poniedziałek, 25 lutego 2019

PiS w chaosie

Kaczyński stał się zakładnikiem Ziobry. Ziobro czai się na Morawieckiego.
Brudziński poczeka na swoją szansę w Brukseli. Obóz władzy jeszcze nie był w takim kryzysie

Renata Grochal

W piątek 15 lutego Jarosław Kaczyński wezwał premierą na rozmowę w cztery oczy.
   - Oskarżył Morawieckiego o or­ganizowanie „irańskiego szczytu” za plecami prezesa. Dowiedział się dopiero wtedy, gdy przygo­towania szły pełną parą i nie dało się odwo­łać szczytu - mówi ważny polityk PiS.
   Kaczyński, tak jak opozycja, jest przeko­nany, że szczyt był klapą. Polacy zapamię­tają ponaglenia amerykańskich polityków dotyczące restytucji mienia żydowskiego i zdanie szefa izraelskiego MSZ o Polakach, którzy „wyssali antysemityzm z mlekiem matki”.
   Według źródeł „Newsweeka” po raz pierwszy, odkąd Morawiecki objął funkcję, jego premierostwo wisiało na włosku. W PiS krążyły nawet nazwiska następców - mini­ster pracy Elżbiety Rafalskiej, szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego i marszałka Sena­tu Stanisława Karczewskiego.
   Prawicowe media donosiły o naradzie na Nowogrodzkiej, podczas której najbliżsi współpracownicy Kaczyńskiego mieli żądać głowy premiera.
   Morawiecki bronił się, zwalając winę na Jacka Czaputowicza. To szef MSZ miał przywieźć pomysł szczytu z USA, zauroczony tym, że mógł spotkać się tam na kolacji z sekretarzem stanu Mikiem Pompeo. Kalkulacja była taka, że w zamian za szczyt w War­szawie Amerykanie zwiększą liczbę swoich żołnierzy w Polsce.
   Jednak Pentagon wydał komunikat, że żadne ustalenia w tej sprawie nie zapadły.
   - Wokół premiera do tego stopnia zrobi­ło się pusto, że nawet jego najbliższy stron­nik Jarosław Gowin zaczął rozpowiadać wśród swoich ludzi, że Morawiecki jest ob­ciążeniem dla Zjednoczonej Prawicy - opo­wiada polityk PiS. Przy Morawieckim, który wciąż nie zbudował w PiS własnej frakcji, trwa właściwie tylko Piotr Gliński. Ale taki sojusznik to raczej osłabienie niż wsparcie. Nie dość, że minister kultury ma słabiutką pozycję w partii, to w PiS są na niego wście­kli, bo zamiast u progu kampanii wyborczej zamykać konflikty, Gliński generuje kolejne. Najnowsze dotyczą Europejskiego Centrum Solidarności i nieprzedłużenia kontrak­tu dyrektora Muzeum Historii Żydów Pol­skich Polin.

ZIOBRO ROŚNIE
Na trzy miesiące przed eurowyborami, które będą przy­grywką do jesiennej walki o utrzymanie władzy w PiS zapano­wał największy chaos w historii partii.
   - Co chwilę wybuchają afery z których coraz trudniej wy­tłumaczyć się wyborcom - mówi mój rozmówca z władz PiS.
Po aferze w KNF trzeba było świecić oczami za wysokie pensje w NBP, którym zarządza Adam Glapiński, jeden z najbliższych ludzi Kaczyńskiego jeszcze z czasów jego pierwszej partii Po­rozumienie Centrum. Później była afera z chrześniakiem wi­ceprezesa PiS Adama Lipińskiego, który zdaniem kontrolerów w KGHM próbował ustawiać przetargi w kombinacie. I zatrzy­manie byłego szefa gabinetu politycznego Antoniego Maciere­wicza Bartłomieja M.
   A jakby tego było mało, wybuchła afera z taśmami Kaczyń­skiego, którego austriacki biznesmen oskarżył o oszustwo. Te nagrania uderzyły w samo serce PiS, czyli w wizerunek prezesa.
Kaczyński, który do tej pory kontrolował wszystko w partii, całe godziny spędza teraz na naradach, jak wybrnąć z kryzysu taśmowego.
   - Jarosław nie wie, co jeszcze jest na nagraniach, i to poczu­cie niepewności go rozwala. Musimy jak najszybciej to przeciąć - przyznaje bliski współpracownik prezesa.
   Kaczyński stracił pewność siebie, rośnie za to w siłę Zbi­gniew Ziobro. Los prezesa jest w jego rękach. Od decyzji prokuratury, którą minister sprawiedliwości kontroluje, zależy czy zostanie wszczęte śledztwo w sprawie taśm. Ziobro poczuł się tak pewnie, że to Kaczyński pojechał do ministra, a nie mi­nister do prezesa jak dotychczas. I nie była to wizyta utrzyma­na w tajemnicy bo zdjęcia od razu opublikował „Fakt”.
   Wykorzystując słabość Morawieckiego, Ziobro postanowił zaatakować. Od wielu miesięcy wojuje z premierem o wpływy w spółkach skarbu państwa. Obsadził swoimi ludźmi PZU i Pekao SA. Morawiecki próbował przejąć kontrolę nad tymi fir­mami, ale Kaczyński mu nie pozwolił. Premier robił wszystko, żeby zesłać Ziobrę do Parlamentu Europejskiego, ale poniósł kolejną porażkę.
   Ludzie ministra rozpowiadają w PiS i wśród dziennikarzy, że premier nie spełnił nadziei. Nie otworzył partii na centrowy elektorat, nie zażegnał konfliktu z Brukselą, co było jego głów­nym zadaniem. Sondaże PiS miały iść w górę, tymczasem ostat­ni - pracowni IBPiS dla Radia Zet - jest dla partii wręcz fatalny. Zjednoczona opozycja wygrywa w nim z PiS wybory do Parla­mentu Europejskiego 38,5:34,7. A na dodatek w kampaniach wyborczych opozycja przypomni Morawieckiemu taśmy, na których - jeszcze jako prezes banku BZ WBK - chwali kanclerz Niemiec Angelę Merkel i mówi, że ludzie powinni obniżyć ocze­kiwania, bo gdy „po wojnie i w jej trakcie zapierdalali za miskę ryżu, to gospodarka się rozwijała”. To nie przysporzy PiS głosów.
   Dokonania jego rządu są niewielkie. Gdzie jest ten milion elektrycznych samochodów, który obiecał? Rozbudził oczeki­wania, jeżdżąc po kraju i opowiadając, jak świetnie rozwija się gospodarka. Nic więc dziwnego, że nauczyciele strajkują i chcą podwyżek. Obraża media, mówiąc, że ich propagandy nie po wstydziłby się Jerzy Urban - wylicza grzechy premiera czło­wiek Ziobry.
   Morawiecki podpadł też Kaczyńskiemu, biorąc do rządu by­łego szefa Młodzieży Wszechpolskiej Adama Andruszkiewicza. Przeciwko tej nominacji protestował American Jewish Commitee, organizacja wspierająca Żydów na całym świecie.
   - Andruszkiewicz to była osobista decyzja Morawieckiego. On sam ma poglądy mocno narodowe i chce budować zaplecze w oparciu o narodowców - mówi mi polityk Zjednoczonej Pra­wicy. I dodaje, że ojciec premiera Kornel Morawiecki namawiał niedawno korwinowców i Marka Jakubiaka, byłego posła Kukiz’15, do założenia partii, która w przyszłości mogłaby być za­pleczem dla Morawieckiego juniora. Zaufany człowiek premiera przyznaje, że to z otoczenia ojca premiera i jego dawnych współ­pracowników z Solidarności Walczącej wy­szła sugestia, żeby wziąć Andruszkiewicza do rządu. To kolejny kłopot dla PiS, bo za An­druszkiewiczem ciągnie się skandal związany z fałszowaniem podpisów na listach poparcia Młodzieży Wszechpolskiej w wyborach samo­rządowych w 2014 roku.
   Współpracownik szefa rządu twierdzi, że Ziobro szuka haków na premiera. Dlatego pro­kuratura sięga po sprawy gospodarcze, które można przykleić do Morawieckiego. Śledczy ze Szczecina sprawdzają kredyty walutowe udzie­lane przez BZ WBK za czasów Morawieckiego. Prokuratura wciąż bada prywatyzację Ciechu, w której pośredniczył dom maklerski BZ WBK. Spółkę kupił Jan Kulczyk.
   W ubiegłym tygodniu CBA zatrzymała Adama P., byłego prezesa PKP Cargo. Zarzut dotyczy wykupienia spółki z siedzibą w Am­sterdamie za kwotę zawyżoną o połowę. Były szef PKP SA Jakub Karnowski nazwał to za­trzymanie skandalem i polityczną  hucpą. Przy­pomniał, że transakcję, której dotyczą zarzuty, chwalił Morawiecki, wówczas doradca Donal­da Tuska, a działania wspierał dom maklerski PKO BP. Bankiem kieruje przyjaciel premie­ra Zbigniew Jagiełło. Wśród ludzi Ziobry słychać, że Morawiecki powinien się wytłumaczyć, dlaczego chwalił tę transakcję.
   - Ziobro chce stanąć na czele Zjednoczonej Prawicy, a Mora­wiecki jest jego głównym rywalem. Dlatego chce go osłabić przy pomocy haków i prokuratury. Kaczyński powinien to przeciąć, ale nie jest w stanie, bo wskutek afery taśmowej stał się zakładni­kiem Ziobry - mówi zaufany premiera. Jako dowód wzmocnienia się ministra podaje fakt, że forsuje on ustawę antylichwiarską, którą Morawiecki przez wiele miesięcy blokował, twierdząc, że ogranicza działanie firm pożyczkowych, a wzmacnia SKOK-i, z którymi środowisko Ziobry jest związane.
   Jednak Ziobrze nie uda się utrącić Morawieckiego. Nie jest na­wet członkiem PiS. Kaczyński nie chce go przyjąć do partii, bo nie zapomniał mu zdrady z przeszłości.
   Uznał, że lepszych kandydatów nie ma, a Morawiecki całkiem dobrze sprawdził się w kampanii samorządowej. Współpracow­nicy premiera liczą, że po eurowyborach zrobi on rekonstruk­cję rządu i będzie mógł wreszcie poukładać gabinet po swojemu. A wtedy PiS złapie drugi oddech i wygra kolejne wybory, co otwo­rzy Morawieckiemu drogę do stanowiska premiera w drugiej ka­dencji, a w przyszłości także do przywództwa na prawicy.

POCZEKALNIA BRUDZIŃSKIEGO
Do walki o stołek premiera mógłby stanąć szef MSWlA Joachim Brudziński, wiceprezes PiS i druga osoba w partii. Startuje jednak do Parlamentu Europejskiego, co wywołało zaskoczenie nawet w PiS. Czy oznacza to wycofanie się z rywalizacji o przy­wództwo na prawicy i o fotel premiera po wyborach? Bliski doradca Kaczyńskiego mówi mi, że Brudziński został kandydatem w okręgu zachodniopomorsko-lubuskim w ostatniej chwili, bo prezes uznał, że bez mocnych nazwisk PiS może przegrać ze zjednoczoną opozycją eurowybory. A porażka w maju może oznaczać przegraną w jesiennych wyborach parlamentarnych i od­sunięcie PiS od władzy. Dlatego na listy wpi­sano tak wiele znanych postaci, co wcale nie oznacza, że jeśli zdobędą mandaty, to wyjadą do Brukseli. Mogą - wzorem Roberta Biedro­nia - zostać w kraju, bo partia będzie potrze­bować znanych twarzy także na listy do Sejmu.
   Ale może być też inny powód startu Bru­dzińskiego. Kaczyński tłumaczył w partii, że szef MSWiA sam chciał kandydować, a jako powód podał „względy osobiste”. Odczytano to jako chęć zabezpieczenia przyszłości swojej i rodziny, bo pensja w Brukseli jest dużo wyż­sza niż posła z ulicy Wiejskiej. Bliski współpra­cownik Brudzińskiego przekonuje jednak, że minister wcale nie wycofał się z walki o przy­wództwo w PiS. Nadal będzie kontrolował par­tyjne struktury, a w Brukseli będzie miał na to więcej czasu, niż będąc w rządzie.
   Brudziński kalkuluje, że skoro prezes po­stawił na Morawieckiego, to były prezes banku ponownie sta­nie na czele rządu, jeśli PiS wygra wybory. Dlatego postanowił usunąć się w cień, zdobyć europejskie doświadczenie i kontak­ty, które mu się przydadzą, jeśli myśli o najwyższych funkcjach w państwie.
   Co innego, gdyby w następnej kadencji Kaczyński musiał ro­bić koalicję np. z Kukizem i potrzebował silnego premiera. Wtedy Brudziński z pewnością nie odmówi. Pytany, czy będzie europosłem pełną kadencję, odpowiedział wymijająco. „Zamierzam ciężko i odpowiedzialnie pracować dla Polski i Unii Europejskiej” - napisał na Twitterze. Właśnie w takiej kolejności, bo dla niego i jego partii „zawsze w pierwszej kolejności jest Polska”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz