Byli uchodźcy,
gender, a wcześniej układ. Pora na LGBT. Jarosław Kaczyński wraca do znanych
metod: wywołuje lęk, wskazuje wroga, zapewnia, że tylko jego partia może
uchronić „polskość" przed niszczycielskimi siłami. Czy jednak tym razem
stary chwyt się sprawdzi?
Ta
opowieść zbudowana jest na klasycznym, można powiedzieć, komiksowym schemacie:
jest więc „przeciwnik”, który ma plan „zniszczenia fundamentów polskiej
kultury”, są wrogie siły, które nie tylko „atakują rodziny, ale atakują nawet
dzieci”. Naprzeciw nim staje superbohater. Nie może uwierzyć w to, co widzi -
„włosy na głowie dęba stają”. Bo „w centrum jest bardzo wczesna seksualizacja
dzieci”, „podważanie naturalnej tożsamości chłopców i dziewczynek”, niszczenie
mechanizmu przygotowywania do ról męża i żony, ojca i matki. Swoim ludziom
powtarza zatem: „Trzeba walczyć, walczyć i walczyć. Trzeba gryźć trawę i dzięki
temu zwyciężyć”. A złowieszcze siły przestrzega: „Wara od naszych dzieci!”. Z
taką narracją objeżdża okręgi wyborcze prezes Jarosław Kaczyński.
Partia rządząca potrzebowała nowej „osi sporu”, czegoś, co
„pociągnie” kampanię do Parlamentu Europejskiego i zaktywizuje elektorat.
Eurowybory nie cieszą się szczególnym zainteresowaniem - pięć lat temu
frekwencja wynosiła niespełna 24 proc.; głosowały głównie duże miasta, do
wyborów najrzadziej szli mieszkańcy wsi. W obozie władzy obawiają się powtórki
z ubiegłorocznej bitwy o Warszawę, w której przeciwnicy PiS tłumnie poszli do
urn (frekwencja prawie 67 proc.) i dali zwycięstwo rywalowi. Rządzący okopali
się na pozycjach eurosceptycznych, więc wybory do PE wydają się łatwiejsze dla
opozycji. Gra jednak idzie nie tyle o same euromandaty, ile o tytuł zwycięzcy, który będzie miał znaczenie w kolejnej kampanii, tym razem do
parlamentu krajowego. Stąd akcja-mobilizacja, trudna dla PiS, gdyby kampanijna
agenda miała się układać wokół tematów europejskich. A do tego właśnie dąży
opozycja - chce mówić o wyprowadzaniu Polski na obrzeża UE, groźbie polexitu, międzynarodowych blamażach, utracie prestiżu, wypływów i
pieniędzy.
Do tego dochodzą kumulujące się wokół PiS afery i słabnące
morale w tylnych sejmowych ławach. Jacek Karnowski, czołowy publicysta „dobrej
zmiany”, już kilka tygodni temu zwracał uwagę, że: „PiS jak powietrza
potrzebuje dziś osi sporu, które będą służyły obozowi rządzącemu, które
postawią po jego stronie większość społeczeństwa” (wPolityce.pl). Z pomocą przyszła sama opozycja.
Trolle
Pretekstem kolejnego wzmożenia
moralnego PiS stało się podpisanie 18 lutego 2019 r. przez prezydenta stolicy
„Warszawskiej Deklaracji LGBT+”, opracowanej na bazie programu Stowarzyszenia
Miłość Nie Wyklucza. Na czterech stronach maszynopisu znalazły się zapisy
dotyczące: bezpieczeństwa (w tym reaktywacji hostelu interwencyjnego oraz
stworzenia sieci „latarników” - nauczycieli, którzy będą udzielać wsparcia
młodzieży LGBT+), edukacji (antydyskryminacyjnej i seksualnej w każdej szkole,
zgodnej ze standardami WHO), kultury i sportu (m.in. objęcia patronatem prezydenta Parady Równości
i wsparcia klubów sportowych dla osób LGBT+), pracy (wdrożenia Karty
Różnorodności w jednostkach miejskich oraz współpracy z pracodawcami
przyjaznymi osobom LGBT+) i administracji (powołania pełnomocnika prezydenta
ds. społeczności LGBT+ oraz wprowadzenia klauzuli anty dyskryminacyjnych w
umowach z kontrahentami miasta).
Część polityków prawicy, w tym niedawny kontrkandydat
Rafała Trzaskowskiego Patryk Jaki, podnoszą, że to nie tylko próba deprawowania dzieci, ale i przekierowania milionów złotych
„do kieszeni lewicowych organizacji na walkę ideologiczną”, reszta skupia się
przede wszystkim na załączniku do Deklaracji, czyli opracowanych przez WHO „Standardach edukacji seksualnej w Europie”. To blisko
70-stronicowy dokument, który opisuje poszczególne fazy rozwoju seksualnego
dziecka. Żaden z naszych rozmówców z PiS nie przebrnął przez niego, każdy
zapewnia jednak, że opracowania i „wyimki” wystarczą, aby wyrobić sobie
zdanie. I tu otwiera się pole do manipulacji. Politycy PiS cytują fragmenty
tzw. matrycy, ale mieszają elementy opisu rozwoju dziecka ze wskazówkami dla
wychowawców i rodziców.
- Znam młodych rodziców mieszkających na Zachodzie i tam
już, niestety, to wszystko się dzieje. Tam się na pluszowych narządach
płciowych uczy dzieci w przedszkolach, co jest czym - opowiada Łukasz Zbonikowski, poseł PiS. - Jeśli mamy
w Polsce rodziców zdeprawowanych, którzy nie boją się, żeby ich dzieci w wieku
4-5 lat uczyły się o masturbacji, to proszę bardzo. Natomiast ja do takich
rodziców nie należę. Nawet jeśli dzieci się interesują, to nie znaczy, że
należy im pokazywać filmy porno. A do tego to zmierza. To jest chyba oswajanie
z pedofilią. Uczenie do seksu i obnażania się.
Ale nawet tego typu opinie, wyszydzane przez polityków KE
(rzecznik PSL drwi, że prezes PiS niebawem będzie krzyczał: „A na drzewach
zamiast liści będą wisieć onaniści!”), nie zmieniają faktu, że opozycja ma
kłopot. W zalewie kłamstw, przeinaczeń i półprawd ciężko połapać się, o co
chodzi. Trudno też oczekiwać, że nagle wszyscy rzucą się do lektury broszurki WHO, skoro ponad 60 proc. Polaków nie jest w stanie przeczytać
w ciągu roku choćby jednej książki. Tym bardziej więc do podpisania Deklaracji
trzeba było się umiejętnie przygotować - opracować materiały i wdrożyć kampanię
informacyjną. Ale wkradł się pośpiech. - To nie była żadna wielka strategia
Rafała ani nasza. On chyba nawet nikogo nie informował, że zamierza podpisać
tę kartę - mówi Sławomir Nitras, poseł PO.
- Postawił sobie za punkt
honoru, że będzie realizował program. Ale zderzył się z tym, z czym każdy na
takim stanowisku: mówią mu, że może coś zrobić, tylko zaraz dodają, że nie
będzie miał pieniędzy na to czy tamto. Bo są projekty, są zobowiązania. Więc
realizuje to, co może zrobić od. razu.
Sam Trzaskowski tłumaczy: - W kampanii powiedziałem, że
podpiszę kartę, jak opadną emocje. Mam dość podejmowania decyzji pod dyktando
cynicznej i populistycznej obawy, co z tym zrobi PiS. Nie byłoby karty LGBT, to
wymyśliliby inny pretekst, żeby szczuć Polaków na siebie.
Prezydent Warszawy przyznaje jednak, że może rzeczywiście
najpierw trzeba było dopracować szczegóły, w tym program, budzących najwięcej
emocji, dodatkowych zajęć edukacyjnych z tolerancji i rozwoju seksualności
człowieka, a dopiero potem podpisywać Deklarację: - W głowie się nie
mieści, że ktoś może uwierzyć w takie bzdury, jak choćby z tą nauką masturbacji.
Wszystko to jest oparte na manipulacji i kłamstwie. Zajęcia z edukacji mają być
dobrowolne, nikt nie musi posyłać na nie dzieci. W kolejnych dniach pokażemy,
co chcemy na nich robić, i wszyscy zobaczą, że nie ma tam nic wielce
kontrowersyjnego.
Cyklopi
W PO zarzekają się, że będą bronić
prezydenta stolicy i jego decyzji. - Karta równości, tolerancji, jest czymś
oczywistym, za czym stanie każdy przyzwoity Polak. Podobnie jak za uświadamianiem
dzieciom, czym jest zły dotyk, i ochroną przed pedofilią - podkreśla
Sławomir Neuman. - Będziemy protestować przeciwko homofobii, wykluczeniu,
napuszczaniu jednych na drugich i sianiu nienawiści przeciwko mniejszościom - deklaruje. Mówił o tym także Grzegorz
Schetyna, który na antenie TVN24 stwierdził nawet, że w tej
sytuacji byłby gotów pójść na czele Marszu Równości. „Ten atak na gejów,
lesbijki, na wszystkie mniejszości, pokazuje politykę, którą będzie robił PiS:
przegrywamy wybory, grozi nam porażka, więc szukamy wroga. To jest polityka a la Putin” - podkreślał przewodniczący Platformy. Ale część polityków PO uważa, że
Trzaskowski zbyt pochopnie podjął decyzję o podpisaniu Deklaracji - lepiej by
było, gdyby poczekał do listopada, aż miną obie kampanie. Bo tak dostaje się
wszystkim.
Temat również w samej KE powoduje napięcia - w tak szerokiej
koalicyjnej formule nie brak i konserwatystów, i polityków, którzy zwyczajnie
obawiają się, że wyborcy w ich okręgach, mający dostęp głównie do mediów rządowych,
przyjmą część sączonej tymi kanałami homofobicznej propagandy. - Powtarzam
moim ludziom, aby nie mówili: osoby LGBT, bo ten skrót dehumanizuje i nie każdy
go rozumie. Lepiej mówić wprost, że PiS straszy gejami i lesbijkami. No bo kto
dziś boi się geja albo lesbijki? - pyta retorycznie szef jednej z
regionalnych struktur Platformy. Rzeczywiście, prawie 35 proc. Polaków nie
potrafi właściwie rozszyfrować skrótu LGBT oznaczającego: lesbijki, gejów, osoby
biseksualne oraz transgenderyczne [IBRiS]. Nie mówiąc już o plusie, za którym
kryją się kolejne mniejszości - osoby queer (Q),
interseksualne (I) oraz aseksualne (A). Dlatego podobnie jak w przypadku gender, którym kilka miesięcy przed poprzednimi eurowyborami
straszył PiS, łatwo o manipulacje. Niewiedza i lęk zbudowały już niejedną
kampanię wyborczą.
Tym razem jednak Kaczyński może się przeliczyć. Wykreowanie
źródła strachu w postaci nadciągających do Polski tabunów uchodźców
poskutkowało w kampanii w 2015 r., ale już trzy lata później, kiedy sztabowcy
PiS wypuścili antyuchodźczy spot, efekt był przeciwny od zamierzonego. Także
teraz może się okazać, że napastliwa, homofobiczna propaganda, która w
założeniu ma „obudzić” wieś, zmobilizuje miasta.
Skrzaty
Zaczęło się zresztą uderzeniem
wycelowanym w wieś, w ludowców. PiS - „zatroskane” utratą tożsamości PSL w
Koalicji Europejskiej - przypuściło atak najpierw na partię Władysława Kosiniaka-Kamysza.
W sieci zaczęły krążyć przerobione na tęczowe peeselowskie koniczynki, obok
pojawiały się wpisy alarmujące o rozprzestrzenianiu
się wirusa HIV wśród homoseksualistów (kolportowane przez PiS Podkarpacie
z hasztagiem #PSLGBT), a pieśniarz disco polo, który rzucił partyjną
legitymacją, ponieważ nie wyobraża sobie „głosować na LGBT i lewicę”, wyruszył
w tour po mediach. Byli koledzy z partii specjalnie się tym nie
przejęli, bo - jak mówią - i tak „od dawna grał dla PiS”. W odwodzie mieli
zresztą syna Władysława Bartoszewskiego, który od dawna sympatyzuje z ludowcami
i w nadchodzących eurowyborach wystartuje z list KE.
Dopiero potem PiS uderzył szerzej. I choć opozycja w ubiegłym
tygodniu starała się nie podsycać sporu, tuż przed weekendem oliwy do ognia
dodał zastępca Trzaskowskiego. Paweł Rabiej w wywiadzie dla „Dziennika Gazety
Prawnej” powiedział: „Najpierw przyzwyczajmy ludzi, że związki partnerskie to
nie jest samo zło (...). Potem łatwiej będzie o kolejne kroki, o równość małżeńską z adopcją”. I się zaczęło. Tą politycznie
niefortunną wypowiedzią uwiarygodnił narrację prawicy która od dawna straszy, że legalizacja związków
partnerskich to droga do adopcji dzieci przez pary homoseksualne (przeciwko
czemu opowiada się aż 80 proc. Polaków). Rafał Trzaskowski szybko upomniał
swojego zastępcę i polecił mu zajęcie się wyłącznie zadaniami, które mu
wyznaczył, ale dyskusji to nie zatrzymało. Również Schetyna odciął się od słów
Rabieja i zapewnił, że nie będzie to element programu Koalicji ani w wyborach
do PE, ani do Sejmu i Senatu. Ale Kaczyński następnego dnia, podczas
katowickiej konwencji, już dziękował wiceprezydentowi Warszawy za szczerość i
„postawienie sprawy jasno”.
W KE nie mogą uwierzyć, że Rabiej okazał się tak naiwny i
nie miał świadomości konsekwencji swoich słów. - On jest agentem PiS! -
zżyma się jeden z polityków PO. Co ciekawe, sam Paweł Rabiej rzeczywiście był
kiedyś związany ze środowiskiem Jarosława Kaczyńskiego: na początku lat 90.
pomagał przy kampanii Porozumienia Centrum; współpracował też z braćmi
Kaczyńskimi przy pisaniu książek. W sieci krąży wspólne zdjęcie 22-letniego
Rabieja i 44-letniego Kaczyńskiego, zrobione podczas konferencji po przyjeździe
z Sarajewa, dokąd wraz z grupą innych polityków pojechali wspierać ofiary wojny
w byłej Jugosławii.
Gremliny
Również Kościół, który musi teraz
tłumaczyć się z przypadków pedofilii wśród duchownych, postanowił wykorzystać
zamieszanie wokół warszawskiej karty LGBT. Konferencja Episkopatu Polski
wydała specjalne oświadczenie, w którym wyraża sprzeciw wobec zapisów
Deklaracji: „Można się obawiać, że Karta wprowadzi do szkół program wychowania
seksualnego w duchu ideologii gender, adresowany już do małych dzieci.
Wychowanie to ostatecznie będzie prowadziło do brutalnego zapoznawania dziecka
z anatomią i fizjologią sfery seksualnej, z technikami osiągnięcia zadowolenia
płciowego, a w dalszej kolejności technik współżycia cielesnego, poznania
metod zapobiegania chorobom przenoszonym płciowo i »niechcianej« ciąży”. Na
wstępie biskupi zaznaczyli: „Kościół nie używa nazwy LGBT, ponieważ w niej
samej zawarte jest zakwestionowanie chrześcijańskiej wizji człowieka”.
Dzień później podczas konferencji, na której prezentowano
statystyki dotyczące przypadków pedofilii w polskim Kościele, przedstawiciele
episkopatu wrócili do tematu. I także starali się przekierowywać uwagę na
problem „seksualizacji dzieci”. „Z jeden strony tworzy się programy
seksualizacji dzieci, aby jak najwięcej zarobić na środkach antykoncepcyjnych i
puścić w ruch życie seksualne. A z drugiej strony atakuje się skutki, to, co
doprowadziło do późniejszego przestępstwa” - mówił abp Stanisław Gądecki. A i
abp Marek Jędraszewski w charakterystyczny sposób podszedł do sprawy,
twierdząc, że sprawcom pedofilii należy „okazywać miłosierdzie”, a hasło: zero
tolerancji „ma charakter w jakiejś mierze totalitarny”, ponieważ odwoływali
się do niego i naziści, i bolszewicy. (Na kontrze do tych wypowiedzi był prymas
Wojciech Polak, przyznający, że przypadki pedofilii to „wstrząs, który rani
całą wspólnotę Kościoła”).
Także środowiska katolickie, próbując wyciszyć temat pedofilii
w Kościele, umniejszają odpowiedzialność sprawców albo szukają współwinnych.
Tak było choćby w jednym z ostatnich programów Jana Pospieszalskiego, w którym
goście mówili o „homolobby” i „wielkiej skali infiltracji homoseksualnej w
Kościele”.
Nimfy
W tak gorącej atmosferze trudno
będzie wytłumaczyć, dlaczego podpisanie Deklaracji jest ważne dla ochrony praw mniejszości.
Środowiska LGBT+ zabiegały o to jeszcze przed ubiegłorocznymi wyborami. Ich
samorządową kartę sygnowali Jan Śpiewak i Andrzej Rozenek. Trzaskowski nie
chciał tego robić w kampanii, ale tuż przed wyborami zapowiedział, że po
wygranej kartę na pewno podpisze. Wówczas organizacje LGBT sceptycznie
podchodziły do tej obietnicy. Dziś mają za złe, że wobec zmasowanego ataku PiS
na ich środowisko opozycja jest w defensywie. - Wiemy już, jakiego straszaka
PiS będzie używał w tej kampanii, i wiemy, że niestety będzie to nasza
społeczność. Teraz brakuje nam reakcji opozycji. Padły jakieś słowa oburzenia,
odcięcia i potępienia, ale wydaje się, że to moment, w którym opozycja musi
jasno się za deklarować: czy jest za społecznością LGBT, czy nie -
podkreśla Mirosława Makuchowska, wiceszefowa Kampanii Przeciw Homofobii. (Jej
stowarzyszenie zamierza apelować do partii opozycyjnych, aby się zobowiązały,
że ich przedstawiciele w PE poprą inicjatywy, rezolucje i dyrektywy służące
poprawie sytuacji osób LGBT).
Ale i Robert Biedroń nie pospieszył z odsieczą, kiedy PiS
zaatakował środowiska LGBT i pochylającego się nad ich postulatami
Trzaskowskiego. Zgodnie z dewizą: „To nie moja wojna” zajął się innymi
sprawami. Na początku ubiegłego tygodnia, kiedy po pisowskiej konwencji w
Jasionce rozgorzała dyskusja o Deklaracji,
Biedroń... mył okna Kancelarii Premiera (inaugurował w ten sposób akcję
„Wiosenne porządki”). Działacze organizacji LGBT wytykali liderowi Wiosny, że
nie potrafi wykorzystać momentu, który nadarzył się w związku z nagonką na
mniejszości seksualne. I przestrzegali, że „polityczna kalkulacja ignorowania
Deklaracji” się nie opłaci. - Wiosna długo nie reagowała na zmasowaną i
największą od lat nagonkę na osoby LGBT+. To nas bardzo dziwiło, w końcu
program partii i jej lider to praktycznie domyślni obrońcy. Brak reakcji jest
również reakcją, cisza również potrafi być znacząca - tłumaczy Oktawiusz
Chrzanowski ze stowarzyszenia MNW.
Dopiero w połowie tygodnia w „Kropce nad i” lider Wiosny
odniósł się do sprawy, ale w taki sposób, aby uniknąć stawiania siebie i
swojej partii w pierwszym szeregu „obrońców LGBT”. Skupił się na krytyce
Kościoła.
Beboki
„Tegoroczne wybory w Polsce to
będzie zderzenie cywilizacji” - powtarza wiceszef MSWiA Paweł Szefernaker. Ale
polaryzacja jest dla PiS tyle opłacalna, ile ryzykowna. Z jednej strony,
wchodząc w retorykę skrajnej prawicy, władza jakoś zabezpiecza sobie prawą
flankę, gdzie w ostatnim czasie namnożyło się sporo politycznych bytów
próbujących podebrać głosy PiS-owi. Z drugiej - zraża centrum. Pomaga przy tym
Koalicji, bo narracja o wojnie dwóch obozów umniejsza znaczenie Wiosny.
Tak oto PiS znalazł lejtmotyw wiosennej kampanii, który
uzupełnia - najwyraźniej niewystarczającą - socjalną licytację. Prezes
Kaczyński kolejny raz wpuścił toksynę, która pobudza i zatruwa Polaków. Spór o
stosunek do praw mniejszości i edukację seksualną już zatacza coraz szersze
kręgi; organizuje rodziców, środowiska prawicowe i kościelne.
A dla liberalno-lewicowej strony
jest praktycznym testem przekonań. Nadchodzące wybory zweryfikują wiele badań
opinii i pokażą, czy jesteśmy społeczeństwem otwartym, tolerancyjnym, dorosłym,
czy wolimy podążać za bajarzem z Nowogrodzkiej.
Malwina Dziedzic współpraca Agata Szczerbiak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz