wtorek, 5 lutego 2019

Panika taśmowa


Po ujawnieniu nagrań biznesowych negocjacji Jarosław Kaczyński po raz pierwszy na serio zaczął się obawiać, że PiS może przegrać wybory. I to przez niego

Renata Grochal

We wtorek w gabinecie Jarosła­wa Kaczyńskiego w siedzibie PiS przy Nowogrodzkiej drzwi się nie zamykają. Narada za naradą.
Tego dnia „Wyborcza” publikuje nagrania rozmów Kaczyńskiego z jego kuzynem oraz austriackim biznesmenem, który miał budować dla powiązanej z PiS spółki Srebrna wieżowiec w centrum Warszawy wart 1,3 mi­liarda złotych. Dwie wieże, wysokie na 190 metrów, miały być hołdem złożonym Lechowi Kaczyńskiemu i uwieńcze­niem dorobku braci.
   Najdłużej, bo kilka godzin, siedzi u prezesa premier Ma­teusz Morawiecki. Trochę krócej koordynator ds. służb spe­cjalnych Mariusz Kamiński i wicemarszałek Senatu Adam Bielan. To oni odegrają kluczowe role w kształtowaniu par­tyjnej narracji w pierwszych dniach kryzysu taśmowego.
   Kaczyński jest spokojny i opanowany, zachowuje zimną krew, bo - jak mówi jeden z uczestników tych nasiadówek
on prawie nigdy nie daje się ponieść emocjom. Kaczyński wie, że te nagrania mogą mieć dużą siłę rażenia. W końcu to taśmy doprowadziły do upadku rządu PO w 2015 r. i wyniosły PiS do władzy. Mając w pamięci słynne cytaty ze spot­kań polityków Platformy w restauracji Sowa i Przyjaciele, prezes zastanawia się, czy podczas rozmów dotyczących budowy wie­żowca powiedział coś, co media będą mogły cytować od rana do nocy, żeby go skompromitować.
   - Jak usłyszałem, że na tych nagraniach jest kuzyn prezesa, od razu pomyślałem, że chodzi o Jana Marię Tomaszewskie­go, który lubi ostro zakląć, a więc będzie jazda - mówi mi bliski współpracownik Kaczyńskiego. - Na szczęście okazało się, że nagrany jest inny kuzyn prezesa, Grzegorz Tomaszewski, bar­dziej oszczędny w słowach - podkreśla mój rozmówca. Grzegorz Tomaszewski jest członkiem rady nadzorczej spółki Srebrna i prezesem zależnej od Srebrnej spółki Słowo Niezależne, wydawcy „Gazety Polskiej”.

ZDRAJCA BYŁ BLISKO
Kaczyński był kompletnie zaskoczony tym, że został nagrany przez własną rodzinę.
I to w siedzibie partii, tam gdzie czuł się najbez­pieczniej. Osoby postronne praktycznie nie mają do niego dostępu. Wszędzie towarzyszą mu ochroniarze, za których PiS płaci 1,6 milio­na złotych rocznie. Budynek partii jest strzeżo­ny przez całą dobę.
Kaczyński - jak mówi jego wieloletni przy­jaciel - spodziewał się ataku, ale nie ze strony najbliższych. Właśnie dlatego szukał mene­dżera budowy wieżowca wśród zaufanych, by sprawę utrzymać w tajemnicy. - Tymczasem okazało się, że zdrajca był bardzo blisko - nie może uwierzyć mój rozmówca.
   Geralda Birgfellnera Kaczyński poznał na którymś ze świątecznych obiadów u Jana Ma­rii Tomaszewskiego. To syn siostry matki Jarosława, Jadwigi. Po śmierci jej i brata Lecha to jest najbliższa rodzina prezesa PiS. Po katastrofie smoleńskiej Kaczyński spędzał Wigilię oraz Wielka­noc w domu Tomaszewskich na Saskiej Kępie. Jan Maria i Jaro­sław są mocno związani od dzieciństwa. Austriacki biznesmen jest mężem córki Jana Marii, która na nagraniu występuje jako tłumaczka. Sam zwrócił się do prezesa z propozycją, że mógłby poprowadzić inwestycję.
   W otoczeniu premiera Morawieckiego powstała nawet teoria, że Birgfellner został podstawiony przez obce służby.
   - Jeśli jest prawdą, że on ma 30 godzin nagrań, to oznacza, że od początku nagrywał prezesa. A skoro tak, to od początku miał złe intencje - snuje rozważania współpracownik premiera. To wszystko trzeba sprawdzić - zastrzega.
   Co więcej, Birgfellner poszedł do jednego z największych wrogów Kaczyńskiego - mecenasa Romana Giertycha, by ten pomógł mu oskarżyć prezesa PiS o oszustwo. Bo Kaczyński od­mówił mu zapłaty za wykonaną pracę i odesłał do sądu, by tam dochodził swoich praw.

DEWELOPER KACZYŃSKI
Liderzy PiS już w niedzielę dowiadują się, że taśmy mają być ujawnione. Wtedy zaczynają krążyć informacje wśród dziennikarzy, że „Wyborcza” coś szykuje. Pierwszą reakcją w kierownictwie PiS jest panika. A to za sprawą powtarzanego w polityczno-dziennikarskim światku cytatu z Kaczyńskiego, który miał powiedzieć, że musi wycofać się z inwestycji w oba­wie przed kampanią, że skoro on buduje wieżowiec, to jest „nie­zwykle zamożnym człowiekiem”. „Wyborcza” ujawniła ten cytat dopiero w czwartek. Kaczyński i jego doradcy zdają sobie spra­wę, że ten cytat może być rujnujący dla partii i prezesa, który od lat budował wizerunek ascety, niedbąjącego o majątek.
   Żeby wyprzedzić uderzenie „Wyborczej”, rzeczniczka PiS Beata Mazurek już w poniedziałek, dzień przed publikacją pierwszych nagrań, pisze na Twitterze, że ar­tykuł „Wyborczej” to będą „te same plotki i spekulacje, które słyszymy od lat” i zarzuca jednemu z autorów publikacji - Wojciecho­wi Czuchnowskiemu - brak wiarygodności. Później PiS sprawę próbuje bagatelizować, politycy tej partii nazywają taśmy „mokrym kapiszonem” albo „niewypałem z czasów II wojny światowej”. Elektorat ma dostać ko­munikat, że nic się nie stało.
   - Po raz pierwszy od lat widziałem prezesa naprawdę przestraszonego, że możemy prze­grać wybory. Bo jeśli ludzie uwierzą, że on jest cwanym biznesmenem, to może być dla nas zabójcze - mówi polityk z władz Zjednoczo­nej Prawicy. Kaczyński przez lata budował wi­zerunek skromnego człowieka, który nie dba o dobra doczesne, a całe życie poświęca pra­cy dla Polski. Nie ma samochodu, prawa jazdy ani nawet konta w banku. Tymczasem z na­grań wyłania się zupełnie inny obraz prezesa - twardego biznesmena, który negocjuje w sprawie inwestycji wartej ponad miliard złotych. Chociaż formalnie prezes nie za­siada we władzach spółki Srebrna, na nagraniach słychać, że to on podejmuje decyzje. W jednym ze spotkań uczestniczy nawet prezes banku Pekao SA Michał Krupiński, który ma zapewnić kredytowanie inwestycji. Krupiński to zaufany człowiek mini­stra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry.
   - W tych nagranych rozmowach widać wschodni stosunek Kaczyńskiego do państwa i do instytucji - mówi mi szef klubu PO Sławomir Neumann. - Pamiętam tę całą dyskusję o repolonizacji Pekao SA, przekonywanie, że chodzi o bezpieczeństwo sektora bankowego. A teraz okazuje się, że chodziło o to, żeby Krupiński mógł być traktowany jak prywatna skarbonka. Żeby można było mówić mu, czy ma dać kredyt, czy nie, że ma wspie­rać „Gazetę Polską”, która ma kłopoty. Przypominam, że ten sam bank miał dać kredyt braciom Karnowskim na zakup Radia Zet - wylicza Neumann.
   Taśmy robią wrażenie nawet na politykach PiS. Bliski współpracownik premiera przyznaje, że udział Krupińskiego
w spotkaniu w partyjnej siedzibie z biznesmenem starającym się o kredyt był grubą przesadą.
   - Dlaczego prezes PKO BP Zbigniew Jagiełło nie jeździ na No­wogrodzką? Bo ma kręgosłup, w przeciwieństwie do Krupiń­skiego. Kaczyński nie musiał mu kazać, nigdzie go wzywać. On po prostu marzy o tym, żeby na tę Nowogrodzką jeździć - ocenia mój rozmówca. - To bardzo źle wygląda, bo podważa sens repolonizacji. Kto nam dzisiaj uwierzy, że nie chodziło o ręczne ste­rowanie bankami? Polityczne koszty tych taśm będziemy płacić latami - dodaje.

MECENAS UDERZA W KAMIŃSKIEGO
W czwartek oliwy do ognia dolał mecenas Robert No­waczyk, oskarżony w aferze reprywatyzacyjnej w Warszawie. Nowaczyk przez lata przejmował nieruchomości odebrane pra­wowitym właścicielom dekretem Bieruta. Przed komisją repry­watyzacyjną Patryka Jakiego zaatakował jednego z najbliższych ludzi prezesa Kaczyńskiego - koordynatora ds. służb specjal­nych Mariusza Kamińskiego i jego zastępcę Macieja Wąsika. Nowaczyk mówił, że Jakub R., były szef Biura Gospodarki Nie­ruchomościami w stołecznym ratuszu, został tam zatrudniony, żeby pilnować interesów spółki Srebrna. Pracę mieli mu zała­twić Kamiński i Wąsik. Jego zdaniem głównym celem było za­łatwienie sprawy Srebrnej 16, bo tam są otwarte roszczenia reprywatyzacyjne i dopóki nie będą zamknięte, to nie ma praw­nej możliwości, żeby ktoś na tym terenie coś wybudował. Dodał, że w 2016 r., gdy PiS już od roku rządziło krajem, a Mariusz Ka­miński i Maciej Wąsik byli już szefami służb, Jakub R., po odej­ściu z urzędu, zaczął współpracować z CBA.
   Nowaczyk twierdził też, że Jakub R. namawiał go, żeby po­mógł mu szukać haków m.in. na ówczesną prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz. - Powiedział, że gdybym mu znalazł jakieś haki, to bardzo mu to pomoże. I że jakbym oddał 30 pro­cent swoich dochodów z reprywatyzacji, to CBA będzie mnie chronić - zeznał.
   Członkowie komisji słuchali w milczeniu, choć po taśmach Kaczyńskiego to była kolejna informacja obciążająca tę ekipę.
   - To nie był celowy atak na osłabionego Kaczyńskiego, ra­czej chłopakom granat wybuchł w rękach, bo kompletnie się pogubili. Nie spodziewali się, że Nowaczyk będzie próbował przerzucać odpowiedzialność za aferę reprywatyzacyjną na lu­dzi z CBA - mówi jeden z członków komisji. Sebastian Kaleta, członek komisji z PiS i współpracownik Patryka Jakiego, za­pewnia, że nie ma żadnego związku między taśmami Kaczyńskiego a wezwaniem Nowaczyka przed komisję. Komisja od wiosny chciała go przesłuchać. Pierwsze wezwanie do­stał na 21 grudnia, ale się nie stawił. Zo­stał więc wezwany 15 stycznia. Jednak przesłuchanie odwołano ze względu na zabójstwo prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza i wyznaczono kolejne za dwa tygodnie, co przypadkowo zbiegło się z publikacją nagrań Kaczyńskiego.

AFERY KONTRA AFERY
W PiS panuje przekonanie, że ujaw­nienie nagrań przyszło w najgorszym momencie. Tuż po zatrzymaniu byłego rzecznika MON Bartłomieja M. politycy partii przekonywali, że to dowód, iż „nie ma świętych krów”. Prokuratura zarzu­ciła byłemu szefowi gabinetu Antoniego Macierewicza powoływanie się na wpły­wy w rządzie w celu czerpania korzyści majątkowych. Został aresztowany na trzy miesiące.
   Według mojego dobrze zorientowane­go rozmówcy zatrzymanie Bartłomieja M. planowano wcześniej. Trzy tygodnie po zabójstwie prezydenta Adamowicza PiS chciało zmienić narrację i odwrócić uwa­gę opinii publicznej od tej zbrodni oraz oskarżeń o to, że to Kaczyński ponosi za nią polityczną odpo­wiedzialność, gdyż pozwolił na nagonkę na Adamowicza w TVP.
   Bliski doradca premiera mówi, że zatrzymanie Misiewicza było błędem, bo pogłębiło wrażenie, iż w obozie PiS są afery, chociaż politycy tej partii przekonują, że to Platforma robiła przekręty.
   - Powinniśmy zająć się rozliczeniem afery VAT-owskiej, bo to jest afera Platformy i było tam wiele zaniedbań urzędniczych. To trzeba ludziom pokazać przed wyborami - irytuje się mój rozmówca.
   W PiS liczą na to, że sprawę taśm Kaczyńskiego uda się przy­kryć innymi tematami, np. zatrzymaniem biznesmenów obcią­żających zeznaniami jednego z najbardziej znanych polityków opozycji Stefana Niesiołowskiego. Zatrzymani przez CBA przedsiębiorcy zeznali, że poseł kilka lat temu załatwiał im intratne kontrakty, a w zamian oni opłacali mu spotkania z prostytutka­mi. Po zatrzymaniu biznesmenów politycy PiS rozsyłali dzien­nikarzom zdjęcia Niesiołowskiego popierającego czarny protest z komentarzem, że to jest prawdziwa hipokryzja w polityce.
   Według Sławomira Neumanna, szefa klubu PO, przeciek z pro­kuratury o sprawie Niesiołowskiego miał przykryć problemy PiS. Sprawę odgrzano właśnie teraz, chociaż CBA zebrało materiały już w 2015 r., za czasów byłego szefa służby Pawła Wojtunika.
   - Wiedzieliśmy, że jest postępowanie w sprawie Niesiołowskie­go, choć nie znaliśmy szczegółów. PiS wyciągnęło to akurat teraz, żeby ludzie się na tym skupiali, a nie na kłopotach z Misiewiczem i taśmach Kaczyńskiego. Z tego samego po­wodu zatrzymano w ostatnich dniach Pa­wła Olechnowicza, byłego wieloletniego prezesa Lotosu - dodaje szef klubu PO.

WOJNA O NARRACJĘ otoczeniu prezesa od czwartko­wego
W popołudnia humory wyraźnie się poprawiły.
   - Już kilka godzin po zatrzymaniu Nie­siołowskiego to był pierwszy temat w internecie, bo jest seksafera i są nagrania. To będzie prawdziwa petarda. Taśmy Ka­czyńskiego zeszły na trzecie miejsce, jeśli chodzi o zasięgi w sieci - mówi mi bliski doradca prezesa.
   Ale - dodaje - o tym, jaki ostatecznie bę­dzie efekt nagrania Kaczyńskiego, przeko­namy się dopiero za kilka tygodni, bo tyle średnio krystalizują się opinie.
W otoczeniu Kaczyńskiego panuje prze­konanie, że jeśli wyborcy uznają, iż prezes ich oszukał, PiS może przegrać eurowybory. Taka informacja może zdemobilizo­wać kilka procent wyborców centrowych, dzięki którym PiS wygrało ostatnie wybo­ry parlamentarne.
   Bliski współpracownik Kaczyńskiego jest przekonany, że dużo bardziej od na­grań PiS zaszkodziła sprawa wysokich pensji dla współpracow­nic prezesa NBP. Z wewnętrznych analiz partii wynika, że to była afera, która miała największy zasięg w internecie od wielu miesięcy. Mocno zachwiała ona wizerunkiem PiS. Dlatego Ja­rosław Kaczyński zdecydował się pójść na wojnę z prezesem NBP Adamem Glapińskim i ustawą obniżyć wynagrodzenia w banku centralnym.
   - Sprawa taśm Kaczyńskiego jest poważna, ale ona jest skomplikowana. Niewiele osób rozumie, o co chodzi. Ludzie myślą obrazkami. Dwie wieże prezesa w centrum Warszawy mogą przemawiać do wyobraźni, ale to, że Kaczyński o wszyst­kim decyduje, nie jest dla nikogo novum. A nie sądzę, by ludzie uwierzyli, że prezes osobiście ma jakiś majątek, bo wszyscy od lat znają go jako pana w starym garniturze i zniszczonych bu­tach. Za to obrazek Adama Glapińskiego z towarzyszącymi mu wszędzie atrakcyjnymi kobietami, które zarabiają po 60 tysię­cy złotych miesięcznie, przemawia do wszystkich - mówi do­radca prezesa.
   Dodaje, że weszliśmy w okres kampanii wyborczych i trzeba się przyzwyczaić do tego, że co tydzień będą nowe afery i ludzie będą żyli co chwilę nowymi sprawami. A każda afera to wojna o narrację. Bo politycy wierzą w to, że dziś nie liczą się fakty, tyl­ko narracje, i ten, kto przekona ludzi do własnej, wygra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz