piątek, 8 lutego 2019

Partia i sport



oczątek grudnia, obraduje nadzwyczajny

Początek grudnia obraduje nadzwyczajny walny zjazd delegatów Polskiego Związku Badmintona. Urzędujące władze, na cze­le z prezesem Markiem Zawadką, uznają zgromadzenie za nielegalne. Ale Mini­sterstwo Sportu wysyła swoich przedsta­wicieli, legitymizując poniekąd zjazd. List do uczestników śle Andrzej Kraśnicki, prezes Polskiego Komi­tetu Olimpijskiego (PKOl). Życzy, aby „dokonane wybory były wyrazem pragmatyzmu i wynikały z rzetelnej oceny realiów polskich oraz międzynarodowych uwarunkowań sportowych, społecznych i politycznych”.
   Na stanowisko prezesa wraca kierujący już kiedyś badmintonową centralą Marek Krajewski. Na zjeździe w 2016 r. o przywróce­nie go do władz - bezskutecznie - apelował prezydencki minister Andrzej Dera, swego czasu zasiadający w parlamentarnym ze­spole ds. promocji badmintona. Gdy teraz, w grudniu, Krajewski ponownie obejmuje ster PZBad, namawia, by na wiceprezesa wybrać europosła PiS Tomasza Porębę. Krajewski podkreśla, że europoseł może pomóc, bo ma kontakty z Orlenem i PGE. Na sali entuzjazm - Poręba zostaje wybrany jednogłośnie. Otrzy­muje nominację badmintonowej rodziny do PKOl. Trzy tygodnie później jest już wiceprezesem olimpijskiej centrali.
   Krajewski zdradza też na zjeździe, że Poręba aktywnie działa w fundacji Narodowy Badminton (Krajewski jest jej prezesem, po wyborze na stanowisko szefa PZBad przenosi siedzibę związku do biura fundacji). Fundacja dwukrotnie zorganizowała Naro­dowe Dni Badmintona, edukuje nauczycieli wuefu w szkołach, deklaruje zamiar przeprowadzenia w roku niepodległości stu turniejów, podczas których ważna ma być patriotyczna oprawa.

Środki na prowadzenie działalności fundacja pozyskuje w dużej mierze Ministerstwa Sportu. W latach 2017-18 ponad 2,5 min zł, do tego jeszcze wsparcie od spółek Skarbu Państwa: Totalizatora Sportowego, Orlenu i PGE. Hojność, z jaką mini­sterstwo obdarza fundację Krajewskiego, idzie w parze z ob­cięciem środków dla Polskiego Związku Badmintona. W 2016 r. dotacja na kadry narodowe wyniosła ponad 2,2 min zł. W ubie­głym roku: niespełna 700 tys. Zarzuty ministerstwa wobec po­przednich badmintonowych władz: nieprawidłowa realizacja umów, brak strategii rozwoju dyscypliny, niezadowalający pro­gres sportowy.
   Po co jeden z najbliższych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego, brukselskie ucho prezesa, szef kampanii wy­borczych, został wiceprezesem do spraw międzynarodowych w PKOl? - pytamy w PiS. - Marzy mu się miejsce we władzach światowego olimpizmu. Raz - że to prestiż. Dwa - wyobraźnię rozpala ogromny budżet MKOl, skąd można pozyskać środki na promocję i edukację sportową - opowiada nasz rozmówca.
   Pogłoskę o zakusach Poręby zbywa śmiechem członek zarzą­du PKOl. - Nie ma najmniejszych szans. O miejsce, które zajmo­wała do niedawna Irena Szewińska, mógłby ubiegać się ktoś jej formatu, np. Robert Korzeniowski. Ale nie polityk przyniesiony w teczce. Jeśli chodzi o dzielenie pieniędzy między poszczególne federacje sportowe i krajowe komitety olimpijskie, to MKOl ma określone kryteria: telewizyjną oglądalność konkretnych konku­rencji igrzysk, popularność danej dyscypliny sportu.
   Nieco większe szanse przebicia się na szczyty sportowych władz ma minister sportu Witold Bańka, ubiegający się o stanowisko szefa Światowej Agencji Antydopingowej, WADA. Najpierw musi pokonać jednak swą najgroźniejszą europejską kandydatkę Lindę Helleland, norweską minister ds. dzieci i równości oraz aktualną wiceprezydent WADA. - Matteo Salvini obiecał właśnie prezesowi, że Włosi poprą naszego kandydata w tej rozgrywce. Takie stanowi­sko dla Polaka, które załatwi PiS, podniesie poziom dumy narodo­wej. Tak wstaje się z kolan - słyszymy od polityka PiS.

Rolę łącznika z PKOl, analogicznie jak Poręba w badminto­nie, pełni w tenisie Adam Hofman, swego czasu bulterier PiS, usunięty z partii po aferze madryckiej, obecnie piarowiec. Hof­man zasiada w zarządzie PKOl od maja 2017 r. Najpierw działał w piłce ręcznej. Od razu wyniesiony do godności wiceprezesa do spraw marketingu. - Zgodził się pomagać nam w budowie działu komunikacji. Był takim koleżeńskim doradcą. Pensji nie brał, u nas cały zarząd pracuje społecznie - wspomina Henryk Szczepański z zarządu Związku Piłki Ręcznej.
   Do tenisa Hofman wchodzi po cichu. Na jednym z pierw­szych posiedzeń nowego zarządu, wiosną 2017 r., w punkcie „sprawy różne” prezes Mirosław Skrzypczyński proponuje na­gle przeforsowanie Hofmana do PKOl. - Nie było nawet kiedy zastanowić się, czy aby nie upolityczniamy tenisa - wspomina jeden ze świadków tamtych wydarzeń. -Daliśmy się przekonać, że Hofman może pomóc w relacjach z ministerstwem, a może nawet przetrze drogę do sponsora głównego. Machnęliśmy ręką na procedury i przeszedł.
   W nowym tenisowym układzie przebija się też dobry znajomy Hofmana z Wrocławia Bartosz Bułat, od niedawna prezes Dolno­śląskiego Związku Tenisowego. Jedno z pierwszych posiedzeń nowego tenisowego zarządu organizuje w warszawskim biurze firmy Hofmana. Firma Bułata buduje kryte obiekty piłkarskie. W środowisku tenisowym od lat mówi się o konieczności inwe­stycji infrastrukturalnych. - Bułat został członkiem komisji inwe­stycyjnej PZT. Nosił się z zamiarem wybudowania największego w Polsce centrum tenisowego - mówi osoba ze środowiska.
   Nadzieje na otwarcie przez Hofmana drzwi do sponsora - spółki Skarbu Państwa - pozostają nadziejami. - Wciąż sły­szymy, że państwowe miliony lada moment popłyną do tenisa. Według ostatnich informacji - od Lotosu. Prezes Skrzypczyński reklamował też Bułata jako osobę, która ma w Ministerstwie Sportu przetarte ścieżki - opowiada tenisowy działacz. I doda­je: - Skrzypczyński uczulał członków zarządu, by powściągnęli w mediach społecznościowych krytykę wobec PiS.

Siatkówce jeszcze niedawno „szkodziła” osoba Pawła Papkę, kiedyś czołowego atakującego reprezentacji, od dwóch kadencji posła PO. Papkę został wybrany na pre­zesa siatkarskiej centrali w lutym 2015 r., ale gdy do władzy doszło PiS, polityczna przynależność przysłoniła sportową le­gendę Papkę go i w czerwcu 2016 r. wylądował na stanowisku wiceprezesa. Tam też zawadzał. – Kontrakt PZPS z Orlenem kończył się w 2018 r. Usłyszeliśmy, że jeśli chcemy, by został przedłużony, trzeba pozbyć się Papkę go. Zresztą jego wybór na prezesa też był polityczny - po zatrzymaniu, w związku z za­rzutami korupcyjnymi, prezesów [PZPS - Mirosława Przedpeł­skiego, oraz ligi-Artura Popki, red.] Ministerstwo Sportu groziło nam obcięciem dotacji i trzeba było mieć kogoś, kto do tego nie dopuści- słyszymy.
   Nowaumowa sponsorska z Orlenem została podpisana kilka dni temu. Papkę nie chce rozmawiać z POLITYKĄ o powodach swojej degradacji jako działacza. Jego miejsce we władzach PZPS zajął Rado sław Piesie wicz. W marcu 2017 r. „Newsweek” przedstawił go jako protegowanego posła PiS Jacka Sasina, który miał załatwiać Piesiewiczowi kontrakty na usługi do­radcze wołomińskich urzędów, obsadzonych przez PiS. Pie- siewicz miał na tym zarobić 170 tys. zł, odwdzięczył się wpła­tami na kampanię PiS (30 tys.). Poratował też Sasina pożyczką na remont schodów.
   Działacz siatkarski: - Piesiewicz był oddelegowany do spraw promocji i rozwoju. Przechwalał się kontaktami w spółkach Skarbu Państwa, ale siatkówce niczego konkretnego nie załatwił Inna sprawa, że czasu miał mało, bo po tekście „Newsweeka” opuścił siatkarską rodzinę. Kilka miesięcy później odnalazł się w nowej - został wybrany na szefa Polskiej Ligi Koszyków­ki. I od razu się wykazał - głównym sponsorem PLK została Energa. Dobrodziejstwem zostały objęte również reprezenta­cje - wszystko kosztem około 4 min zł rocznie. W środowisku kontrakt uznano za dowód operatywności Piesiewicza i w listo­padzie został prezesem Polskiego Związku Koszykówki.
   Tymczasem w siatkówce pozostał, w randze wiceprezesa do spraw międzynarodowych oraz delegata do PKOl, Ryszard Czarnecki, nieznany wcześniej z miłości do siatkówki ani ze znawstwa (w jednym z lukrowanych tłitów po zwycięstwie reprezentacji tie-break nazwał time-breakiem). W PiS można usłyszeć, że swoją pozycję w związku siatkarskim Czarnecki zawdzięcza dobrym relacjom z Zygmuntem Solorzem, które­go stacja, Polsat, transmituje siatkarskie rozgrywki. Lista jego zasług dla siatkówki na razie pozostaje niezapisana. - Regu­larnie pojawia się na posiedzeniach zarządu PKOL Przywita się, wymieni parę kurtuazyjnych zdań - mówi jeden z bywalców spotkań w PKOl. Osoba zorientowana w kuluarowych roz­grywkach w PiS dodaje: - Rysiu stara się nie wypaść z obiegu. Dba o popularność, bo prezes nie ma dla niego najlepszej pro­pozycji na eurowybory. Dostanie okręg i miejsce, z których nie będzie zadowolony
   Czarnecki jako działacz sportowy od razu mierzył wysoko - w kwietniu 2017 r. został przez swoich nowych siatkarskich kolegów zgłoszony jako kandydat w wyborach na szefa PKOl. Gdy jednak zorientował się, że nie ma żadnych szans, zrezy­gnował. - Obiecywał, że pomoże w załatwieniu sponsora, ale jego zasługi są mi nieznane. „Obatel” [pseudonim Czarneckie­go, odnoszący się do jego nawyku połykania głosek, powstały po tym, jak zniekształcił słowo „obywatel”, red.] zgłosił chęć wypełnienia wakatu wiceprezesa po śmierci Ireny Szewińskiej. Gdy wyczuł, że zostało to fatalnie odebrane, ustąpił. No ale teraz wiceprezesem został Poręba - mówi działacz PKOl.

Politycy partii rządzącej lgną też do innych związków spor­towych. Delegatem do PKOl środowiska hokeja na lodzie został Andrzej Jaworski, niedawno zawieszony w PiS na wniosek Ka­czyńskie go (spekulowano, że miało to związek z dystansowa­niem się przez Jaworskiego od kandydata partii na prezydenta Gdańska Kacpra Płażyńskiego). Ale Jaworski ma w rękawie asa - sympatię ojca Rydzyka.
   Wiceprezesem hokej owe go związku jest inny poseł PiS Marek Matuszewski, choć akurat on jest miłośnikiem tej dyscypliny.
Prostuje ścieżki w Ministerstwie Sportu, bo hokej owy związek jest jednym z najbardziej zadłużonych. Hokejowi działacze starają się zresztą jak mogą podlizać obecnej władzy-jednemu z międzynarodowych turniejów nadali patronat prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Powstały specjalnie z tej okazji puchar został wykonany z bursztynu, kryształu górskiego, porcelany oraz srebra i metali pozłacanych. A prorządowe media obiegły zdjęcia prezesa Kaczyńskiego z koszulką reprezentacji oraz za­pewnienia, że śp. prezydent był wielkim fanem hokeja.
   Zanim Jaworski odnalazł się jako działacz hokejowy, re­prezentował w PKOl związek curlingu, również zadłużony po uszy. Odchodząc, zarekomendował na swoje miejsce Mariu­sza Olchowika, który był bliskim współpracownikiem prałata Jankowskiego i prezesem instytutu, który duchowny nazwał własnym imieniem. Olchowik nie kryje się z politycznymi sympatiami, podczas kampanii prezydenckiej w Warszawie rozdawał gazetki promujące Patryka Jakiego. W roli prezesa curlingu długo się nie uchował - zgodnie z ustawą o sporcie członkiem zarządu polskiego związku sportowego nie może być osoba karana m.in.za przestępstwo umyślne. A jak ustali­li dziennikarze portalu OKO.press, Olchowik był dwukrotnie skazany na karę więzienia w zawieszeniu oraz grzywnę za „za­bór pojazdu mechanicznego w celu krótkotrwałego użycia”. Ministerstwo Sportu już wszczęło postępowanie w sprawie odwołania Olchowika ze stanowiska prezesa. Choć prezes PiS curlingiem się nie interesuje, to zainteresował się Olchowikiem i osobistą polecił pozbycie się go.

Dlaczego działacze rządzącej partii wkręcają się do jedne­go związku za drugim? Chcą mieć oko na środki, jakie płyną do sportu ze spółek Skarbu Państwa, bo przecież niektóre, jak choćby energetyczne, nie mogą już szastać pieniędzmi, ma­jąc partyjny rozkaz zniwelowania podwyżek cen prądu. Przy Nowogrodzkiej panuje też przekonanie, że Platformie w dru­gim z rzędu parlamentarnym zwycięstwie w 2011 r. bardzo pomógł klimat wokół Euro 2012, które Polska współorganizo­wała z Ukrainą. - Panowała atmosfera modernizacji kraju, bu­dowy autostrad, dworców i stadionów. Ludzie poczuli, że stać nas na sukces, że bierzemy udział w wielkim sportowym projekcie, a świat to widzi. To pomaga wygrać wybory- mówi polityk PiS. Dodaje, że patrzenie na kraj przez sportowe okulary ociepla wizerunek: - Dwa lata temu o Rosji mówiło się przede wszystkim w kontekście aneksji Krymu, a ubiegłego lata już tylko o tym, że mundial się tam wyjątkowo udał.
   Doktor Radosław Kossakowski, socjolog sportu, zwraca uwagę, że dla każdej władzy sukces sportowy jest politycznie ważny: - Sport kojarzy się ludziom z wysoką jakością życia. Pa­nuje przekonanie, że sukcesy na tym polu i dbanie o prawdzi­we talenty sportowe rodzą się w krajach dobrze zarządzanych. Do tego dochodzi poczucie wspólnoty budowane wokół nieco in­fantylnego patriotyzmu, wyrażającego się w malowaniu twarzy na biało-czerwono. Brak sukcesów w sporcie odbiera ludziom ważne wspólnotowe emocje i daje poczucie, że nie nadążamy za światem, do którego aspirujemy.
   Polityk pchający się do sportu nabiera poczucia własnej ważności i sprawczości. Bo sportowi działacze umizgują się do politykowi do możliwości, jakie otwierają. Są bonusy: dar­mowe zaproszenia, bilety na mecze, zagraniczne imprezy. Wielu polityków jako bonus identyfikuje też odcinanie kupo­nów w kampanii wyborczej za granie roli dobrego sportowego wujka. Choć kibice są na takie zagrywki mocno wyczuleni, o czym przekonuje się choćby Ryszard Czarnecki, niemiło­siernie wygwizdywany, ilekroć tylko pokazuje się na siatkar­skich imprezach.
Anna Dąbrowska, Marcin Piątek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz