Po ujawnieniu nagrań
biznesowych negocjacji Jarosław Kaczyński po raz pierwszy na serio zaczął się
obawiać, że PiS może przegrać wybory. I to przez niego
Renata Grochal
We wtorek w gabinecie
Jarosława Kaczyńskiego w siedzibie PiS przy Nowogrodzkiej drzwi się nie
zamykają. Narada za naradą.
Tego
dnia „Wyborcza” publikuje nagrania rozmów Kaczyńskiego z jego kuzynem oraz
austriackim biznesmenem, który miał budować dla powiązanej z PiS spółki Srebrna
wieżowiec w centrum Warszawy wart 1,3 miliarda złotych. Dwie wieże, wysokie na
190 metrów,
miały być hołdem złożonym Lechowi Kaczyńskiemu i uwieńczeniem dorobku braci.
Najdłużej, bo kilka godzin, siedzi u prezesa
premier Mateusz Morawiecki. Trochę krócej koordynator ds. służb specjalnych
Mariusz Kamiński i wicemarszałek Senatu Adam Bielan. To oni odegrają kluczowe
role w kształtowaniu partyjnej narracji w pierwszych dniach kryzysu taśmowego.
Kaczyński jest spokojny i
opanowany, zachowuje zimną krew, bo - jak mówi jeden z uczestników tych
nasiadówek
on
prawie nigdy nie daje się ponieść emocjom. Kaczyński wie, że te nagrania mogą
mieć dużą siłę rażenia. W końcu to taśmy doprowadziły do upadku rządu PO w 2015 r. i
wyniosły PiS do władzy. Mając w pamięci słynne cytaty ze spotkań polityków
Platformy w restauracji Sowa i Przyjaciele, prezes zastanawia się, czy podczas
rozmów dotyczących budowy wieżowca powiedział coś, co media będą mogły cytować
od rana do nocy, żeby go skompromitować.
- Jak usłyszałem, że na tych nagraniach jest kuzyn prezesa,
od razu pomyślałem, że chodzi o Jana Marię Tomaszewskiego, który lubi ostro
zakląć, a więc będzie jazda - mówi mi bliski współpracownik Kaczyńskiego. - Na
szczęście okazało się, że nagrany jest inny kuzyn prezesa, Grzegorz
Tomaszewski, bardziej oszczędny w słowach - podkreśla mój rozmówca. Grzegorz
Tomaszewski jest członkiem rady nadzorczej spółki Srebrna i prezesem zależnej
od Srebrnej spółki Słowo Niezależne, wydawcy „Gazety Polskiej”.
ZDRAJCA BYŁ BLISKO
Kaczyński był kompletnie
zaskoczony tym, że został nagrany przez własną rodzinę.
I to w siedzibie partii, tam gdzie
czuł się najbezpieczniej. Osoby postronne praktycznie nie mają do niego
dostępu. Wszędzie towarzyszą mu ochroniarze, za których PiS płaci 1,6 miliona
złotych rocznie. Budynek partii jest strzeżony przez całą dobę.
Kaczyński - jak mówi jego
wieloletni przyjaciel - spodziewał się ataku, ale nie ze strony najbliższych.
Właśnie dlatego szukał menedżera budowy wieżowca wśród zaufanych, by sprawę
utrzymać w tajemnicy. - Tymczasem okazało się, że zdrajca był bardzo blisko -
nie może uwierzyć mój rozmówca.
Geralda Birgfellnera Kaczyński poznał na którymś ze
świątecznych obiadów u Jana Marii Tomaszewskiego. To syn siostry matki
Jarosława, Jadwigi. Po śmierci jej i brata Lecha to jest najbliższa rodzina
prezesa PiS. Po katastrofie smoleńskiej Kaczyński spędzał Wigilię oraz Wielkanoc
w domu Tomaszewskich na Saskiej Kępie. Jan Maria i Jarosław są mocno związani
od dzieciństwa. Austriacki biznesmen jest mężem córki Jana Marii, która na nagraniu
występuje jako tłumaczka. Sam zwrócił się do prezesa z propozycją, że mógłby
poprowadzić inwestycję.
W otoczeniu premiera Morawieckiego powstała nawet teoria,
że Birgfellner został podstawiony przez obce służby.
- Jeśli jest prawdą, że on ma 30 godzin nagrań, to oznacza,
że od początku nagrywał prezesa. A skoro tak, to od początku miał złe intencje
- snuje rozważania współpracownik premiera. To wszystko trzeba sprawdzić -
zastrzega.
Co więcej, Birgfellner poszedł do jednego z największych
wrogów Kaczyńskiego - mecenasa Romana Giertycha, by ten pomógł mu oskarżyć
prezesa PiS o oszustwo. Bo Kaczyński odmówił mu zapłaty za wykonaną pracę i
odesłał do sądu, by tam dochodził swoich praw.
DEWELOPER KACZYŃSKI
Liderzy PiS już w niedzielę
dowiadują się, że taśmy mają być ujawnione.
Wtedy zaczynają krążyć informacje wśród dziennikarzy, że „Wyborcza” coś
szykuje. Pierwszą reakcją w kierownictwie PiS jest panika. A to za sprawą
powtarzanego w polityczno-dziennikarskim światku cytatu z Kaczyńskiego, który
miał powiedzieć, że musi wycofać się z inwestycji w obawie przed kampanią, że
skoro on buduje wieżowiec, to jest „niezwykle zamożnym człowiekiem”.
„Wyborcza” ujawniła ten cytat dopiero w czwartek. Kaczyński i jego doradcy
zdają sobie sprawę, że ten cytat może być rujnujący dla partii i prezesa,
który od lat budował wizerunek ascety, niedbąjącego o majątek.
Żeby wyprzedzić uderzenie „Wyborczej”, rzeczniczka PiS
Beata Mazurek już w poniedziałek, dzień przed publikacją pierwszych nagrań,
pisze na Twitterze, że artykuł „Wyborczej” to będą „te same plotki i
spekulacje, które słyszymy od lat” i zarzuca jednemu z autorów publikacji -
Wojciechowi Czuchnowskiemu - brak wiarygodności. Później PiS sprawę próbuje
bagatelizować, politycy tej partii nazywają taśmy „mokrym kapiszonem” albo
„niewypałem z czasów II wojny światowej”.
Elektorat ma dostać komunikat, że nic się nie stało.
- Po raz pierwszy od lat widziałem prezesa naprawdę
przestraszonego, że możemy przegrać wybory. Bo jeśli ludzie uwierzą, że on
jest cwanym biznesmenem, to może być dla nas zabójcze - mówi polityk z władz
Zjednoczonej Prawicy. Kaczyński przez lata budował wizerunek skromnego
człowieka, który nie dba o dobra doczesne, a
całe życie poświęca pracy dla Polski. Nie ma samochodu, prawa jazdy ani nawet
konta w banku. Tymczasem z nagrań wyłania się zupełnie inny obraz prezesa
- twardego biznesmena, który negocjuje w sprawie
inwestycji wartej ponad miliard złotych. Chociaż formalnie prezes nie zasiada
we władzach spółki Srebrna, na nagraniach słychać, że to on podejmuje decyzje.
W jednym ze spotkań uczestniczy nawet prezes banku Pekao SA Michał Krupiński,
który ma zapewnić kredytowanie inwestycji. Krupiński to zaufany człowiek ministra
sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry.
- W tych nagranych rozmowach widać wschodni stosunek
Kaczyńskiego do państwa i do instytucji - mówi mi szef klubu PO Sławomir Neumann. - Pamiętam tę całą dyskusję o repolonizacji Pekao SA,
przekonywanie, że chodzi o bezpieczeństwo sektora bankowego. A teraz okazuje
się, że chodziło o to, żeby Krupiński mógł być traktowany jak prywatna
skarbonka. Żeby można było mówić mu, czy ma dać kredyt, czy nie, że ma wspierać
„Gazetę Polską”, która ma kłopoty. Przypominam, że ten sam bank miał dać kredyt
braciom Karnowskim na zakup Radia Zet - wylicza Neumann.
Taśmy robią wrażenie nawet na politykach PiS. Bliski
współpracownik premiera przyznaje, że udział Krupińskiego
w spotkaniu w partyjnej siedzibie
z biznesmenem starającym się o kredyt był grubą przesadą.
- Dlaczego prezes PKO BP Zbigniew Jagiełło nie jeździ na Nowogrodzką?
Bo ma kręgosłup, w przeciwieństwie do Krupińskiego. Kaczyński nie musiał mu
kazać, nigdzie go wzywać. On po prostu marzy o tym, żeby na tę Nowogrodzką
jeździć - ocenia mój rozmówca. - To bardzo źle wygląda, bo podważa sens repolonizacji.
Kto nam dzisiaj uwierzy, że nie chodziło o ręczne sterowanie bankami?
Polityczne koszty tych taśm będziemy płacić latami - dodaje.
MECENAS UDERZA W KAMIŃSKIEGO
W czwartek oliwy do ognia
dolał mecenas Robert Nowaczyk, oskarżony w aferze reprywatyzacyjnej w
Warszawie. Nowaczyk przez lata przejmował nieruchomości odebrane prawowitym
właścicielom dekretem Bieruta. Przed komisją reprywatyzacyjną Patryka Jakiego
zaatakował jednego z najbliższych ludzi prezesa Kaczyńskiego - koordynatora ds.
służb specjalnych Mariusza Kamińskiego i jego zastępcę Macieja Wąsika.
Nowaczyk mówił, że Jakub R., były szef Biura Gospodarki Nieruchomościami w
stołecznym ratuszu, został tam zatrudniony, żeby pilnować interesów spółki
Srebrna. Pracę mieli mu załatwić Kamiński i Wąsik.
Jego zdaniem głównym celem było załatwienie sprawy Srebrnej 16, bo tam są
otwarte roszczenia reprywatyzacyjne i dopóki nie będą zamknięte, to nie ma prawnej
możliwości, żeby ktoś na tym terenie coś wybudował. Dodał, że w 2016 r., gdy
PiS już od roku rządziło krajem, a Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik byli już
szefami służb, Jakub R., po odejściu z urzędu, zaczął współpracować z CBA.
Nowaczyk twierdził też, że Jakub R. namawiał go, żeby pomógł
mu szukać haków m.in. na ówczesną prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz. -
Powiedział, że gdybym mu znalazł jakieś haki, to bardzo mu to pomoże. I że
jakbym oddał 30 procent swoich dochodów z reprywatyzacji, to CBA będzie mnie
chronić - zeznał.
Członkowie komisji słuchali w milczeniu, choć po taśmach
Kaczyńskiego to była kolejna informacja obciążająca tę ekipę.
- To nie był celowy atak na osłabionego Kaczyńskiego, raczej
chłopakom granat wybuchł w rękach, bo kompletnie się pogubili. Nie spodziewali
się, że Nowaczyk będzie próbował przerzucać odpowiedzialność za aferę
reprywatyzacyjną na ludzi z CBA - mówi jeden z członków komisji. Sebastian
Kaleta, członek komisji z PiS i współpracownik Patryka Jakiego, zapewnia, że
nie ma żadnego związku między taśmami Kaczyńskiego a wezwaniem Nowaczyka przed
komisję. Komisja od wiosny chciała go przesłuchać. Pierwsze wezwanie dostał na
21 grudnia, ale się nie stawił. Został więc wezwany 15 stycznia. Jednak
przesłuchanie odwołano ze względu na zabójstwo prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza
i wyznaczono kolejne za dwa tygodnie, co przypadkowo zbiegło się z publikacją
nagrań Kaczyńskiego.
AFERY KONTRA AFERY
W PiS panuje
przekonanie, że ujawnienie nagrań przyszło w najgorszym momencie. Tuż
po zatrzymaniu byłego rzecznika MON Bartłomieja M. politycy partii
przekonywali, że to dowód, iż „nie ma świętych krów”. Prokuratura zarzuciła
byłemu szefowi gabinetu Antoniego Macierewicza powoływanie się na wpływy w
rządzie w celu czerpania korzyści majątkowych. Został aresztowany na trzy
miesiące.
Według mojego dobrze zorientowanego rozmówcy zatrzymanie
Bartłomieja M. planowano wcześniej. Trzy tygodnie po zabójstwie prezydenta
Adamowicza PiS chciało zmienić narrację i odwrócić uwagę opinii publicznej od
tej zbrodni oraz oskarżeń o to, że to Kaczyński ponosi za nią polityczną odpowiedzialność,
gdyż pozwolił na nagonkę na Adamowicza w TVP.
Bliski doradca premiera mówi, że zatrzymanie Misiewicza
było błędem, bo pogłębiło wrażenie, iż w obozie PiS są afery, chociaż politycy
tej partii przekonują, że to Platforma robiła przekręty.
- Powinniśmy zająć się rozliczeniem afery VAT-owskiej, bo to
jest afera Platformy i było tam wiele zaniedbań urzędniczych. To trzeba ludziom
pokazać przed wyborami - irytuje się mój rozmówca.
W PiS liczą na to, że sprawę taśm Kaczyńskiego uda się przykryć
innymi tematami, np. zatrzymaniem biznesmenów obciążających zeznaniami jednego
z najbardziej znanych polityków opozycji Stefana Niesiołowskiego. Zatrzymani
przez CBA przedsiębiorcy zeznali, że poseł kilka lat temu załatwiał im intratne
kontrakty, a w zamian oni opłacali mu spotkania z prostytutkami. Po
zatrzymaniu biznesmenów politycy PiS rozsyłali dziennikarzom zdjęcia
Niesiołowskiego popierającego czarny protest z komentarzem, że to jest
prawdziwa hipokryzja w polityce.
Według Sławomira Neumanna, szefa klubu PO, przeciek z prokuratury
o sprawie Niesiołowskiego miał przykryć problemy PiS. Sprawę odgrzano właśnie
teraz, chociaż CBA zebrało materiały już w 2015 r., za czasów byłego szefa
służby Pawła Wojtunika.
- Wiedzieliśmy, że jest postępowanie w sprawie Niesiołowskiego,
choć nie znaliśmy szczegółów. PiS wyciągnęło to akurat teraz, żeby ludzie się
na tym skupiali, a nie na kłopotach z Misiewiczem i taśmach Kaczyńskiego. Z
tego samego powodu zatrzymano w ostatnich dniach Pawła Olechnowicza, byłego
wieloletniego prezesa Lotosu - dodaje szef klubu PO.
WOJNA O NARRACJĘ otoczeniu prezesa od czwartkowego
W popołudnia humory
wyraźnie się poprawiły.
- Już kilka godzin po zatrzymaniu Niesiołowskiego to był
pierwszy temat w internecie, bo jest seksafera i są nagrania. To będzie
prawdziwa petarda. Taśmy Kaczyńskiego zeszły na trzecie miejsce, jeśli chodzi
o zasięgi w sieci - mówi mi bliski doradca prezesa.
Ale - dodaje - o tym, jaki ostatecznie będzie efekt
nagrania Kaczyńskiego, przekonamy się dopiero za kilka tygodni, bo tyle
średnio krystalizują się opinie.
W otoczeniu Kaczyńskiego panuje
przekonanie, że jeśli wyborcy uznają, iż prezes ich oszukał, PiS może przegrać
eurowybory. Taka informacja może zdemobilizować kilka procent wyborców
centrowych, dzięki którym PiS wygrało ostatnie wybory parlamentarne.
Bliski współpracownik Kaczyńskiego jest przekonany, że dużo
bardziej od nagrań PiS zaszkodziła sprawa wysokich pensji dla współpracownic
prezesa NBP. Z wewnętrznych analiz partii wynika, że to była afera, która miała
największy zasięg w internecie od wielu miesięcy. Mocno zachwiała ona
wizerunkiem PiS. Dlatego Jarosław Kaczyński zdecydował się pójść na wojnę z
prezesem NBP Adamem Glapińskim i ustawą obniżyć wynagrodzenia w banku
centralnym.
- Sprawa taśm Kaczyńskiego jest poważna, ale ona jest
skomplikowana. Niewiele osób rozumie, o co chodzi. Ludzie myślą obrazkami. Dwie
wieże prezesa w centrum Warszawy mogą przemawiać do wyobraźni, ale to, że
Kaczyński o wszystkim decyduje, nie jest dla nikogo novum. A nie sądzę, by ludzie uwierzyli, że prezes osobiście ma
jakiś majątek, bo wszyscy od lat znają go jako pana w starym garniturze i
zniszczonych butach. Za to obrazek Adama Glapińskiego z towarzyszącymi mu
wszędzie atrakcyjnymi kobietami, które zarabiają po 60 tysięcy złotych
miesięcznie, przemawia do wszystkich - mówi doradca prezesa.
Dodaje, że weszliśmy w okres kampanii wyborczych i trzeba
się przyzwyczaić do tego, że co tydzień będą nowe afery i ludzie będą żyli co
chwilę nowymi sprawami. A każda afera to wojna o narrację. Bo politycy wierzą w
to, że dziś nie liczą się fakty, tylko narracje, i ten, kto przekona ludzi do
własnej, wygra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz