środa, 20 lutego 2019

Nasz drogi prezes


Jarosław Kaczyński uważa się za bardzo przeciętnie majętnego. Rzecz w tym, że jako największe dobro swojej partii może sobie na tę biedę pozwolić

Co najbardziej głupiego i absurdalnego udało się Panu usłyszeć na swój temat” - pytała Jarosława Kaczyńskiego w listopadzie 2010 r. dziennikarka katolickiego tygodnika „Niedziela”. On odpowie­dział: „Pewna była pracownica KC, powołując się na bliską znajomość ze mną, mówiła, że na pew­no wie, iż jestem właścicielem fabryki cukierków. Tego typu wieści roznosiły się szeroko po Polsce, w każdym z województw jakoby byłem właścicie­lem jakichś dóbr. (...) Najgorsze że ludzie wierzyli w te bzdury”. Dodał też, że w 1991 r. kiedy z bratem organizowali pierwszą konferencję antykorupcyjną, usłyszał, że jest człowiekiem, który dorobił się wielkiego majątku na polityce. „A tymczasem miesz­kałem sobie skromnie w pokoju przy rodzicach - bo nigdy się nie dorobiłem własnego mieszkania -  gdzie było bardzo biednie, bo rodzice od dawna byli na emeryturze, a ja przez długi czas byłem bez dochodów”.
   W innym wywiadzie z 1994 r. tak Jarosław Kaczyński tłumaczył brak sondażowej popularności: „Jestem w sytuacji finansowej, jak na człowieka w moim wieku (45 lat - red.), kompromitującej. Nie mam mieszkania, nie mam samochodu, w ogóle nic nie mam. A i moja partia (Porozumienie Centrum - red.) jest biedna. Na­tomiast przekonania społeczne są zupełnie inne”. Na taśmach ujawnionych przez „Gazetę Wyborczą” wyraził obawy, że ludzie pomyślą, iż jest „niezwykle zamożnym człowiekiem". A tego prezes PiS, pielęgnujący wizerunek skromnego człowieka nieprzywiązującego wagi do dóbr materialnych, boi się najbardziej.

Jedna trzecia domu i okolica
Z ostatniego oświadczenia majątkowego Jarosława Kaczyńskie­go: około 19 tys. zł oszczędności; jedna trzecia 150-metrowego domu na warszawskim Żoliborzu oraz roczne dochody 118 tys. zł uposażenia poselskiego, do tego 30 tys. zł diety parlamentarnej i 77 tys. zł emerytury (ok. 19 tys. zł średnio miesięcznie). Prezes ma też kredyt w SKOK - 127 tys. zł - „zaciągnięty na opiekę nad chorą mamą i koszty związane z jej upamiętnieniem”. Krzysztof Skowroński w magazynie „Viva!” w 2012 r. pytał Jarosława Kaczyń­skiego, jak chce rządzić państwem, skoro nie potrafi zaoszczędzić więcej niż 10 tys. zł. Szef PiS tłumaczył, że znaczną część pensji przeznacza na cele charytatywne, tysiąc oddaje partii i jeszcze zapewnia rodzinie przyzwoity standard życiowy. (Nie wydaje się, aby teraz prezes miał jakiekolwiek rodzinne zobowiązania finansowe, a bratanica Marta jest materialnie zabezpieczona).
   W kwietniu 2018 r. Jarosław Kaczyński znów przekonywał, że nie dba o dobra materialne, bo gdyby zdecydował się na karie­rę radcy prawnego w Warszawie, „to przecież bym zarabiał parę razy więcej, niż zarabiam. Ja naprawdę na polityce nie zyskuję, tylko tracę, biorąc pod uwagę doktorat z prawa”.
   Były współpracownik prezesa Kaczyńskiego mówi, że gdyby miał wskazać, co najbardziej irytuje Kaczyńskiego, to właśnie to, kiedy ludzie stwierdzają, że jego obraz nie jest spójny z tym, jak chce się im przedstawiać: - Chodzi również o ten wizerunek ascety, który nie jest przywiązany do żadnych dóbr material­nych, bo jedyne, na czym mu zależy, to powodzenie ojczyzny.
   To prawda, że wszystkie interesy i pieniądze są prezesowi potrzebne dla zdobycia i utrzymania władzy. Dziś ma władzę i prywatnie już mało mu potrzeba, również dlatego, że sam, jako największe dobro partii, jest przez PiS porządnie sponsorowany. Partia i spółka Srebrna, która należy do Instytutu Lecha Kaczyń­skiego, nie oszczędza na komforcie prezesa.
Jak ujawnił w 2012 r. „Newsweek”, Instytut od co najmniej 2009 r. wynajmuje dom sąsiadujący z żoliborskim domem Jarosława Kaczyńskiego. To 125-metrowy budynek z lat 60. Mieści się w nim biuro rachunkowe Srebrnej oraz przez pe­wien czas siedziby spółki-córki Słowo Niezależne, właściciela portalu niezależna.pl, oraz firmy Rejtan (prezesuje jej rodzina Tomasza Sakiewicza), która prowadzi internetową księgarnię „Gazety Polskiej”. Wynajmowanie domu przez Srebrną, właściciela dwóch dużych biurowców w centrum Warszaw, to żaden interes, a wręcz biznesowa ekstrawagancja. - Przecież w tym wynajmie nie chodzi o interes Srebrnej, ale Jarosław Ka­czyńskiego. Kiedy kilka lat temu wyprowadzili się stąt sąsiedzi Jarosława, obawiano się, że wprowadzi się tu ktoś, kto będzie zakłócał jego spokój. Stąd pomysł, aby wprowadzić tu Srebrną - mówi były współpracownik Kaczyńskiego, znający kulisy tej transakcji. Dodaje, że Rejtan podnajmował od Srebrnej dom za ponad 5 tys. zł, a PiS w tym czasie przelewał na konto firmy z partyjnych pieniędzy regularnie, co miesiąc, ponad 6 tys. zł. To wygląda tak, jakby PiS przelewał Rejtanowi pieniądze, aby ten mógł opłacać czynsz za dom w sąsiedztwie Kaczyńskiego - zagadujemy osobę znającą sprawę. - Dokładnie tak, ale jeszcze raz podkreślam, że to sprawa bezpieczeństwa i komfortu prezesa.
   W 2012 r. księgarnia „Gazety Polskiej” wyprowadziła się z ul. Mickiewicza, ale Srebrna została i zaczęła organizować tu izbę pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego, do dziś dostępną tylko dla najbliższych ludzi ze środowiska braci. I to drugą już izbę pamięci, bo pierwszą zaczęto organizować wcześniej - w drugim, na lewo od posesji prezesa, domu, także wynajmowanym przez Srebrną. Kazimierz Kujda, ówczesny szef Srebrnej, tłumaczył w 2013 r. dziennikarzowi Michałowi Krzymowskiemu: „jak zaczęliśmy sprowadzać te pamiątki z Gdańska, to okazało się, że jest ich tyle, że potrzeba nie jed­nego domu, ale dwóch”. Tyle że - jak pisaliśmy w POLITYCE w grudniu 2016 r. - w izbie pamięci nie ma żadnych prawdzi­wych pamiątek po zmarłym tragicznie prezydencie Lechu Ka­czyńskim, żadnych osobistych rzeczy czy notatek. Jest za to sar­kofag - grobowiec pary prezydenckiej z uszkodzoną podczas ekshumacji płytą - przetransportowany z Wawelu na koszt Srebrnej (za 10 tys. zł). Spółka wpłaciła też 50 tys. zł na komitet budowy pomników ofiar smoleńskich.
   Jarosław Kaczyński mówił w minionym tygodniu w wywiadzie dla PAP: „Nic, co robi nasza partia, nie jest finansowane przez Srebrną. Między spółką, partią a fundacją nie ma związków prawnych, instytucjonalnych. Jest związek personalny, polegający na tym, że jestem szefem partii i jednocześnie przewodniczącym rady fundacji, lega żadna ustawa ani też żadne zasady moralne nie zabraniają” - prawnie jest wszystko w porządku. Jednak biorąc pod uwagę, że Srebrna, która należy do Fundacji, wynajmuje domy sąsiadujące z domem prezesa partii, by dbać o jego spokój, pokazują że ten związek jest ścisły - słyszymy z okolic PiS.
   Ktoś dodaje, że prezes kieruje wszystkim w znanym sobie trybie, czyli „bez żadnego trybu”. Kilka lat temu, już po śmierci Jadwigi Kaczyńskiej, pojawił się pomysł, aby przeprowadzić partię do kamienicy przy ul. Belwederskiej. Razem z siedzi­bą miał się tam ze swoim mieszkaniem przenieść sam prezes. Operacja okazała się niewykonalna, bo 700 m nowej siedziby - o połowę mniej, niż PiS zajmuje teraz - było zbyt ciasne.

Ochrona celem statutowym
O komfort prezesa w domu i wszędzie, gdzie się pojawia, dba­ją też prywatni ochroniarze, niekiedy 20 naraz. To stała pozycja na liście płac PiS od listopada 2010 r. Z 18,5 mln zł subwencji z budżetu państwa dla PiS w 2017 r. (za poprzedni rok jeszcze nie ma rozliczenia) aż 1,62 mln zł pochłonęła właśnie ochrona prezesa (135 tys. zł miesięcznie). W kampanii samorządowej ochrona spotkań Jarosława Kaczyńskiego kosztowała 180 tys. zł. Szefa PiS chroni Wojciech Grabowski, wiceprezes firmy Grom Group. To zaufany człowiek, były żołnierz GROM z pierwszego zaciągu, który dostał nawet rolę w filmie „Smoleńsk” - zagrał w nim ochroniarza Lecha Kaczyńskiego. Jak przed laty tłumaczył POLITYCE były już skarbnik partii Stanisław Kostrzewski, ochro­na prezesa traktowana jest jako „wspieranie celów statutowych”. PKW zapylała po ostatnim sprawdzaniu partyjnych finansów o te comiesięczne przelewy. PiS odpowiedział, że „przekazanie tych środków odpowiada wymogom ustawy o partiach politycz­nych”, a dokładnie temu paragrafowi: „majątek partii politycznej może być przeznaczony tylko na cele statutowe lub charytatyw­ne”. PKW nigdy nie zakwestionowała tych wydatków.
   Portal TVN24 ujawnił w ubiegłym roku, że Grom Group do­stała rządowy kontrakt przy okazji obchodów rocznicy smo­leńskiej. Można się zastanawiać, dlaczego szef MSWiA rządu PiS wydał decyzję o pozaustawowej ochronie minister edukacji Anny Zalewskiej czy Beaty Kempy, a nie dał ochrony prezesowi PiS, który podejmuje najważniejsze decyzje dotyczące państwa. W partii mówią, że to wynika z nieufności prezesa do innych służb, że ludzie z BOR, przemianowani na SOP, mogą mieć kontakty z opozycją, że tylko chłopaków z Grom Group prezes może być pewien.
   Za partyjne pieniądze rozłożono też w swoim czasie parasol ochronny nad matką prezesa. Jarosław Kaczyński po tragicznej śmierci brata tak bardzo chciał oszczędzić cierpienia chorej Ja­dwidze Kaczyńskiej, że przez kilka dni ukrywał przed nią prawdę. Partia „wydała” dla mamy trzy numery „Rzeczpospolitej” bez informacji o katastrofie - co opisał w książce o szefie PiS dzien­nikarz Michał Krzymowski. Cała mistyfikacja z przygotowaniem numerów, w tym maszyna do wydruku dziennika, kosztowała kilkadziesiąt tysięcy złotych. W partii od zawsze wiedzieli, jak ważną relację prezes ma ze swoją matką, więc - jak twierdzą nasi informatorzy - również tu nie oszczędzano pieniędzy.

Książka prezesa
W oświadczeniu majątkowym w 2012 r. prezes zapisał, że za­ciągnął „pożyczkę prywatną” 200 tys. zł. Jak ujawniła POLITYKA w 2014 r., pieniądze pożyczyła mu Janina Goss, przyjaciółka pre­zesa i jego matki, która po przejęciu władzy przez PiS zasiadła w radzie nadzorczej PGE. - Prezes pożyczył pieniądze od Janiny Goss, aby spłacić dług, który wcześniej zaciągnął na leczenie mamy od. ówczesnego skarbnika. Stanisława Kostrzewskiego. Chciał mu oddać te pieniądze, bo w PiS czas Kostrzewskiego dobiegał koń­ca - mówi nasz informator. Kostrzewski przez lata był uznawa­ny za głównego inżyniera finansowego partii, choć nie był w PC, a na dodatek jego córka Małgorzata Rozenek-Majdan jest gwiazdą TVN. Szef PiS ufał mu jednak bezgranicznie. Wiedział, że „Staszek pilnuje porządku w papierach”.
   Jednak po licznych doniesieniach medialnych o rzekomej zbytniej samodzielności w wydawaniu pieniędzy - inspirowa­nych przez wewnętrznych wrogów skarbnika, na czele z Joachi­mem Brudzińskim - Kostrzewski pożegnał się z Nowogrodzką. Jesienią 2014 r. rzucił papierami i jeszcze tego samego wieczoru ślusarze na polecenie ludzi związanych z Brudzińskim wymie­nili zamki w jego gabinecie.
   Kostrzewski jest dziś skarbnicą wiedzy o tym, jak PiS gruby­mi setkami tysięcy złotych wspierał nie tylko ratowanie Jadwigi Kaczyńskiej, ale i inne potrzeby prezesa (Kostrzewski nie chciał rozmawiać z POLITYKĄ). Być może takim wsparciem był tajem­niczy przelew na ponad 180 tys. zł z partyjnego konta na rzecz wydawcy książki Kaczyńskiego „Polska naszych marzeń”. Trzeba dodać, że wydała ją firma, której właściciel jest dobrym znajomym senatora PiS Grzegorza Czeleja. Krążą plotła, że partia wykupiła znaczną część nakładu, aby sprzedawać książkę na partyjnych wydarzeniach. Wiadomo, że w 2012 r. prezes PiS zeznał w oświad­czeniu majątkowym, że zarobił na niej 160 tys. zł. Wychodzi na to, że Kaczyński otrzymał od wydawcy swojego dzieła bardzo zbliżoną kwotę do tej, którą partia przelała wydawcy.

Jacki
Michał Krzymowski w swojej książce „Tajemnice Kaczyńskiego” opisuje trzy panie: Hannę Rudzińską (żonę kierowcy prezesa), Bo­żenę Meszkę-Stefanowską (byłą radną PiS, z etatem asystenckim u europosła Tomasza Poręby) i Wiolettę Żydowicz, które czuwały przy matce prezesa. - Byliśmy bardzo zaskoczeni, kiedy Staszek Ko­strzewski nie chciał dawać ludziom podwyżek, bo nie było pienię­dzy, a bez mrugnięcia okiem, na prośbę Jarosława, zatrudnił przy Nowogrodzkiej na recepcji Wiolettę, która społecznie przychodziła opiekować się mamą prezesa - opowiada nasz rozmówca.
   W 2013 r. w rozmowie z Krystyną Pytlakowską w magazynie „Viva!” Kaczyński wyznaje: „Ja naprawdę nie potrzebuję opieki, ale panie, które pomagały mamie, pomagają dzisiaj mnie. To sy­tuacja przejściowa, ale dziś mogę powiedzieć, że mam komfort”. Powiedział też, że jest przyzwyczajony, aby sam się sobą zajmo­wać, ale: „Nie mówię tu o praniu czy prasowaniu, bo w tym nie jestem najlepszy”. Choć prezes podobno umie gotować, to zaku­py, w tym karmę dla kota, dostarczają mu jego asystenci Jacki - jak mówią w PiS - Rudziński i Cieślikowski (jeden z najbogatszych radnych Warszawy z majątkiem 2,5 mln zł). Obaj w partii zara­biają po ok. 6 tys. zł na rękę.
   Barbara Skrzypek, sekretarka, ta sama od prawie 30 lat, dziś już w randze dyrektora biura prezydialnego, która pilnuje dostępu do gabinetu prezesa, zarabia około 12 tys. zł. To więcej niż posło­wie. Na specjalną prośbę Jarosława Kaczyńskiego pani Barbara jest wożona do pracy partyjnym autem. Na co dzień obiady pre­zes jada w swoim gabinecie przy ul. Nowogrodzkiej; z pobliskiego barku przynoszą mu je współpracownicy. Do partii fatyguje się też fryzjer prezesa. I zadbane są też bezdomne koty: ze sprawoz­dania finansowego Srebrnej („nic, co robi nasza partia, nie jest finansowane przez Srebrną”) wynika, że 11996 zł rocznie poszło na pokarm dla zwierząt.

Kierowcy i adwokaci
Kierowcy z samochodem utrzymywanym przez partię są do dyspozycji Jarosława Kaczyńskiego przez całą dobę przez okrągły tydzień. Wożą go w każdą sobotę na cmentarz Powąz­kowski na grób matki i do Krakowa w miesięcznice pogrzebu pary prezydenckiej.
   Przez długi czasie jeden z Jacków dostarczał prezesowi na mocy upoważnienia pensję z partyjnej kasy. Jako urzędujący premier oświadczył w wywiadzie dla „Wprost” (maj 2007 r.), że nie ma konta: „Trzymam pieniądze na koncie mamy. (...) Nie chcę dopuścić do sytuacji, że ktoś bez mojej wiedzy wypłaci na mój rachunek jakieś pieniądze, a na drugi dzień przeczytam o tym w gazecie”. Dwa lata później założył konto w polskim banku i - jak donosił „Super Express” - prezes zaczął kupować przez internet: „Kupił dwie książki i płytę z przebojami Agnieszki Osieckiej i Wojciecha Młynarskiego”.
   - To był spin, który miał odczarować wizerunek prezesa ode­rwanego od rzeczywistości, ale wiadomo, że żadnych pieniędzy przez internet nie wydawał. Nawet jak już miał konto, to widzia­łem, jak wyciągał z koperty pieniądze, bo chyba dalej nie miał zaufania do banków - opowiada jeden z obserwatorów życia przy Nowogrodzkiej.
   Partia wzięła na siebie również koszt zadbania o prawny komfort prezesa. Do stałych odbiorców przelewów z kasy PiS od stycznia 2009 r. należy gdańska kancelaria adwokacka Gotkiewicz Kosmus Kuczyński i Partnerzy (w 2007 r. trafiało na jej konto, co miesiąc przez cały rok, 39360 zł). Prawnicy specjalizują się m.in. w ochronie dóbr osobistych. Reprezentowali prezesa PiS w kilku sprawach, m.in. w procesie z Radosławem Sikorskim, z byłym szefem MSWiA Januszem Kaczmarkiem, a ostatnio z Le­chem Wałęsą. W PiS tłumaczą, że Jarosław Kaczyński to „organ partii” i dlatego partia bierze na siebie te wydatki. Jeden z partne­rów tej kancelarii Grzegorz Kuczyński, odkąd PiS przejął władzę, zasiada w radzie nadzorczej PGE.
   Żaden prezes partii nie ma takiej obsługi i komfortu w codzien­nych życiowych sprawach, jaką szefowi PiS zapewnia jego otocze­nie. Ale też żadna partia nie opiera się wyłącznie na marce osobi­stej swojego szefa, który generuje dla środowiska spore przychody, wliczając budżetową subwencję i satelickie partyjne biznesy od­słonięte nieco na taśmach Birgfellnera. W tych nagraniach prezes jawi się jako, również finansowy, patron swojego środowiska.
   Kaczyński w przywołanym już wywiadzie dla „Vivy! ” skomen­tował swoją materialną abnegację starym przysłowiem: „mogę uczciwie powiedzieć, że pieniądze nie są warunkiem szczęścia”. Dziś można powiedzieć, że pieniądze - zarówno partyjne, jak i państwowe - są dla Jarosława Kaczyńskiego środkiem do zdo­bycia niemal absolutnej władzy, co czyni go szczęśliwym.
Anna Dąbrowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz