czwartek, 14 lutego 2019

Co cię nie zabije, to cię wzmocni



Status samca alfa polskiej polityki zapewniły Tuskowi nie tyle sukcesy, ile sposób, w jaki podnosił się z kolejnych porażek projektów, którym dawał twarz.

4 czerwca 1992 r.: o godzinie 22 rozpoczyna się niejawne spotkanie u pre­zydenta Lecha Wałęsy. Przywódca libera­łów Donald Tusk wyróżnia się na tle star­szych od niego politycznych wyjadaczy - gęsta, jasna czupryna, smukła sylwetka, chłopięcy wdzięk, zatroskana mina nie pa­sują do niego. Siadają przy owalnym stole, Tusk między Wałęsą a liderem Unii De­mokratycznej Tadeuszem Mazowieckim.
   Odwołanie rządu Jana Olszewskiego jeszcze tej nocy jest przesądzone. Politycy ustalają skład przyszłego rządu.
    „Panowie, na kogo moja nominacja ma być? - denerwuje się Wałęsa. - Czy przej­dzie Pawlak?”.
   Mazowiecki odmawia teki wicepre­miera. Spierają się dłuższą chwilę, wresz­cie dyskusję przecina Tusk: „Panowie, policzmy głosy; KPN, PSL, SLD, mała ko­alicja. Według mojej wiedzy SLD nie wstrzyma się i będzie za odwołaniem.
   - Za odwołaniem tak, ale czy będzie gło­sowała za Pawlakiem - dopytuje szef KPN Leszek Moczulski”.
   Tusk do lidera PSL: „Waldek, ty twier­dziłeś, że tak”.

Zdrajca po raz pierwszy
Narada u Wałęsy wyznaczyła granicę po­litycznego sporu w obozie postsolidarno­ściowym, który trwa do dzisiaj, bo szefem Porozumienia Centrum, z którego wywo­dził się odwołany nocą z 4 na 5 czerwca premier Olszewski, był Jarosław Kaczyński. Jedna noc zdeterminowała kariery uczestników narady.
   - Dobrze się stało, że w 1992 r. Tusk po­stawił na mnie, a ja na niego - ocenia dziś Lech Wałęsa.
   Wówczas spór dotyczył lustracji. Mini­ster spraw wewnętrznych w rządzie Ol­szewskiego, Antoni Macierewicz, wykonu­jąc uchwałę Sejmu przygotował listę na­zwisk czołowych polityków figurujących w archiwach UB i SB jako tajni współpracownicy. 4 czerwca rano przewodniczący sejmowych klubów i marszałkowie otrzy­mali szare koperty z listą nazwisk 66 poli­tyków, posłów i senatorów. Kryzys wokół lustracji trwał już od kilku dni.
    „Rozpoczynamy grę, ona się skończy źle dla wszystkich uczestników tej zabawy” - ostrzegał Jacek Kuroń.
    „To będzie bezprawnie skazanie na infa­mię” - uważał Jan Rokita, wówczas poseł Unii Demokratycznej.
   Skrajnie odmienna była opinia Stefana Niesiołowskiego, w 1992 r. kolegi partyj­nego Macierewicza z ZChN, koalicjanta PC. „Wracają czasy nadziei, gdy konfi­denci i odpowiedzialni za zbrodnie nie będą mogli pełnić funkcji publicznych” - mówił w jednym z programów telewi­zyjnych.
   Okazało się, że na liście Macierewicza znalazło się nazwisko prezesa jego wła­snej partii, Wiesława Chrzanowskiego. To wówczas prawica po raz pierwszy pu­blicznie oskarżyła o współpracę z SB także Lecha Wałęsę. Czerwcowy „zamach” na rząd Olszewskiego stał się kamieniem mi­lowym w formowaniu środowiska sku­pionego wokół Jarosława Kaczyńskiego.
   - Tak zwana „nocna zmiana” była do­brą zmianą. Ale przegraliśmy narrację i to było moje pierwsze doświadczenie dziś oczywistej prawdy, że w polityce wraże­nia, odczucia i emocje bywają ważniej­sze od faktów - ocenia dziś Donald Tusk w rozmowie z „TP”. - Odwołanie rządu Ol­szewskiego obrosło bałamutną legendą. Kaczyńscy wiele razy przyznawali w prywatnych rozmowach, że był on fatalny, a sam Olszewski nie nadawał się na pre­miera. W typowy dla siebie sposób stoso­wali leninowską zasadę: „Kto nie z nami, ten przeciw nam”. I tak liberałowie z upra­gnionych sojuszników (Bielecki miał być u Olszewskiego wicepremierem od gospo­darki!) stali się „aferałami”, Wałęsa z wy­marzonego prezydenta agentem.
   Jako uczestnik narady u prezydenta, Tusk po raz pierwszy nazwany został przez nich „zdrajcą”.

Większy pokój w akademiku
Dzięki kryzysowi rządowemu w 1992 r. 35-letni Tusk stał się rozpoznawalny dla opinii publicznej. Wcześniej był dobrze znany działaczom podziemia.
   - Poznałem go w 1979 r., gdy wspólnie z Antonim Mężydło zwołaliśmy zebra­nie studenckiej grupy samokształcenio­wej - wspomina Bogdan Borusewicz, or­ganizator sierpniowego strajku w Stoczni Gdańskiej. - Odbywało się w jednym z po­koi akademika przy ul. Polanki w Gdań­sku. Przyszło tyle osób, że się nie mieścili. I wtedy wstał student historii i zapropo­nował, żeby przenieść się do niego obok, bo ma większy, małżeński pokój. To był Donald Tusk. On kończył studia, żona pra­cowała w bibliotece Uniwersytetu Gdań­skiego, w kącie stało łóżeczko, a w nim brykało dziecko, Michał. Zapraszając nas do siebie narażał rodzinę, oboje z żoną po­kazali charakter.
   W1980 r. Tusk był jednym z liderów Niezależnego Zrzeszenia Studentów, po­tem szefem „S” w Wydawnictwie Mor­skim, pisał do tygodnika „Samorząd­ność”, którego naczelnym był działacz ka­szubski i pierwszy rzecznik „S” Lech Bądkowski. Niemal przez całe lata 80. utrzy­mywał się z fizycznej pracy w założonej przez Macieja Płażyńskiego spółdzielni Świetlik.
   - Dla mnie to weteran z czasów, gdy działaliśmy w podziemiu. To jemu prze­kazałem maszynę drukarską, on wykony­wał tę drukarską robotę jeszcze w 1988 r., to świadczy o charakterze. W podziemiu niewielu nas było - mówi Jacek Mer­kel, uczestnik strajku w stoczni, członek władz „S”, internowany w stanie wojen­nym.
   Inną opinię o podziemnej działalności Tuska ma Piotr Semka, w gdańskim pod­ziemiu współpracownik Ruchu Młodej Polski, dziś publicysta prawicowego ty­godnika „Do Rzeczy”: - Nie był interno­wany w grudniu 1981 r., a jednak gdy po­dobny zarzut stawia się Jarosławowi Ka­czyńskiemu, Tusk akceptuje ten typ pro­pagandy. Niewątpliwie w końcu lat 80. istniało w Gdańsku silne środowisko libe­rałów i wśród nich był też Tusk, ale on nie był autentycznym, wyrazistym liderem. Tak naprawdę nie miał do końca skrysta­lizowanego zrębu poglądów. Nie do końca wiedział, czy chce być politykiem, czy też stać się kimś w rodzaju intelektualnego lidera swojego środowiska. Aktywnym politykiem stał się dopiero w 1992 r. Jest współodpowiedzialny za to, co się wyda­rzyło w czerwcu, za odwołanie rządu Ol­szewskiego. To był jego chrzest bojowy.

Trampolina Bieleckiego
W podziemiu gdańscy liberałowie wyda­wali „Przegląd Polityczny”, tworzyli To­warzystwo Społeczno-Gospodarcze „Kon­gres Liberałów”. Trzon grupy stanowili Jan Krzysztof Bielecki, Janusz Lewandow­ski, Jacek Merkel i Tusk. Pozostali chyba jedynym środowiskiem polityczno-towarzyskim, które się nie rozpadło i wspiera do dziś. Dopiero w końcu czerwca 1990 r. powołali partię - Kongres Liberalno-Demokratyczny, jej pierwszym przewod­niczącym został Lewandowski. Mimo że opowiadali się za szybką prywatyzacją i stawiali na wolny rynek, w wyborach prezydenckich poparli nie Mazowiec­kiego, tylko Wałęsę. Ten się odwdzięczył -w styczniu 1991 r. premierem ostatniego rządu powołanego przez jeszcze PRL-owski Sejm X kadencji został Jan Krzysztof Bie­lecki. Lewandowski został ministrem prze­kształceń własnościowych, Tusk teki nie otrzymał, za to już cztery miesiące później został przewodniczącym KLD.
   - Dopiero nominacja Bieleckiego na pre­miera dała temu środowisku możliwość
prawdziwego awansu - uważa Semka.
- Na tym premierostwie zbudowali swoją pozycję. Bielecki dostał swoją szansę za za­sługi w działalności w podziemiu, zwłasz­cza w najtrudniejszym okresie na po­czątku lat 80.
   Mało kto pamięta, że początkowo KLD formalnie była częścią... Porozumienia Centrum, które funkcjonowało jako fede­racja. Ich drogi rozeszły się dopiero wio­sną 1991 r., gdy Jarosław Kaczyński posta­nowił przekształcić PC w jednolitą partię chadecką.
   Teraz na Tusku jako przewodniczą­cym KLD spoczywała odpowiedzialność za przygotowanie partii do pierwszych w pełni wolnych wyborów. Wystarto­wali z hasłem „Ani w prawo, ani w lewo, tylko prosto do Europy” i zdobyli po­nad 7 proc. głosów - 37 miejsc w Sejmie i 6 w Senacie. Tusk został posłem.
   Był to niezły wynik, gdyż Sejm I kaden­cji był wyjątkowo rozdrobniony. KLD zna­lazł się w tzw. wielkiej piątce partii prawi­cowych. Ostatecznie nie weszli do koalicji, ale powołany w grudniu 1991 r. gabinet Jana Olszewskiego był rządem mniejszo­ściowym i nieraz skutecznie zabiegał o po­parcie Tuska. Pamięć wspólnych solidar­nościowych korzeni była jeszcze bardzo silna. Tąpnięcie i ostateczny rozłam wy­wołała dopiero „lista Macierewicza”.

Urok starych ulic
W czerwcu 1992 r. Pawlakowi nie udało się sformować rządu, dopiero miesiąc póź­niej dokonała tego Hanna Suchocka z UD. Kongres wszedł do koalicji, w gabinecie znaleźli się Lewandowski, Bielecki i Mi­chał Boni. Ale również rząd Suchockiej działał krótko. Jesienią 1993 r. odbyły się przedterminowe wybory, do których KLD postanowił wystartować samodzielnie. To był zimny prysznic - hasło wyborcze „mi­lion nowych miejsc pracy” tylko drażniło zmęczonych reformami gospodarczymi ludzi. To wówczas zaczęło funkcjonować określenie „aferałowie”. KLD nie przekro­czył progu wyborczego, zdobywając nie­całe 4 proc. głosów.
   - Jeśli coś kształtowało Donalda jako polityka, którego dzisiaj znamy, to chyba porażki - uważa Janusz Lewandowski.
- Przegrane go hartowały, w pierwszej ko­lejności przegrana Kongresu w 1993 r.
   - Po porażce wyraźnie dojrzał - mówi Bogdan Borusewicz. - Dostrzegł popeł­nione błędy. Na listach KLD znalazła się oczywiście zwarta grupa ludzi znających się z podziemia, ludzi, których łączyła nie tylko polityka, ale też trwałe, prywatne związki. Ale na swoje listy dobrali też róż­nych przedsiębiorców, jak się okazało, lu­dzi przypadkowych. Tusk zawsze był sym­patyczny, dowcipny, po tej klęsce stał się twardy. Potem, po każdej kolejnej porażce był coraz twardszy.
   - Przegrana KLD była nokautem - przy­znaje Tusk. - Najdotkliwsze było poczu­cie, od razu po przegranej, otaczającej mnie pustki. Czułem, że kwarantanna może potrwać bardzo długo. To była ważna lekcja, także w wymiarze prywat­nym. Stało się dla mnie jasne, że zasada „raz na wozie, raz pod wozem” obowiązuje z polityce ze szczególną mocą.
   Pomocną dłoń do Kongresu wyciągnął Tadeusz Mazowiecki - w kwietniu 1994 r. KLD połączył się z Unią Demokratyczną tworząc Unię Wolności. Tusk został wice­przewodniczącym nowej partii. Szybko okazało się, że nie jest to małżeństwo z mi­łości.
   - W UW dochodziło do walki na noże - mówi Aleksander Hall, w podziemiu li­der Ruchu Młodej Polski, potem minister w pierwszym rządzie Mazowieckiego, po­seł UD. - To ugrupowanie pękało na UD i KLD.
   Borusewicz: - Problemem UW było to, że środowisko liberałów cały czas stano­wiło odrębną zwartą grupę. Popierali się nawzajem, okazywali sobie lojalność. Tę grupę usiłował rozmontować Bronisław Geremek, ale bez rezultatów.
   Bezczynny politycznie Tusk zajął się wydawaniem albumów z serii „Był sobie Gdańsk” - starannie opracowanych ar­chiwalnych fotografii międzywojennego i XIX-wiecznego miasta. W PRL historia niemieckiego Gdańska była fałszowana lub przemilczana. Teraz gdańszczanie mo­gli zobaczyć, jak wyglądały niegdyś znane im ulice.
   - Żeby nie przepaść z kretesem, trzeba umieć się odnaleźć w świecie bez poli­tyki, zbudować samodzielność, uniknąć upokarzającej roli klienta - mówi Tusk.
- Wydałem wiele książek, osiągnąłem sukces i finansową niezależność i na­uczyłem się czekać. W polityce umiejęt­ność bezcenna.
   - Było w tych wydawnictwach dużo jego autentycznych emocji, ale była to też in­westycja w zmianę wizerunku - uważa Hall. - Wydaje mi się, że to nie było bez kalkulacji politycznej.

Leniuch pokazał kły
Po wyborach 1997 r. Tusk dostał się do Se­natu, został jego wicemarszałkiem, a UW weszła do koalicji wspierającej rząd Je­rzego Buzka. Miał wówczas 40 lat i wciąż chłopięcy wygląd, co nijak nie pasowało do piastowanego przez niego stanowi­ska. W oczach opinii publicznej ugrunto­wał się wizerunek beztroskiego, niesko­rego do działań senatora.
   - W Senacie był dość bierny - przyznaje Hall.
   - Rzeczywiście ciążył na nim stereotyp leniwego senatora - mówi Lewandow­ski. - Ale mało kto wie, że Donald w tym okresie dużo czasu spędzał w terenie i okazało się, że ma bardzo dobry kontakt z ludźmi. Że jest przekonującym, świet­nym mówcą To było dla niego doświad­czenie nie do przecenienia.
   Semka: - Uważano go za lenia, ale pa­miętano ostre ząbki. No i w końcu leniuch pokazał kły.
   Pod koniec III kadencji Sejmu noto­wania rządu AWS były tak niskie, że dla wszystkich stało się jasne, że nie ma szans na kolejną kadencję. UW wyszła z koali­cji już w 2000 r., ale jej notowania rów­nież były słabe. Po postsolidarnościowej stronie sceny politycznej musiało dojść do przetasowań. W grudniu 2000 r. Tusk usiłował jeszcze przejąć władzę w Unii, ale w starciu z Bronisławem Geremkiem prze­grał stosunkiem głosów 336 do 261. Od­szedł z partii w styczniu następnego roku, wraz z nim niemal wszyscy dawni działa­cze KLD.
   - W pewnym momencie zrozumiał po prostu, że w Unii Wolności nie ma miejsca dla liberałów - mówi Janusz Lewan­dowski. - Grudniowy kongres to już było wzajemne wycinanie się tych dwóch skrzydeł. Moim zdaniem Geremek wy­grał jedynie dzięki poparciu partyjnych elit, bo gdyby decydować mieli szeregowi członkowie, to wynik starcia byłby zupeł­nie inny.
   Secesja liberałów osłabiła Unię, równie silnym ciosem, było przeciągnięcie do poświeżo powołanej Platformy niemal całej młodzieżówki UW - Młodych Demokra­tów. Ich szef Sławomir Nowak stał się od­tąd przybocznym, niemal ochroniarzem Tuska.
   A on sam po raz kolejny został okrzyk­nięty zdrajcą, tym razem przez środowi­ska okołopolityczne i medialne, wspierające dotychczasowy model budowy III RP. Nie było wówczas wcale jasne, czy Tusk nie dokonał właśnie definitywnego skoku w polityczny niebyt.

Tenor był tylko jeden
24 stycznia 200r r. podczas hucznej kon­wencji w gdańskiej Hali Olivii powstała Platforma Obywatelska. Nową jakość w polskiej polityce obiecało Polakom „trzech tenorów” - Andrzej Olechowski, który rok wcześniej uzyskał dobre, drugie miejsce w wyborach prezydenckich, po­pularny marszałek Sejmu Maciej Płażyński i Donald Tusk.
   - Donald uparł się, że to musi być duże wydarzenie - opowiada Jacek Merkel.
- Chciał, żebym tam był, i na jego prośbę pomagałem w sprawach organizacyjnych z postanowieniem, że wkrótce wycofam się z polityki. Triumwirat był ważny, ale dla mnie od początku było jasne jak słońce, że liderem jest Donald.
   Hall: - PO powstała w wyniku absolut­nej niemocy AWS i rozłamu w UW. Ini­cjatywa wyszła ze środowiska Kongresu. Olechowski i Płażyński kupili pomysł. Przyznaję, byłem początkowo entuzjastą tej inicjatywy, choć Płażyński jako pierw­szy przywódca Platformy okazał się nie­stety marionetkowy.
   Borusewicz: - W PO Tusk od początku wyraźnie się wybijał. Był najlepszym or­ganizatorem.
   Dwa miesiące później Jarosław Kaczyń­ski powołał pierwszy, lokalny komitet Prawa i Sprawiedliwości w Białymstoku. Lokomotywą tej partii był popularny mi­nister sprawiedliwości Lech Kaczyński.
   We wrześniowych wyborach 2001 r. obie prawicowe partie nie miały jeszcze szans na zwycięstwo, Polacy byli zbyt zmęczeni czteroletnią kadencją AWS. Jed­nak obie nowe formacje uzyskały dobry wynik. Kaczyńscy wprowadzili do parla­mentu 44 posłów, Tusk 56, co oznaczało, że PO będzie największym klubem opo­zycyjnym.
   Jako lider Platformy Tusk był już zupeł­nie innym politykiem niż Tusk - senator z czasów AWS. Energiczny, celnie punk­tujący każdą wpadkę rządu Leszka Millera, a potem Marka Belki. Jednocześnie odpo­wiedzialny - w sprawie akcesji Polski do Linii Europejskiej wspierał Millera. Bardzo pomógł mu umiejętny dobór współpra­cowników - Zyta Gilowska celnie krytyko­wała politykę ministra finansów Grzego­rza Kołodki, a Jan Rokita błyszczał w komi­sji sejmowej wyjaśniającej „aferę Rywina”. Skutecznie współpracował także z PiS - już w wyborach 2001 r. obie partie wystawiły wspólną listę do Senatu, a rok później rów­nież wspólnie obie partie wygrały wybory samorządowe. Tak narodził się PO-PiS.
   Faktyczne przywództwo Tuska w Plat­formie stało się faktem, gdy w 2003 r. par­tię opuścił Maciej Płażyński (Olechowski odszedł w 2009 r.).

Koalicji nie będzie
Po „aferze Rywina” stało się jasne, że SLD idzie na dno i w wyborach jesienią 2005 r. liczyć się będą dwie partie - PO i PiS. Son­daże dawały przewagę Platformie, ale wielu wyborców wahało się, na którą par­tię zagłosować, wszak po zwycięstwie i tak miały utworzyć wspólny rząd.
   Kampania, początkowo spokojna, pod koniec nabrała rumieńców. Gdański po­lityk PiS Jacek Kurski ujawnił, że dzia­dek Tuska podczas wojny służył w Wehr­machcie. Informację zaczerpnął ze... wstępu do jednego z albumów lidera PO. Informacja, że Józef Tusk zgłosił się do nie­mieckiej armii na ochotnika, była kłam­stwem, ale wybrzmiała w przestrzeni pu­blicznej. Sam Tusk również zaatakował PiS, wskazując na różnice programowe obu partii, czym zaskoczył Jarosława Ka­czyńskiego. „Słuchając takich słów mam wrażenie, że zatraciliśmy pewne poczucie wspólnoty kulturowej, która nas łączyła z Platformą” - skomentował lider PiS.
   Wybory wygrał PiS, a Tusk przegrał na­wet rywalizację o fotel prezydencki z Le­chem Kaczyńskim, choć w pierwszej turze miał lepszy wynik. Obie partie rozpo­częły transmitowane w telewizji rozmowy o zawiązaniu koalicji, które zakończyły się fiaskiem. Tusk nie miał zamiaru po raz ko­lejny występować w roli petenta, tak jak za czasów członkostwa w UW.
   - Teatr z montowaniem koalicji był na użytek publiczności. Z chwilą ogłoszenia wyników wyborów prezydenckich Tusk podjął decyzję, że żadnej koalicji z PiS nie będzie - mówi Hall. -I to była dobra decy­zja, wykazał się dobrą intuicją.
   - Po porażce w wyborach prezydenc­kich 2005 r. stał się już absolutnym sam­cem alfa w swoim środowisku - mów Ja­nusz Lewandowski. - Wtedy narodził się polityk skuteczny
   O sympatycznym, trochę leniwym sena­torze nikt już nie wspominał. Rozpoczęła się „plemienna wojna”. Po odejściu z Plat­formy najpierw Zyty Gilowskiej, a potem Jana Rokity, Tuska zaczęto postrzegać jako polityka ambitnego, skutecznego, ale też bezwzględnego.
   Po latach Jan Rokita tak wspominał ko­alicyjne negocjacje z PiS: „Tusk zażądał ode mnie symulowania negocjacji. (...) Jest na pewno wyjątkową postacią polskiej po­lityki ze względu na to, że skuteczną in­trygą polityczną i taką bezwzględną, cza­sem dziecinnie wyglądającą potrzebą do­minacji osiągnął swoje polityczne cele”.
   - Z pewnością nie jest typem drapież­nika - uważa Jacek Merkel. - A mieć pre­tensje do polityka, że jest ambitny, to jak mieć pretensje do orkiestry, że jest muzy­kalna.
   Sam Tusk ujmuje to inaczej: - Porażki nauczyły mnie woli walki do ostatniego gwizdka, a kiedy trzeba - bezwzględności.
   - Nawet jeśli jest w nim rys bezwzględ­ności, który moim zdaniem szkodzi mu jako politykowi i szkodził partiom, w któ­rych był, to jest w polskiej polityce po­trzebny - mówi Aleksander Hall.

Po dwóch latach rządów PiS Platforma z wyraźną przewagą wygrała kolejne, przedterminowe wybory, a Tusk został najdłużej urzędującym premierem w hi­storii III RP. Stał na czele rządu przez 2502 dni.          
Marek Wąs

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz