Jarosław Kaczyński uważa się za bardzo przeciętnie majętnego. Rzecz w tym, że jako największe dobro swojej partii może sobie na tę biedę pozwolić
Co
najbardziej głupiego i absurdalnego udało się Panu usłyszeć na swój temat” -
pytała Jarosława Kaczyńskiego w listopadzie 2010 r. dziennikarka katolickiego
tygodnika „Niedziela”. On odpowiedział: „Pewna była pracownica KC, powołując
się na bliską znajomość ze mną, mówiła, że na pewno wie, iż jestem
właścicielem fabryki cukierków. Tego typu wieści roznosiły się szeroko po
Polsce, w każdym z województw jakoby byłem właścicielem jakichś dóbr. (...) Najgorsze że ludzie wierzyli w te bzdury”. Dodał też, że w
1991 r. kiedy z bratem organizowali pierwszą konferencję antykorupcyjną,
usłyszał, że jest człowiekiem, który dorobił się wielkiego majątku na polityce.
„A tymczasem mieszkałem sobie skromnie w pokoju przy rodzicach - bo nigdy się
nie dorobiłem własnego mieszkania - gdzie
było bardzo biednie, bo rodzice od dawna byli
na emeryturze, a ja przez długi czas byłem bez dochodów”.
W innym wywiadzie z 1994 r. tak Jarosław
Kaczyński tłumaczył brak
sondażowej popularności: „Jestem w sytuacji
finansowej, jak na człowieka w moim wieku (45 lat - red.), kompromitującej. Nie
mam mieszkania, nie mam samochodu, w ogóle nic nie mam. A i moja partia
(Porozumienie Centrum - red.) jest biedna. Natomiast przekonania społeczne są
zupełnie inne”. Na taśmach ujawnionych przez „Gazetę Wyborczą” wyraził obawy,
że ludzie pomyślą, iż jest „niezwykle zamożnym człowiekiem". A tego prezes
PiS, pielęgnujący wizerunek skromnego człowieka nieprzywiązującego wagi do dóbr
materialnych, boi się najbardziej.
Jedna trzecia domu i okolica
Z ostatniego oświadczenia
majątkowego Jarosława Kaczyńskiego: około 19 tys. zł oszczędności; jedna
trzecia 150-metrowego domu na warszawskim Żoliborzu oraz roczne dochody 118
tys. zł uposażenia poselskiego, do tego 30 tys. zł diety parlamentarnej i 77
tys. zł emerytury (ok. 19 tys. zł średnio miesięcznie). Prezes ma też kredyt w
SKOK - 127 tys. zł - „zaciągnięty na opiekę nad chorą mamą i koszty związane z jej
upamiętnieniem”. Krzysztof Skowroński w magazynie „Viva!” w 2012 r. pytał Jarosława Kaczyńskiego, jak chce rządzić
państwem, skoro nie potrafi zaoszczędzić więcej niż 10 tys. zł. Szef PiS
tłumaczył, że znaczną część pensji przeznacza na cele charytatywne, tysiąc
oddaje partii i jeszcze zapewnia rodzinie przyzwoity standard życiowy. (Nie
wydaje się, aby teraz prezes miał jakiekolwiek rodzinne zobowiązania finansowe,
a bratanica Marta jest materialnie zabezpieczona).
W kwietniu 2018 r. Jarosław Kaczyński znów przekonywał, że
nie dba o dobra materialne, bo gdyby zdecydował się na karierę radcy prawnego
w Warszawie, „to przecież bym zarabiał parę razy więcej, niż zarabiam. Ja
naprawdę na polityce nie zyskuję, tylko tracę, biorąc pod uwagę doktorat z
prawa”.
Były współpracownik prezesa Kaczyńskiego mówi, że gdyby
miał wskazać, co najbardziej irytuje Kaczyńskiego, to właśnie to, kiedy ludzie
stwierdzają, że jego obraz nie jest spójny z tym, jak chce się im przedstawiać:
- Chodzi również o ten wizerunek ascety, który nie jest przywiązany do
żadnych dóbr materialnych, bo jedyne, na czym mu zależy, to powodzenie
ojczyzny.
To prawda, że wszystkie interesy i pieniądze są prezesowi
potrzebne dla zdobycia i utrzymania władzy. Dziś ma władzę i prywatnie już mało
mu potrzeba, również dlatego, że sam, jako największe dobro partii, jest przez
PiS porządnie sponsorowany. Partia i spółka Srebrna, która należy do Instytutu
Lecha Kaczyńskiego, nie oszczędza na komforcie prezesa.
Jak ujawnił w 2012 r. „Newsweek”,
Instytut od co najmniej 2009 r. wynajmuje dom sąsiadujący z żoliborskim domem
Jarosława Kaczyńskiego. To 125-metrowy budynek z lat 60. Mieści się w nim biuro
rachunkowe Srebrnej oraz przez pewien czas siedziby spółki-córki Słowo
Niezależne, właściciela portalu niezależna.pl, oraz firmy Rejtan (prezesuje jej
rodzina Tomasza Sakiewicza), która prowadzi internetową księgarnię „Gazety
Polskiej”. Wynajmowanie domu przez Srebrną, właściciela dwóch dużych biurowców
w centrum Warszaw, to żaden interes, a wręcz biznesowa ekstrawagancja. -
Przecież w tym wynajmie nie chodzi o interes Srebrnej, ale Jarosław Kaczyńskiego.
Kiedy kilka lat temu wyprowadzili się stąt sąsiedzi Jarosława, obawiano się, że
wprowadzi się tu ktoś, kto będzie zakłócał
jego spokój. Stąd pomysł, aby wprowadzić tu Srebrną - mówi były współpracownik Kaczyńskiego, znający kulisy tej
transakcji. Dodaje, że Rejtan podnajmował od Srebrnej dom za ponad 5 tys. zł, a
PiS w tym czasie przelewał na konto firmy z partyjnych pieniędzy regularnie, co
miesiąc, ponad 6 tys. zł. To wygląda tak, jakby PiS przelewał Rejtanowi
pieniądze, aby ten mógł opłacać czynsz za dom w sąsiedztwie Kaczyńskiego
- zagadujemy osobę znającą sprawę. - Dokładnie
tak, ale jeszcze raz podkreślam, że to sprawa bezpieczeństwa i komfortu
prezesa.
W 2012 r. księgarnia „Gazety Polskiej” wyprowadziła się z
ul. Mickiewicza, ale Srebrna została i zaczęła organizować tu izbę pamięci
prezydenta Lecha Kaczyńskiego, do dziś dostępną tylko dla najbliższych ludzi ze
środowiska braci. I to drugą już izbę pamięci, bo pierwszą zaczęto organizować
wcześniej - w drugim, na lewo od posesji prezesa, domu, także wynajmowanym
przez Srebrną. Kazimierz Kujda, ówczesny szef Srebrnej, tłumaczył w 2013 r.
dziennikarzowi Michałowi Krzymowskiemu: „jak zaczęliśmy sprowadzać te pamiątki
z Gdańska, to okazało się, że jest ich tyle, że potrzeba nie jednego domu, ale
dwóch”. Tyle że - jak pisaliśmy w POLITYCE w grudniu 2016 r. - w izbie pamięci
nie ma żadnych prawdziwych pamiątek po zmarłym tragicznie prezydencie Lechu Kaczyńskim,
żadnych osobistych rzeczy czy notatek. Jest za to sarkofag - grobowiec pary
prezydenckiej z uszkodzoną podczas ekshumacji płytą - przetransportowany z
Wawelu na koszt Srebrnej (za 10 tys. zł). Spółka wpłaciła też 50 tys. zł na
komitet budowy pomników ofiar smoleńskich.
Jarosław Kaczyński mówił w minionym tygodniu w wywiadzie
dla PAP: „Nic, co robi nasza partia, nie jest finansowane przez Srebrną. Między
spółką, partią a fundacją nie ma związków prawnych, instytucjonalnych.
Jest związek personalny, polegający na tym, że jestem szefem partii i
jednocześnie przewodniczącym rady fundacji, lega żadna ustawa ani też żadne
zasady moralne nie zabraniają” - prawnie jest wszystko w porządku.
Jednak biorąc pod uwagę, że Srebrna, która należy do Fundacji, wynajmuje domy sąsiadujące
z domem prezesa partii, by dbać o jego spokój, pokazują że ten związek jest
ścisły - słyszymy z okolic PiS.
Ktoś dodaje, że prezes kieruje wszystkim w znanym sobie
trybie, czyli „bez żadnego trybu”. Kilka lat temu, już po śmierci Jadwigi
Kaczyńskiej, pojawił się pomysł, aby przeprowadzić partię do kamienicy przy ul.
Belwederskiej. Razem z siedzibą miał się tam ze swoim mieszkaniem przenieść
sam prezes. Operacja okazała się niewykonalna, bo 700 m nowej siedziby -
o połowę mniej, niż PiS zajmuje teraz - było zbyt
ciasne.
Ochrona celem statutowym
O komfort prezesa w domu i
wszędzie, gdzie się pojawia, dbają też prywatni ochroniarze, niekiedy 20
naraz. To stała pozycja na liście płac PiS od listopada 2010 r. Z 18,5 mln zł
subwencji z budżetu państwa dla PiS w 2017 r. (za poprzedni rok jeszcze nie ma
rozliczenia) aż 1,62 mln zł pochłonęła właśnie ochrona prezesa (135 tys. zł
miesięcznie). W kampanii samorządowej ochrona spotkań Jarosława Kaczyńskiego
kosztowała 180 tys. zł. Szefa PiS chroni Wojciech Grabowski, wiceprezes firmy
Grom Group. To zaufany człowiek, były żołnierz GROM z pierwszego zaciągu, który
dostał nawet rolę w filmie „Smoleńsk” - zagrał w nim ochroniarza Lecha
Kaczyńskiego. Jak przed laty tłumaczył POLITYCE były już skarbnik partii
Stanisław Kostrzewski, ochrona prezesa traktowana jest jako „wspieranie celów
statutowych”. PKW zapylała po ostatnim sprawdzaniu partyjnych finansów o
te comiesięczne przelewy. PiS odpowiedział, że
„przekazanie tych środków odpowiada wymogom ustawy o partiach politycznych”, a
dokładnie temu paragrafowi: „majątek partii politycznej może być przeznaczony
tylko na cele statutowe lub charytatywne”. PKW nigdy nie zakwestionowała tych
wydatków.
Portal TVN24 ujawnił w ubiegłym roku, że Grom
Group dostała rządowy kontrakt przy okazji obchodów rocznicy smoleńskiej.
Można się zastanawiać, dlaczego szef MSWiA rządu PiS wydał decyzję o
pozaustawowej ochronie minister edukacji Anny Zalewskiej czy Beaty Kempy, a nie
dał ochrony prezesowi PiS, który podejmuje najważniejsze decyzje dotyczące
państwa. W partii mówią, że to wynika z nieufności prezesa do innych służb, że
ludzie z BOR, przemianowani na SOP, mogą mieć kontakty z opozycją, że tylko
chłopaków z Grom Group prezes może być pewien.
Za partyjne pieniądze rozłożono też w swoim czasie parasol
ochronny nad matką prezesa. Jarosław Kaczyński po tragicznej śmierci brata tak
bardzo chciał oszczędzić cierpienia chorej Jadwidze Kaczyńskiej, że przez
kilka dni ukrywał przed nią prawdę. Partia „wydała” dla mamy trzy numery
„Rzeczpospolitej” bez informacji o katastrofie - co opisał w książce o szefie
PiS dziennikarz Michał Krzymowski. Cała mistyfikacja z przygotowaniem numerów,
w tym maszyna do wydruku dziennika, kosztowała kilkadziesiąt tysięcy złotych. W
partii od zawsze wiedzieli, jak ważną relację prezes ma ze swoją matką, więc -
jak twierdzą nasi informatorzy - również tu nie oszczędzano pieniędzy.
Książka prezesa
W oświadczeniu majątkowym w 2012
r. prezes zapisał, że zaciągnął „pożyczkę prywatną” 200 tys. zł. Jak ujawniła
POLITYKA w 2014 r., pieniądze pożyczyła mu Janina Goss, przyjaciółka prezesa i
jego matki, która po przejęciu władzy przez PiS zasiadła w radzie nadzorczej PGE.
- Prezes pożyczył pieniądze od Janiny Goss, aby spłacić dług, który
wcześniej zaciągnął na leczenie mamy od. ówczesnego skarbnika. Stanisława
Kostrzewskiego. Chciał mu oddać te pieniądze, bo w PiS czas Kostrzewskiego
dobiegał końca - mówi nasz informator. Kostrzewski przez lata był uznawany
za głównego inżyniera finansowego partii, choć nie był w PC, a na dodatek jego
córka Małgorzata Rozenek-Majdan jest gwiazdą TVN. Szef PiS ufał
mu jednak bezgranicznie. Wiedział, że „Staszek pilnuje porządku w papierach”.
Jednak po licznych doniesieniach medialnych o rzekomej
zbytniej samodzielności w wydawaniu pieniędzy - inspirowanych przez
wewnętrznych wrogów skarbnika, na czele z Joachimem Brudzińskim - Kostrzewski
pożegnał się z Nowogrodzką. Jesienią 2014 r. rzucił papierami i jeszcze tego
samego wieczoru ślusarze na polecenie ludzi związanych z Brudzińskim wymienili
zamki w jego gabinecie.
Kostrzewski jest dziś skarbnicą wiedzy o tym, jak PiS grubymi
setkami tysięcy złotych wspierał nie tylko ratowanie Jadwigi Kaczyńskiej, ale i
inne potrzeby prezesa (Kostrzewski nie chciał rozmawiać z POLITYKĄ). Być może
takim wsparciem był tajemniczy przelew na ponad 180 tys. zł z partyjnego konta
na rzecz wydawcy książki Kaczyńskiego „Polska naszych marzeń”. Trzeba dodać, że
wydała ją firma, której właściciel jest dobrym znajomym senatora PiS Grzegorza
Czeleja. Krążą plotła, że partia wykupiła znaczną część nakładu, aby sprzedawać
książkę na partyjnych wydarzeniach. Wiadomo, że w 2012 r. prezes PiS zeznał w
oświadczeniu majątkowym, że zarobił na niej 160 tys. zł. Wychodzi na to, że
Kaczyński otrzymał od wydawcy swojego dzieła bardzo zbliżoną kwotę do tej,
którą partia przelała wydawcy.
Jacki
Michał Krzymowski w swojej książce
„Tajemnice Kaczyńskiego” opisuje trzy panie: Hannę Rudzińską (żonę kierowcy
prezesa), Bożenę Meszkę-Stefanowską (byłą radną PiS, z etatem asystenckim u
europosła Tomasza Poręby) i Wiolettę Żydowicz, które czuwały przy matce
prezesa. - Byliśmy bardzo zaskoczeni, kiedy Staszek Kostrzewski nie chciał
dawać ludziom podwyżek, bo nie było pieniędzy, a bez mrugnięcia okiem, na
prośbę Jarosława, zatrudnił przy Nowogrodzkiej na recepcji Wiolettę,
która społecznie przychodziła opiekować się mamą prezesa - opowiada nasz
rozmówca.
W 2013 r. w rozmowie z Krystyną Pytlakowską w magazynie „Viva!” Kaczyński wyznaje: „Ja naprawdę nie potrzebuję opieki, ale
panie, które pomagały mamie, pomagają dzisiaj mnie. To sytuacja przejściowa,
ale dziś mogę powiedzieć, że mam komfort”. Powiedział też, że jest przyzwyczajony,
aby sam się sobą zajmować, ale: „Nie mówię tu o praniu czy prasowaniu, bo w
tym nie jestem najlepszy”. Choć prezes podobno
umie gotować, to zakupy, w tym karmę dla kota, dostarczają mu jego asystenci
Jacki - jak mówią w PiS - Rudziński i Cieślikowski (jeden z najbogatszych radnych
Warszawy z majątkiem 2,5 mln zł). Obaj w partii zarabiają po ok. 6 tys. zł na
rękę.
Barbara Skrzypek, sekretarka, ta sama od prawie 30 lat,
dziś już w randze dyrektora biura prezydialnego, która pilnuje dostępu do gabinetu
prezesa, zarabia około 12 tys. zł. To więcej niż posłowie. Na specjalną prośbę
Jarosława Kaczyńskiego pani Barbara jest wożona do pracy partyjnym autem. Na co
dzień obiady prezes jada w swoim gabinecie przy ul. Nowogrodzkiej; z
pobliskiego barku przynoszą mu je współpracownicy. Do partii fatyguje się też
fryzjer prezesa. I zadbane są też bezdomne koty: ze sprawozdania finansowego
Srebrnej („nic, co robi nasza partia, nie jest finansowane przez Srebrną”)
wynika, że 11996 zł rocznie poszło na pokarm dla zwierząt.
Kierowcy i adwokaci
Kierowcy z samochodem utrzymywanym
przez partię są do dyspozycji Jarosława Kaczyńskiego przez całą dobę przez okrągły
tydzień. Wożą go w każdą sobotę na cmentarz Powązkowski na grób matki i do
Krakowa w miesięcznice pogrzebu pary prezydenckiej.
Przez długi czasie jeden z Jacków dostarczał prezesowi na
mocy upoważnienia pensję z partyjnej kasy. Jako urzędujący premier oświadczył w wywiadzie dla „Wprost” (maj 2007 r.), że nie ma konta: „Trzymam
pieniądze na koncie mamy. (...) Nie chcę dopuścić do sytuacji, że ktoś bez
mojej wiedzy wypłaci na mój rachunek jakieś pieniądze, a na drugi dzień
przeczytam o tym w gazecie”.
Dwa lata później założył konto w polskim banku i - jak donosił „Super Express” - prezes zaczął kupować przez internet: „Kupił dwie książki
i płytę z przebojami Agnieszki Osieckiej i Wojciecha Młynarskiego”.
- To był spin, który miał odczarować wizerunek prezesa oderwanego
od rzeczywistości, ale wiadomo, że żadnych pieniędzy przez internet nie
wydawał. Nawet jak już miał konto, to widziałem, jak wyciągał z koperty
pieniądze, bo chyba dalej nie miał zaufania do banków - opowiada jeden z obserwatorów życia przy Nowogrodzkiej.
Partia wzięła na siebie również koszt zadbania o prawny
komfort prezesa. Do stałych odbiorców przelewów z kasy PiS od stycznia 2009 r.
należy gdańska kancelaria adwokacka Gotkiewicz Kosmus Kuczyński i Partnerzy (w
2007 r. trafiało na jej konto, co miesiąc przez cały rok, 39360 zł). Prawnicy
specjalizują się m.in. w ochronie dóbr osobistych. Reprezentowali
prezesa PiS w kilku sprawach, m.in. w procesie z Radosławem Sikorskim, z byłym
szefem MSWiA Januszem Kaczmarkiem, a ostatnio z Lechem Wałęsą. W PiS tłumaczą,
że Jarosław Kaczyński to „organ partii” i dlatego partia bierze na siebie te wydatki.
Jeden z partnerów tej kancelarii Grzegorz Kuczyński, odkąd PiS przejął władzę,
zasiada w radzie nadzorczej PGE.
Żaden prezes partii nie ma takiej obsługi i komfortu w
codziennych życiowych sprawach, jaką szefowi PiS zapewnia jego otoczenie. Ale
też żadna partia nie opiera się wyłącznie na marce osobistej swojego szefa,
który generuje dla środowiska spore przychody, wliczając budżetową subwencję i
satelickie partyjne biznesy odsłonięte nieco na taśmach Birgfellnera. W tych
nagraniach prezes jawi się jako, również finansowy, patron swojego środowiska.
Kaczyński w przywołanym już wywiadzie dla „Vivy! ” skomentował
swoją materialną abnegację starym przysłowiem: „mogę uczciwie powiedzieć, że
pieniądze nie są warunkiem szczęścia”. Dziś można powiedzieć, że pieniądze -
zarówno partyjne, jak i państwowe - są dla Jarosława Kaczyńskiego środkiem do
zdobycia niemal absolutnej władzy, co czyni go szczęśliwym.
Anna Dąbrowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz