niedziela, 10 lutego 2019

Pogniewane pokolenie



W roku trzydziestolecia nowej Polski coraz częściej słychać głosy, że generacji, która kładła jej fundamenty, nie wyszło. Że trzeba zacząć od początku, najlepiej już bez dawnych „budowniczych”.

Te pokoleniowe różnice wy­stępują - jak można usły­szeć i prze­czytać - w kilku płasz­czyznach, ale wszystkie w sumie dadzą się sprowadzić do odmien­nych ocen III RP i często - w tle - PRL. „Rozu­miem - mówi w wywia­dzie Szczepan Twardoch (ur. 1978 r.) - że wielu ludzi urodzonych zaraz po woj­nie i w latach 50., jak rów­nież ci trochę młodsi, którzy w 1989 r. byli już mniej lub bardziej dorosłymi ludźmi, dla których czas transforma­cji był łaskawy - czują, że reto­ryka rządów PiS unieważnia ich biografie, odbiera im godność, zaprzecza słuszności ich mo­ralnych i politycznych wyborów z przeszłości”.
   I dokłada: „Dlatego coś fałszy­wie mi brzmi w tych wszystkich demonstracjach w obronie demokra­cji, konstytucji i tak dalej. Nie neguję szlachetnych pobudek uczestników tych protestów ani ich cywilnej odwagi, ale jednak dopuszczam taką możliwość, że demonstrują bardziej w obronie Swo­ich biografii, swojego pokolenia, swoich politycznych i moralnych wyborów z przeszłości, do czego mają oczywiście prawo, lecz kiedy z tej partykularnej obrony swojej godności czynią obronę uniwersalnych wartości wyższego rzę­du, to uważam to jednak za nadużycie”.

ODEBRANE szanse
Pisarz podkreśla przy tym, że demon­strowanie to nie jego „forma ekspresji”, a tak w ogóle nigdy nie miał powodów, by kochać III RP gdyż nie była ona krajem szans i możliwości dla jego pokolenia. Takim była dla roczników o 10 czy 15 lat starszych, które nie tylko weszły na otwie­rające się rynki, ale też je całkowicie prze­jęły i zablokowały. Towarzyszy temu prze­konanie, że w wielu kwestiach i praktykach władzy PO zachowywała się identycznie jak PiS, choćby w sprawie samoidentyfikacji etnicznej Ślązaków (Twardoch jest Ślązakiem) czy w stosowaniu „aresz­tów wydobywczych”.
   Z opinią Szczepana Twardocha współ­brzmi wypowiedź Pawła Sołtysa (Pablopavo), także urodzonego w 1978 r., muzyka i pisarza: „Polska jest demokratyczna i dla wielu ludzi - szczególnie starszych od nas, którzy dorastali w niedemokratycznym państwie - to była wartość. I fajnie, ale za­raz przyszła reforma Balcerowicza i oka­zało się, że ludzi, dla których wolność jest ważna, jest coraz mniej. Bo ciężko jest ma­rzyć o wolności, kiedy nie masz roboty”.
   Jeśli Twardoch i Sołtys, wedle ich opi­nii, nie mieli szans, by skorzystać z moż­liwości, jakie się otworzyły w 1989 r., byli po prostu za młodzi, to dzisiaj oni sami, mężczyźni po czterdziestce, z sukcesami zawodowymi, powinni już czuć na plecach od dech tych, którzy młodsi o 10 czy 15 lat za chwilę będą wystawiać także im swoje rachunki i pretensje.
   Polakom urodzonym po 1989 r. swoją książkę poświęcił Jarosław Kuisz, a zaty­tułował ją wymownie „Koniec pokoleń podległości”. Wśród wielu tez tej książki przebija się opinia o szczególnej osob­ności generacji, która wreszcie będzie w stanie oderwać się od kategorii walki z okupantem i niepodległościowych zrywów, będzie mogła myśleć o przyszłości kraju w długofalowym programie. W tym wymiarze dzisiejsze konflikty polityczne, także wybory parlamentarne, mają zna­czenie chwilowe, nie decydują o historii Polaków, jak by tam wydawały się dzisiaj dla nas ważne. Nowi młodzi mają inną wrażliwość, inne charaktery i inne perspektywy. Muszą tylko przeczekać starych i ich przebrzmiałe problemy.

BABILON Warszawa
Charakterystyczne, że do pretensji zgłaszanych do III RP dołączana jest też uraza do Warszawy jako symbolu niespeł­nionych nadziei. „Sama Warszawa - mówi Paweł Sołtys - jest bańką. Jeśli nie jeździsz po Polsce i uważasz, że Polska jest odbi­ciem Warszawy, to bardzo się zdziwisz”. Dodaje: „Łatwo jest powiedzieć, że ludzie urodzeni w latach 70. mają wspólny los, ale ten »los« zupełnie inaczej wyglądał w Warszawie, a inaczej w Żaganiu, Nakle czy innych małych ośrodkach. Transfor­macja miała w tych miejscach zupełnie inne skutki”.
   W konsekwencji, mówi, w Polsce, gdzieś tam daleko od Warszawy, ludzie w ogóle nie wiedzą, o co toczą się spory - „które nam się wydają ważne”. Dotyczy to kwe­stii światopoglądowych, które „w War­szawie się tkają”. „Spory o to, czy coś jest prawdziwą, czy nieprawdziwą lewicą. Dla wielu ludzi tego typu rozważania w ogó­le nie istnieją, a jeśli już, to jako powód do żartów. Bardzo ważne sprawy - rów­nouprawnienie kobiet, mniejszości sek­sualnych - nawet dla ludzi o lewicowych poglądach często są na dalekim planie. Bo na pierwszym zostają sprawy bytowe - to, że nie ma pracy, albo praca jest uwła­czająca i nisko płatna”.
   Takie spojrzenie i tego rodzaju emocje nie są przełamywane przez jakąkolwiek wspólnotowość (kiedyś ludzie byli „zanu­rzeni w opowieści o tym, że nie pieniądze są najważniejsze, tylko jakaś wspólnota, że warto pomagać słabszym”), po 1989 r. próbowała tę lukę wypełnić narracją katolicko-narodowa, ale akurat wymiar wspólnotowy jest w niej bardzo słaby - mówi Pablopavo. :
Raper Adam „Łona” Zieliliski (ur. 1982 r.) upomina się o swój Szczecin i z tej per­spektywy oraz oczywiście pokoleniowej patrzy na politykę centralną: „Jesteśmy raczej obojętni wobec polityki rozumia­nej jako, walka dwóch postsolidarnościo­wych obozów PO vs. PiS - oni nie mówią naszym językiem i zrobili wszystko, byśmy im nie ufali”. Jest przekonany, że urodzeni już w III RP czują to jeszcze mocniej.

ŚWIĘTE 500 plus
Także Twardoch chętnie zamyka się w swoim świecie, unika przynależności - jak mówi - do Polski. „Jeśli do czegoś przynależę, to do mojej okolicy, do Pil­chowic, Knurowa, Gliwic, Przyszowic, Gierałtowic, Bujakowa, Pawłowa i Koń­czyc, miejscowości w promieniu może 20 kilometrów, z których fizycznie się wywodzę, a których nie łączy żadna idea ani żaden sens, tylko przypadek i chaos. Do niczego więcej, do żadnej ze stron”.
   Podkreślanie dystansu do zmitologizowanej Warszawy staje się swoistym programem pokoleniowym, na który składa się niechęć do wielkiej, centralnej polityki i do jej uczestników, także nieuf­ność wobec starszych pokoleń, które an­gażują się w tę politykę. A „słoiki”, które nawiedzają stolicę czy inne wielkie mia­sta, znają przecież prowincję, stamtąd są i dobrze wiedzą, jak inne życie się tam toczy, jak innym regułom podlega.
Twardoch zarzuca obozowi liberal­nemu, że traktuje 500 plus jako wielkie oszustwo polityczne PiS, że nie do­strzega wymiaru godnościowego tego manewru. „Jeśli ktoś tego nie rozumie, to nie rozumie niczego z polskiej rzeczy­wistości społecznej. Dla bardzo wielu ludzi margines wolności ogromnie się pod rządami PiS powiększył, bo pierwsza wolność to wolność ekonomiczna. Poli­tyczna jest potem”. Podkreśla, że należy rozumieć ludzi, którym „godność ode­brało traumatyczne i nieopowiedziane doświadczenie transformacji, a potem samozadowolenie liberalnych elit po fał­szywym końcu historii”.

STARE kino
Trzeba przyznać, że to właśnie przedstawiciele pokoleń młodszych (od tych starszych) dają najmocniejsze świadec­two niezgody na panującą rzeczywistość. Deklaracje dzisiejszych 30-, 40-latków mogą niepokoić, a opowieści młodszych jeszcze bardziej, zwłaszcza jeśli uważa się, że w 2019 r. i później Polska stanie przed historyczną próbą, która może zadecy­dować o jej losie na wiele lat. Co zatem przede wszystkim budzi obawy?
   Po pierwsze, przyjęcie optyki, że wszyst­ko jest jak stare kino, że najważniejsza jest przyszłość, którą trzeba widzieć w szero­kim i długim planie, że nie ma co się an­gażować w bieżącą harataninę, która jest jałowa. Tyle tylko, że w okamgnieniu się okaże, że przyszłość zostaje przegrana na progu i trzeba będzie się tłumaczyć na­stępnym młodym, dlaczego się to wszyst­ko tak widowiskowo zepsuło.
   Po drugie, niejakie lekceważenie mani­festacji w obronie praworządności często w parze z symetryzmem (notabene popu­larność tego wprowadzonego przez nas w maju 2016 r, pojęcia przerosła wszel­kie oczekiwania), czyli zrównywaniem ze sobą wszystkich przewin i odstępstw politycznych, wszystkich partii, jak rów­nież z zestawianiem na równi żądań libe­ralno-demokratycznych i bytowo-socjal­nych, obrony konstytucji i zmian w prawie pracy, de facto łamania praworządności i jej niełamania.
   To się trochę zmienia, co było widać podczas ostatnich wyborów samorzą­dowych, ale nadal występuje zasadnicza niechęć do polityki takiej, jak się ona dzi­siaj w Polsce jawi, do dominujących partii i ich liderów. I to tak dalece, że programem politycznym staje się często świadome od­rzucenie tej polityki, absencja wyborcza czy głosowanie egzotyczne w tym sensie, że niedające żadnego liczącego się skutku wyborczego. A właściwie dające, bo zwięk­szające szanse na zwycięstwo obozu rzą­dzącego dzisiaj.
   Dzisiejsi 30- i 40-latkowie, wyrażający cytowane wyżej opinie, mają swoje racje. Każdy ich postulat z osobna można życzliwie zanalizować i rozważyć.
A jednak w całości te pro­pozycje nie przekonują. Za­rzuca się tzw. starym, że ce­nią wolność przede wszystkim w wymiarze ustrojowym, pro­ceduralnym, jako gwarancję indywidualnej ochrony przed państwem - mając w pamięci PRL.
Mają oni przy tym nie doceniać kwestii so­cjalnych, równościowych i godnościowych, bo już na początku III RP zajęli miejsca da­jące im ekonomiczne bezpieczeństwo.
   Ale krytycy zapominają, że te posady w latach 90. nie były przydzielane z roz­dzielnika, jak dzisiaj posady w spółkach Skarbu Państwa. To prawda, ten wiel­ki nabór po 1989 r. był na swój sposób wyjątkowy, było „ssanie”. Młodzi ludzie szli do mediów, reklamy, korporacji, no­wego przemysłu, do urzędów i polityki. Tworzyły się nowe firmy, stare też po­trzebowały nowych pracowników, gdyż umocowana w PRL formacja powoli od­chodziła, politycznie i biologicznie. Ale każde czasy mają swoją specyfikę, obec­ne również tworzą możliwości, branże, zawody, zwłaszcza związane z siecią, nieznane z kolei 30 lat temu. Dlatego czy­nienie teraz zarzutu, że pokolenie ’89 pozajmowało miejsca, niedostępne później dla np. Szczepana Twardocha, wygląda trochę niepoważnie.

WYMIENNE wartości
Można za to zapytać: czy naprawi kwestie jakości demokracji, niezależności władz, w tym sądownictwa, indywidualne wolności, poszanowanie procedur i kon­stytucji, trzymanie racjonalnych pozycji w UE - to mają być sprawy pokoleniowe generacji, która zahaczyła o PRL i ma swo­je traumy? Czy dla „niepodległego poko­lenia”, o którym peroruje Kuisz, te warto­ści nie mają już samoistnego znaczenia, już w oderwaniu od „starych”? Polska z 500 plus, ale z ustrojowymi luzami w są­downictwie, kraj z antyelitarną, równościo­wą retoryką, nawet jeśli z telewizją Jacka Kurskiego, „obniżanie temperatury spo­ru”, kiedy chodzi o podstawowy konflikt o prawa obywatelskie - odpowiedź „star­szego” pokolenia na takie sugestie brzmi: stanowcze nie. Trzeba pilnować wolności nawet wtedy, kiedy nie wszyscy tę potrzebę w danym momencie rozumieją. To nie jest kwestia wieku, ale rozsądku.
   Nie twierdzimy, że pokolenie 30-, 40-letnie, a przynajmniej jego część, wprost o ulega twierdzeniom populistów o końcu liberalnej demokracji. Ale widać, że nastę­puje specyficzne zrównanie pod względem ważności wielu wątków - ekonomicznych, ustrojowych, obyczajowych, kulturowych. Rama demokratyczna, konstytucyjna, nie wydaje się w tych rozważaniach kwestią specjalnie wyróżnioną. Wartości stają się niepokojąco wymienne. Kolejne pokolenia mogą mieć oczywiście własne wyobrażenia o demokracji, każda generacja je miała. Ale jeśli tak, to niech przedstawią nowe pomysły na trójpodział władz, rolę konstytucję niezależność instytucji kontrolnych, gwa­rancję swobód obywatelskich. Ale takie, które będą wyraźnie odmienne od tych, które pojawiły się po 1989 r. Bo jeśli w tej sferze ma pozostać mniej więcej tak, jak jest, nie pojawiają się zasadniczo nowe koncepcje, to na czym ma w tej mierze polegać pokoleniowy konflikt?
   W tezach Twardocha, Pablopavo, Kuisz,. rapera Łony i innych widać myślową metodę polegającą na tym, że szczegóły decydują o sprawach ogólnych. W takim postrzeganiu to nie system ma wady, które trzeba naprawiać, ale wady te każą odrzu­cić cały system. Nie ma tu piramidy waż­ności, kiedym zaczyna się od uzgodnionych pryncypiów i schodzi niżej, np. w sprawach społecznych, które są zgodne z tymi pod­stawowymi zasadami, ale odwrotnie: za­czyna się od urazów, historycznych zadr, poczucia jednostkowych krzywd. To ma tłumaczyć zanegowanie demokratycznych zasad, które się rzekomo nie sprawdziły, bo nasze biografie o tym świadczą.
   Krzywdy za czasów PRL były jednak większe. Marne płace, awanse z klucza partyjnego (znajome?), polityczne blo­kowanie karier, odseparowanie od świa­ta, poziom życia niski, bez perspektyw poprawy. A jednak odzyskanie wolności indywidualnej, politycznej, społecznej pozostaje wspomnieniem nieporówny­walnym z niczym innym, mimo wszystko kwestie bytowe były wówczas na drugim planie. Upadek PRL był nie tylko po­zbyciem się komunistów, ale akcesem do nowego jakościowo i wartościowo świata. I choć 1989 r. wyglądał na ewolu­cję, była to w istocie gwałtowna rewolucja.
Być może błędem pokolenia ’89 było to, że tej euforii nie było w stanie przekazać dalej na tyle mocno, aby dzisiaj nie było to relatywizowane.

PODSTAWOWE porozumienie
Wydawało się, że odzyskana wolność jest na tyle cenną zdobyczą, że będzie promieniować na dekady. I długo pro­mieniowała, ale ten wpływ w ostatnich latach osłabł. Walor indywidualnych swo­bód i ich prawnych gwarancji nie jest już tak silny jak wcześniej, a przynajmniej nie jest utożsamiany z liberalnym systemem państwa stworzonym po 1989 r. Krytyka szczegółowych rozwiązań zastosowanych w minionym 30-leciu jest coraz wyraźniej rozciągana także na podstawy ustrojowe i procedury. Widać tu wpływ światowej tendencji do populizmu i jego miejsco­wej odmiany, czyli państwowego pater­nalizmu PiS.
   W stwierdzeniach, że liberalna demo­kracja się kończy, i nie wiadomo, co bę­dzie po niej, często można wyczuć nutę zadowolenia i akceptacji dla takiego sta­nu rzeczy. Na zasadzie: niech już będzie inaczej, a my się temu z zainteresowa­niem przyjrzymy. Zawsze będzie można skorygować nową władzę z jej zapędami, wystarczy skrzyknąć się na Facebooku, wyjść na ulicę, a rządzący podkulą ogon. Otóż, raz podkulą, a innym razem nie. Jeśli nie ma systemu gwarancji obywa­telskich swobód, jeżeli się o to nie dba, akcja bezpośrednia w końcu może natra­fić na ścianę umocnionego już i pewnego siebie populistycznego rządu, a demo­kracja uliczna zostanie rozgoniona. In­stancji odwoławczych już nie będzie.
   Widać też rosnący prymat ekonomii i kwestii socjalnych jako - w oczach młodszych pokoleń - bardziej konkret­nych, związanych z codziennym życiem, w przeciwieństwie np. do pozornie dość abstrakcyjnego trójpodziału władz. Ale liberalna, czyli wolnościowa, demokra­cja to wciąż coś więcej niż przeżycie pokoleniowe kilku roczników. To rama, która daje pole do cywilizowanej deba­ty. A także chroni przed woluntaryzmem władzy, która raz może być dobra i da­wać, ale też może stracić humor i nie dawać, a bić. Żeby to zrozumieć, wcale nie trzeba bronić III RP. Bo nie sama III RP jest tu ważna - można ją krytykować do woli - lecz zasady państwa prawa.
   Byłoby zatem dobrze, aby to podstawo­we porozumienie co do bezwzględnej ko­nieczności zachowania demokratycznego charakteru państwa nie zostało zerwane. Reszta jest do uzgodnienia.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz