niedziela, 30 września 2018

Baby-face killer



Tomasz Poręba mówi, że prawie wszystko zawdzięcza Jarosławowi Kaczyńskiemu. Teraz ma poprowadzić PiS do wyborczego zwycięstwa.

Anna Dąbrowska

Jestem w stałym kontakcie z Jarosławem Kaczyńskim, uzgadniamy wszystkie działania, jakie będziemy podejmować w tej kampanii. Wiemy, że nie wygramy tych wyborów bez prezesa Kaczyńskiego, i cieszę się, że jego aktywność będzie tak duża” - zapewniał czytelników tygodnika „Sieci” Tomasz Poręba, szef sztabu wyborczego PiS. Dodał, że oprócz prezesa naturalną twarzą tej kampanii będzie oczywi­ście premier Mateusz Morawiecki. - Mateusz i Tomek są do siebie podobni, i to nie tylko fizycznie, myślą podobnie, obaj orientują się na prezesa, bo to jemu zawdzięczają wszystko i od niego zależy ich polityczna przyszłość. Ich siłą jest też to, że nie budują swoich frakcji - mówi osoba dobrze zorientowana w partyjnej sytuacji.
I trzeba dodać, że obaj na liście faworytów prezesa trzymają się wysoko. Ostatnio Poręba zapunktował też potajemnymi negocja­cjami z Izraelem, które pomogły odwrócić fatalne skutki ustawy o IPN. Publicznie zaprzecza, że przysłużył się sprawie.
   Poręba wygląda na dobrze ułożonego, w porządnym garnitu­rze, z kulturą osobistą. Żona jednego z europosłów PiS mówiła, że to typ wymarzonego kandydata na zięcia. - Ale to tylko pozory - zwraca uwagę jego polityczny znajomy. - Tomek to baby-face killer - „zabójca” o twarzy dziecka - którego Jarosław Kaczyński sprawdził w partyjnych bojach i którego rękami wycinał nielojal­nych. Ma dostęp do tajemnic.

Kiedy Poręba (rocznik 1973) skończył 40 lat, przeszedł z Kaczyńskim na „ty”. Marcin Emilewicz, były współpracow­nik Poręby z europarlamentu, mąż minister przedsiębiorczości, opowiadał kiedyś w „Newsweeku”, jak dzień po wyborach w 2005 r. liczyli razem koalicyjną większość PO-PiS. Poręba zarządził, by po­liczyli, czy można zrobić koalicję z LPR i Samoobroną. On wiedział, przed innymi, że Kaczyński na serio bierze pod uwagę taki wariant.
   Wszyscy rozmówcy są zgodni, że Poręba jest uchem prezesa w europarlamencie i przynajmniej raz w miesiącu wpada na No­wogrodzką, aby zdać relację: kto z kim i dlaczego. Jest też pasem transmisyjnym polityki PiS w UE. - Odkąd PiS wygrał wybory, to pan Poręba jest w Brukseli o wiele bardziej kategoryczny w swo­ich wypowiedziach - zauważył europoseł Andrzej Grzyb (PSL). W 2004 r., kiedy Polacy wybrali pierwszych europosłów, trzeba było im zorganizować zaplecze w Brukseli. Poręba został jednym z asystentów partyjnej delegacji. Oprócz lojalności wobec prezesa miał też inne atuty, biegle zna francuski i szlifował angielski.
   Kiedy w 2012 r. Marek Migalski, były europoseł PiS, powiedział publicznie, że „prowadzenie kampanii jest trudniejsze niż dono­szenie prezesowi”, Poręba wytoczył mu proces. - Ostatecznie nie spotkaliśmy się w sądzie, czego żałuję, bo wtedy Jarosław Kaczyński musiałby zeznać, jak było. Tomasz Poręba wycofał pozew - wspomina Migalski. Dodaje, że nie można odmówić Porębie biegłości w strukturach UE i tego, że potrafi korzystać z dostępnych tu na­rzędzi. Z korzyścią dla partii matki, również finansową.
   W 2014 r. Poręba z pierwszego miejsca na Podkarpaciu po raz drugi został europosłem. Rodzinnie związał się z tym regionem (jego żona pochodzi z Mielca), zależało mu, aby startować z ma­tecznika partii. Dostał prawie 114 tys. głosów, jeden z najlepszych wyników w PiS. W kampanii Kaczyński mówił o nim: „Numerem jeden na naszej liście jest ten naprawdę sprawdzony człowiek. Zaczynał jako zwykły pracownik. Zobaczyliśmy, że jest niezwy­kle zdolny i lojalny”. W tym samym roku Poręba został prezesem konserwatywnego think tanku New Direction, który pracuje dla Sojuszu Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (ACRE - europejska formacja polityczna), do której należy PiS.
   Jak ujawniła dwa lata temu „Gazeta Wyborcza”, odkąd zo­stał prezesem, to z Polski do New Direction i ACRE popłynął strumień hojnych datków. Na liście donatorów są m.in. spółki, które w kraju zarabiają na kampanijnej współpracy z PiS. Me­chanizm jest taki, że jeśli fundacja i europejska partia zbiorą od sympatyków 15 proc., to UE dorzuci 85 proc. Z Polski w 2015 r. dostały 200 tys. euro, a z unijnej kasy wzięły 3,2 mln. Dziennika­rze „GW” ujawnili, że audytorzy PE prowadzą śledztwo w spra­wie wydatków ACRE na wyborczą konwencję PiS w Katowicach w 2015 r. (ponad 100 tys. euro). Poręba napisał na Twitterze do dziennikarzy „Wyborczej”: „Analizowane są wasze pomó­wienia i kłamstwa.”. Wcześniej wyszło na jaw, że zatrudniał na asystenckich etatach w Brukseli pielęgniarki matki Kaczyń­skiego i jego makijażystki. Sprawę tych umów umorzyła proku­ratura za rządów PiS.
   - Tomek potrafi zadbać o komfort prezesa, a także przetransfe­rować pieniądze do kraju, aby służyły partii. Jednocześnie prezes ma pewność, że przy kampanii nie będzie robił żadnych przekrętów finansowych, w tym sensie, że nie da zarobić swoim kolegom i rozli­czy wszystko uczciwie co do złotówki - mówi były polityk PiS, który pracował kiedyś przy kampaniach wyborczych partii.
   Pytani o talenty Poręby partyjni koledzy mówią, że to świet­ny organizator. Zarządza kampanią, którą robią Anna Plakwicz i Piotr Matczuk. Duet, który od kilku miesięcy pracuje nad komu­nikacją premiera Morawieckiego, na zapleczu partii był od za­wsze. Plakwicz i Matczuk zasłynęli tym, że podczas krótkiego rozstania z KPRM jako założyciele spółki Solvere zrealizowali kampanię „Sprawiedliwe sądy”, która miała pokazywać rzekomą nieuczciwość „kasty sędziowskiej”. Razem z nimi nad kampanią pracuje ich dobry znajomy Michał Lorenc, kompozytor muzy­ki do filmu „Smoleńsk”. - Prochu nie wymyślą i nie ma co liczyć na kampanijne fajerwerki w stylu Adama Hofmana czy Jacka Kurskiego, ale Kaczyński będzie miał spokój, bo wie, że Poręba będzie sprawnie zarządzał tym projektem i otoczy się profesjonalistami od kampanii - słyszymy od człowieka z Nowogrodzkiej.
   Poręba jest też dla Kaczyńskiego - zmęczonego humorami pre­zydenta i walkami frakcyjnymi w obozie Zjednoczonej Prawicy - obietnicą względnego wewnętrznego spokoju w tak ważnej kam­panii samorządowej. Prezes chce się też dziś oprzeć na Porębie, by w razie porażki wyborczej zminimalizować ryzyko buntu. A jak będzie trzeba, to i rękami Poręby wytnie buntowników. Ma w tym doświadczenie. To Poręba wpadł na pomysł pozbycia się europosła Marka Migalskiego, który skrytykował prezesa za zaostrzenie kursu po wyważonej kampanii prezydenckiej w 2010 r. Policzył się też z Michałem Kamińskim, który choć odszedł z PiS, to wciąż chciał być szefem europarlamentarnej frakcji. Poręba zrobił wszystko, aby usunąć ze stanowiska byłego spin doktora PiS. I nie miał dla niego znaczenia nawet ten fakt, że Kamińskiego zastąpił Czech słynący z awersji do Kościoła katolickiego.

Od Kaczyńskiego uczył się polityki, ale to - jak sam pisze - ojciec Antoni był mu prawdziwym nauczycielem. Porę­ba senior był niegdyś promotorem Stanisława Koguta (senator, był w PiS, ma dziś zarzuty korupcyjne). Wciągnął go w latach 80. do kolejarskiej Solidarności w Stróżach. Rodziny do dziś mieszkają w jednej wsi, były ze sobą zaprzyjaźnione. Ale odkąd Kogut, sena­tor, stał się królem okolicy, Antoni, radny powiatu nowosądeckiego z PiS, popadł z nim w konflikt i ich drogi się rozeszły.
   Ojciec chciał kiedyś zrobić z Tomasza piłkarza, ten jako nasto­latek był środkowym napastnikiem Kolejarza Stróże. Na studia wyjechał do Krakowa na Akademię Pedagogiczną. Ma dyplom z historii, politologii i dziennikarstwa. Dorabiał w trzecioligowych krakowskich klubach piłkarskich, pracował dorywczo w USA i w Anglii, a kiedy kontuzja pokrzyżowała mu sportowe plany, zatrudnił się jako dziennikarz sportowy w „Gazecie Krakowskiej”.
   Dopiero kolega ze studiów Piotr Tutak, ówczesny asystent pre­miera Buzka, otworzył mu polityczne drzwi w stolicy, a konkretnie do KPRM. Przez pół roku przygotowywał analizy związane z przy­stąpieniem Polski do UE, a potem w2001 r. - jak sam mówi - dostał „bezcenną szansę realizowania swojej historycznej pasji”. Został asystentem Leona Kieresa, prezesa powstającego właśnie IPN. Organizował wyjazdy, pilnował kalendarza, koordynował pracę sekretariatu. W Instytucie zapamiętali go jako pracowitego, ale po roku trudno było mu się dogadać z szefem.
   I znów pomógł mu Piotr Tutak, wtedy już dyrektor Klubu Par­lamentarnego PiS. Przedstawił go Adamowi Lipińskiemu, który miał oko do młodych, głodnych polityki. Tak Poręba trafił na No­wogrodzką, do Biura Organizacyjnego, a na wizytówce miał napi­sane „kierownik Działu ds. Informacji i Wizerunku”. „Program PiS zmierzający do naprawy Polski i oczyszczenia jej z pozostałości komunizmu, a także europejska wizja PiS, podkreślająca rangę i miejsce Polski w Europie, były dla mnie naturalną inspiracją do aktywnego działania w strukturach partii” - pisze o swoich motywacjach. W strukturach partii znów zajmuje się bardziej organizacją niż kreacją. Zamawia partyjne materiały reklamowe, organizuje konwencje i jeździ z prezesem po kraju. Wtedy wła­śnie Jarosław Kaczyński zaczął się przyglądać temu - jak mówił - „zwykłemu pracownikowi”, który przez najbliższe lata okaże się tak bardzo lojalny. Na tyle lojalny, że już w 2011 r. prezes powierza mu kierowanie kampanią parlamentarną partii. Wtedy Platforma wzięła wszystko, ale Porębie po porażce włos z głowy nie spadł. Został przy prezesie, a Kurski i Ziobro odeszli, by tworzyć swoją partię, a potem wrócili ze spuszczonymi głowami. „Miałem po­czucie, że nie szliśmy w jedną stronę ze spójnym przekazem PiS. Nie wszyscy zaangażowali się w kampanię tak, jak należy” - oceniał kilka dni temu w onet.pl.

Na naszych łamach mówił w 2011 r.: „Dużo uczę się od Jaro­sława Kaczyńskiego i w dużej mierze dzięki niemu jestem w polityce". Kiedyś prezes PiS zapowiedział, że europosłowie mogą spędzić w Brukseli tylko dwie kadencje. - Ale Tomka to ra­czej nie dotyczy i dla niego prezes zrobi wyjątek. On ma specjalne względy. Sprowadził do Brukseli swoją żonę, ich dwie córki chodzą tam do francuskiej szkoły - mówi jeden z europosłów PiS. W partii plotkują, że Kaczyński może nagrodzić Porębę stanowiskiem unijnego komisarza. Dobrze im się powodzi. Mają trzy mieszkania.
Na czas kampanii zamieszka w Polsce. Po konwencji rozpoczyna­jącej kampanię prezes znów zajmie się swoim kolanem i wiadomo, że to Poręba będzie u niego najczęstszym gościem.
   W PiS obawiają się, że szef kampanii, który od wielu lat mieszka w Belgii, słabo czuje temperaturę polityczną w Polsce, co może źle wróżyć kampanii PiS. Wytykają mu szkolny błąd, kiedy na rynku w Sandomierzu, odpychając dziennikarza od premiera, powie­dział: „Odejdź stąd! Powiedziałem ci coś, tak?! Szczylu jeden!”.
W „Sieci” przeprosił i tłumaczył, że nie jest przyzwyczajony do ta­kiego zachowania mediów.
   Poręba od kilku tygodni w sprzyjających rządowi mediach przy­zwyczaja za to do przekazu PiS na wybory samorządowe. Kilka tygodni temu w TV Republika przedstawił taką oto konstrukcję, która stała się głównym przekazem konwencji samorządowej:
„To dla nas bardzo istotne z punktu widzenia rozbudowy partii, aby mieć jak najwięcej wójtów, burmistrzów, starostów i prezy­dentów. O wiele łatwiej jest realizować program, docierać do miast i miasteczek, kiedy mamy tam swojego przedstawiciela”. I pytał:
„Co jest lepsze, marszałek województwa skonfliktowany z rządem, czy taki, który współpracuje dobrze z ministrem czy premierem?”.
   Widać, że Poręba, tak jak cała jego formacja, nie ma serca do sa­morządów. Ważniejszy dla PiS jest model silnego państwa, który nie przystaje do idei niezależności na poziomie lokalnym. Tak właśnie Poręba od lat funkcjonuje przy silnym prezesie, a za tę lojalność jest nagradzany coraz wyższą pozycją w partii i pensją w Brukseli.
PS Na naszą prośbę o spotkanie Tomasz Poręba odpowiedział esemesem: „Chętnie po kampanii. Teraz to dla mnie najważniejsze”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz