Dla Stefana Niesiołowskiego walka z władzą to nic nowego. Ale podejrzenia o korupcję okraszone skandalem obyczajowym mogą zniszczyć jego legendę bojownika o wolną Polskę
Aleksandra Pawlicka
Zamilkł. Pierwszy harcownik polskiej
polityki, który zawsze bez pardonu atakował przeciwników, dziś odsyła
wszystkich do swojego adwokata.
- Tak mu doradziłem
- przyznaje Ryszard Kalisz, obrońca Niesiołowskiego. - Sprawa jest dęta, bo
dlaczego z jej odpaleniem czekano ponad trzy lata? Może materiały operacyjne
nie dawały podstaw, aby uznać je za dowód czynu zabronionego i tylko nazwisko Niesiołowskiego
sprawiło, że trafiły do zamrażarki?
Pytań zresztą jest
więcej.
PORNO I PRZECIEK
Siedzimy w kancelarii Kalisza, który po latach w
polityce wrócił do zawodu adwokata.
- Zadaję sobie też
pytanie - mówi - dlaczego prokuratura, informując o postawieniu Niesiołowskiemu
zarzutów o charakterze korupcyjnym, mówi o usługach seksualnych? Przecież po
słowach „w zamian za korzyści osobiste lub majątkowe” powinna postawić kropkę.
Wiadomo jednak, że
skandalem obyczajowym najłatwiej zainteresować media. Informacje, że
Niesiołowski 31 razy korzystał z usług prostytutek w zamian za pomoc w
uzyskaniu intratnych kontraktów przez dwóch łódzkich biznesmenów, pojawiają się
niemal natychmiast. Także to, że biznesmeni mieli nazywać polityka „jurnym
Stefanem”.
- Szczegółowe
informacje dotyczące zachowań obyczajowych pojawiają się od razu po komunikacie
prokuratury. To znaczy, że musi być inne źródło, przeciek ze śledztwa, co samo
w sobie jest przestępstwem - mówi Kalisz. Ani on, ani Niesiołowski nie widzieli
jak dotąd stenogramów nagrań, choć huczy o nich cała Polska.
Dziwnym zbiegiem
okoliczności oskarżenie Niesiołowskiego pojawia się dwa dni po wybuchu afery z
taśmami Kaczyńskiego - dodaje Kalisz.
- Sprawy toczą się błyskawicznie, CBA aresztuje biznesmenów,
Stefan deklaruje zrzeczenie się immunitetu i wtedy wszystko wyhamowuje. Mija
tydzień i Niesiołowski nie ma informacji od marszałka Sejmu, w jakim terminie
ma złożyć immunitet.
Były szef CBA Paweł
Wojtunik, który zgromadził materiał dowodowy i przekazał go swemu następcy pod
koniec 2015 roku, także sugeruje, że może chodzić o polityczną przykrywkę. „Takich
spraw nie robi się na zasadzie ujawnienia. Kto i dlaczego dopiero teraz to
wyciągnął?” - pyta. Mediom tłumaczy, że „przy tego typu operacjach nie było
barw politycznych, a wszystko wskazuje na to, że teraz są”.
Pytam Kalisza, czy
kiedy podejmował się obrony Niesiołowskiego, nie przeszkadzało mu, że ten
nazwał go kiedyś pornogrubasem. Gdy prezydent Kwaśniewski wetował ustawę o
zakazie rozpowszechniania miękkiej pornografii, weto przeprowadzał przez
parlament właśnie Kalisz, wówczas szef prezydenckiej kancelarii.
- Stefan już po
godzinie zadzwonił do mnie z przeprosinami. I było po sprawie - zapewnia
Kalisz.
BANDA I RUCH
„Banda podniosła rękę na Stefana Niesiołowskiego.
Człowieka, który całym życiem zaświadczył, że chce budować wolną Polskę, a nie
w tej Polsce wieżowce. Kostuś siedział w komunistycznym pierdlu w początku
lat 70. Jasne, że czasem się spieraliśmy, ale w większości przypadków to On
miał rację, nie ja” - napisał po wybuchu afery Michał Kamiński, dziś wraz z
Niesiołowskim członek Unii Europejskich Demokratów. Kostuś to konspiracyjny pseudonim Niesiołowskiego
z czasów opozycji PRL.
- Znam Stefana pięćdziesiąt lat i nie wycofuję mojej dla
niego sympatii. Ma ją tak wtedy, jak i dziś - zapewnia Joanna Szczęsna,
dziennikarka „Gazety Wyborczej”, która od końca lat 60. działała z
Niesiołowskim w opozycyjnym Ruchu.
- Moja mama -- dodaje - w czasach
Ruchu nie cierpiała Kostusia, bo uważała, że jest odpowiedzialny za wciąganie
studentów w opozycję. Ale po 1989 r. weszła z nim w taką komitywę, że bez
przerwy chodziła do: jego biura w sprawie różnych interwencji poselskich:
samotnych matek, biednych emerytów, sierot z domów dziecka, bo Kostek każdemu
próbował pomóc. I powtarzała, że to jedyny poseł, który zawsze jest punktualnie
na każdym dyżurze.
Polityczna historia Stefana Niesiołowskiego zaczyna się w
1962 roku, gdy jako student pierwszego roku biologii na Uniwersytecie Łódzkim
trafia na obóz w Dukli zorganizowany przez jezuitę Huberta Czumę. Na obozie są
także dwaj bracia zakonnika, Andrzej i Benedykt.
Dwa lata później Andrzej namawia Stefana do udziału w
konspiracyjnej opozycji. Dwudziestoletni Niesiołowski zgadza się od razu.
Wykradają z urzędów maszyny do pisania i powielacze, aby drukować nielegalną
bibułę. Na początku działają bez nazwy. Mówią o sobie „my”, „nasz ruch”. I tak zostaje.
W 1969 r. Ruch wydaje deklarację programową „Mijają lata” napisaną przez
Stefana Niesiołowskiego, Andrzeja Czumę i Emila Morgiewicza. Postulują, by nie
uznawać PRL za legalne państwo polskie i domagają się „zakazu działalności
partii o programie totalitarnym, faszystowskim, partii głoszących nienawiść i
walkę klas”.
„Kłóciliśmy się
dosłownie o każde zdanie, ale co do jednego nie mieliśmy wątpliwości: żadnej
kolaboracji z systemem. Celem była niepodległa Polska” - wspominał po latach
Niesiołowski. Ich deklarację drukuje paryska „Kultura”, gdy działacze Ruchu
trafiają do więzienia.
Powodem aresztowania jest przygotowywana przez
Niesiołowskiego akcja obalenia pomnika i podpalenia muzeum w Poroninie w setną
rocznicę urodzin Lenina (stąd kryptonim akcji:
SRUL). Niesiołowski ma już na koncie akcje sabotażowe. Dwa lata wcześniej, po
wkroczeniu wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji, zrzuca tablicę ku
czci Lenina znajdującą się na Rysach. Z kolegą z Ruchu, chemikiem Janem Kapuścińskim,
przeprowadza akcję „skunks”
- oblewają sklepy Peweksu śmierdzącą miksturą. Razem
szykują materiały wybuchowe do akcji w Poroninie, ale w przeddzień uprzedza ich bezpieka, Niesiołowski wraz z Andrzejem
Czumą dostają najwyższe wyroki - siedem lat więzienia.
DZWONEK W KOMÓRCE I PEWNA
KSIĄŻECZKA
Niesiołowski trafia do więzienia w Barczewie. Po latach opowiadał: „Stało tam mnóstwo nagich
kryminalistów, wytatuowanych, z pociętymi brzuchami, z okropnymi bliznami.
Sznyty czerwonosine, zaropiałe, owrzodzone. Na
każdym metrze czuło się nienawiść. Okrutne spojrzenia, których przedtem
nie znałem, rozmowy, których nie rozumiałem. Miałem 25 lat”.
Siedział w celi z kryminalistami, z psychopatą, który
zamordował współwięźnia. Uratowało go to, że był „polityczny” i wykształcony.
Opowiadał im o historii, o zwierzętach.
Hodował w celi gąsienice, by uwierzyli, że wykluwa się z nich motyl.
Z siedmiu lat Niesiołowski i Czuma Odsiadują cztery. Ratuje
ich amnestia z 1974 roku. Piosenkę, którą
nadaje więzienny radiowęzeł, gdy wychodzą na wolność, Niesiołowski nagra
sobie po latach jako dzwonek w komórce.
Nie może jeść, bo organizm odrzuca normalne jedzenie. Słabo
widzi, bo brak światła w celi popsuł mu wzrok. Nie może przeczytać nazw ulic.
Boi się wychodzić z domu. „Byłem strasznie nieporadny. Nie potrafiłem się
poruszać po mieście, potrzebowałem godziny, żeby na dworcu znaleźć kasę, kupić
bilet i trafić na właściwy peron”.
Po latach Jarosław Kaczyński zarzuci Niesiołowskiemu, że „pękł” w
śledztwie podczas przesłuchania przez SB. Ogłasza to w czasie sejmowej debaty
w grudami 2008 roku: „Mogę tu przynieść pewną książeczkę i troszkę ją
poczytamy publicznie. Będzie pan bardzo czerwony, bo sypać w pierwszym przesłuchaniu
w tak haniebny sposób to naprawdę fatalna sprawa” - grzmi prezes PiS. Chodzi o
publikację IPN na temat Ruchu i procesu jej działaczy.
W obronie Niesiołowskiego tekst pisze Joanna Szczęsna.
Owszem, Niesiołowski na pierwszym przesłuchaniu „potwierdził swoją
przynależność do Ruchu i kilku osób, co do których był pewien, że zostały już
aresztowane, ale używanie w tym kontekście słów: sypał, donosił, denuncjował,
zdradził, kolaborował, współpracował z SB jest moralnym, intelektualnym i językowym
nadużyciem. Bo jeśli tak, to jakich słów należałoby użyć w odniesieniu do
tych, którzy faktycznie wsypali Ruch? Stefan Niesiołowski naprawdę nie musi się
wstydzić swego życiorysu, ma prawo być z niego dumny”.
Niesiołowski pisał zresztą o tym śledztwie już w 1989 roku
w książce „Wysoki brzeg”: „Nie miałem odwagi ani sił odmówić zeznań i to był
błąd największy. Nic mnie nie usprawiedliwiało poza strachem”.
MUCHÓWKI I TRZEJ MUSZKIETEROWIE
Po wyjściu z więzienia pisze doktorat poświęcony meszkom i muchówkom (jest uznanym entomologiem, w 2013 r.
gatunek muchówki odkryty w Indiach został nazwany Suillia niesiolowskii).
Szybko wraca do działalności opozycyjnej. Jest współzałożycielem Ruchu Obrony Praw
Człowieka i Obywatela, a gdy powstaje Solidarność, zostaje jej szefem na
Uniwersytecie Łódzkim. W stanie wojennym jest internowany. W ośrodkach w
Darłówku i Jaworzu spędza prawie rok. Poznaje m.in. Karola Modzelewskiego i
Bronisława Geremka. Janusz Szpotański, poeta i autor pamfletów politycznych,
pisze wtedy rymowankę „Pan Karol i Kostuś”:
„Pan Karol, polityk
o sławie światowej,
mąż stanu, budziciel sumienia;
a Kostuś - prowincjusz
pod lachy grobowej, pokątny intrygant i pieniacz”.
Niesiołowski: „Szpot pisał po jednej zwrotce w nocy i
czytał nam je rano w kolejce do kibla. I tak przez dwa tygodnie”. Niesiołowski
sam dopisał trzy zwrotki.
W wyborach 1989 roku zostaje
posłem z listy Solidarności. „Pamiętam, jak mówiłem do Geremka: »Bronek, co to
się porobiło? Jak to się udało? Tak bez krwi, demokratycznie?«. A on mi na to;
»Kostuś to jest cud«”.
Niesiołowski szybko staje się jednak adwersarzem
Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. Przystępuje do Zjednoczenia
Chrześcijańsko-Narodowego i niedawnych kolegów
z internowania nazywa katolewicą i różową udecją. O Unii Demokratycznej mówił, że „jest taksa: demokratyczna jak
PZPR była robotnicza i polska”. Geremek stwierdza, że jest chyba dwóch
Niesiołowskich: „Ten, którego poznaliśmy w internacie, i ten, którego teraz
widzimy w Sejmie”, puszańskim staje się głównym bojownikiem ZChN, co sprawia,
że na Wiejskiej mówią o nich: trzej muszkieterowie. To oni w imieniu partii
żądają uznania Chrystusa za króla Polski, dodania w godle narodowym krzyża
oraz całkowitego zakazu aborcji.
Gdy przychodzi „noc teczek’ 4 czerwca 1992 roku, Stefan
Niesiołowski przeżywa polityczne rozdarcie. Jest zwolennikiem lustracji i gdy
Antoni Macierewicz odczytuje nazwiska domniemanych agentów, w tym prezydenta
Lecha Wałęsy i marszałka Sejmu Wiesława Chrzanowskiego (założyciela ZChN),
wbiega na mównicę i woła: „Uczciwi nie mają
się czego bać, niech boją się ci, którzy mają coś na sumieniu”. Ale po latach
przyznaje Joannie Szczęsnej, że lustracja w wykonaniu Macierewicza była błędem.
- Czy nie moglibyśmy już spuścić na to zasłony miłosierdzia?
- zapytał, a przecież ja tyle razy pytałam go wcześniej: „Kostuś, co ty tam
robisz?”. A on z dziecinną naiwnością odpowiadał: „Mam misję cywilizowania
prawicy” - opowiada Joanna Szczęsna.
Początki wolnej Polski to także obyczajowy skandal
zafundowany przez Marzenę Domaros, podającą się za hrabiankę Potocką, która w
pamiętnikach opisuje swoje romanse z parlamentarzystami. Jednym z nich jest
Stefan Niesiołowski. Nazywa go „psychopatycznym erotomanem”, bo „każdy temat w
rozmowie z nim kończył się na seksie”. Jest jedynym bohaterem tej seksafery,
który wytoczył Domaros proces i go wygrał.
Innym był Leszek Miller; afera ich zbliżyła, choć byli
politycznymi konkurentami w Łodzi. Ich przedwyborcze debaty przez lata
rozgrzewały emocje łódzkich wyborców. Miller wspomina, że na jedno ze spotkań
przyszło tyle osób, że nie mogli z Niesiołowskim wejść do sali. Z innego
wracali razem do: Warszawy, bo dowiedzieli się, że Wałęsa rozwiązał Sejm po
upadku rządu Suchockiej. - Gdy dojechaliśmy na Wiejską, okazało się, że na
drzwiach wiszą już kłódki. Powiedziałem więc do
Stefana: „Zapraszam cię do domu. Nawet żony nie zdążyłem uprzedzić” - opowiada
„Newsweekowi” były premier. Takich spotkań w domu Millera i Niesiołowskiego
było potem jeszcze sporo. - Naprawdę mi go dziś szkoda - dodaje Miller.
RYDZYK I ZAGOŃCZYK
Niesiołowski z biegiem lat dystansuje się od poglądów kolegów z ZChN. Drażni
go, że każde wystąpienie w Sejmie zaczynają od: „Panie marszałku, wysoka nim, ojcze
dyrektorze”, Rydzyka nazywa politycznym chuliganem.
W 2001 roku, kiedy AWS przegrywa, Niesiołowski wypada z
polityki. Wraca do pracy naukowej. W wyborach 2005 roku startuje z list PO i
jak mówi jeden z posłów, szybko awansuje do miana partyjnego zagończyka”.
Nazywa PiS „warcholstwem politycznym”, „przejściową recydywą populizmu”,
„hołotą, która wepchnęła kraj w błoto”.
Po ostatnich wyborach odchodzi jednak z Platformy, bo
partia - jak tłumaczy - zamiast walczyć z PiS, zajęła się wewnętrznymi
czystkami, „Moja cierpliwość się wyczerpała, między innymi do Grzegorza
Schetyny”.
- Ci, którzy zarzucają mu zmianę partii i poglądów, nie znają
go. To wciąż ten sam ideowy Kostuś, który z: temperamentem i dezynwolturą młodego
chłopaka chce naprawiać świat - uważa Joanna Szczęsna. Jego adwokat Ryszard
Kalisz dodaje: - To prokuratura ma udowodnić winę Niesiołowskiego, a na razie
tego nie robi, O winie przesądzają media. Na szczęście mamy wciąż w Polsce
domniemanie niewinności obowiązujące do czasu wydania wyroku.
Korzystałam z tekstów: „Radio Maryja? Wolę motyle” Anny Bikont i Joanny
Szczęsnej („Gazeta Wyborcza”), „Niesiołowski, więzień komuny” Joanny Szczęsnej
(„Gazeta Wyborcza”), „Więzień Niesiołowski” Piotra Wesołowskiego („Gazeta Wyborcza”).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz