czwartek, 7 lutego 2019

Kulejące prawo i sprawiedliwość



Po taśmach Kaczyńskiego PiS znów musi się tłumaczyć. To już ponad rok, jak partia rządząca pozostaje w defensywie. Jaka jest wytrzymałość pancerza „dobrej zmiany"?

W ubiegły poniedziałek CBA zatrzy­mało dwóch do niedawna promi­nentnych polityków PiS związa­nych z obronnością i przemysłem zbrojeniowym. Mniej znany Ma­riusz Antoni K. był w poprzednich dwóch kadencjach posłem. Kariera partyjna roztrzaskała mu się na tzw. aferze madryckiej (kombinacje przy rozliczaniu podróży służbowej). Założył własną firmę doradczą, kontakty polityczne stały się teraz źródłem dochodu. Usłyszał zarzuty powoływania się na wpływy oraz fałszowania dokumentów w kontraktach z Polską Grupą Zbrojeniową. Po złożeniu ze­znań wyszedł na wolność.
   Ale uwaga opinii publicznej skupiła się na drugim zatrzyma­nym - Bartłomieju M. Niespełna 30-letni polityk był żywym  symbolem polityki kadrowej rządu PiS. Jego spektaku­larna kariera załamała się mimo poparcia ze strony jego osobistego promotora i patrona Antoniego Macierewicza. Bartłomiej M. również założył firmę świadczącą usługi do­radcze. Tak samo postawiono mu zarzuty „powoływania się na wpływy w instytucji państwowej i podjęcia się pośrednic­twa w załatwianiu spraw dla uzyskania korzyści majątkowej”. Dowody przeciwko M. musiały być jednak mocniejsze, gdyż sąd zdecydował o trzymiesięcznym aresztowaniu polityka. Nie pomogło nawet poręczenie złożone przez o. Tadeusza Rydzyka.

Antoni, stop!
Nazwisko słynnego pupila Macierewicza w kontekście afe­ry w PGZ po raz pierwszy pojawiło się publicznie w maju ubiegłego roku. Tygodnik „Sieci” opublikował wtedy mate­riał zatytułowany „Tak CBA łapie »swoich«”, oparty na ma­teriałach z kontroli Biura w PGZ. Taki przeciek na łamach prorządowego pisma został zinterpretowany jako ostrzeże­nie pod adresem dopiero co wyrzuconego z resortu obrony Macierewicza, aby nie próbował prowadzić samodzielnej polityki. Był to już czas wygaszenia miesięcznic smoleń­skich, premier Morawiecki miał symbolizować nadejście epoki technokratycznej stabilizacji. Tymczasem Maciere­wicz nadal robił swoje, jeździł po Polsce z patriotycznymi wystąpieniami, mobilizował Polonię. Elita PiS widziała, że nadal ponosi go ambicja.
   Jak słyszymy za kulisami PiS, moment zatrzymania M. nie był przypadkowy.
Bo nazajutrz miała zostać ogłoszona współpraca polskiej alt-prawicy na wy­bory europejskie. W głównych rolach z Kają Godek, Januszem Korwin-Mikkem, Robertem Winnickim, Liroyem i Grzegorzem Braunem. Do tej pory źró­dłem największego utrapienia dla PiS była w tym gronie Godek. Firmowane przez nią kolejne projekty całkowite­go zakazu aborcji nieustannie zmu­szają partię rządzącą do tłumaczenia, że choć całym sercem pragnie chronić życie nienarodzonych, to okoliczności stają okoniem i zawsze jest zły moment na uchwalenie restrykcyjnego prawa.
Próbowano nawet usidlić ją miejscem w radzie nadzorczej jednej ze spółek Skarbu Państwa (-Na razie nie będziemy jej zabierać pensji - słyszymy teraz od ważnego polityka PiS), ale bez skutku. Do sojuszu prawicowych radykałów mają jeszcze dołączyć Marek Jurek oraz Marek Jakubiak. Ale największą sensacją byłoby przejście Macierewicza, nominalnie ciągle jeszcze wiceprezesa PiS.
   - I to z błogosławieństwem o. Rydzyka. Antoni chodzi swo­imi drogami i trudno do końca przewidzieć, co planuje. Areszt Bartka ma skutecznie pohamować jego plany. Nasz żelazny elektorat stoi za Macierewiczem murem, więc wciąż go po­trzebujemy - tak nasz rozmówca z PiS tłumaczy kontekst poniedziałkowej akcji CBA. Jego zdaniem również porę­czenie Rydzyka dla pupila Macierewicza było elementem szerszej rozgrywki. Redemptoryście zależy, aby Kaczyński upchnął na listy PiS dwóch radiomaryjnych faworytów Ur­szulę Krupę i Mirosława Piotrowskiego. Czemu Kaczyński jest niechętny, gdyż już raz wprowadził oboje polityków do PE, a oni następnie odmówili wejścia do eurodelegacji PiS. Prezes zamierza więc udobruchać Rydzyka jedynką na lubelskiej liście dla Elżbiety Kruk, lojalnej wobec PiS i zarazem cenionej w Toruniu.
   Ostrzeżenie odniosło skutek, Macierewicz na razie nie zasilił prawicowej konkurencji. Przy okazji tak ustawiono przekazy dnia o walce ze „świętymi krowami”, aby nieco zdyscyplinować całą partię. - Ludzie głupieją przy większych pieniądzach, a my mamy przed sobą najważniejsze wybory o reelekcję. Dlatego pokazujemy, że patrzymy naszym na ręce i mają mieć je czyste. Pełna mobilizacja - słyszymy w PiS.
   Tę pedagogikę natychmiast jednak zmąciły enigmatyczne tweety Tomasza Lisa. Sugerowały, iż akcja CBA jest próbą odwrócenia uwagi od wielkiej bomby politycznej, która być może utopi rządy PiS. Sugestie i domysły narastały przez cały poniedziałek, podsycane w mediach społecznościowych przez dziennikarzy „Gazety Wyborczej”. Nazajutrz, gdy ukazały się rewelacje o biznesowych negocjacjach pro­wadzonych przez Jarosława Kaczyńskiego, wszystko już było jasne.
   Nasz rozmówca z Nowogrodzkiej: - Ale my o tych taśmach dowiedzieliśmy się dopiero w poniedziałek. Obie sprawy nie mają nic wspólnego, zatrzymanie Bartka było planowane znacznie wcześniej. TVP zostało zamówione, aby grzać temat. Prędzej już taśmy prezesa przykryły naszą akcję.

Strategia kapiszona
Faktycznie gdy wieść o sensacyjnym materiale „Wybor­czej” zdobyła już status wirala, prezes zwołał na Nowo­grodzkiej naradę. Z pisowskich świętych zabrakło tylko Mariusza Błaszczaka, który przebywał z rodziną na urlopie. Już domyślano się, że chodzi o Srebrną. Pyta­no więc prezesa, co się może znajdować na taśmach. Niemal dosłownie cytował samego siebie z nagrań: że działa zgodnie z prawem, nie ma jak Austriakowi zapła­cić, proponuje ugodę w sądzie.
   Gdy stenogram ujrzał światło dzienne, elita PiS odetchnęła z ulgą. Spodziewano się większych kłopotów. Na wszelki wy­padek wycofano nawet reprezentantów partii z porannych programów, aby ktoś nie chlapnął czegoś nieuzgodnionego. Powrócili, gdy narracja była już gotowa. Jej symbolem stało się „ja cię nie mogę”, czyli komentarz prezesa do spodni tłu­maczki Geralda Birgfellnera, z którym Kaczyński prowadził negocjacje. W formie internetowego hasztagu zaczął robić szybką sieciową karierę, podkreślając rzekomą banalność ujawnionej afery. Wkrótce mają się pojawić nawet koszulki z cytatem. - Niech staną się symbolem tej rozmowy. „Ja cię nie mogę”, czyli, ja, prezes, nie mogę zapłacić tych pieniędzy bez umowy, a więc niezgodnie z prawem - mówi poseł PiS.
   Nowogrodzka potraktowała nagranie rutynowo, porów­nując je z poprzednimi skandalami taśmowymi. W pod­słuchach u Sowy mniej istotne było, o czym rozmawiali politycy PO. Żadnej wielkiej afery na tej podstawie nie wykryto. Istotniejsze okazały się plotki, pieprzne komen­tarze, niezrównane nieraz bon moty, przekleństwa. Także to, gdzie rozmawiano, co podawano na stół, czym płacono. Tymczasem w Stenogramie prezesa nie o formę chodziło, lecz o przedmiot samej rozmowy. Co ludzie odpowiedzial­ni w PiS za propagandę, świetnie znający mechanizmy sieciowej komunikacji, natychmiast zdiagnozowali jako swój główny atut. Mało komu chce się bowiem wgryzać w skomplikowane historie, ludzie przeważnie czytają tyl­ko nagłówki. Prostym chwytem retorycznym można więc odwrócić uwagę od poważnej sprawy. Czyli pytań o granice biznesowego zaangażowania w polityce, wykorzystanie pu­blicznych zasobów, brak spójności z uprawianą przez władzę natrętną moralistyką.

Kryzys permanentny
Na sondażowe efekty zawirowania trzeba poczekać. Być może nawet kilka miesięcy, jak zwykle w przypadku afer niejednoznacznych. Musi minąć dość czasu, aby opinia pu­bliczna ociosała historię ze zbędnych wątków i odsłonił się jej rdzeń.
   Ale jedno pozostaje niezmienne. Zaczął się kolejny mie­siąc, a partia rządząca nadal pozostaje w defensywie, wciąż się z czegoś tłumaczy. Pełzający kryzys trwa już ponad rok, zaczął się wraz z premierostwem Morawieckiego. Polska żyła w tym czasie katastrofą dyplomatyczną wywołaną przyję­ciem ustawy o IPN oraz przegranym sporem PiS z Unią Europejską o „reformę” Sądu Najwyższego. Po jesiennych wyborach samorządowych niekwestionowany dotąd hege­mon był już zmuszony uzasadniać swoją rozpaczliwą klę­skę w miastach. Następnie spadła na pisowskie głowy afera w KNF, której szef Marek Ch. próbował wymusić na bankierze Leszku Czarneckim zatrudnienie swojego człowieka za gru­be miliony. Sprawa zataczała coraz szersze kręgi, prowadząc wprost do NBP. Tam też wkrótce wybuchł kolejny skandal z „aniołkami Glapińskiego” na lukratywnych etatach. In­stytucja niby jest od PiS niezależna, ale personalnie - jak niemal wszystkie „nie­zależne instytucje” - to część imperium władzy. Koszty kolejnej afery raz jeszcze obciążyły więc PiS.
   A po drodze było zamieszanie z pod­wyżkami cen prądu (chwilowo opanowa­ne za pomocą improwizowanej specustawy, z trudnych do objaśnienia przyczyn nieobejmujących zresztą Warszawy) protesty przeciwko odstrzałowi dzików.
W połowie stycznia zamordowano prezy­denta Gdańska Pawła Adamowicza. Par­tia i jej media, choć nie obciążane winą za zbrodniczy atak, znalazły się w trudnej sytuacji, zmuszone odpierać zarzuty o instytucjonalizację mowy nienawiści.
   A dorzućmy jeszcze niedawne doniesienia o chrześniaku wiceprezesa PiS Adama Lipińskiego, który dostał dyrektorski stołek w KGHM, skąd miał ustawiać mie­dziowe przetargi. Cały czas wlecze się również afera lekowa, w ostatnich dniach premier odwołał kojarzonego z nią wice­ministra zdrowia. Dominację PiS w ostatnich latach przeważ­nie uzasadniano zdolnością tej partii do narzucania własnych tematów. Tymczasem rządzący od roku niczego już nie narzu­cają. Taśmy prezesa utrwalają ten fatalny dla PiS trend.
   Zwłaszcza że większość trudnych spraw do tej pory je­dynie przypudrowano. Niektóre wciąż stanowią tykającą bombę. Z perspektywy Nowogrodzkiej najwięcej poten­cjalnych zagrożeń czai się w KNF i NBP. Być może dlate­go, że to obszar niepodlegający bezpośredniej politycznej kontroli. Według naszych rozmówców Kaczyńskiego bar­dzo zirytowała decyzja sądu o wypuszczeniu na wolność Marka Ch. - Premierowi udało się tę sprawę zneutralizować poprzez powołanie na stanowiska wiceprzewodniczących KNF dwóch apolitycznych fachowców - pociesza się polityk PiS. Z drugiej strony, dodaje, optymalnym rozwiązaniem byłaby dymisja Adama Glapińskiego (a przy okazji całego jego dworu w NBP). Na co nie ma większych szans, gdyż prezes banku jest głuchy na sugestie prezesa partii. Pomimo ich wieloletniej zażyłości. A może dzięki niej, bo od dawna krążą też plotki o bogatej wiedzy Glapińskiego na temat roz­maitych przedsięwzięć jeszcze z czasów PC, której Kaczyński z pewnością nie chciałby upubliczniać.
   Tymczasem zdecydowano raz jeszcze użyć CBA, aby odre­agować ostatnie trudne momenty. Agenci zatrzymali trzech łódzkich biznesmenów, których oskarżono m.in. o skorumpo­wanie Stefana Niesiołowskiego. Po zdjęciu immunitetu zarzu­ty usłyszeć ma również sam poseł, według CBA korzystający z usług przysyłanych mu w ramach wdzięczności prostytutek. Tyle że ustalenia Biura pochodzą z 2015 r. i są efektem śledztwa prowadzonego jeszcze przez poprzednie kierownictwo. A za­tem wychodzi na to, że PiS całe trzy lata czekało z zarzutami na odpowiedni moment. - Teraz moment jest zrozumiały. Pro­stytutki i korupcja... Nie ma nic gorszego dla opozycyjnego poli­tyka i nic lepszego dla PiS, co mogłoby odwrócić uwagę od taśm prezesa - mówi osoba kiedyś bliska Nowogrodzkiej i wciąż dobrze zorientowana w sposobie myślenia kierownictwa partii.

Kolano za rok?
Poseł PiS pociesza: Teraz jest gorąco, ale czyścimy pole. Do końca ferii wszystko się wytłucze i przechodzimy do prezen­towania naszej oferty. Chodzi bowiem o to, aby przestać się tłu­maczyć. Wygasić wątki aferalne oraz odświeżyć wizerunek par­tii prospołecznej, „bliskiej ludziom”. Na dniach rząd ma więc ogłosić projekt inwestycji przywracającej autobusowe połączenia na wykluczonej komunikacyjnie prowincji. A za dwa, najpóźniej trzy tygodnie PiS zorganizuje pierwszą ze spektakularnych konwencji, będących już elementem kampanii wy­borczej. - To jeszcze nie będzie program wyborczy, ale premier zaprezentuje ważne społecznie i gospodarczo propozycje. Nie będziemy już dawać ludziom pieniędzy do ręki, ale obniżymy np. kwotę wolną od podatku. Wyjmiemy kilka asów z ręka­wa - zapowiada polityk PiS.
   O wielkim programie na miarę 500 plus nie ma jednak mowy. Gospodarka zaczy­na zwalniać, koniunktura się kończy. Li­derzy PiS są oczywiście tego świadomi. Pocieszają się, że pomoże im opozycja kłócąca się o kształt list do PE. - Oni będą się żreć, a my dla kontrastu zajmiemy Polaków naszą ofertą poprawy jakości życia - słyszymy w PiS. I nie jest to kalkulacja pozbawiona podstaw. Bo choć ogłoszona w piątek Koalicja Europejska - czyli wyborcza mutacja Platformy poszerzonej o byłych premierów SLD oraz ministrów spraw zagranicznych - w du­żej mierze określa główny potencjał opozycji, to konfliktów po tej stronie nie zażegnuje. Wszystko wskazuje, że KE bę­dzie rywalizować z konkurencyjnymi listami Roberta Bie­dronia oraz kolejnej koalicji wyborczej skupionej wokół PSL.
Dla PiS to szansa na wyjście obronną ręką z trudnej elekcji. Choć i rządzącym też przyjdzie walczyć o prawicowy elek­torat z sojuszem narodowców, korwinowców i prolajferów. Niezależnie od tego, po której stronie znajdzie się ostatecz­nie Macierewicz.
   Tymczasem prezes Kaczyński zdecydował się odłożyć dawno planowaną na początek roku operację wszczepienia endoprotezy kolana. Polityk z kierownictwa PiS: - Różne nasze frakcje i koterie teraz się uspokoiły, ale prawda jest taka, że par­tia nie może funkcjonować bez prezesa. Mamy nadzieję, że ko­lano wytrzyma jeszcze rok, do wygranych kolejnych, wyborów.
Anna Dąbrowska, Rafał Kalukin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz