wtorek, 26 lutego 2019

"Stacja strachu" i "Utrwalacze, zohydzacze, zawijacze..."


Stacja strachu



Były redaktor z TVP Info Piotr Owczarski mówi o tym, jak wygląda praca w telewizji publicznej.

GRZEGORZ RZECZKOWSKI: - Ktoś mógłby powiedzieć: sam parn się prosił.
Przecież w 2016 r., gdy przychodził pan do telewizji, rządził już Jacek Kurski, a z ekranu lała się prorządowa propaganda.
PIOTR OWCZARSKI:- Dyrektorem TVP Info był wówczas Grzegorz Adamczyk. To czło­wiek, który przez wiele lat pracował w Pol­sacie, tworzył tam newsroom. Z mojego punktu widzenia gwarantował rzetelność i pluralizm. Trzeba też pamiętać, że przez pierwsze miesiące, czyli do lata 2016 r., stacja funkcjonowała w miarę normalnie. Nie było nagonek, grillowania polityków, wygrzebywania afer na siłę, nadinterpretowania faktów itd. Wyjątkiem były „Wia­domości”, które od początku po zmianie kierownictwa prowadziły prorządową narrację w wykonaniu desantu dziennika­rzy z TV Republika. Ale to przecież osobna redakcja i inny program, nie było jeszcze takiego wariactwa.
A dziś jest?
Poziom materiałów wpuszczanych na antenę jest bardzo niski. Wydawcy nie czytają materiałów, które są emitowane w TVPInfo, bo pracują w takim tempie, że nie mają na to czasu. Co 30 minut muszą przygo­towywać kolejne wydania. Do tego ciągłe naciski i wieczne niezadowolenie ze stro­ny szefów.
   To oczywiście nienormalne, bo wydaw­ca powinien mieć wpływ na to, co puszcza na antenie, tymczasem nie może nawet wyrazić swojego zdania. Decyduje tylko o kolejności - to idzie pierwsze, to drugie itd. Nie ma się więc co dziwić, że widzom sprzedaje się rzeczywistość, która często nie istnieje lub jest podkoloryzowana do gra­nic przyzwoitości. Propaganda sukcesu jest wszechobecna. Telewizja ma chwalić partię i rząd, nie zauważać ich potknięć i błędów oraz - w najlepszym przypadku - ma być głucha na zdanie opozycji.
   Każdy polityczny news podany przez prawicowy portal w rodzaju niezaleznej.pl
czy wpolityce.pl musi być cytowany, a jeśli był w którymś z nich wywiad z Kaczyńskim, to już obowiązkowo. To wydarzenie dnia. Nawet jeśli nie powie niczego ważnego. To weszło do głów tak mocno, że redakto­rzy puszczają takie materiały dla świętego, spokoju.
   TVP Info uwielbia robić wydania specjal­ne, które często przeradzają się nagonki na polityków związanych z PO - najchętniej Donalda Tuska, który jest wrogiem numer jeden. W kampanii samorządowej także na Rafała Trzaskowskiego czy Paw­ła Adamowicza. Do walki z opozycyjnymi kandydatami zaprzężono wszystkie ośrodki regionalne. W przypadku prezydenta Gdań­ska zmasowana akcja trwała non stop. Ktoś policzył że od stycznia 2018 r. na jego te­mat w TVP pojawiło się aż 1618 publikacji. Jeszcze w czasie, gdy ja byłem w stacji, były wydawane polecenia, by „kamery za nim la­tały”. Za politykami PO trzeba było biegać, zadawać pytania, trochę prowokować, żeby była reakcja, którą można potem pokazać na wizji.
W swoim wystąpieniu w Parlamen­cie Europejskim powiedział pan, że słynne już „paski” przygotowywane są przy Nowogrodzkiej.
Wielokrotnie dyrektor TVP Info - za mo­ich czasów był nim Piotr Lichota - przycho­dził do newsroomu ze smartfonem w ręku i pokrzykując do dziewczyny, która przy­gotowywała „pasek”, dyktował jej słowo po słowie, co ma napisać.
   Co więcej, ci ludzie często dostawali też telefony od dyrektora, który krzyczał: „wypier...ę cię z roboty”, bo to za słabo napisa­ne! „Dziś nie będzie dniówki”. I rzeczywiście - ludzie zamiast pełnej dniówki dostawali symboliczną złotówkę. Przy czym nigdy nikt nikomu nie tłumaczy, co i dlaczego robi źle. Trzeba się domyślać i działać tak, żeby szefom się spodobało. Taki rodzaj tre­sury. Kto się nie podporządkuje, wylatuje. Od mojego odejścia nic się nie zmieniło, jest jeszcze gorzej.
Kim są ci, którzy decydują o tym, co idzie na wizję, jaki temat jest ważny?
To Jarosław Olechowski, czyli szef Tele­wizyjnej Agencji Informacyjnej, któremu podlegają „Wiadomości” i TVP Info, oraz jego prawa ręka, czyli szef serwisów infor­macyjnych, którego nazwiska wolałbym nie wymieniać. To człowiek, który ma napady niekontrolowanej agresji. Często używa nie­cenzuralnych słów, krzyczy na asystentów. Nie ukrywał radości, gdy zapadała decyzja że zrobimy wydanie o reprywatyzacji. Krzyczał: „No to teraz będziemy napierdalać Hankę! Będziemy jechać”.
   Z kolei główne źródła informacji telewizji publicznej to serwis tvp.info i jego szef Sa­muel Pereira. Jest jeszcze mniej znany Ka­rol Krawiec, wydawca „Minęła 20” Michała Rachonia, który wrzucił do tego programu słynne „Plastusie”. Oni wpadają do redakcji i krzyczą w amoku: „Słuchajcie, widzieliście to? Jest taki news! Róbcie!”. I trzeba robić, bo coś im ktoś powiedział albo podrzucił.
Kto podrzuca?
Oni często bywają na Woronicza, czyli w siedzibie prezesa TVP gdzie przywożą im materiały. Skąd - można się tylko domyślać. Dostają to do ręki, jadą na plac Powstańców i idą z tym do newsroomu, mówiąc, że in­formator im powiedział. I to wystarczy, żeby robić materiał.
   Do TVP przyszli ludzie młodzi, lat dwa­dzieścia parę, w najlepszym przypadku po TV Republika lub małych oddziałach TVP takich jak Gorzów czy Kielce, dla któ­rych praca w Warszawie jest spełnieniem marzeń. Wiele osób, które pracują przy przygotowywaniu tych najprostszych in­formacji, w ogóle nie ma doświadczenia i warsztatu. Gorzej, że mają elementarne braki w wiedzy. Mylą fakty, nie orientują się w rzeczywistości, którą mają pokazać. Są tacy, którzy nie potrafią powiedzieć, kto jest szefem Rady Europejskiej, kanclerzem Niemiec, a nawet rozpoznać znanego posła.
Ale to nieważne. Oni mają być narzę­dziem, wykonywać to, co im przełożeni każą. Nie wiedzą, czy jest tak, jak szefowie mówią, czy nie jest - mają to w nosie. Pra­cują w telewizji, zarabiają dobrze, bo na sta­nowiskach redaktorów-asystentów mają po minimum 7 tys. zł brutto miesięcznie.
To najważniejsze i to trzyma tam ludzi. Więc nawet ci, którzy mają normalne spojrzenie na świat, mówią: OK, możemy odejść, ale gdzie? Na tym samym stanowi­sku w TVN dostaną 4 tys. zł. Niektórzy mimo to decydują się uciec.
Nie uwierzę, że trzymają ich tylko pieniądze.
Jest też mechanizm znany choćby z Ko­rei Płn. Władze telewizji chętnie zatrudniają całe rodziny. Czyli pracuje na przykład mąż i żona plus jeszcze ktoś. Więc jak nie bę­dziesz robił tego, czego oczekują od ciebie, wylecisz nie tylko ty, ale i cała twoja rodzina. Więcej - jeśli odejdziesz, to następnego dnia zwolnią twojego męża, jak ostatnio spotkało to pewną dziennikarkę.
Czego uczy się dziennikarzy w TVP Info? Ktoś mówi, jak powinno się przygotowy­wać materiały i po co to wszystko?
Gdy przychodzi nowa osoba, przełożony mówi do dziennikarza, który jest mniej za­jęty: idź i mu pokaż, gdzie jest dziupla - czyli miejsce, gdzie czyta się offy, gdzie jest mon­taż, archiwum. Nikt nie przeprowadza z taką osobą rozmowy o zasadach pracy o etyce, o tym, co jest ważne w tej pracy. To niko­go nie interesuje. Warsztat? Jaki warsztat. Wygląda to trochę jak w kuchni w tanim barze. Wchodzisz i gotujesz - zawsze coś tam wyjdzie.
   W TVP Info pozbawia się ludzi człowie­czeństwa, a firmę przekształcono w coś w rodzaju obozu pracy. Wycisnąć z człowie­ka, ile się da, a jak już nie daje rady, wziąć następnego. Ludzie siedzą nieraz po 14 go­dzin w pracy na dyżurze, bywa że bez wy­nagrodzenia za nadgodziny. To prawda, jest nowe studio, ale o rozsypujących się komputerach, braku zaplecza socjalnego czy podstawowych narzędziach pracy cisza. Z własnych pieniędzy trzeba zapłacić za legitymacje dziennikarskie po 65 zł sztuka, bez których nie wejdzie się do bu­dynku. W oddziałach TVP dziennikarze muszą płacić za korzystanie z biurek, krzeseł czy komputerów. Gdy słyszę, że tele­wizja ma dostać z budżetu około miliarda złotych na rozwój, to ja się pytam, na jaki rozwój? To jest miliard na propagandę.
Ale ma się dzięki temu dobrą pensję i umowę o pracę.
Otóż nie ma umowy o pracę, dzienni­karze zatrudniają się na przykład u ciotki w sklepie mięsnym.
Zaraz, zaraz. Jak to?
Telewizja wpadła na pomysł, że zamiast umów o pracę czy umów-zleceń - będzie
zawierać umowy na tworzenie materiałów dziennikarskich w relacji firma-firma. Gdy zatrudnia się pan w telewizji, słyszy radę, by sam założył firmę, a jeśli nie, bo to jednak trochę skomplikowane, to by znalazł pan sobie osobę, która taką firmę ma. I z tą fir­mą podpisuje pan umowę o dzieło, w której wpisane jest pana nazwisko jako tego, kto będzie wykonywał zlecenie dla TVP. Jed­na kierowniczka produkcji zatrudniła się w sklepie mięsnym, by mieć ubezpieczenie. Były przypadki osób, które podczas pracy uległy wypadkowi samochodowemu, ale będąc na śmieciówce, nie miały tego ubez­pieczenia. Telewizja nie kiwnęła nawet pal­cem, by im pomóc.
   Z taką osobą można się rozstać z dnia na dzień, bez żadnego uzasadnienia. Naj­pierw pod koniec miesiąca dowiaduje się, że nie ma jej w grafiku dyżurów na kolejny miesiąc, a potem koleżanka, która ma fir­mę, gdzie się dana osoba zatrudniła, mówi, że musi ją zwolnić, bo telewizja nie chce, by już wykonywała zlecenia. Tak właśnie ja zostałem zwolniony. Gdy zapytałem dyrek­tora Lichotę o przyczyny, usłyszałem tylko, że takie jest prawo dyrektora i właśnie z niego skorzystał.
Wspomniał pan, że zdarzyło się panu pracować po 14 godzin. Ale rozumiem, że potem odebrał pan dzień wolny?
Pewnego dnia, po 14 godzinach pracy, gdy o godz. 19 wreszcie kończyłem dy­żur, przyszedł do mnie szef producentów i poprosił, bytu posiedział jeszcze do rana, bo ktoś zachorował i nie ma komu praco­wać. Ja odmówiłem, ale inni w takich sytuacjach się godzą, by nie podpaść. Każ­dy sprzeciw postrzegany jest jako atak, brak lojalności. Dlatego ludzie godzą się jeż na to, by pracować średnio po 29 dni w miesiącu. Bez wolnych sobót, niedziel, urlopów.
   Dochodziło do sytuacji dramatycznych. Najbardziej drastyczna, której byłem świadkiem, zdarzyła się, gdy ściągnięto montażystę po nocnej zmianie. Szefowie zadzwonili do niego, żeby wrócił, bo ktoś wypadł z grafiku. Przyjechał zdenerwowa­ny, zdążył sobie zamówić coś do jedzenia i zasłabł na korytarzu. Mimo pomocy ekip dwóch karetek umarł tam, niedaleko re­żyserki. Każdy wie, gdzie to się stało, bo w tym miejscu wymieniono dzień póź­niej fragment wykładziny. To wszystko dzieje się w centrum europejskiej stolicy, w XXI w., bez reakcji państwa.
Rozmawiał Grzegorz Rzeczkowski

Piotr Owczarski, dziennikarz telewizyjny z 20-letnim stażem. Pracował m.in. dla oddziałów regionalnych TVP i Polsatu. Od kwietnia 2016 r. do marca 2017 r. był redaktorem programów informacyjnych TVP Info. Po zwolnieniu próbował zainteresować sytuacją w TVP najważniejsze urzędy w państwie. Gdy to się nie udało, napisał skargę do Parlamentu Europejskiego.


Utrwalacze, zohydzacze, zawijacze...

Analiza głównego wydania „Wiadomości" pokazuje mechanizm propagandowego przekazu najważniejszego dziennika TVP.

Grzegorz Rzeczkowski

Wiadomości” to przekaz metodyczny i ciągły, tworzony według okre­ślonego schematu. Opi­sał go na zlecenie To­warzystwa Dziennikarskiego Andrzej Krajewski, były dziennikarz TVP i eks­pert poprzedniej Krajowej Rady Radio­fonii i Telewizji, który przeanalizował główne wydania „Wiadomości” z czasu kampanii samorządowej i z początku stycznia. Wyodrębnił w nim sześć ro­dzajów materiałów. - To pozytywka, utrwalacz, zohydzacz, pobudzacz, zawijacz i odpór - wylicza Krajewski. Tele­wizja żongluje nimi w zależności od ak­tualnych wydarzeń i zapotrzebowania. Zawsze jednak dominuje głos PiS. Pod koniec września aż dwie trzecie wypo­wiedzi polityków w „Wiadomościach” pochodziło od działaczy tej partii.
   Nawet gdy dzieją się rzeczy ważne, które w innych telewizjach są wiadomo­ściami dnia, w dzienniku TVP pierw­sze miejsce zajmuje zwykle pozytywka. To materiał pozytywny w swej wymowie dla rządzących. W epicentrum kryzysu wywołanego przez „taśmy Kaczyńskie­go” „Wiadomości” nie zaczynały głów­nego wydania od tego tematu (w dniu publikacji był dopiero czwarty), ale in­formowały na przykład o „powstającym porozumieniu rolniczym, całkowicie nowym forum dyskusji między mini­strem i rolnikami i całym środowiskiem rolniczym”, które ma wypracowywać nowe rozwiązania przy wsparciu eks­pertów i instytutów naukowych (jakie rozwiązania, jakich ekspertów - o tym widz się nie dowiedział). Usłyszał za to, jak mocno rząd wspiera rolników, a ci blokują drogi i nie chcą przyjść na roz­mowy z ministrem.
   Kolejnego dnia główne wydanie otwie­rał materiał o tym, że „rok 2018 był naj­lepszy dla polskiej gospodarki od 11 lat”. Jak informowała Danuta Holecka, wzrost PKB przekroczył 5 proc. „według wstęp­nego szacunku”. Czyjego? Tego już nie powiedziała. I do końca wydania widz się tego nie dowiedział, o ile nie dostrzegł na wyświetlonej planszy małego napisu „źródło: GUS”. Za to glos z offu reportera Damiana Diaza informował, że ostatni tak duży wzrost był w roku 2007 - „wtedy też rządziło Prawo i Sprawiedliwość”. O tym, że rok później wybuchł światowy kryzys, ani słowa.

Często pozytywka połączona jest z utrwalaczem, który ma powtórce przekaz tak, by mocniej zapadł w pamięć. Mogą nim być komentarze przychylnych PiS ekspertów (bardzo często są nimi naukowcy z warszawskiego UKSW) i dziennikarzy mediów o prawicowych sympatiach lub bardzo niszowych, jak np. Agencja Informacyjna. Wśród tych pierwszych wyróżnia się psycholog Nor­bert Maliszewski, profesor UKSW, który między 6 a 11 stycznia sześciokrotnie pojawiał się w głównym wydaniu „Wia­domości”, czasem nawet dwukrotnie. Właściwie za każdym razem w innej roli, w zależności od tematu, który omawiał. Raz jako psycholog społeczny, innym razem jako politolog czy specjalista do spraw marketingu politycznego lub wizerunku politycznego.
   To, czego nie było w pozytywce, zagra­ło w zawijaczu, czyli materiale negatyw­nym ukrytym w wiadomości pozytywnej połączonej ze zohydzaczem. W przypadku „rzekomej afery z udziałem Jarosława Ka­czyńskiego” celem zawijacza było poka­zanie. że inwestor K-Towers, czyli spółka Srebrna, chciał dobrze, miał zamiar po­stawić elegancki wieżowiec w sąsiedztwie wielu podobnych. A oczywiście PO - ulu­biony cel ataków tzw publicznej telewizji i jej flagowego programu informacyjnego - nie chciała się na to zgodzić. I tak wyszła na jaw „urzędnicza patologia”, bo prze­cież ratusz najpierw przystał na inwe­stycję spółki Srebrna, by się potem z niej wycofać. Oczywiście o stanowisko ratusza reporter „Wiadomości” Marcin Szypszak nie zapytał,

W przekazie ważny jest odpór, czyli atak w odpowiedzi na negatywną informację. W przypadku nagrań z Nowo­grodzkiej odpór trzeba było dać „Gazecie Wyborczej”, która „sięgnęła poziomu tabloidu”. Wypowiedzi prezesa PiS są „wy­rwane z kontekstu”, ich sens „odwrócony o 180 stopni”, a publikacje na temat taśm „wywołują uśmiech politowania”.
   Gdy niszczyciel z placu Powstańców postanawia przewietrzyć lufy i wypłynąć na spokojne wody, sięga po pobudzacze, czyli materiały mające poruszać narodo­wą dumę. Jak wynika z analizy Andrzeja Krajewskiego, to właśnie tego typu mate­riały są istotnym składnikiem głównych wydań „Wiadomości”. Pod koniec wrze­śnia 2018 r. ich udział sięgał jednej trzeciej.
   Powód emisji takiego materiału może być banalny, ot, choćby sprawa interwen­cyjnego skupu jabłek, który jesienią zarzą­dził minister rolnictwa. Hodowcom miało być lepiej, ale – jak ujawniły konkurencyjne „Wydarzenia” Polsatu - cały projekt wziął w łeb. Ekipa z placu Powstańców szybko wytropiła sprawców - niemiec­kich właścicieli chłodni. To właśnie oni, rynkowi potentaci, zdaniem „Wiado­mości” nie chcieli wynająć powierzchni na zwiększone dostawy jabłek i w ten sposób doprowadzili do tego, że skup się nie udał. - To klasyczny przykład pobudzenia z narodowym podtekstem. W „Wiadomo­ściach” najczęściej winni są właśnie albo Niemcy, albo Tusk, albo PO. Inaczej mó­wiąc, Tusk równa się PO równa się Niemcy - komentuje Andrzej Krajewski.

Oblicze informacyjnego flagowca TVP łagodnieje, gdy na antenę wchodzą katoliccy duchowni (inne wyznania wła­ściwie nie istnieją). Rekordowe było wyda­nie z 1 listopada, gdy w „Wiadomościach” oprócz papieża pojawiło się dwóch bisku­pów (Nycz i Jędraszewski) i pięciu księży.
   Osobną kategorią są słynne już „belki”. Na przykład „polityka PO pod dyktando Berlina” zapowiadała materiał o wizycie Grzegorza Schetyny u kanclerz Niemiec. Szef PO został zaatakowany zarzutem, że miał nie podjąć podczas rozmów tema­tu budowy gazociągu Nordstream 2, który zagraża przecież polskiemu bezpieczeń­stwu. Wszystko spinał komentarz, z które­go można było się dowiedzieć, że taka po­stawa polityków PO nie jest odosobniona. Inna „belka” - „Terytorialsi zawsze gotowi, zawsze blisko” - mówiła o wizycie szefa MON Mariusza Błaszczaka w brygadzie WOT w Kaliszu. - Ustawę o radiofonii i te­lewizji, nakazującą mediom publicznym pluralizm, bezstronność, wyważenie i nie­zależność, integralności wysoką jakość, „Wiadomości” łamią co wieczór, w każ­dym wydaniu - konkluduje Krajewski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz