wtorek, 12 lutego 2019

Kostuś, co ty tam robisz


Dla Stefana Niesiołowskiego walka z władzą to nic nowego. Ale podejrzenia o korupcję okraszone skandalem obyczajowym mogą zniszczyć jego legendę bojownika o wolną Polskę

Aleksandra Pawlicka

Zamilkł. Pierwszy harcownik polskiej polityki, któ­ry zawsze bez pardonu atakował przeciwników, dziś odsyła wszystkich do swojego adwokata.
   - Tak mu doradziłem - przyzna­je Ryszard Kalisz, obrońca Niesiołow­skiego. - Sprawa jest dęta, bo dlaczego z jej odpaleniem czekano ponad trzy lata? Może materiały operacyjne nie dawały podstaw, aby uznać je za dowód czynu zabronionego i tylko nazwisko Niesiołowskiego sprawiło, że trafiły do zamrażarki?
   Pytań zresztą jest więcej.

PORNO I PRZECIEK
Siedzimy w kancelarii Kalisza, któ­ry po latach w polityce wrócił do zawo­du adwokata.
   - Zadaję sobie też pytanie - mówi - dlaczego prokuratura, informując o postawieniu Niesiołowskiemu zarzu­tów o charakterze korupcyjnym, mówi o usługach seksualnych? Przecież po słowach „w zamian za korzyści osobi­ste lub majątkowe” powinna postawić kropkę.
   Wiadomo jednak, że skandalem oby­czajowym najłatwiej zainteresować media. Informacje, że Niesiołowski 31 razy korzystał z usług prostytu­tek w zamian za pomoc w uzyskaniu intratnych kontraktów przez dwóch łódzkich biznesmenów, pojawiają się niemal natychmiast. Także to, że bi­znesmeni mieli nazywać polityka „jur­nym Stefanem”.
   - Szczegółowe informacje dotyczące zachowań obyczajowych pojawiają się od razu po komunikacie prokuratu­ry. To znaczy, że musi być inne źródło, przeciek ze śledztwa, co samo w sobie jest przestępstwem - mówi Kalisz. Ani on, ani Niesiołowski nie widzieli jak dotąd stenogramów nagrań, choć hu­czy o nich cała Polska.
   Dziwnym zbiegiem okoliczności oskarżenie Niesiołowskiego pojawia się dwa dni po wybuchu afery z ta­śmami Kaczyńskiego - dodaje Kalisz.
- Sprawy toczą się błyskawicznie, CBA aresztuje biznesmenów, Stefan dekla­ruje zrzeczenie się immunitetu i wtedy wszystko wyhamowuje. Mija tydzień i Niesiołowski nie ma informacji od marszałka Sejmu, w jakim terminie ma złożyć immunitet.
   Były szef CBA Paweł Wojtunik, który zgromadził materiał dowodowy i prze­kazał go swemu następcy pod koniec 2015 roku, także sugeruje, że może chodzić o polityczną przykrywkę. „Ta­kich spraw nie robi się na zasadzie ujawnienia. Kto i dlaczego dopiero te­raz to wyciągnął?” - pyta. Mediom tłu­maczy, że „przy tego typu operacjach nie było barw politycznych, a wszystko wskazuje na to, że teraz są”.
   Pytam Kalisza, czy kiedy podejmo­wał się obrony Niesiołowskiego, nie przeszkadzało mu, że ten nazwał go kiedyś pornogrubasem. Gdy prezydent Kwaśniewski wetował ustawę o zaka­zie rozpowszechniania miękkiej por­nografii, weto przeprowadzał przez parlament właśnie Kalisz, wówczas szef prezydenckiej kancelarii.
   - Stefan już po godzinie zadzwonił do mnie z przeprosinami. I było po sprawie - zapewnia Kalisz.

BANDA I RUCH
„Banda podniosła rękę na Stefa­na Niesiołowskiego. Człowieka, któ­ry całym życiem zaświadczył, że chce budować wolną Polskę, a nie w tej Pol­sce wieżowce. Kostuś siedział w ko­munistycznym pierdlu w początku lat 70. Jasne, że czasem się spieraliśmy, ale w większości przypadków to On miał rację, nie ja” - napisał po wybu­chu afery Michał Kamiński, dziś wraz z Niesiołowskim członek Unii Eu­ropejskich Demokratów. Kostuś to konspiracyjny pseudonim Niesiołow­skiego z czasów opozycji PRL.
   - Znam Stefana pięćdziesiąt lat i nie wycofuję mojej dla niego sympatii. Ma ją tak wtedy, jak i dziś - zapewnia Joan­na Szczęsna, dziennikarka „Gazety Wy­borczej”, która od końca lat 60. działała z Niesiołowskim w opozycyjnym Ruchu.
- Moja mama -- dodaje - w czasach Ru­chu nie cierpiała Kostusia, bo uważała, że jest odpowiedzialny za wciąganie stu­dentów w opozycję. Ale po 1989 r. weszła z nim w taką komitywę, że bez przerwy chodziła do: jego biura w sprawie różnych interwencji poselskich: samotnych ma­tek, biednych emerytów, sierot z domów dziecka, bo Kostek każdemu próbował pomóc. I powtarzała, że to jedyny poseł, który zawsze jest punktualnie na każdym dyżurze.
   Polityczna historia Stefana Niesiołow­skiego zaczyna się w 1962 roku, gdy jako student pierwszego roku biologii na Uni­wersytecie Łódzkim trafia na obóz w Du­kli zorganizowany przez jezuitę Huberta Czumę. Na obozie są także dwaj bracia za­konnika, Andrzej i Benedykt.
   Dwa lata później Andrzej namawia Ste­fana do udziału w konspiracyjnej opozy­cji. Dwudziestoletni Niesiołowski zgadza się od razu. Wykradają z urzędów maszy­ny do pisania i powielacze, aby drukować nielegalną bibułę. Na początku działają bez nazwy. Mówią o sobie „my”, „nasz ruch”. I tak zostaje. W 1969 r. Ruch wydaje deklarację programową „Mijają lata” napisaną przez Stefana Niesiołowskie­go, Andrzeja Czumę i Emila Morgiewicza. Postulują, by nie uznawać PRL za legalne państwo polskie i domagają się „zakazu działalności partii o programie totalitar­nym, faszystowskim, partii głoszących nienawiść i walkę klas”.
    „Kłóciliśmy się dosłownie o każde zda­nie, ale co do jednego nie mieliśmy wąt­pliwości: żadnej kolaboracji z systemem. Celem była niepodległa Polska” - wspo­minał po latach Niesiołowski. Ich de­klarację drukuje paryska „Kultura”, gdy działacze Ruchu trafiają do więzienia.
   Powodem aresztowania jest przygo­towywana przez Niesiołowskiego akcja obalenia pomnika i podpalenia muzeum w Poroninie w setną rocznicę urodzin Lenina (stąd kryptonim akcji: SRUL). Niesiołowski ma już na koncie akcje sa­botażowe. Dwa lata wcześniej, po wkro­czeniu wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji, zrzuca tablicę ku czci Lenina znajdującą się na Rysach. Z ko­legą z Ruchu, chemikiem Janem Kapuś­cińskim, przeprowadza akcję „skunks” - oblewają sklepy Peweksu śmierdzą­cą miksturą. Razem szykują materia­ły wybuchowe do akcji w Poroninie, ale w przeddzień uprzedza ich bezpieka, Niesiołowski wraz z Andrzejem Czumą dostają najwyższe wyroki - siedem lat więzienia.

DZWONEK W KOMÓRCE I PEWNA KSIĄŻECZKA
Niesiołowski trafia do więzienia w Barczewie. Po latach opowiadał: „Sta­ło tam mnóstwo nagich kryminalistów, wytatuowanych, z pociętymi brzuchami, z okropnymi bliznami. Sznyty czerwonosine, zaropiałe, owrzodzone. Na każ­dym metrze czuło się nienawiść. Okrutne spojrzenia, których przedtem nie znałem, rozmowy, których nie rozumiałem. Mia­łem 25 lat”.
   Siedział w celi z kryminalistami, z psy­chopatą, który zamordował współwięź­nia. Uratowało go to, że był „polityczny” i wykształcony. Opowiadał im o historii, o zwierzętach. Hodował w celi gąsienice, by uwierzyli, że wykluwa się z nich motyl.
   Z siedmiu lat Niesiołowski i Czuma Odsiadują cztery. Ratuje ich amnestia z 1974 roku. Piosenkę, którą nadaje wię­zienny radiowęzeł, gdy wychodzą na wol­ność, Niesiołowski nagra sobie po latach jako dzwonek w komórce.
   Nie może jeść, bo organizm odrzuca normalne jedzenie. Słabo widzi, bo brak światła w celi popsuł mu wzrok. Nie może przeczytać nazw ulic. Boi się wychodzić z domu. „Byłem strasznie nieporadny. Nie potrafiłem się poruszać po mieście, potrzebowałem godziny, żeby na dworcu znaleźć kasę, kupić bilet i trafić na właś­ciwy peron”.
   Po latach Jarosław Kaczyński zarzuci Niesiołowskiemu, że „pękł” w śledztwie podczas przesłuchania przez SB. Ogła­sza to w czasie sejmowej debaty w grud­ami 2008 roku: „Mogę tu przynieść pewną książeczkę i troszkę ją poczytamy pub­licznie. Będzie pan bardzo czerwony, bo sypać w pierwszym przesłuchaniu w tak haniebny sposób to naprawdę fatalna sprawa” - grzmi prezes PiS. Chodzi o publikację IPN na temat Ruchu i procesu jej działaczy.
   W obronie Niesiołowskiego tekst pisze Joanna Szczęsna. Owszem, Niesiołowski na pierwszym przesłuchaniu „potwier­dził swoją przynależność do Ruchu i kilku osób, co do których był pewien, że zostały już aresztowane, ale używanie w tym kon­tekście słów: sypał, donosił, denuncjował, zdradził, kolaborował, współpracował z SB jest moralnym, intelektualnym i ję­zykowym nadużyciem. Bo jeśli tak, to ja­kich słów należałoby użyć w odniesieniu do tych, którzy faktycznie wsypali Ruch? Stefan Niesiołowski naprawdę nie musi się wstydzić swego życiorysu, ma prawo być z niego dumny”.
   Niesiołowski pisał zresztą o tym śledz­twie już w 1989 roku w książce „Wyso­ki brzeg”: „Nie miałem odwagi ani sił odmówić zeznań i to był błąd najwięk­szy. Nic mnie nie usprawiedliwiało poza strachem”.

MUCHÓWKI I TRZEJ MUSZKIETEROWIE
Po wyjściu z więzienia pisze dokto­rat poświęcony meszkom i muchów­kom (jest uznanym entomologiem, w 2013 r. gatunek muchówki odkryty w Indiach został nazwany Suillia niesiolowskii). Szybko wraca do działalności opozycyjnej. Jest współzałożycielem Ru­chu Obrony Praw Człowieka i Obywa­tela, a gdy powstaje Solidarność, zostaje jej szefem na Uniwersytecie Łódzkim. W stanie wojennym jest internowany. W ośrodkach w Darłówku i Jaworzu spę­dza prawie rok. Poznaje m.in. Karola Mo­dzelewskiego i Bronisława Geremka. Janusz Szpotański, poeta i autor pamfletów politycznych, pisze wtedy rymowan­kę „Pan Karol i Kostuś”:
    „Pan Karol, polityk o sławie światowej,
   mąż stanu, budziciel sumienia;
   a Kostuś - prowincjusz
   pod lachy grobowej, pokątny intrygant i pieniacz”.
   Niesiołowski: „Szpot pisał po jednej zwrotce w nocy i czytał nam je rano w ko­lejce do kibla. I tak przez dwa tygodnie”. Niesiołowski sam dopisał trzy zwrotki.
W wyborach 1989 roku zostaje posłem z listy Solidarności. „Pamiętam, jak mó­wiłem do Geremka: »Bronek, co to się porobiło? Jak to się udało? Tak bez krwi, demokratycznie?«. A on mi na to; »Kostuś to jest cud«”.
   Niesiołowski szybko staje się jednak adwersarzem Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. Przystępuje do Zjed­noczenia Chrześcijańsko-Narodowego i niedawnych kolegów z internowania na­zywa katolewicą i różową udecją. O Unii Demokratycznej mówił, że „jest taksa: demokratyczna jak PZPR była robotnicza i polska”. Geremek stwierdza, że jest chyba dwóch Niesiołowskich: „Ten, którego poznaliśmy w internacie, i ten, którego teraz widzimy w Sejmie”, ­puszańskim staje się głównym bojowni­kiem ZChN, co sprawia, że na Wiejskiej mówią o nich: trzej muszkieterowie. To oni w imieniu partii żądają uznania Chry­stusa za króla Polski, dodania w godle na­rodowym krzyża oraz całkowitego zakazu aborcji.
   Gdy przychodzi „noc teczek’ 4 czerwca 1992 roku, Stefan Niesiołowski przeżywa polityczne rozdarcie. Jest zwolennikiem lustracji i gdy Antoni Macierewicz odczy­tuje nazwiska domniemanych agentów, w tym prezydenta Lecha Wałęsy i mar­szałka Sejmu Wiesława Chrzanowskiego (założyciela ZChN), wbiega na mównicę i woła: „Uczciwi nie mają się czego bać, niech boją się ci, którzy mają coś na su­mieniu”. Ale po latach przyznaje Joannie Szczęsnej, że lustracja w wykonaniu Ma­cierewicza była błędem.
   - Czy nie moglibyśmy już spuścić na to zasłony miłosierdzia? - zapytał, a prze­cież ja tyle razy pytałam go wcześniej: „Kostuś, co ty tam robisz?”. A on z dziecinną naiwnością odpowiadał: „Mam misję cywilizowania prawicy” - opowiada Joanna Szczęsna.
   Początki wolnej Polski to także obycza­jowy skandal zafundowany przez Marze­nę Domaros, podającą się za hrabiankę Potocką, która w pamiętnikach opisu­je swoje romanse z parlamentarzystami. Jednym z nich jest Stefan Niesiołowski. Nazywa go „psychopatycznym erotoma­nem”, bo „każdy temat w rozmowie z nim kończył się na seksie”. Jest jedynym bo­haterem tej seksafery, który wytoczył Do­maros proces i go wygrał.
   Innym był Leszek Miller; afera ich zbli­żyła, choć byli politycznymi konkuren­tami w Łodzi. Ich przedwyborcze debaty przez lata rozgrzewały emocje łódzkich wyborców. Miller wspomina, że na jed­no ze spotkań przyszło tyle osób, że nie mogli z Niesiołowskim wejść do sali. Z in­nego wracali razem do: Warszawy, bo do­wiedzieli się, że Wałęsa rozwiązał Sejm po upadku rządu Suchockiej. - Gdy do­jechaliśmy na Wiejską, okazało się, że na drzwiach wiszą już kłódki. Powiedzia­łem więc do Stefana: „Zapraszam cię do domu. Nawet żony nie zdążyłem uprze­dzić” - opowiada „Newsweekowi” były premier. Takich spotkań w domu Mil­lera i Niesiołowskiego było potem jesz­cze sporo. - Naprawdę mi go dziś szkoda - dodaje Miller.

RYDZYK I ZAGOŃCZYK
Niesiołowski z biegiem lat dystan­suje się od poglądów kolegów z ZChN. Drażni go, że każde wystąpienie w Sejmie zaczynają od: „Panie marszałku, wysoka nim, ojcze dyrektorze”, Rydzyka nazywa politycznym chuliganem.
   W 2001 roku, kiedy AWS przegrywa, Niesiołowski wypada z polityki. Wraca do pracy naukowej. W wyborach 2005 roku startuje z list PO i jak mówi jeden z posłów, szybko awansuje do miana par­tyjnego zagończyka”. Nazywa PiS „warcholstwem politycznym”, „przejściową recydywą populizmu”, „hołotą, która we­pchnęła kraj w błoto”.
   Po ostatnich wyborach odchodzi jed­nak z Platformy, bo partia - jak tłuma­czy - zamiast walczyć z PiS, zajęła się wewnętrznymi czystkami, „Moja cierp­liwość się wyczerpała, między innymi do Grzegorza Schetyny”.
   - Ci, którzy zarzucają mu zmianę partii i poglądów, nie znają go. To wciąż ten sam ideowy Kostuś, który z: temperamentem i dezynwolturą młodego chłopaka chce naprawiać świat - uważa Joanna Szczęs­na. Jego adwokat Ryszard Kalisz doda­je: - To prokuratura ma udowodnić winę Niesiołowskiego, a na razie tego nie robi, O winie przesądzają media. Na szczęście mamy wciąż w Polsce domniemanie nie­winności obowiązujące do czasu wydania wyroku.
Korzystałam z tekstów: „Radio Maryja? Wolę motyle” Anny Bikont i Joanny Szczęsnej („Gazeta Wyborcza”), „Niesiołowski, więzień komuny” Joanny Szczęsnej („Gazeta Wyborcza”), „Więzień Niesiołowski” Piotra Wesołowskiego („Gazeta Wyborcza”).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz