort obro­ny, minister Macierewicz upublicznił tajemnice dotyczące zdolności bojo­wych polskiej armii (sprawę opisaliśmy w POLITYCE w grudniu 2017 r.). Dopiero jednak jego dymisja i interwencja posła Krzysztofa Brejzy skłoniła MON do przy­znania, z jak poważnym problemem mamy do czynienia. Chodzi o ściśle tajne informacje dotyczące stanu technicz­nego uzbrojenia, jego parametrów oraz zapasów amunicji. Macierewicz ujawnił je w słynnym wystąpieniu z maja 2016 r., gdy wśród wiwatów z ław PiS podsumo­wywał w Sejmie osiem lat rządów PO nad wojskiem. To wtedy wypowie dział zdanie: „Co takiego wam Polska zrobiła, że tak ją zostawiliście bezbronną”. Dziś okazuje się, że jednym przemówieniem osłabił ją szybciej niż ktokolwiek przed nim.
   Sprawą ma się zająć prokuratura, do której poseł Brejza wysłał zawiadomie­nie o podejrzeniu popełnienia przestęp­stwa przez Macierewicza. Trudno jednak wyobrazić sobie, by obsadzona jego ludźmi prokuratura wojskowa wszczęła śledztwo, niewyobrażalne, by podzielił los Miśka i trzech byłych menedżerów z PGZ, którym postawiono zarzuty.
Ich nadużycia ujawnił przeciwny frak­cji Macierewicza tygodnik „Sieci” braci Karnowskich, który już od pewnego czasu „grillował" Bartłomieja M. Menedżerowie z PGZ podpisywali umowy z firmami po­wiązanymi z Bartłomiejem M. i Mariuszem Antonim K. Dotyczyły one szkoleń i orga­nizacji eventow, z których część w ogóle się nie odbyła, a ich koszty zostały zawyżone. Sprawa może być gruba, bo CBA wzięło pod lupę umowy opiewające w sumie na 11 mln zł.
   W tym momencie warto postawić pyta­nie: jak mogło do tego dojść, skoro w PGZ ważne stanowiska zajmowali ludzie woj­skowych służb? Odpowiedź zdaje się mało skomplikowana: byli to ludzie z nada­nia Macierewicza, w dużej mierze kon­trolowani przez Bartłomieja M. Tacy jak min. płk Piotr B., były dyrektor operacyjny PGZ, który trafił tam ze Służby Kontrwywia­du Wojskowego (jego historię opisaliśmy w POLITYCE nr 20/18). To ten sam, które­mu kontrolowane przez ludzi Macierewi­cza SKW przyznało wynagrodzenie - około 1,3 mln zł - za lata, gdy tam nie pracował. A nie pracował, bo stracił certyfikat bez­pieczeństwa za to, że w 2007 r. jako wice­dyrektor biura ewidencji i archiwum SKW razem ze swą szefową Agnieszką W dopu­ścił, na prośbę Macierewicza, do kopiowa­nia tajnych danych z archiwum tej służby.
   Piotr B. wrócił do SKW dopiero w 2015 r. Awansował, trafił do PGZ, z której odszedł po zwolnieniu z MON swego protektora. Ale krzywda mu się nie stała. Niedawno został szefem ekspozytury SKW w Łodzi. Z kolei Agnieszka W. miała ostatnio trafić do Służby Wywiadu Wojskowego.

Zaciąg od „rosyjskiego łącznika"
Gdy w 2016 r. Jan Śpiewak, a za nim Tomasz Piątek ujawnili, że w otoczeniu ministra Macierewicza znaleźli się ludzie związani z byłym wiceministrem obrony z czasów pierwszych rządów PiS Jackiem Kotasem, wybuchł skandal. Chodziło o eki­pę twórców i ekspertów powstałej w 2013 r. fundacji Narodowe Centrum Studiów Stra­tegicznych, think tanku, w którym przy­gotowywano m.in. koncepcję stworzenia Wojsk Obrony Terytorialnej, gdzie powsta­wały raporty i analizy na najbardziej wraż­liwe dla bezpieczeństwa państwa tematy, takie jak ochrona granic, modernizacja armii czy strategia kontrwywiadowcza.
   Problem w tym, że z NCSS tropy pro­wadzą do spółek z Grupy Radius, w któ­rych władzach przez 14 lat zasiadał Kotas, współzałożyciel i obecny prezes NCSS (m.in. NCSS wynajmowało lokal w budyn­ku należącym do spółki Rozbrat 44A zwią­zanej z Radiusem). Spółki te kontroluje Robert Szustkowski - biznesmen i rajdo­wiec, który sam długo mieszkał w Rosji i prowadził tam interesy, pełnił m.in. funk­cję charge d’affaires ambasady Gambii w Moskwie. Stąd pojawiło się ukute przez Śpiewaka w stosunku do Kotasa określenie „rosyjskiego łącznika”. Współwłaściciel­ka Radiusa Ewa Domżała w wywiadzie, którego udzieliła Polityce.pl, określiła re­lacje Szustkowskiego i Kotasa jako „dużą zażyłość”, podkreślając ich powiązania z rosyjskimi GRU i tamtejszymi specyficz­nymi „ludźmi biznesu” nazywanymi ma­fią sołncewską.
   Samo NCSS jest fundacją, która nie przywiązuje nadmiernej uwagi do transparentności. Choć jej kapitał założycielski wynosił zaledwie 3 tys. zł, to już po dwóch latach działalności wykazywała prawie 900 tys. zł zysku, o około 800 tys. zł więcej niż rok wcześniej. Skąd ten nagły wzrost? Nie wiadomo. Gdy w2017 r. „Fakt” poprosił prezesa NCSS Jacka Kotasa o ujawnienie podmiotów finansujących działalność fun­dacji, ten odmówił, twierdząc, że nie może tego zrobić ze względu na tajemnicę han­dlową. To ściągnęło na jego głowę kłopoty.
   Po artykułach „Faktu” MON. które sprawuje nadzór nad fundacją, wystąpiło o uzupełnienie sprawozdań z jej działal­ności. Ponieważ NCSS nie odpowiedziało, resort jeszcze pod kierownictwem Macie­rewicza złożył wniosek o zawieszenie jego zarządu i wyznaczenie zarządcy przymusowego. Potem w sprawie zapadła cisza. Fundacja od wielu miesięcy, czyli od czasu odmowy ujawnienia źródeł finansowania, nie przejawia aktywności.
   Ale to właśnie tajemnicze NCSS było i okazuje się nadal kuźnią macierewiczowych kadr. Pierwszy był Jacek Kotas. Dziś na ważnych stanowiskach w instytucjach państwowych i w istotnych dla bezpie­czeństwa państwa spółkach odnaleźć można wiele osób związanych z tym think tankiem. Gdy w listopadzie 2015 r. Macie­rewicz obejmował MON, na swojego za­stępcę ściągnął prosto z NCSS 37-letniego wówczas Tomasza Szatkowskiego. Szat­kowski był współzałożycielem i prezesem NCSS od chwili założenia w 2013 r. Co cie­kawe, w oficjalnym biogramie wicemini­stra, umieszczonym na stronie resortu, nie ma na ten temat ani słowa.
   Po odwołaniu Macierewicza w styczniu 2018 r. Szatkowski jako jedyny utrzymał funkcję w7 MON, gdzie przejął negocjacje nad stworzeniem w Polsce „fortu Trump”, czyli bazy sił amerykańskich. Dziś walczy o wyjazd do Brukseli, gdzie miałby ob­jąć funkcję ambasadora RP przy NATO. Choć po negatywnej opinii sejmowej ko­misji spraw zagranicznych (co zdarza się bardzo rzadko) jego szanse zmalały, to i tak perspektywa tej nominacji wywołała
konsternację u części wysokich rangą ofice­rów. - Jest co najmniej zadziwiające, że czło­wiek mający niejasne powiązania był wi­ceszefem MON, ale ktoś taki na stanowisku ambasadora przy NATO zdumiewałby jesz­cze bardziej - mówi nam ważny wojskowy.
   Z NCSS wywodzi się również inny zastęp­ca Macierewicza w MON Michał Dworczyk, dziś szef Kancelarii Premiera Mateusza Morawieckiego. To dzięki niemu pod bokiem szefa rządu miękkie lądowanie zaliczyli inni ludzie Macierewicza. Zwłaszcza w depar­tamencie analiz przygotowań obronnych, którym kieruje Hubert Królikowski, za cza­sów Macierewicza doradca wiceministra Szatkowskiego i szef biura offsetowego MON. Królikowski, zanim trafił do tego resortu, kierował departamentem pro­gramów offsetowych w Ministerstwie Go­spodarki i był ekspertem NCSS. To właśnie on Oficjalnie wręczał Francuzom decyzję o odstąpieniu przez polski rząd od zakupu śmigłowców caracal. Żeby było jeszcze cie­kawiej, Królikowski, zanim za pierwszego PiS trafił do resortu gospodarki, pracował jako lobbysta w firmie obsługującej ame­rykańskiego potentata Lockheed Martin, czyli dostawcę F-16 i konkurencyjnych dla caracali śmigłowców black hawk, kupowa­nych obecnie bez przetargu przez rząd PiS dla policji i wojska.

Praktykant Antoniego
W kierowanym przez Królikowskiego de­partamencie tygodnik „Wprost” doszukał się niedawno płk. Krzysztofa Gaja, inne­go związanego z NCSS eksperta, którego Macierewicz wprowadził do Sztabu Gene­ralnego, by tam pracował nad koncepcją Wojsk Obrony Terytorialnej, czyli zajął się tym, czym wcześniej w NCSS. Gaj awanso­wał z podpułkownika o stopień wyżej i zo­stał szefem zarządu organizacji i uzupeł­nień, czyli wojskowych kadr. Wyszły wtedy na jaw jego opinie popierające politykę Moskwy wobec Ukrainy i propagandowy przekaz Kremla. Mówił m.in., że „Putin ma w zupełności rację”, bo na Ukrainie są fa­szyści, z którymi „trzeba walczyć”. Na swo­im facebookowym profilu publikował rów­nież wpisy nienawistne wobec Ukraińców.
   Gdy sprawa stała się głośna, jesienią 2016 r. Gaj stracił stanowisko i trafił do re­zerwy kadrowej. Teraz w departamencie Królikowskiego zajmuje się m.in. konsul­towaniem ustawy o obrocie bronią.
   Jeśli chodzi o Sztab Generalny, płk Gaj znalazł na swym dawnym stanowisku god­nego następcę: dziś zarządem organizacji uzupełnień kieruje płk Roman Kopka, czy­li wiceszef departamentu kadr MON za rzą­dów Macierewicza. To właśnie tam plano­wana i wdrażana była bezprecedensowa kadrowa czystka w polskim wojsku. Wielu wysokich rangą oficerów, w tym generałów, nie może zapomnieć Kopce, że to on przy­gotowywał i wręczał im tzw szare koperty, czyli nie tylko dymisje, ale i poniżające de­cyzje o przeniesieniu ich do tzw zielonych garnizonów, czyli jednostek w głębi Polski. Wielu z nich twierdzi, że przekroczył wtedy uprawnienia i powinien za to kiedyś stanąć przed obliczem prokuratora.
   Protegowani Macierewicza, także zwią­zani niegdyś z NCSS, robią dziś kariery w podległych rządowi spółkach i w służ­bach specjalnych. W radzie nadzorczej zajmującego się m.in. bezpieczną łączno­ścią telekomunikacyjną Exatelu zasiada Tomasz Snażyk, który jeszcze w połowie 2017 r. był członkiem rady NCSS.
   Podejrzenia wobec NCSS powinny wyja­śniać wojskowe służby, szczególnie kontr­wywiadu. Problem, że w tej sprawie służby nie mają żadnej wiarygodności, a można się domyślać, że i motywacji. W SWW i SKW aż roi się od ludzi Macierewicza, ma­jących na sumieniu różne grzechy, w pro­fesjonalnych służbach dyskwalifikujące. „Swoi” ze służb kontrolują więc „swoich”, także tych z NCSS.
   Wiceszefem SKW jest Marek Utracki, który za „pierwszego Macierewicza” był zastępcą szefa zarządu studiów i analiz SKW, czyli Piotra Bączka, jednego z naj­wierniejszych i najbardziej zaufanych ludzi Antoniego. Utracki trafił do wojskowego kontrwywiadu - jak mówią funkcjonariu­sze - „z programu pierwsza praca”, czyli z biura poselskiego Antoniego Maciere­wicza. W latach 2004-08 był członkiem rady nadzorczej Dziedzictwa Polskiego, a więc firmy, której wspólnikiem i jedynym członkiem zarządu był Macierewicz. Fir­my bardzo ważnej dla byłego szefa MON, bo to właśnie ona przez lata wydawała jego sztandarowe pismo, czyli „Głos”. W2000 r. Utracki został szefem sekretariatu Miererewicza. Gdy w 2007 r. władzę przejęła PO, znalazł schronienie w BBN jako funkcjo­nariusz oddelegowany (również zasiadał w komisji weryfikującej byłych żołnierzy WSI), ale gdy prezydentem został Broni­sław Komorowski, i tam mu podziękowano.
   Wtedy w sprawie Utrackiego i innego funkcjonariusza postanowił interwenio­wać poseł PiS Marek Opioła, inny bliski Macierewiczowi człowiek. Opioła poprosił nowego szefa SKW Janusza Noska o przy­jęcie go z powrotem. Przystał na to Janusz Urban, ówczesny dyrektor zarządu ochro­ny sił zbrojnych.
   Utracki był również (jak Misiewicz) człowiekiem do zadań specjalnych. Gdy po krótkim okresie wiceministrowania w MON Macierewicz obejmował kierow­nictwo nowo tworzonej SKW, okazało się, że razem ze swoim sekretarzem nie rozli­czył się z 11 dokumentów, w tym tajnych. Część z nich pobierał z kancelarii tajnej właśnie Utracki. Ówczesny szef MON Ra­dosław Sikorski złożył w związku z tym zawiadomienie do prokuratury. Dopiero to skłoniło Macierewicza do odesłania do­kumentów, choć do dziś nie jest jasne, czy zwrócił wszystkie.

Zakorzenieni w strukturach
Do 2015 r. Utracki pracował w SKW jako zwykły funkcjonariusz. Jeszcze jesienią tamtego roku był porucznikiem. Po zmia­nie władzy jego kariera wystrzeliła. Od na­stania PiS stał się jedną z najważniejszych osób w wojskowym kontrwywiadzie - najpierw objął kierownictwo komórki odpo­wiadającej za bezpieczeństwo wewnętrz­ne, by szybko przejąć funkcję wiceszefa służby, czyli zastępcy Bączka. Dziś jest już pułkownikiem (z pensją około 15 tys. zł na rękę). Podobnie jest w przypadku Bącz­ka, który wrócił do SKW, choć był jednym z pierwszych współpracowników Maciere­wicza, który po jego dymisji pożegnał się z funkcją.
   Bączek zasłynął m.in. tym, że przyj­mował do służby ludzi pochodzących ze swych rodzinnych stron, czyli z okolic Warki. Funkcjonariuszami wojskowego kontrwywiadu, mającego chronić pol­skie wojsko i przemysł zbrojeniowy przed obcą infiltracją, mogli więc zostać były pracownik sklepu zoologicznego czy sta­cji benzynowej.
Status Bączka w SKW jest niejasny, ostatnio pełnił tam funkcję doradcy sze­fa jednego z ośrodków szkoleniowych tej służby. Przeciwnie niż w przypadku Ani­ty J., która ma zostać wiceszefową inspek­toratu w Gdyni. To ciekawa postać, głównie ze względu na niedawną przeszłość. Nie­długo przed przejęciem władzy przez PiS w SKW wszczęto w jej sprawie wewnętrzne postępowanie. Anita J. przyznała się do wy­noszenia poza SKW tajnych informacji na temat postępowania w sprawie zaku­pu przez Polskę systemu antyrakietowego Patriot. Adresatem miał być Piotr Bączek, z którym J. wymieniła w ciągu kilku dni kil­kaset esemesów. Efektem był tekst, który ukazał się w jednej z prawicowych gazet, z fragmentami skopiowanymi z poufnych dokumentów SKW. Przed dalszymi konse­kwencjami Anitę J. uratowała zmiana wła­dzy, a konkretnie zwolnienie funkcjonariu­sza, który nadzorował wyjaśnienie sprawy.
   Sztandarowym przykładem grupy „spadochroniarzy Antoniego” w Służbie Wywiadu Wojskowego jest kolejny z jego dawnych młodych zastępców w MON, czy­li 41-letni dziś Dominik Smyrgała. Człowiek z przeszłością sięgającą m.in. SKW, w której pracował w czasie, gdy kierował nią właśnie Macierewicz (2006-07). Smyrgała pełnił tam wiele funkcji, pod koniec jego rządów w SKW przez chwilę był nawet dyrektorem zarządu odpowiadającego za ochronę polskich misji wojskowych, w którego kompetencji znajdowała się również m.in. ochro­na żołnierzy i cywilnych pracowników wojska pracujących za granicą. Smyrgała to kolejny z tych, którzy kopiowali tajne dokumenty na polecenie Macierewicza (do czego się przyznał). Stracił za to dostęp do tajnych informacji i odszedł z SKW.
   Dziś został postawiony w podobnej sytuacji - po odejściu z MON w styczniu 2018 r. poszedł do SWW, by objąć stanowi­sko dyrektora departamentu analiz. Trafił tam pod skrzydła innego protegowanego Macierewicza, jego byłego zastępcy w SKW, czyli gen. Andrzeja Kowalskiego. To osoba, która w 2007 r. nadzorowała wywożenie akt WSI z siedziby SKW do obsadzonego wówczas ludźmi PiS prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. On również miał postępowanie dyscyplinarne - za nie­gospodarność przy wydaniu przez SKW książki Anatolija Golicyna, byłego oficera KGB, który uciekł na Zachód. Wstęp do niej napisał sam Macierewicz. Rzecznik dyscy­plinarny SKW już po zmianie władzy uznał Kowalskiego za winnego, ale zarekomen­dował odstąpienie od wymierzenia kary. Tak też się stało.
   Zdaniem Joanny Kluzik-Rostkowskiej, szefowej powołanego przez PO parlamen­tarnego zespołu śledczego do spraw zagro­żeń bezpieczeństwa, wszystkie te kariery pokazują, jak głęboko środowisko Antonie­go Macierewicza zakorzeniło się w struktu­rach państwa. - I jak dużą rolę należałoby przypisać współpracownikom Macierewi­cza uwikłanym w związki z Rosją - podkreśla Kluzik-Rostkowska. Opozycja zgłosiła też wniosek o ponowną lustrację Antonie­go Macierewicza.
Grzegorz Rzeczkowski

1 komentarz: