To, że dziesiątki
afer i kompromitacji związanych z rządami PiS nie wpływają znacząco na poziom
poparcia dla władzy, pokazuje, że polska polityka przenosi się gdzie indziej, W
sferę emocjonalnego marketingu, gdzie wszystko jest tak samo ważne i nieważne.
W PiS
uważa się, że zabójstwo Pawła Adamowicza już się „wchłonęło”, bez większych
strat w poparciu, bo upłynęło te żelazne pięć-sześć tygodni, kiedy sprawa się
społecznie utrwala i ewentualnie odbija w sondażach (prasa prawicowa znowu zajęła
się majątkiem prezydenta). Tym bardziej afera KNF, której najbardziej się w tej
partii obawiano - to już przeszłość. Jest jeszcze mała niepewność co do prezesa
NBP Adama Glapińskiego i sprawy zarobków jego dyrektorek. A niedoszłe wieżowce
Srebrnej - taki był plan, stąd brak publicznych wystąpień prezesa Kaczyńskiego
do momentu sobotniej konwencji - mają być zniwelowane obietnicami-petardami:
m.in. 500 plus na każde dziecko, 13. emerytury i brak PIT dla młodych Polaków.
Co miała załatwić konwencja, wprost wyjaśnił prowadzący ją
Rafał Bochenek, mówiąc: „strzelamy w punkt, a inni mają kapiszony”. Bo święta
zasada politycznego marketingu głosi, że przykrywka nie musi mieć nic
wspólnego z tym, co ma przykryć. „PiS wręczył suwerenowi przedwyborczą kopertę,
afery (...) nie zostaną rozliczone” - napisał publicysta Przemysław
Szubartowicz.
Przeciwnicy ugrupowania Kaczyńskiego od dawna dziwią się,
że tyle szokujących zdarzeń, jakie przetoczyły się przez kraj w ciągu
ostatnich trzech i pół roku, nie zmieniło zasadniczo układu sił. Walka z
Trybunałem Konstytucyjnym, potem z sądownictwem, awantura o aborcję, sprawa
Misiewicza, porażka w Brukseli 27:1, ustawa o IPN, nagrody dla rządu, zakaz
handlu w niedziele, reforma edukacji, wycinka puszczy, afera PCK i wiele
innych - już połowa tych przypadków wykończyłaby ugrupowanie Kaczyńskiego
jeszcze dekadę, a nawet kilka lat temu. Teraz jednak powodują one najwyżej
okresowe kilkuprocentowe spadki, szybko nadrabiane, a czasami po aferach
notowania PiS nawet wzrastają. Rzecz w tym, że od czasu poprzednich rządów PiS
zmieniły się zarówno ta partia, jak i cała polska polityka.
Stan gry
W PiS mówi się o przełomowej
kampanii Andrzeja Dudy w 2015 r., która zmieniła patrzenie na istotę działań
politycznych. Podparta obietnicą 500 plus możliwość wylansowania niemal
nieznanego kandydata przeciwko urzędującemu prezydentowi z wielkim poparciem
była odkryciem nie sezonu, ale epoki. Zmasowana kampania w internecie,
pozyskanie niezwykłej przychylności wobec Dudy ze strony grupy dziennikarzy
zabieranych przez kandydata do autobusu (powtórzyło się to potem przy
Morawieckim, który też ma po niepisowskiej stronie swoją grupę wiernych fanów),
budowanie kontrolowanych opowieści i przekazywanie tych gotowców mediom stworzyło
nową jakość w polskim politycznym marketingu.
Po raz pierwszy tak wyraźnie polityka przechyliła się w kierunku
emocji, nastroju, oprawy, konfetti, balonowi socjalnych prezentów. Z partii
poznikały rady programowe, teraz liczą się pojedyncze pomysły, które „pozamiatają”.
Wysokobudżetowa partyjna konwencja, „ładne mówienie”, melodyjny klip, udana
strona internetowa stały się autonomiczną wartością. Racjonalną kalkulację u
wielu wyborców zastąpiło oczekiwanie na zachwyt i charyzmę. PiS w dużej mierze
przechwycił nowe pokolenia, nastawione bardziej na liderów niż partie, na wydarzenia
niż programy, na emocje chwili niż zwartą ideologię (teraz zauważają to doradcy
Biedronia). Eksperci Kaczyńskiego odczytali trend polegający na zerwaniu
politycznej ciągłości i pamięci. Zwartą linię wydarzeń, kumulacji doświadczeń
wyborców zastąpiły oderwane sekwencje pojedyncze zjawiska, które walczą o
społeczną uwagę. Można to nazwać politycznym „efektem rejestratora lotu”, który
w samolocie nagrywa zawsze ostatnie 30 minut z kokpitu, a wcześniejsza zapisy
automatycznie kasuje.
Polityka została utożsamiona z politycznym marketingiem.
Jest teraz nie tyle sumą spraw publicznych do załatwienia, co teatrem ludzkich
namiętności, areną personalnych zmagań otoczoną przez rozpalonych kibiców. Jak
chyba nigdy wcześniej wszelkie zdarzenia nie mają własnego, realnego ciężaru,
ale tylko taką wagę, jaka wynika z zainteresowania publiczności, wyników
wyszukiwarki Google,
rezonansu w mediach społecznościowych. Jeśli
nie wpływają na zmiany sondażowe, przestają być istotne, także dla
dziennikarzy. Nic nie musi być wyjaśnione do końca, zwłaszcza że wyjaśnienie
jest z reguły skomplikowane i nudne. To m.in. dlatego PiS wciąż ucieka spod
topora. Po prostu każdego dnia coś powinno się dziać. Przy takim natłoku
informacji polityka dociera raczej do zmysłów i często tam się zatrzymuje, nie
docierając do ośrodka logicznej obróbki.
Partyjne konwencje, na które idą setki tysięcy publicznych
pieniędzy, są teraz głównie przykrywkami eventow innych ugrupowań.
Konwencja Platformy miała wyprzedzić debiut Biedronia, kolejne imprezy PiS były
po to, aby osłabić efekt Platformy. Ad hoc organizuje się
jakieś spotkanie, żeby premier Morawiecki mógł jeszcze
raz wygłosić kwieciste przemówienie. Po konwencji Wiosny Roberta Biedronia
mówiono, że obietnice lidera tej formacji są może nierealistyczne, a nawet
miejscami niemądre, ale liczyły się entuzjazm, świeżość, inicjatywa, uśmiech, a
do budżetowych rachunków przejdzie się później. Mamy „piękny film” - napisał jeden
z komentatorów - i na razie cieszmy się nim.
Wydawałoby się, że dziennikarze powinni być - bardziej niż
społeczna średni a - krytyczni, nie ulegać tej infantylizacji polityki. Ale oni
w sporej części przyłączyli się do tego trendu. To, jak twierdzą, ma im
zapewniać kontakt z politycznymi realiami. Wydaje się jednak, że w istocie
także oni zaczynają sami zrównywać polityczną, publiczną treść z marketingiem,
oddziaływaniem. Coś, co nie przekłada się na wizerunek polityka czy partii, nie
istnieje. Charakterystyczne jest pojęcie będące nazwą jednej z rubryk portalu 300polityka.pl - „stan gry”.
Takie ujęcie sprowadza się w dużej mierze do bieżąco uaktualnianego
rankingu politycznych zagrywek i przykrywek, zapisu słownej rywalizacji na
zasadzie, kto kogo pokonał rano, a kto był górą wieczorem. To jest ten syndrom
„rejestratora lotu”. To, co się wydarzyło miesiąc temu, jest historią, a rok
temu - prehistorią. W tym sensie demontaż Trybunału Konstytucyjnego, przejęcie
prokuratury czy próba likwidacji przez PiS niezależnego sądownictwa
już zostały załatwione i przykryte, czyli wypadają ze stanu gry. Zatem
najważniejsze wydarzenia trzylecia, które w istocie mają coraz bardziej
negatywne skutki dla jakości demokratycznego systemu, zjechały do poziomu „starych
śpiewek”, jak określił te kwestie nie tak dawno jeden z publicystów
„Rzeczpospolitej”. „PiS się wykaraskał” - to fraza klucz ostatnich lat. Nie
oznacza ona, że partia Kaczyńskiego coś porządnie wyjaśniła czy naprawiła za
coś przeprosiła, winnych ukarała, a tylko tyle, że udało się jej perzetrwać kryzys, kwestie zatuszować i rozwodnić, zasypać
pieniędzmi z budżetu, postraszyć przeciwników. I właśnie ta „skuteczność”, mimo
że widać, w jaki sposób jest osiągana i ile kosztuje, budzi niekłamany podziw wielu
środowisk, niby od PiS odległych.
Kluczowa demobilizacja
Postrzeganie polityki jako
wizerunkowej partii szachów zniekształca postrzeganie spraw publicznych. W
takim ujęciu złe jest to, co przynosi sondażowe straty, a dobre - co zachowuje
stan posiadania lub daje wzrost. To przejęcie polityki przez marketing ma
dalsze konsekwencje. Wspomniane zwycięstwo Dudy nad Komorowskim w 2015 r.
pokazało moc podstawowego instrumentu PiS - demobilizacji wroga. Andrzej Duda
zyskiwał nie tyle jako osobiście Duda, ale bardziej na tle - profesjonalnie
trzeba przyznać - niszczonego Komorowskiego.
Spin doktorzy PiS zrozumieli, że wynik własnego kandydata
czy ugrupowania zależy tylko od rezultatu przeciwnika. Jeśli zwolennicy
antyPiSu oczekują dzisiaj na spadek notowań partii Kaczyńskiego, to
marketingowcy PiS mogą się uśmiechać - bo nie to jest ważne. W wyborach w 2005
r. PiS dostał 26,9 proc. głosów - to najniższy
jak dotąd wynik wyborczy, który pozwalał trząść całym krajem. Do czasu wyborów
w 2007 r., które PiS przegrał, nic nie stracił, przeciwnie, zyskał i otrzymał
31,4 proc. Tyle że Platforma Obywatelska, która w 2005 r. dostała 24,1 proc.,
dwa lata później uzyskała ponad 39 proc. Liczy się własny wynik, ale jeszcze
bardziej - przeciwnika. Także na jesieni 2019 r. dla zwycięstwa opozycji nie
jest konieczny drastyczny spadek notowań PiS, ale przede wszystkim wzrost
antyPiSu, stąd tak istotne jest tworzenie koalicji, co wciąż nie wszyscy
rozumieją. Dlatego też politycy PiS mniej lub bardziej otwarcie mówią o tym, że
co prawda część pomysłów i środków musi być nakierowana na podtrzymanie swojego
elektoratu, ale więcej trzeba przeznaczyć na zniechęcenie wyborców rywali. Co
jest zresztą wydajniejsze, bo negatywne emocje działają mocniej niż pozytywne.
Tym bardziej skłania ich do tego fakt „niezłomności” twardego elektoratu wobec
wspomnianych wyżej mnogości afer i awantur. Jeśli własny elektorat nie
przejmuje się aferami, to wystarczy, aby druga strona nie czuła się na tyle
zbulwersowana, aby pójść zagłosować.
Władza na widelcu
Akcja demobilizacyjna, wdrożona
podczas kampanii w 2015 r., była potem twórczo kontynuowana. Polegała na
wtłaczaniu do nieprzyjaznych środowisk własnych przekazów typu: opozycja nic
nie robi, nie ma programu, tylko walczy z PiS, a to za mało. Opozycja nie ma
dobrych przywódców, jest niewiarygodna, podzielona, słaba i beznadziejna, PiS
ma „miażdżącą przewagę”, trwa walka dwóch plemion (to wyjątkowo głupia fraza,
która weszła jak masło w teoretycznie opozycyjny elektorat). Kaczyński - mając
do dyspozycji cały aparat państwa, służby, prokuraturę, władze Sejmu, tzw.
publiczne media - „pokonał ciamajdan”, „znowu wygrał”, „wyprowadził wszystkich
w pole” (to wszystko cytaty z mediów niepisowskich).
Ostatnio istotnym przekazem PiS, jaki udało się tej partii wcisnąć do obozu
swoich przeciwników, to określenie „mocna drużyna” na kandydatów tego ugrupowania
do Parlamentu Europejskiego.
Wystarczyło wstawić do zestawu
Joachima Brudzińskiego, aby powstało takie przekonanie, i nikt już nie
dostrzega „mocnych” Waszczykowskiego, Mazurek czy Jurgiela. Po „mocnej” (nowe
słowo wytrych) konwencji PiS z kolei przekaz władzy głosi: „opozycja po
nokaucie leży na deskach”, a dziennikarz gazety.pl życzliwie podjął wątek,
pisząc, że PiS swoimi „konkretnymi propozycjami strzelił opozycji gola do
szatni”
Propaganda tego typu jeszcze łatwiej przenikała do antyPiSu
w sytuacji, kiedy trwały w nim rozliczenia, bicie w piersi w rodzaju „byliśmy
głupi”. Dobry nastrój rządzących popsuł się po wyborach samorządowych w 2018 r.
Nadkruszyła się strategia demobilizacji elektoratu opozycji. Politycy PiS byli
wtedy zaskakująco szczerzy: od razu zaczęli mówić o problemie „nadaktywności wyborców
PiS w dużych miast”. Bo zadaniem marketingowców PiS jest niedawanie powodu do
głosowania, odstręczanie od polityki.
Kiedy kilka tygodni temu napisałem w POLITYCE, że opozycja
„ma PiS na widelcu”, jeśli się zjednoczy, bo tak pokazało kilka sondaży różnych
pracowni (i nadal to pokazują), na portalu braci Karnowskich widać było pewne
zaniepokojenie, poświęcono tej tezie kilka wzmianek, a nawet zorganizowano
internetowy sondaż, czy zdaniem użytkowników wPolityce.pl mam
rację. Wyszło, że nie, ale oczywiście opozycja może pokonać PiS w wyborach
wiosennych i jesiennych, i nie jest nawet do tego potrzebny istotny spadek
notowań tej partii.
Warunki są dwa. Po pierwsze, opozycja powinna się
zjednoczyć w stopniu maksymalnym, także przed wyborami parlamentarnymi, a po
nich doprosić do koalicji partię Biedronia, zwłaszcza gdyby utrzymała ona
liczące się w takich rachunkach poparcie i byłaby zainteresowana
współtworzeniem rządu (co jest prawdopodobne, ale nie stuprocentowo pewne). I
po drugie, opozycja - z jej wyborcami - nie
poradzi sobie, jeśli się wreszcie nie uodporni na przekazy sztabu partii
Kaczyńskiego, a tam umiejętności i finansowe zasoby są bardzo duże.
Jak wynika z nasłuchu, wysiłek PiS będzie teraz
nakierowany na demobilizację, „obniżanie frekwencji w elektoracie liberalnym”,
jak jest to tam nazywane, na pokazywanie, że „państwo właściwie reaguje”, że
„prezes jest uczciwy”, „dęte afery nikogo nie interesują”. Ludzie żyją spokojnie,
gospodarka się rozwija, socjal rośnie, a Polska staje się potęgą. Jednocześnie
Zostanie uruchomiona machina skłócania, skierowana w tzw. totalną opozycję,
typu „anihilacja SLD i PSL pod butem Schetyny”, „egzotyczna koalicja”, „sojusz
postkomuny z liberałami” itp.
Siedzieć cicho i chichrać się
Politycy PiS czują jednak, że
sytuacja ich partii stała się trudniejsza, stąd rozmowy z Pawłem Kukizem i
życzliwy powrót do dawnych pomysłów rockmana, w rodzaju wprowadzenia instytucji
sędziów pokoju. Sam Kukiz zaczął mówić, że jest możliwa
„umowa z PiS”. Widać też inne nadzieje na osłabienie opozycji. Jedna ze znanych
prawicowych blogerek o nicku Ufka napisała w salonie24.pl: „trzymam
kciuki za Wiosnę, a politykom PiS rekomenduję siedzenie cicho i chichranie się
dyskretne w domu”.
Z kolei Dorota Łosiewicz na portalu Karnowskich jednak dostrzega
zagrożenie ze strony nowej partii Biedronia: „(...) przeciwnicy zainwestowali w
polityczny marketing na najwyższym poziomie. Trzeba włożyć trochę wysiłku w to,
by jesienią Wiosna nie przyniosła obozowi Zjednoczonej Prawicy zimy stulecia”.
W innym miejscu Łosiewicz pisze: „PiS-owi powinno zależeć na wzmocnieniu ruchu
Kukiza”. W PiS słychać jeszcze o jednym - o oczekiwaniu na sytuację, którą
określa się tam jako maksymalną: najpierw Wiosna Biedronia podbiera poparcie
innym partiom opozycyjnym, zwłaszcza Platformie, po czym sama traci
popularność, ale wyborcy już do Platformy nie wracają. Jako przykład podaje
się Nowoczesną, która w 2015 r. odessała PO część elektoratu , i ten w
większości, mimo utraty sympatii do partii Petru, a potem Lubnauer, już do Platformy
w zasadzie nie wrócił. Wiosna Biedronia ustabilizowała się na razie w sondażach
na poziomie ok. 10 proc., to tyle, ile miał Ruch Palikota. Pytanie, czy to już
sufit.
Polityczna socjotechnika w najbliższych miesiącach będzie rozwijana na
nowych obszarach. Pojawi się kompletny, choć kontrolowany chaos, afery
tygodnia, a nawet dnia, spektakularne zatrzymania, przewożenie do prokuratury i
przesłuchania, coraz brutalniejsza propaganda w mediach publicznych, zmasowane akcje
w internecie. Także planowane kolejne obietnice wypłat z budżetu, zapowiadane
na czas przed wakacjami. Wśród sympatyków PiS i w samej partii oczywista jest
świadomość, że zbliża się decydująca walka o co najmniej następną dekadę.
Powiedzieli to zgodnie na ostatniej konwencji Jarosław Kaczyński i Mateusz
Morawiecki. Marketingowcy rządzących zrobią wszystko, aby po drugiej stronie
nie było takiego przekonania. Bo PiS nie oczekuje, by wszyscy przekonali się
do jego ustrojowych wizji, chodzi tylko o pogodzenie się i zapomnienie. Gra,
którą toczy obóz władzy, to wyzwanie dla opozycji, ale jeszcze większe - dla
jej wyborców. Wiele zależy od tego, czy w ich pamięci zsumuje się wszystko, co
PiS zrobił z demokratycznym systemem przez trzy i pół roku, czy też zarejestrują
tylko ostatnie „30 minut”.
Mariusz Janicki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz