sobota, 2 sierpnia 2014

Katolicyzm polityczny



PiS stało się partią katolickiego fundamentalizmu, a mimo to jest blisko objęcia władzy w kraju, w którym coraz mniej ludzi chodzi do kościoła.

Może to umykać codziennej uwadze, ale PiS jest za cał­kowitym zakazem aborcji, przeciwko edukacji seksual­nej, zwalcza antykoncepcję, żąda kara­nia za zapłodnienie in vitro, nie mówiąc już o całkowitym odrzuceniu związ­ków partnerskich. Partia Kaczyńskiego wspiera najbardziej konserwatywnych hierarchów i ostro piętnuje kościelnych „liberałów”. Najwyżsi przedstawiciele tego ugrupowania uczestniczą w egzorcyzmach stosowanych wobec premiera i biją przy tym brawo. Jeżdżą na piel­grzymki i zloty Radia Maryja, uczestni­czą w pseudonaukowych konferencjach na temat gender, feminizmu, homosek­sualizmu. Ich głos jest obecny w każdym niemal przypadku tzw. obrazy uczuć re­ligijnych, więcej, to działacze PiS często inicjują te protesty.
W parlamencie działa złożony nie­mal wyłącznie z posłów i senatorów PiS
słynny zespół ds. przeciwdziałania ateizacji Polski, którego członkowie reagu­ją na każdą „obrazę”. Założone w 2012 r. gremium zbierało się m.in. w sprawach: „Dyskryminacja Telewizji Trwam”, „Ide­ologia gender - zagrożenie dla cywiliza­cji. Spotkanie z ks. Prof. Dariuszem Oko”, „Przyjęcie uchwały w sprawie obrony krzyża”. Działają jeszcze trzy inne zespo­ły: na rzecz katolickiej nauki społecznej, ochrony życia i rodziny, a także - człon­ków i sympatyków Ruchu Światło-Życie, Akcji Katolickiej oraz Stowarzyszenia Rodzin Katolickich. Poza pojedynczymi przypadkami w każdym z nich zasiada po kilkudziesięciu parlamentarzystów PiS, którzy walczą z „bezczeszczeniem”.
Ostatnio Kaczyński w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” stwierdził, że prezydent warszawy Hanna Gronkie- wicz-Waltz, choć „podkreśla, że jest gor­liwą katoliczką, swoją decyzją (o odwoła­niu ze stanowiska prof. Chazana - red.) sprzeniewierzyła się katolickim war­tościom, stanęła po stronie cywilizacji śmierci, a nie cywilizacji życia”. Prezes PiS dał zatem wyraz przekonaniu, że re­ligijne powinności stoją ponad stanowio­nym prawem.
Ta fala jest zresztą szersza. Nawet wice­minister sprawiedliwości z rządu Tuska Michał Królikowski głosi pogląd, że z pol­skiej konstytucji nie wynika, że państwo ma być świeckie, ponieważ-jak argumen­tuje - świeckość, racjonalizm nie są ide­ologicznie bezstronne, są tylko pewną intelektualną propozycją, która nie musi być przyjmowana przez katolików.
To bardzo istotna deklaracja wysokie­go urzędnika i pokazanie drogi do pań­stwa quasi-wyznaniowego. Stąd już tylko krok do zrealizowania treści zawartych w programie politycznym PiS z 2014 r., gdzie można przeczytać: „Kościół jest po dziś dzień dzierżycielem i głosicielem powszechnie znanej nauki moralnej. Nie ma ona w szerszym społecznym zakresie żadnej konkurencji, dlatego też w pełni jest uprawnione twierdzenie, że w Polsce nauce moralnej Kościoła można przeciw­stawić tylko nihilizm. Z tych powodów specyficzny status Kościoła katolickiego w naszym życiu narodowym i państwo­wym jest wyjątkowo ważny; chcemy go podtrzymywać” (...).
Dlaczego PiS, po powrocie do władzy, miałoby tej obietnicy nie dotrzymać? W kwestii ideologii akurat takich obietnic dotrzymywał. W żadnym europejskim kraju, a już na pewno z UE, w normalnych warunkach partia z takim zestawem po­glądów nie miałaby jakichkolwiek szans na objęcie władzy. A PiS ma.
Ma, ponieważ umiejętnie włączyło do swojej ideologii wszystkie konserwa­tywne i religijne hasła, przy jednoczesnym słabnięciu idei lewicowych, paradygmatu liberalnego czy zasad republikańskich, w tym idei państwa świeckiego. Urucho­miona maszyneria napędza się sama. Czy to wokół klauzuli sumienia lekarzy, czy wokół jakiejś inscenizacji teatralnej, po­mnika, nazwy ulicy, krzyża w szkole albo wykładu na uczelni. Co i rusz tworzą się nowe odcinki frontu, jak ostatnio w spra­wie odłączenia od aparatury chłopca ze stwierdzoną śmiercią mózgu i kwestii przeszczepiania organów (a także rzeko­mej eutanazji na chłopcu). To nie pierwszy taki spór, ale chyba po raz pierwszy doszło na tle takiej kwestii do demonstracji z re­ligijnymi hasłami, wspartymi medialnie przez środowisko PiS.
Fundamentalizm religijny partii Ka­czyńskiego jest politycznym odkryciem tego sezonu, choć znamiona nadchodzą­cego wzmożenia nowej fazy wojny religijnej, daje się w Polsce zauważyć od dwóch, trzech lat. Ta fala ortodoksji znalazła teraz swojego politycznego opiekuna i patro­na, który na zasadzie monopolisty rośnie w siłę. Nie oznacza to, że pisowska prawi­ca zawsze zachowuje integralność wzglę­dem praktycznych nakazów wiary. Choć­by w kwestii trwałości małżeństw to nie jest taki rygoryzm i konsekwencja jak np. Marka Jurka. To trochę inna formacja.

Jest to bowiem katolicyzm poli­tyczny, traktowany jako instru­ment zdobywania władzy. Inne środowiska konserwatywne (korwinowcy, narodowcy) zarzucają zresz­tą PiS właśnie katolicką fasadowość i cyniczne wykorzystywanie religijnego elektoratu do czysto politycznego celu. Karierę w tamtych kręgach zrobiła opi­nia prof. Anny Raźny z Uniwersytetu Jagiellońskiego: „PiS udaje, że reprezen­tuje elektorat katolicki, manifestując swoją obecność na uroczystościach ko­ścielnych, odwołując się do religijnych symboli czy wreszcie występując w ka­tolickich mediach”. Na ultrakatolickim portalu Fronda.pl można przeczytać: „wielu katolików ulega subtelnemu uro­kowi tej partii (PiS - red.), deklarującej przywiązanie do katolickich wartości. Tymczasem... jest to partia jawnie so­cjalistyczna (...)”.
Ale właśnie dlatego PiS jest i będzie jeszcze bardziej radykalne, bo będzie musiało nieustannie potwierdzać swoją ortodoksję. Państwo quasi-wyznaniowe, do którego dąży PiS, ułatwia rządzenie, daje władzy legitymację obrońców wiary i tradycji, a tym samym prawo do moralizowania, oceniania, piętnowania i wy­kluczania, do ostrej antyeuropejskiej retoryki. Ten model państwa jest całko­wicie zgodny z autorytarną i centrali­styczną wizją władzy Kaczyńskiego.
Wydaje się, że to przypadek podobny do tego, co działo się wcześniej na Wę­grzech - a więc sytuacja, kiedy partia o radykalnie religijnym obliczu (tam Fi- desz, tu PiS) wygrywa lub zaczyna domi­nować z powodów politycznych, po ewi­dentnym krachu poprzedników u steru rządów (co stało się na Węgrzech) lub w obliczu słabnięcia rywala (jak w Pol­sce). Na Węgrzech nienawiść do rządzą­cej wcześniej socjaldemokracji była tak silna, że nawet duża część inteligencji uznała, że może zaakceptować katolicką, narodową prawicę Orbana, byleby tylko odsunąć lewicę od władzy.
Fundamentalizm religijny wyborcy dostają niejako w politycznym pakie­cie - kiedy dochodzi do zasadniczego kryzysu rządów. Jest przyjmowany jako cena zmian, a potem staje się już za póź­no na odwrócenie tendencji.
Religijny fundamentalizm wciska się w powstałą przestrzeń polityczną z braku zwartej konkurencji, jest przy tym jakoś tolerowany, brany przez część wybor­ców w nawias, wręcz słabo zauważany. Ten nawias wynika z tego, że obojętność religijna, postępujący w społeczeństwie indyferentyzm rzadko przekształca się w aktywny ateizm, ale oznacza raczej lekceważenie zjawisk religijnych w ogóle, w tym katolickiego radykalizmu.
Socjologowie zwracają uwagę na cieka­we zjawisko, że o ile wciąż od wiary od­chodzi w Polsce dużo osób, to te, które pozostają, stają się jeszcze bardziej reli­gijne, zmierzają ku ortodoksji. Bardziej się przy tym angażują, a dla swojej żarli­wości szukają także ideologicznego i po­litycznego ujścia. Potrafią wprowadzić atmosferę „wielkiej zmiany”, co przy nieruchawości, obojętności drugiej strony może przynieść im sukces. Odchodzący z Kościoła nie stają się polityczną siłą, ci, którzy w nim pozostają, jeszcze bardziej wzmożeni - owszem.
Może ta fala radykalizmu musiała na­płynąć, niemniej została dostrzeżona, wzmocniona i wykorzystana przez PiS. Jarosław Kaczyński, jako wnikliwy czy­telnik biblioteki marksistowsko-leninow­skiej, znakomicie wiedział, że gdy idzie nowe, idzie siła i energia, idzie rewolu­cja, to trzeba złapać za sztandar i stanąć na czele. Było to tym łatwiejsze, że nikt specjalnie za ten drzewiec, poza nim, nie chciał się łapać, a przede wszystkim nie był w stanie.
PiS podczepiło się zatem pod „kontr­reformację”, rewolucję religijną i konser­watywną, jaka ogarnęła część społeczeń­stwa w Polsce w ostatnich latach. Klasa średnia, dynamiczna i niewrażliwa reli­gijnie w czasie dorabiania się i zyskiwania pozycji, po ugruntowaniu się zaczyna zy­skiwać cechy mieszczańskie, zachowaw­cze (syndrom ojca dorastających córek, o którym mówił kiedyś sam Tusk), chce się oprzeć na tradycyjnych wartościach.

A tymczasem liberałowie i libe­ralna lewica utknęli w kwestiach obyczajowych, w obronie mniej­szości seksualnych, w „tolerancjonizmie", w lansowaniu wzorców często nadmiernie modernistycznych, obcych większości społeczeństwa. Nie jest to zbyt atrakcyjna ideologia dla ustat­kowanej klasy średniej w średnim wieku, która wyraźnie nie ma ochoty zbierać się pod tęczą na warszawskim pl. Zbawicie­la, bo to nie ich walka i nie ich emocja. W efekcie nie zbierają się nigdzie, bo in­nych okopów polski liberalizm skojarzo­ny trochę na wyrost z obyczajową lewicą - nie wyznaczył.
W tę pustkę wchodzi PiS, wykorzy­stując religię i włączając ją do swojego kombajnu patriotyczno-narodowego z intensywnością wcześniej niespoty­kaną. Sprzyja temu dodatkowo rosnąca atmosfera irracjonalizmu, dogmatyzmu, zabobonu, także wśród inteligencji, tak­że na wyższych uczelniach. Oświeceniowość jest w cichym odwrocie.
PiS dostrzegło jeszcze jedno: że sprze­ciw wobec władzy, zwłaszcza liberalnej, często przybiera religijne szaty, ponieważ łączy się z osobistym poczuciem krzyw­dy, z jakąś życiową traumą, poczuciem niesprawiedliwości i upokorzenia, a stąd już blisko do religijnego radykalizmu. Wcześniej PiS obsługiwało dość ściśle określony elektorat, małomiasteczkowy, tradycyjnie religijny, „moherowy” i nie mogło poza niego wyjść. Teraz, na fali „kontrreformacji”, ma szansę na posze­rzenie wpływów, ponieważ miejscy, poza moherowi, młodsi fundamentaliści - inteligenci nie mają innej opcji poli­tycznej niż PiS.
W przeciwieństwie do poprzednich kampanii, gdzie PiS jawiło się jako par­tia jednego problemu (układ, lustracja, Polska solidarna kontra liberalna, zdra­da smoleńska), tym razem PiS idzie szer­szym frontem ideologicznym, podciąga kulturowe tabory, szuka wręcz transcen­dentnego uzasadnienia dla konieczności odsunięcia PO od władzy. Gdy jest łapane na kłamstwach, nieporadnościach, bra­ku kwalifikacji, otrząsa się jak pies z wody imówi dalej, bo ma „misję od Boga”, aprzy tym „doczesne” błędy tracą znaczenie.

Pozornie to ciąg dalszy tego same­go: Tusk jest wszystkiemu winien.
Jednak do win wcześniej eksploatowa­nych, dzisiaj oczywiście nadal powtarza­nych i rozbudowywanych, doszły nowe elementy. Następuje wykorzenianie Tu­ska. Według Kaczyńskiego Tusk to „wróg chrześcijaństwa”, według nowego orato­ra PiS na ten okres, posła Szczerskiego, to „obcy na polskiej ziemi”, a Platforma to niemal okupanci. Czyli Tusk jest ści­skany przez imadło, z jednej strony roz­liczany ze szczegółów, z drugiej wyklu­czany w sensie moralnym i narodowym. Takiej intensywności w tej materii PiS jeszcze nie stosowało.
To nagromadzenie krytyki, raczej - po­wiedzmy jasno - paszkwili, może mieć wpływ na słabnięcie pozycji Tuska w opi­nii publicznej, jako że dość chytrze treści, obiady i słowa, które wyleciały z podsłu­chów, są równocześnie pokazywane jako dowód na to, że ludzie Platformy gardzą Polakami, nie lubią ich, są aroganccy. Za co oczywiście odpowiada Tusk. Chytrość tego zabiegu (dodajmy uczciwie, że podsłuchiwani koledzy dali solidne podstawy pod jego zastosowanie) pole­ga na tym, że dzisiejszy fundamentalizm narodowo-konserwatywno-katolicki jest chory na hipokryzję populistyczną oraz nasycony równościowym i wspólnoto­wym sentymentalizmem.
Na tym tle bardzo blado wypada Plat­forma, zajęta ekonomią, funduszami unijnymi, orlikami i autostradami. Prze­gapiła moment zmiany nastroju, podob­nie jak cała umysłowa forinacja liberalna, która jałowieje, jest leniwa, pusta, liczy tylko na ogólne trendy cywilizacyjne, np. sekularyzację, która ma powoli wy­kończyć katolickich radykałów. Długo­falowo może tak się stanie, ale w krótszej perspektywie fundainentalistyczna pra­wica może zdobyć władzę i wprowadzić takie regulacje, które potem przez lata będzie bardzo trudno odkręcić.
Przy braku „wielkich projektów” libe­ralnych, które w ogóle we współczesnych demokracjach słabo wychodzą (to świa­towy trend), ideowa pustka jest zapełnia­na przez jedyny dzisiaj istniejący, gotowy zestaw wartości, czyli w polskim przypadku doktrynę katolicką i jej sezonowe wykładnie oraz rozporządzenia. A przy m braku oporu staje się ona coraz bardziej ortodoksyjna, sama się napędza.
Ten opór niby bywa, są ludzie i śro­dowiska, które na pewno czują i myślą inaczej, należą do formacji liberalnej, lewicowej czy centrowej, mówią innym językiem. Ale słabną jako siła politycz­na, bo nie są w stanie się zorganizować, stanąć do bezpośredniej konfrontacji z nacierającymi, choćby dlatego, że z na­tury rzeczy, chciałoby się powiedzieć, że ze względów aksjologicznych, żyją w rozproszeniu, na pewno nie stanowią wspólnoty na podobieństwo tej po pra­wej stronie, są zajęci sobą, defensywni, choćby stanowili większość.
Psychologowie społeczni mówią o po­jawiającej się cyklicznie potrzebie zbio­rowego przeżycia, chęci poczucia bliżej niesprecyzowanej „wielkości”, wrażenia, że „o coś chodzi”. Liberalna demokracja słabo odpowiadana to zapotrzebowanie, prawica zaś chętnie. Dlatego Kaczyński nie obawia się wejść w buty religijnych radykałów, bo zbiera w ten sposób pre­mię od głęboko wierzącej części elekto­ratu, a z kolei dla wielu innych niechęć do Platformy i pragnienie pogrążenia Tu­ska są silniejsze niż obawy przed groźbą państwa wyznaniowego.

Donald Tusk i jego otoczenie wy­raźnie przeoczyli wzmożenie ide­owe prawicy, wspierane albo przy­najmniej tolerowane przez środowiska wcześniej wobec niej dość wstrzemięź­liwe (choćby inteligenckie i intelektual­ne). Nie zaproponowali jakiejś świeżej opowieści o Polsce innej, skierowanej w przyszłość, a nie w przeszłość, o pań­stwie świeckim, szanującym religię, ale nie poddającym się prymatowi tzw. pra­wa naturalnego.
Ta nacierająca fala może być powstrzy­mana wyłącznie przez intelektualne i mentalnościowe wały przeciwpowo­dziowe. W tej chwili świeckie, racjonal­ne państwo nie ma stanowczego lidera, rozproszona większość może być zdo­minowana przez zjednoczoną, zręcznie sterowaną mniejszość.
Partia Jarosława Kaczyńskiego prze­kształca się właśnie w katolicką falan­gę, ku temu idzie. Platforma zwija się i kurczy, traci energię i seksapil, na jej wierzchołkach coraz mniej postaci waż­kich i autorytetów społecznych, wokół premiera coraz więcej pustki. Ona nie powstała znikąd. A polityczny fun­damentalizm - w istocie groźniejszy od radykalizmu kleru czy środowiska Radia Maryja- zdobywa kolejne pola i się na nich kotwiczy. Na ideową odpowiedź nie pozostaje wiele czasu.

Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

1 komentarz: