Jest bliżej decyzji o powrocie niż kiedykolwiek wcześniej
podczas czterech lat spędzonych w Brukseli. To będzie jego rok - bez względu na
to, jakie decyzje podejmie.
Nie
dopadła go żadna komisja śledcza, prokuratura mimo serii postępowań nie
zdołała postawić zarzutów, a spora część elektoratu antypisowskiego z rozrzewnieniem
wspomina jego rządy.
Dla Donalda Tuska nadchodzi czas decyzji. Pod koniec roku kończy się
jego kadencja na fotelu szefa Rady Europejskiej. Kandydować kolejny raz nie
może, jego następca zostanie wybrany latem lub wczesną jesienią.
Przed Tuskiem stoi zatem wybór: powrót do krajowej polityki, inna
zagraniczna posada lub emerytura politycznego komiwojażera w stylu Lecha
Wałęsy czy Aleksandra Kwaśniewskiego -
tu wykład, tam impreza dużej korporacji. Na pewno wraz ze zbliżającym się
końcem brukselskiej misji coraz wyraźniej sonduje możliwość powrotu do
Polski. I kalkuluje swoje szanse w boju z Jarosławem Kaczyńskim. Zapewnie
ostatnim.
Czas próby
Rok 2018 był dla Tuska czasem
próby. Po raz pierwszy od wyjazdu do Brukseli publicznie pojawiał się w Polsce
z dużą intensywnością. I pokazał, że jest gotów walczyć z PiS. Zaczął ponad rok
temu, głośnym wpisem na Twitterze: „Alarm! Ostry spór z Ukrainą, izolacja w
Unii Europejskiej, odejście od rządów prawa i niezawisłości sądów, atak na
sektor pozarządowy i wolne media - strategia PiS czy plan Kremla? Zbyt
podobne, by spać
spokojnie”. Swój efekt osiągnął -
liderzy PiS wpadli w furię.
Atakował więc dalej. Równo rok temu udzielił mocnego wywiadu
„Tygodnikowi Powszechnemu”. Wypowiedziane wówczas przez niego słowa nadawały
ton debacie politycznej przez okrągły rok: „Rządzący nie są entuzjastami,
delikatnie mówiąc, naszej obecności w UE”.
Z każdym miesiącem było Tuska w polskiej polityce coraz więcej.
Wypowiadał się praktycznie w każdej kwestii kłopotliwej dla PiS. Krytykował
rząd za przyjęcie kontrowersyjnej ustawy o IPN, piętnował konflikty z Unią i
bronił sądów.
Ze szczególną lubością podśmiewał się z Andrzeja Dudy - co nadawało
wiarygodności plotkom o prezydenckich apetytach Tuska. Gdy Duda narzekał, że
Unia decyduje za niego, jakich ma używać żarówek, Tusk odparował: „Czasami
trzeba pomyśleć z taką większą cierpliwością o prezydencie. Wtedy, kiedy
wydaje się pogubiony w argumentacji, wtedy potrzebuje raczej naszego
wsparcia”.
Starał się wyróżnić na tle Dudy podczas międzynarodowych wydarzeń, na
których prezydent reprezentował Polskę, a on Unię. Założył konto na Instagramie
i pokazywał w intemecie zdjęcia z najważniejszymi figurami tego świata. Nie
tylko z liderami państw. Furorę zrobiła jego sesja z Bono, liderem zespołu U2,
gdy razem wskazują na charakterystyczny plakat z napisem „Konstytucja”. Na
profilach internetowych Dudy dominują tymczasem capstrzyki i oficjałki.
Tusk pojawił się także w kampanii wyborczej, wspierając kilku
kandydatów, w tym Rafała Trzaskowskiego w Warszawie oraz Jarosława Makowskiego
w Katowicach. Świadomie zakładając chłodne przyjęcie, a nawet ostracyzm obozu
władzy, przyjechał na oficjalne obchody setnej rocznicy odzyskania niepodległości.
Został ustawiony w dalszych rzędach, a prezydent go nie przywitał. Jednak swój
cel osiągnął i tym razem - wszystko to było szeroko komentowane.
Tak, w 2018 r. Tusk pokazał, że bierze na poważnie powrót do polskiej
polityki.
Dał od siebie odpocząć
Dziś widać, że Tusk realizował
konsekwentny i logiczny program polityczny. Przez pierwszą, dwuletnią część
swej kadencji w Brukseli rzadko angażował się w krajowe rozgrywki.
Z jednej strony, musiał się wdrożyć w obowiązki unijne, a faktem jest,
że w pierwszym okresie szło mu to z dużym trudem i był źle ocenianym szefem
Rady Europejskiej. Z drugiej strony, przez ten czas dał wyborcom od siebie
odpocząć. Pamiętać bowiem należy, że odchodził z krajowej polityki przy
spadających sondażach i utracie osobistej popularności. Utorował PiS drogę do
władzy, bo nie wyczuł coraz bardziej prosocjalnych nastrojów elektoratu i
zlekceważył skandale w swym obozie - choćby aferę kelnerów z knajpy u Sowy.
Zdecydował się na wyjazd wiedząc, że wyborcy są nim zmęczeni i że przegra
kolejne wybory z Kaczyńskim.
Osobistej porażki uniknął, ale zostawił Platformę wypaloną i pozbawioną
indywidualności, bo zwalczał je latami traktując jak konkurentów. Partia
okazała się bezbronna, gdy opuścił ją człowiek, który ją pod siebie zbudował.
Kaczyński szuka puczu
W owym pierwszym okresie emigracji
Tusk ostro zaatakował PiS raz - w grudniu 2016 r., gdy ruszała pamiętna
okupacja przez opozycję sali sejmowej, a pod parlamentem zgromadzili się
przeciwnicy PiS. Był wówczas we Wrocławiu.
- Mając też w osobistej pamięci, co znaczą grudnie w naszej historii,
apeluję do tych, którzy realnie sprawują władzę w naszym kraju, o respekt i szacunek
wobec ludzi, zasad i wartości konstytucyjnych, ustalonych procedur i dobrych
obyczajów - stwierdził. Porównanie do stanu wojennego czy Grudnia ’70 było
kompletnie nieuzasadnione.
Tusk przesadził i w dodatku przypomniał o sobie za wcześnie. Nie zdobył
wielkiego poklasku dla swych słów. Inna rzecz, że zadziałało to na Kaczyńskiego
jak płachta na byka - uznał, że sejmowe wydarzenia i Tuskowa wizyta to zorganizowane
działania zmierzające do „puczu”, czyli obalenia władzy PiS siłą. Media
publiczne lansowały tę tezę tygodniami, a prokuratura wszczęła śledztwo przeciw
puczystom. Sprawdziłem - szuka ich do dziś, czyli ponad dwa lata.
Czas grał jednak na korzyść Tuska. Po pierwsze, temperatura rządów PiS
znacznie przekroczyła odporność elektoratu liberalnego. Wobec wojny o Trybunał
Konstytucyjny oraz sądy, wobec przejmowania wszystkich instytucji w państwie przez
najbardziej twardogłowych ludzi PiS,
dawne przewiny Tuska straciły na aktualności.
Dodatkowo wobec chaosu po stronie opozycji - wojenek wewnątrz przegranej
Platformy i jej starć oraz Nowoczesną i powstałym oddolnie KOD-em - Tusk szybko
zaczął odzyskiwać utracone pod koniec swego premierostwa poparcie. Jawił się
jako jedyny, który może - jak to robił wcześniej przez wiele lat - zepchnąć PiS
do opozycji.
To przypadkowy prezent od Kaczyńskiego. Tusk nie musiał walczyć z PiS,
to PiS ściągnął sobie na głowę całą masę przeciwników. I zmobilizował
elektorat liberalny wokół marzenia o powrocie Tuska z Brukseli.
Na czterech frontach
To zresztą element szerszego
zjawiska. Stosunek Kaczyńskiego do Tuska po Smoleńsku nie jest polityczny i
chłodny. Jest osobisty i gorący. Dlatego jednym z pierwszych haseł rewolucji
PiS po dojściu do władzy w 2015 r. było dopadnięcie Tuska.
PiS polowało nań w co najmniej czterech obszarach. Nade wszystko w
sprawi e Smoleńska, gdzie prokuratura wciąż doszukuje się „zdrady
dyplomatycznej”, czyli rzekomego współdziałania Tuska z Rosjanami przeciw
prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu.
Druga sprawa to potencjalne niedopełnienie obowiązków przez Tuska w
sprawie afery Amber
Gold. Trzeci wątek to potencjalna korupcja
przy sprzedaży chemicznego giganta Ciech firmie Jana Kulczyka. I wreszcie
kwestia umowy między Służbą Kontrwywiadu Wojskowego a rosyjską Federalną
Służbą Bezpieczeństwa, następczynią KGB. Chodzi o to, że Tusk jako premier
wyraził zgodę na zawarcie tej umowy bez formalnej opinii swego ministra obrony.
Szkopuł w tym, że wzywanie Tuska
przed prokuraturę czy komisje śledcze dodatkowo budowało jego mit w elektoracie
antypisowskim. Liberalny lud witał go na dworcach i koczował godzinami pod
oknami przesłuchujących Tuska prokuratur. Dla tych ludzi wiece wsparcia dla
dawnego lidera PO były deklaracją poparcia dla III RP - państwa, które PiS
zaczął rozmontowywać.
Przez niemal trzy lata śledztw prokuratorzy Zbigniewa Ziobry nic na
Tuska nie znaleźli. Najnowszy akt tej rozgrywki to próba przesłuchania
tłumaczki pracującej przy spotkaniu Tuska i Putina w Smoleńsku. Skoro po trzech latach prokuratura decyduje
się na ryzykowną próbę zwolnienia z tajemnicy tłumaczki najważniejszych ludzi
w państwie, to znaczy, że niewiele na Tuska ma i szuka rozpaczliwie. Może tylko
puszczać oko - wszak tłumaczka jest żoną gen. Marka Dukaczewskiego, byłego
szefa WSI, którego PiS prezentuje swemu elektoratowi jako wcielenie zła.
Prezent od Kaczyńskiego
Kaczyński w chęci dopadnięcia
Tuska zabrnął tak daleko, że przestał zwracać uwagę, że ta wojna od pewnego
momentu obraca się przeciwko PiS. Tak naprawdę najpierw podtrzymywał żywotność
polityczną Tuska swymi kontrowersyjnym stylem rządów.
A wiosną 2017 r. go reaktywował - decyzją, że rząd Polski jako jedyny w
całej UE sprzeciwi się wyborowi Tuska na drugą kadencję szefa Rady
Europejskiej. Od początku rządów PiS w 2015 r. to była zagadka: jak Kaczyński
zachowa się w sprawie przedłużenia jego brukselskiej misji. Jeszcze na
przełomie 2015 i 2016 r. - gdy zajęty był szybkim przejmowaniem instytucji
państwa, wojną o Trybunał Konstytucyjny i protestami KOD - zdawał się uznawać,
że Tuska lepiej trzymać z dala od Polski, bo w razie powrotu mógłby się stać
katalizatorem antypisowskiej opozycji.
Dlatego 8 maja 2016 r. w „Rzeczpospolitej” ukazał się tekst, który był
ważnym sygnałem. Napisał go europoseł Ryszard Czarnecki, będący oczami i uszami
Kaczyńskiego w unijnych instytucjach. Kluczowy, ostatni akapit został
zatwierdzony osobiście przez lidera PiS. Brzmiał on tak: „Kaczyński ma swoje
zasady. Jedną z nich jest popieranie Polaków na stanowiska międzynarodowe,
niezależnie od opcji politycznej, jaką reprezentują. Kaczyński nie poświęci
zasad w imię rewanżu. Tusk nasze poparcie będzie miał”.
Między majem a lipcem do Kaczyńskiego zaczął jednak intensywnie
pielgrzymować Antoni Macierewicz, przedstawiając dokumenty rzekomo
obciążające Tuska odpowiedzialnością za katastrofę smoleńską. Macierewicz
przekonał Kaczyńskiego, że Tusk spiskował z Putinem przeciw prezydentowi
Lechowi Kaczyńskiemu już od września 2009 r., gdy rosyjski premier przyleciał
na Westerplatte w rocznicę wybuchu II wojny światowej.
Od jesieni 2016 r. Jarosław Kaczyński mówił jasno nie tylko o sprzeciwie
wobec
dalszej europejskiej misji Tuska,
ale wręcz o jego możliwej odpowiedzialności
karnej.
W tym sensie głosowanie przeciwko przedłużeniu
kadencji w Radzie Europejskiej było logiczne. Tyle że zachowanie PiS stało się
punktem zwrotnym w krajowej karierze Tuska - sondaże pokazały, że
społeczeństwo źle ocenia tę decyzję. W ten sposób Tusk zyskał drugie polityczne
życie. „Oceniam wynik tej operacji jako obciążający na rynku wewnętrznym. Ale
sondażowe straty szybko odrobimy” - mówił mi wówczas Kaczyński.
To dzięki działaniom PiS wobec państwa i Tuska dziś ten transfer z
Brukseli jest tak prawdopodobny.
Bardzo dużo do stracenia
Ale wszystko to nie znaczy, że
powrót jest sprawą przesądzoną. Widać to wyraźnie już dziś, gdy powoli rusza
kampania ’wyborcza przed majowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego.
Jeszcze niedawno spekulowano, że Tusk może zjednoczyć antypisowską
opozycję i patronować wystawieniu tzw. listy
premierów i ministrów, na której mieliby się znaleźć byli szefowie rządu (Ewa
Kopacz, Leszek Miller, Włodzimierz Cimoszewicz, Marek Belka i Jerzy Buzek)
czy liczni członkowie rządów z PO, PSL i SLD. Moje źródła we wszystkich partiach
wskazują na to, że nie trwają żadne rozmowy o takiej
liście. Co więcej - wciąż nie wiadomo, w jakiej konfiguracji przeciwnicy PiS
pójdą do eurowyborów. Ewidentnie ręki Tuska tu nie widać.
Tak naprawdę Tusk przy swym doświadczeniu politycznym - dwie kadencje
na fotelu premiera, niezliczona liczba wygranych wyborów, pięć lat na prestiżowym
stanowisku w Brukseli - ma niełatwą sytuację. Musi stanąć do gry o wysoką
stawkę, a ma bardzo dużo do stracenia. Start w wyborach parlamentarnych
jesienią nie wchodzi w grę, to nie ta liga, zresztą wtedy będzie jeszcze
przewodniczył Radzie. Realna rozgrywka to tylko prezydentura w 2020 r.
Problem w tym, że porażka z - wciąż jednak - politycznym młokosem,
takim jak Andrzej Duda, oznaczałaby definitywny koniec Tuska w polityce.
Dlatego też - opowiadają jego znajomi - Tusk
kalkuluje. W tych rozmowach powtarza się kilka warunków, które muszą zostać
spełnione, by wrócił nad Wisłę. A zatem, po pierwsze, musi mieć realne szanse
na wygraną. Widać, że upływający czas i ostry styl rządów PiS mu pomagają.
Według najnowszych badań Duda i Tusk mają wyrównane szanse, choć wciąż z lekkim
wskazaniem na urzędującego prezydenta (50 do 45 proc. dla Dudy w sondażu
„Faktów” TVN, a w badaniu „Rzeczpospolitej” 46 proc. do 44 proc. - oba
wyniki z końca listopada). Ale, po pierwsze, Tusk zanotował w ciągu ostatniego
roku duże wzrosty, a w dodatku w niektórych badaniach zaufania do polityków
już Dudę wyprzedził.
Efekt kuli śniegowej
Po wtóre, ważna jest sekwencja
wyborów. Wybory europejskie wiosną tego roku, parlamentarne jesienią, a po nich
w połowie 2020 r. wybory prezydenckie - taki układ jest dobry i dla Tuska, i
dla opozycji.
Wybory europejskie mobilizują elektorat liberalny i łatwiej w nich
pokonać PiS. W dodatku trzyletnią politykę Kaczyńskiego łatwo przyjdzie ubrać
opozycji w hasło polexitu
- wyprowadzania Polski z Unii. Od początku PiS
będzie w defensywie, bo musi udowadniać, że jest - by zacytować hasło z
niedawnej konwencji tej partii - „sercem Europy”. Nie może jednak przesadzić,
by nie zrazić eurosceptycznej części swego elektoratu. Ponadto będzie mieć
kłopot z wiarygodnością. Trudno mu będzie pozostać sercem Europy, jeśli do
rządu wchodzą tacy wrogowie UE jak najnowszy nabytek z obozu narodowców - Adam
Andruszkiewicz, którego antyunijne i probiałoruskie wypowiedzi można wyciągać
z intemetu całymi terabajtami. W dodatku wciąż trwa konflikt rządu z Brukselą,
choćby w sprawie sądownictwa. A podczas eurokampanii unijny Trybunał
Sprawiedliwości może podjąć decyzje niekorzystne dla PiS w tym obszarze.
Liderzy opozycji wierzą, że dobry wynik ich partii w eurowyborach
wpłynie na głosowanie do Sejmu jesienią - majowe zwycięstwo miałoby zmienić
nastroje społeczne.
- Tusk skłania się do startu w wyborach prezydenckich w razie wygranej
opozycji w wyborach do Sejmu - opowiada jego wieloletni znajomy. - Wtedy
mógłby zadziałać efekt kuli śnieżnej: zwycięzcy sejmowi zawsze przez kilka
miesięcy po wyborach zwiększają poparcie. W tej sytuacji miałby większe szanse
w wyborach prezydenckich.
Prezydent Duda się na to przygotowuje. „Powrót Tuska nie byłby
zaskakujący. Cieszyłby mnie jako ktoś z długą historią polityczną. Można
będzie zestawić jego słowa z tym, co miał okazję zrobić, a raczej nie zrobić.
Jego siłą byłoby jednak doświadczenie” - stwierdził w „Super Expressie”.
A jeśli opozycja przegra wybory do Sejmu?
- Moim zdaniem nie wystartuje - mówi jego znajomy. - Po pierwsze, za
duże ryzyko przegranej, bo to PiS będzie zyskiwał poparcie jako wygrane
ugrupowanie, na czym skorzysta Duda. A po drugie, w razie porażki w wyborach
do parlamentu, w Platformie i
na całej opozycji antypisowskiej zaczną się brutalne rozliczenia. Kto miałby
poprowadzić wygraną kampanię prezydencką?
Choć lata płyną, to nie zmienia się jedno: Donald Tusk nie trawi
Grzegorza Schetyny. Uważa, że obecny przewodniczący PO - który ma bardzo złe
oceny w rankingach zaufania - nie jest liderem mogącym wygrać z PiS. Stąd
wiarygodne pogłoski, że Tusk widziałby w roli lidera zjednoczonej opozycji
raczej szefa ludowców Władysława Kosiniaka-Kamysza, swego byłego ministra
pracy. Konserwatysta, lekarz, polityk młodego pokolenia, lepiej pasuje do
profilu pogromcy PiS, jaki stworzył Tusk. Jak nietrudno zgadnąć, w niedawnym
sondażu „Rzeczpospolitej” Kosiniak-Kamysz wypadł wyraźnie lepiej od Schetyny
jako potencjalny kandydat opozycji na premiera.
Kosiniak-Kamysz już zaczął porządkować swoją sytuację osobistą - do
niedawna rozwiedziony, poprzez ustawione sesje w tabloidach zaprezentował swą
nową kandydatkę na żonę, też lekarkę.
Sprawa rodzinna
Jest jeszcze jeden, ważny czynnik,
który - jak słychać - Tusk bierze pod uwagę:
rodzina. W klanie Tusków nie ma entuzjazmu dla powrotu seniora do gorącej, codziennej
wojny z PiS.
Tusk niedługo zostanie po raz kolejny dziadkiem, w ciąży jest jego
ukochana córka Katarzyna. To ona wraz z żoną Tuska mają być zdecydowanymi
przeciwniczkami powrotu do przeszłości.
Z drugiej jednak strony w prywatnych rozmowach Tusk nie kryje, że
chciałby pobić PiS także ze względu na osobiste porachunki. Kontrolowana
przez władzę komisja śledcza ds. Amber Gold próbowała (a może jeszcze
spróbuje) obarczyć Michała Tuska współodpowiedzialnością za tę aferę. Tusk
jest przeczulony na punkcie mieszania rodziny do politycznej rozgrywki
przeciw niemu. I ma alergię na próby łączenia jego syna z aferą Amber Gold. Za swych rządów usunął wieloletniego szefa ABW gen.
Krzysztofa Bondaryka za to, że ujawnił kalendarium działań swej formacji w
sprawie Amber Gold.
Wnikliwa lektura dat mogła sugerować, że
przestrzegając syna przed pracą dla linii lotniczych należących do Amber Gold, Tusk miał już wiedzę z ABW, że to piramida finansowa.
Michał Tusk był przesłuchiwany przez komisję śledczą PiS jeszcze przed
przesłuchaniem ojca.
Zeznając junior popełnił parę gaf, na które liczyli posłowie z PiS
(„Razem z ojcem wiedzieliśmy, że - mówiąc kolokwialnie - to lipa”). Ale
podczas swego przesłuchania senior ich zdeklasował, przekreślając nadzieje
Kaczyńskiego, że ta komisja śledcza będzie jednym z gwoździ do jego trumny.
Kariery polityków z Brukseli po powrocie do kraju się zdarzają. Czasem
są udane - jak była unijna komisarz ds.
budżetu Dalia Grybauskaite, która została prezydentem Litwy. Czasem średnio
fortunne - były szef Komisji Europejskiej
Romano Prodi został co prawda premierem Włoch, ale jego rząd był chwiejny i
upadł. A czasem to kompletne pomyłki - były szef Parlamentu Europejskiego
Martin Schulz w 20T 7 r. poprowadził niemieckich socjaldemokratów z SPD do
największej porażki wyborczej w ich historii.
Nie ma się więc co dziwić, że rozważając decyzję o powrocie, Tusk jest
niebywale ostrożny. Nikogo nie informuje o swoich planach, raczej - w swym
stylu sonduje, wysłuchuje i stara się robić dobre wrażenie. Bo ostateczna
decyzja jest jak bilet w jedną stronę.
Andrzej Stankiewicz
Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz