Główne partie w
Polsce jedną ręką trzymają swój twardy elektorat, a drugą próbują szukać
nowego. Problem w tym, że wymaga to snucia sprzecznych ze sobą opowieści.
Zabójstwo
prezydenta Adamowicza przez Stefana W., nienawidzącego PO i życzącego Jarosławowi
Kaczyńskiemu dyktatury, rzuciło cień na PiS. Z powodu „taśm Kaczyńskiego” po
raz pierwszy w kłopotach znalazł się sam przywódca, który dotąd raczej innych
narażał na konflikty z prawem. Polacy, którzy obarczają PiS
odpowiedzialnością za szerzenie mowy nienawiści, agresywnej propagandy i
nadużywanie władzy, będą jeszcze bardziej dążyć do odebrania władzy Kaczyńskiemu.
Z kolei jego obrońcy będą go jeszcze mocniej bronić. Konflikt między PO i PiS
stanie więc znów na ostrzu noża.
Ten pojedynek zakłócić może - nie wiemy jeszcze, w jakim
stopniu - Wiosna Roberta Biedronia. Udana konwencja wyborcza i ciekawe
propozycje programowe przysporzyły jej zwolenników. Brak rozbudowanych
struktur, funduszy, a przede wszystkim brak rozpoznawalnych postaci, nie
pozwoli raczej Biedroniowi zastąpić Platformy w roli głównego przeciwnika PiS.
A czy odbierze jej głosy i ułatwi zwycięstwo Prawu i Sprawiedliwości, czy
- przeciwnie - wzmocni opozycję, tworząc silnego
koalicjanta dla PO? Zbyt wcześnie, by wyrokować.
Dominacja PiS i PO na scenie
politycznej polegała zawsze na tym, że obie potrafiły rozłożyć skrzydła i
prezentować się jak paw w okresie przedwyborczym.
PiS do tego zawsze zmuszony był schować w nich głowę. Niektórzy komentatorzy
namawiają do tego również Platformę, której liderowi stale wypomina się brak
popularności. Zestawienie zrobione przez Onet.pl, które
pokazywało Grzegorza Schetynę i Jarosława Kaczyńskiego jako dwóch najbardziej
nielubianych polityków w minionym roku, na pierwszy rzut oka mogłoby być
poniżające dla Schetyny, bo do chronicznej niepopularności Kaczyńskiego
wszyscy już się przyzwyczaili. Ale czy to na pewno takie złe rokowanie dla lidera
politycznego, gdy się jest zestawianym w jednym szeregu z wszechmocnym
Kaczyńskim? Brak popularności nie przeszkodził przecież liderowi PiS w zdobyciu
władzy absolutnej, i to w demokratyczny sposób.
Na początku roku wyborczego, który zdecyduje o przyszłości
Polski, warto przyjrzeć się partyjnej anatomii. Przy czym raczej należy mówić o
koalicjach niż o samej Platformie albo PiS. Nie zapominajmy, że samodzielną
większość parlamentarną ma nie PiS, ale Zjednoczona Prawica. I tak jak PiS do
rządzenia potrzebuje kilkuprocentowych partii Jarosława Gowina i Zbigniewa
Ziobry, tak Platforma potrzebuje Polskiego Stronnictwa Ludowego i Sojuszu
Lewicy Demokratycznej, mimo że obie partie są nieporównanie bardziej podmiotowe
niż przystawki PiS.
I zapewne pozostaną, choć ich
parlamentarny byt staje się powoli coraz bardziej uzależniony od sojuszu z PO.
Od czasu przejęcia części członków Nowoczesnej zaczęło się
przywracanie PO statusu catch-all party, czyli partii
szerokiego elektoratu. PO mogła dogadywać się z SLD albo PSL, ale na dłuższą
metę nie mogła sobie pozwolić na istnienie Nowoczesnej. Jej powstanie odebrało
Platformie status partii równorzędnej z PiS i uniemożliwiło jej zwycięstwo w wyborach,
Grzegorz Schetyna wiedział, że Nowoczesna jest bardzo osłabiona, ale jako
partia aspirująca do tego samego elektoratu wciąż niebezpieczna. Dlatego nie
mogła dalej istnieć. Żeby uświadomić sobie, jakim zagrożeniem kiedyś była Nowoczesna,
dość przypomnieć, że w grudniu 2015 r. miała 30,8 proc. w sondażach, a
Platforma 12,7 proc.
Największe zagrożenie, które miałoby wynikać z pożarcia Nowoczesnej,
czyli odstraszenie potencjalnych koalicjantów, raczej nie nadejdzie. PSL oraz
SLD i tak zmuszone są porozumieć się z PO. Od
spadku procentów się trzeźwieje, a już całkowicie od dłuższego tańca na progu
wyborczym. Schetynie zarzuca się wszystko poza jednym: że nie zna się na grach
partyjnych. PSL i SLD alternatywę mają słabą albo żadną. Jakimś pomysłem jest
połączone negocjowanie Nowoczesnej, PSL i SLD, czyli tzw. małej koalicji, z PO,
ale te trzy partie wiedzą, że mogą zostać na spalonym, bo bez PO nie wystartują
(dogadanie się partnerów, z nierównymi funduszami
i sprzecznymi ideologiami, byłoby wielokrotnie trudniejsze niż z PO), więc
karty mają raczej słabe.
Dociśnięciem PSL i SLD było ogłoszenie Koalicji
Europejskiej przez Grzegorza Schetynę w towarzystwie siwych głów premierów i
ministrów spraw zagranicznych z poprzednich rządów. Choć to grono
rozpoznawalnych i - w wypadku niektórych przynajmniej - popularnych liderów,
jak Radek Sikorski, Jerzy Buzek czy Włodzimierz Cimoszewicz, robiło trochę
muzealne wrażenie. Szczególnie na tle drużyny trzydziesto- i czterdziestolatków
Biedronia.
PO ma jeszcze inny dylemat. Dobre wyniki wyborcze osiągała
jako partia prawicowa i konserwatywno-liberalna, unikająca jakiegokolwiek
zwarcia z Kościołem. Przypomnijmy, że nawet tak oczywisty temat, jak in vitro, PO miętoliła przez siedem lat, choć w społeczeństwie
poparcie dla in
vitro przekraczało 75 proc., i mogła liczyć na
poparcie jeszcze dwóch innych partii w Sejmie. PO była partią, gdzie politycznie
wychowali się tacy posłowie, jak Jacek Żalek czy Jarosław Gowin. Dziś nie
tylko po nich w Platformie nie ma śladu, ale także po Marku Biernackim, byłym
ważnym ministrze i jednym z bardziej zasłużonych polityków partii. Dziś w
sprawach światopoglądowych PO doszła do tego, że
najjaśniejsza gwiazda PO Rafał Trzaskowski nie życzy sobie księży na uroczystościach
organizowanych przez magistrat w Warszawie. W wielu innych krajach byłoby to
oczywiste, ale u nas zrobiło duże wrażenie.
Choć dotąd nikt jeszcze nie
zmieniał kwalifikacji Platformie, to czas przyznać, że ideologicznie jest to
już inna partia niż kiedyś. Relacje z Kościołem
są całkowicie zerwane, choć niekoniecznie z woli PO, ale akcja wywołuje
reakcję. Jeśli Kościół całkowicie odrzuca Platformę, to nie ma sensu o niego
zabiegać. Nie ma też dziś personalnie o kogo. Nie tylko „otwarci”, ale też
„łagiewniccy” biskupi wymarli albo zostali wyciszeni, zastraszeni lub całkowicie
zmarginalizowani. Przedłużający się kryzys lewicy i bycie na kontrze do
skrajności PiS przesunęły PO do centrum i na lewo.
Ci, którzy wysuwają się na czoło, a przede wszystkim
wygrywają dla PO wybory, jak prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, prezydent
Poznania Wojciech Jaśkowiak albo prezydentka Łodzi Hanna Zdanowska, to
światopoglądowo centrolewica albo po prostu lewica. Platformę dalej w tym
kierunku ciągnąć będzie przyspieszająca w Polsce sekularyzacja, którą widać
coraz wyraźniej w badaniach społecznych, ale i w popkulturze (POLITYKA 43/18).
Nie bez powodu Robert Biedroń zdecydował się na postulat wyprowadzenia religii
ze szkół, opodatkowania Kościoła, likwidacji klauzuli sumienia, uchylenia
konkordatu (to akurat może być sprzeczne z konstytucją).
PO ma też świadomość, że brak modernizacji społecznej -
zarówno socjalnej, jak i światopoglądowej - to jedna z przyczyn wygranej PiS i
tak dużego poparcia dla „dobrej zmiany”. Integralnym, jeśli nie głównym,
komponentem polityki PiS jest stałe i konsekwentne ideologizowanie
społeczeństwa. Zwłaszcza polityka historyczna oparta na produkcji mitów,
propagowaniu bohaterszczyzny i ukrywaniu polskich win i błędów. PO albo
powielało te mity (to Bronisław Komorowski podtrzymał prezydencki projekt
ustawy stworzenia Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych 1 marca), albo
nie potrafiło nic im przeciwstawić. Komorowski zorganizował marsz
niepodległości, ale nie stał się on przeciwwagą dla marszu nacjonalistów i
neofaszystów: PO wobec sztuki krytycznej, progresywnej, otwierającej na nowe
idee też była podejrzliwa albo jej nie rozumiała. Teatr Polski we Wrocławiu
rozwaliła Platforma w stylu, którego nie powstydziłby się minister Gliński.
Nowy Wspaniały Świat, największe niefinansowane przez państwo centrum kultury
w Polsce, zniszczył burmistrz warszawskiego Śródmieścia Piotr Bartelski za
biernym przyzwoleniem prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. Błędy Platformy można
wymieniać długo. Ale opowiadanie, że PiS i PO to jedno zło, to, po pierwsze,
rażąca nieprawda, a po drugie, proszenie się o Budapeszt w Warszawie. W
Budapeszcie nie ma już ani wolnej kultury, ani wolnych mediów, ani nie działa
podstawowa definicja demokracji, która mówi, że nie wiadomo, kto wygra wybory.
Na Węgrzech wiadomo, u nas - wciąż nie.
Barbara Nowacka, liderka koalicyjnej z PO Inicjatywy
Polskiej, ogłosiła projekt zniesienia finansowania lekcji religii oraz
ubezpieczeń księży i duchownych z budżetu państwa. Będzie teraz pod nim
zbierać podpisy. W kontekście dotychczasowego prawa obyczajowego w Polsce to
projekt radykalny. Nawet w większości państw zachodnich lekcje religii w
szkołach finansuje państwo, w niektórych można ją zdawać na maturze,
przykładem choćby Czechy czy Niemcy. Reakcje polityków PO wskazują na
zaskoczenie, ale trudno sobie wyobrazić, żeby Nowacka, niedysponująca własnym
odpowiednio silnym zapleczem politycznym, mogła pozwolić sobie na tak daleko
idącą samodzielność. Platforma doskonale wie, że ten i ewentualne kolejne
projekty Nowackiej mogą się okazać kluczowe ze względu na moszczącą się po
lewej stronie partię Roberta Biedronia.
Wiosna kradnie poparcie właśnie Platformie. W pierwszym
sondażu pracowni Kantar PiS stracił zaledwie jeden procent (29 proc.), zaś
Platforma aż pięć (20 proc.), dzięki czemu Wiosna zyskała sześć (14 proc.).
Wyborcy dopytani o partie drugiego wyboru pokazali, że ofiarą ewentualnego
sukcesu Biedronia będzie Platforma, Nowoczesna i Partia Razem. W najmniejszym
stopniu PiS, mimo licznych obietnic socjalnych złożonych przez Wiosnę.
Zobaczmy teraz, jak rozwijanie
skrzydeł idzie władzy. PiS po trzyletniej
ofensywie postanowił wyhamować przed maratonem wyborczym. Kalkulacja jest
prosta: mamy zabetonowane 25 proc. elektoratu, ale potrzebujemy centrowych
wyborców, żeby zwyciężyć w majowych eurowyborach. A musimy w nich zwyciężyć,
bo jak przegramy opozycja pójdzie na październikowe wybory parlamentarne w
glorii chwały i odbierze nam władzę. Zabetonowani nam nie uciekną, ale
centrowi mogli się już zrazić. Eurowybory to dla PiS wyjątkowo ciężkie wyzwanie
po tym, jak się trzy lata z Unią wojowało. PiS mimo prowadzenia w sondażach
jest dziś w trudnej sytuacji. Wcale nie chodzi
o Gdańsk i taśmy.
Po pierwsze, wybory do Parlamentu Europejskiego będą
plebiscytem na temat Europy i dokonania PiS w innych dziedzinach tu nie będą
się bardzo liczyć. Przywiązanie Polaków do Unii jest najwyższe pośród
wszystkich państw członkowskich.
Po drugie, w eurowyborach głosują tradycyjnie miejscy
wyborcy, a jak słaby jest PiS w miastach, mogliśmy się przekonać w wyborach
samorządowych, gdy zwyciężył zaledwie w 5 na 107. Po zamachu w Gdańsku o
wielkomiejskich wyborcach PiS może na lata zapomnieć. Stąd zapewne decyzja
Kaczyńskiego, żeby nie zmieniać kursu (i
zostawić np. Jacka Kurskiego w TVP), bo już jest za późno. Sondaże partyjne,
które widzimy w gazetach, mogą uśpić czujność działaczy PiS, bo próba na całej
populacji nie jest reprezentatywna dla składu społecznego, który chodzi na
wybory europejskie.
Po trzecie, alternatywne projekty polityczne mogą zostać
znacznie osłabione przez plebiscytowy charakter eurowyborów. Partie, które
zaprezentują nawet doskonały program, mogą zostać rozjechane przez walec
polaryzacji w plebiscycie dotyczącym Unii. Interesujący był brak jakiegokolwiek
odniesienia do Unii Europejskiej na konwencji Biedronia poza flagami. Być może
Wiosna z tego po prostu zrezygnowała, wiedząc, że na tym polu z Koalicją
Europejską nie wygra.
PiS musi zdawać sobie sprawę z ciężkiej sytuacji przed
eurowyborami i dlatego zorganizował pod koniec 2018 r. konwencję wyborczą,
ogłaszając Polskę ni z tego, ni z owego „bijącym sercem Europy”. Ze względu na
dotychczasowe zachowanie PiS komentatorzy chórem zapytali: „bijące kogo?”.
Premier i pozostali liderzy partii zaczęli się prześcigać w deklaracjach
przywiązania i oddania UE. Po raz siódmy znowelizowano ustawę o Sądzie Najwyższym,
robiąc z Andrzeja Dudy niesławnego Adriana, co wywołało u prezydenta raczej
zabawny wybuch gniewu spowodowany upokorzeniem.
Władza na razie dała spokój sędziom zasiadającym w SN. Odtąd miało być już do
wyborów miło i przyjemnie. Ale nie było.
Gdy PiS był zajęty frontem
zachodnim, wybuchło nagle powstanie na froncie wschodnim. Mirosław Piotrowski, jeden z najbliższych ludzi wszechpotężnego
i stale przekupywanego przez PiS ojca Rydzyka, założył Ruch Prawdziwej Europy i
od razu zarejestrował go jako partię. Uderzenie było więc mocne. Pojawiło się
zagrożenie, że marsz w stronę centrum zakończy się powstaniem kilkuprocentowej
partii na prawo od PiS, a to byłaby dla Kaczyńskiego katastrofa.
Nie przypadkiem więc usłyszeliśmy, że ojciec Rydzyk z
radością ogłosił rozpoczęcie współpracy z Polską Grupą Energetyczną. Gigant
wykupił od francuskiej firmy sieci ciepłownicze w Toruniu i będzie odbierał
ciepło z inwestycji ojca Rydzyka w geotermię, co według ekspertów jest
całkowicie nieopłacalne (wytwarzana temperatura jest zbyt niska, żeby można
było ogrzewać nią cokolwiek). Kaczyński renegocjował układ z Rydzykiem i
zabezpieczył tyły. A aresztowanie Bartłomieja M., mimo poręczenia o. Rydzyka,
zostało zgodnie odczytane jako ostrzeżenie dla Macierewicza i Rydzyka przed ewentualną dywersją.
Konsternację nawet w PiS wywołało zatrudnienie skrajnego
prawicowca Adama Andruszkiewicza w Ministerstwie Cyfryzacji. Co gorsza, głosem
Macierewicza przemówił także dotąd najbardziej koncyliacyjny minister w
rządzie, szef MSZ Jacek Czaputowicz, który oskarżył w wywiadzie dla „Polski the Times” Donalda Tuska o bycie reprezentantem Niemiec.
Kolejny niezrozumiały wyskok to umówienie się na wizytę wojującego z Unią i
uwielbiającego Putina
włoskiego lidera Matteo Salviniego, który buduje koalicję partii skrajnej prawicy na
wybory do europarlamentu. Być może Jarosław Kaczyński chce zaspokoić wszystkie
skrajnie prawicowe oczekiwania w partii, żeby w samej kampanii wyborczej
uprawiać już wyłącznie politykę miłości w stosunku do UE.
Na cztery miesiące przed wyborami
wydaje się, że lepiej radzi sobie opozycja. Odzyskanie wystarczającej liczby
centrowych wyborców będzie dla PiS wyjątkowo trudne. Stworzenie koalicji dla
Platformy jest zadaniem wykonalnym, a z procentów wynika, że powinno wystarczyć
na pokonanie PiS. Jeśli na swoim własnym boisku, czyli w wyborach do
Parlamentu UE, opozycja w bratobójczym pojedynku Koalicji Europejskiej i
Wiosny nie będzie w stanie zwyciężyć, to o październikowym zwycięstwie może
zapomnieć.
Sławomir Sierakowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz