piątek, 22 marca 2019

Bajki dla dorosłych



Byli uchodźcy, gender, a wcześniej układ. Pora na LGBT. Jarosław Kaczyński wraca do znanych metod: wywołuje lęk, wskazuje wroga, zapewnia, że tylko jego partia może uchronić „polskość" przed niszczycielskimi siłami. Czy jednak tym razem stary chwyt się sprawdzi?


Ta opowieść zbudowana jest na klasycznym, można powiedzieć, komiksowym schema­cie: jest więc „przeciwnik”, który ma plan „zniszczenia fundamentów polskiej kultury”, są wrogie siły, które nie tylko „atakują rodziny, ale atakują nawet dzieci”. Naprzeciw nim staje superbohater. Nie może uwierzyć w to, co wi­dzi - „włosy na głowie dęba stają”. Bo „w centrum jest bardzo wczesna seksualizacja dzieci”, „podważanie naturalnej tożsa­mości chłopców i dziewczynek”, niszczenie mechanizmu przy­gotowywania do ról męża i żony, ojca i matki. Swoim ludziom powtarza zatem: „Trzeba walczyć, walczyć i walczyć. Trzeba gryźć trawę i dzięki temu zwyciężyć”. A złowieszcze siły prze­strzega: „Wara od naszych dzieci!”. Z taką narracją objeżdża okręgi wyborcze prezes Jarosław Kaczyński.
   Partia rządząca potrzebowała nowej „osi sporu”, czegoś, co „pociągnie” kampanię do Parlamentu Europejskiego i zak­tywizuje elektorat. Eurowybory nie cieszą się szczególnym zainteresowaniem - pięć lat temu frekwencja wynosiła nie­spełna 24 proc.; głosowały głównie duże miasta, do wyborów najrzadziej szli mieszkańcy wsi. W obozie władzy obawiają się powtórki z ubiegłorocznej bitwy o Warszawę, w której prze­ciwnicy PiS tłumnie poszli do urn (frekwencja prawie 67 proc.) i dali zwycięstwo rywalowi. Rządzący okopali się na pozycjach eurosceptycznych, więc wybory do PE wydają się łatwiejsze dla opozycji. Gra jednak idzie nie tyle o same euromandaty, ile o tytuł zwycięzcy, który będzie miał znaczenie w kolejnej kam­panii, tym razem do parlamentu krajowego. Stąd akcja-mobilizacja, trudna dla PiS, gdyby kampanijna agenda miała się układać wokół tematów europejskich. A do tego właśnie dąży opozycja - chce mówić o wyprowadzaniu Polski na obrzeża UE, groźbie polexitu, międzynarodowych blamażach, utracie pre­stiżu, wypływów i pieniędzy.
   Do tego dochodzą kumulujące się wokół PiS afery i słabnące morale w tylnych sejmowych ławach. Jacek Karnowski, czoło­wy publicysta „dobrej zmiany”, już kilka tygodni temu zwracał uwagę, że: „PiS jak powietrza potrzebuje dziś osi sporu, któ­re będą służyły obozowi rządzącemu, które postawią po jego stronie większość społeczeństwa” (wPolityce.pl). Z pomocą przyszła sama opozycja.

Trolle
Pretekstem kolejnego wzmożenia moralnego PiS stało się podpisanie 18 lutego 2019 r. przez prezydenta stolicy „War­szawskiej Deklaracji LGBT+”, opracowanej na bazie programu Stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza. Na czterech stronach maszynopisu znalazły się zapisy dotyczące: bezpieczeństwa (w tym reaktywacji hostelu interwencyjnego oraz stworzenia sieci „latarników” - nauczycieli, którzy będą udzielać wsparcia młodzieży LGBT+), edukacji (antydyskryminacyjnej i seksu­alnej w każdej szkole, zgodnej ze standardami WHO), kultury i sportu (m.in. objęcia patronatem prezydenta Parady Rów­ności i wsparcia klubów sportowych dla osób LGBT+), pracy (wdrożenia Karty Różnorodności w jednostkach miejskich oraz współpracy z pracodawcami przyjaznymi osobom LGBT+) i ad­ministracji (powołania pełnomocnika prezydenta ds. społecz­ności LGBT+ oraz wprowadzenia klauzuli anty dyskryminacyj­nych w umowach z kontrahentami miasta).
   Część polityków prawicy, w tym niedawny kontrkandydat Rafała Trzaskowskiego Patryk Jaki, podnoszą, że to nie tylko próba deprawowania dzieci, ale i przekierowania milionów złotych „do kieszeni lewicowych organizacji na walkę ide­ologiczną”, reszta skupia się przede wszystkim na załączniku do Deklaracji, czyli opracowanych przez WHO „Standardach edukacji seksualnej w Europie”. To blisko 70-stronicowy do­kument, który opisuje poszczególne fazy rozwoju seksualnego dziecka. Żaden z naszych rozmówców z PiS nie przebrnął przez niego, każdy zapewnia jednak, że opra­cowania i „wyimki” wystarczą, aby wyrobić sobie zdanie. I tu otwiera się pole do manipulacji. Politycy PiS cytują fragmenty tzw. matrycy, ale mieszają elementy opisu rozwoju dziecka ze wskazówkami dla wychowawców i rodziców.
   - Znam młodych rodziców mieszkających na Zachodzie i tam już, niestety, to wszystko się dzieje. Tam się na pluszowych narzą­dach płciowych uczy dzieci w przedszkolach, co jest czym - opo­wiada Łukasz Zbonikowski, poseł PiS. - Jeśli mamy w Polsce rodziców zdeprawowanych, którzy nie boją się, żeby ich dzieci w wieku 4-5 lat uczyły się o masturbacji, to proszę bardzo. Na­tomiast ja do takich rodziców nie należę. Nawet jeśli dzieci się interesują, to nie znaczy, że należy im pokazywać filmy porno. A do tego to zmierza. To jest chyba oswajanie z pedofilią. Uczenie do seksu i obnażania się.
   Ale nawet tego typu opinie, wyszydzane przez polityków KE (rzecznik PSL drwi, że prezes PiS niebawem będzie krzy­czał: „A na drzewach zamiast liści będą wisieć onaniści!”), nie zmieniają faktu, że opozycja ma kłopot. W zalewie kłamstw, przeinaczeń i półprawd ciężko połapać się, o co chodzi. Trudno też oczekiwać, że nagle wszyscy rzucą się do lektury broszurki WHO, skoro ponad 60 proc. Polaków nie jest w stanie prze­czytać w ciągu roku choćby jednej książki. Tym bardziej więc do podpisania Deklaracji trzeba było się umiejętnie przygoto­wać - opracować materiały i wdrożyć kampanię informacyjną. Ale wkradł się pośpiech. - To nie była żadna wielka strategia Rafała ani nasza. On chyba nawet nikogo nie informował, że za­mierza podpisać tę kartę - mówi Sławomir Nitras, poseł PO.
- Postawił sobie za punkt honoru, że będzie realizował program. Ale zderzył się z tym, z czym każdy na takim stanowisku: mówią mu, że może coś zrobić, tylko zaraz dodają, że nie będzie miał pieniędzy na to czy tamto. Bo są projekty, są zobowiązania. Więc realizuje to, co może zrobić od. razu.
   Sam Trzaskowski tłumaczy: - W kampanii powiedziałem, że podpiszę kartę, jak opadną emocje. Mam dość podejmowania decyzji pod dyktando cynicznej i populistycznej obawy, co z tym zrobi PiS. Nie byłoby karty LGBT, to wymyśliliby inny pretekst, żeby szczuć Polaków na siebie.
   Prezydent Warszawy przyznaje jednak, że może rzeczywiście najpierw trzeba było dopracować szczegóły, w tym program, budzących najwięcej emocji, dodatkowych zajęć edukacyjnych z tolerancji i rozwoju seksualności człowieka, a dopiero po­tem podpisywać Deklarację: - W głowie się nie mieści, że ktoś może uwierzyć w takie bzdury, jak choćby z tą nauką masturba­cji. Wszystko to jest oparte na manipulacji i kłamstwie. Zajęcia z edukacji mają być dobrowolne, nikt nie musi posyłać na nie dzieci. W kolejnych dniach pokażemy, co chcemy na nich robić, i wszyscy zobaczą, że nie ma tam nic wielce kontrowersyjnego.

Cyklopi
W PO zarzekają się, że będą bronić prezydenta stolicy i jego decyzji. - Karta równości, tolerancji, jest czymś oczywistym, za czym stanie każdy przyzwoity Polak. Podobnie jak za uświa­damianiem dzieciom, czym jest zły dotyk, i ochroną przed pe­dofilią - podkreśla Sławomir Neuman. - Będziemy protesto­wać przeciwko homofobii, wykluczeniu, napuszczaniu jednych na drugich i sianiu nienawiści przeciwko mniejszościom - deklaruje. Mówił o tym także Grzegorz Schetyna, który na antenie TVN24 stwierdził nawet, że w tej sytuacji byłby gotów pójść na czele Marszu Równości. „Ten atak na gejów, lesbijki, na wszystkie mniejszości, pokazuje politykę, którą bę­dzie robił PiS: przegrywamy wybory, grozi nam porażka, więc szukamy wroga. To jest polityka a la Putin- podkreślał prze­wodniczący Platformy. Ale część polityków PO uważa, że Trza­skowski zbyt pochopnie podjął decyzję o podpisaniu Deklara­cji - lepiej by było, gdyby poczekał do listopada, aż miną obie kampanie. Bo tak dostaje się wszystkim.
   Temat również w samej KE powoduje napięcia - w tak szero­kiej koalicyjnej formule nie brak i konserwatystów, i polityków, którzy zwyczajnie obawiają się, że wyborcy w ich okręgach, mający dostęp głównie do mediów rządowych, przyjmą część sączonej tymi kanałami homofobicznej propagandy. - Powta­rzam moim ludziom, aby nie mówili: osoby LGBT, bo ten skrót dehumanizuje i nie każdy go rozumie. Lepiej mówić wprost, że PiS straszy gejami i lesbijkami. No bo kto dziś boi się geja albo lesbijki? - pyta retorycznie szef jednej z regionalnych struktur Platformy. Rzeczywiście, prawie 35 proc. Polaków nie potrafi właściwie rozszyfrować skró­tu LGBT oznaczającego: lesbijki, gejów, osoby biseksualne oraz transgenderyczne [IBRiS]. Nie mówiąc już o plusie, za którym kryją się kolejne mniejszości - osoby queer (Q), intersek­sualne (I) oraz aseksualne (A). Dlatego podobnie jak w przypadku gender, któ­rym kilka miesięcy przed poprzednimi eurowyborami straszył PiS, łatwo o ma­nipulacje. Niewiedza i lęk zbudowały już niejedną kampanię wyborczą.
   Tym razem jednak Kaczyński może się przeliczyć. Wykreowanie źródła strachu w postaci nadciągających do Polski tabu­nów uchodźców poskutkowało w kam­panii w 2015 r., ale już trzy lata później, kiedy sztabowcy PiS wypuścili antyuchodźczy spot, efekt był przeciwny od zamie­rzonego. Także teraz może się okazać, że napastliwa, homofobiczna propaganda, która w założeniu ma „obudzić” wieś, zmobilizuje miasta.

Skrzaty
Zaczęło się zresztą uderzeniem wycelowanym w wieś, w ludo­wców. PiS - „zatroskane” utratą tożsamości PSL w Koalicji Euro­pejskiej - przypuściło atak najpierw na partię Władysława Kosiniaka-Kamysza. W sieci zaczęły krążyć przerobione na tęczowe peeselowskie koniczynki, obok pojawiały się wpisy alarmujące o rozprzestrzenianiu się wirusa HIV wśród homoseksualistów (kolportowane przez PiS Podkarpacie z hasztagiem #PSLGBT), a pieśniarz disco polo, który rzucił partyjną legitymacją, ponie­waż nie wyobraża sobie „głosować na LGBT i lewicę”, wyruszył w tour po mediach. Byli koledzy z partii specjalnie się tym nie przejęli, bo - jak mówią - i tak „od dawna grał dla PiS”. W od­wodzie mieli zresztą syna Władysława Bartoszewskiego, który od dawna sympatyzuje z ludowcami i w nadchodzących eurowyborach wystartuje z list KE.
   Dopiero potem PiS uderzył szerzej. I choć opozycja w ubie­głym tygodniu starała się nie podsycać sporu, tuż przed week­endem oliwy do ognia dodał zastępca Trzaskowskiego. Paweł Rabiej w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” powie­dział: „Najpierw przyzwyczajmy ludzi, że związki partnerskie to nie jest samo zło (...). Potem łatwiej będzie o kolejne kroki, o równość małżeńską z adopcją”. I się zaczęło. Tą politycznie niefortunną wypowiedzią uwiarygodnił narrację prawicy która od dawna straszy, że legalizacja związków partnerskich to droga do adopcji dzieci przez pary homoseksualne (prze­ciwko czemu opowiada się aż 80 proc. Polaków). Rafał Trzaskowski szybko upomniał swojego zastępcę i polecił mu zajęcie się wyłącznie zadaniami, które mu wyznaczył, ale dys­kusji to nie zatrzymało. Również Schetyna odciął się od słów Rabieja i zapewnił, że nie będzie to element programu Koalicji ani w wyborach do PE, ani do Sejmu i Senatu. Ale Kaczyński następnego dnia, podczas katowickiej konwencji, już dzięko­wał wiceprezydentowi Warszawy za szczerość i „postawienie sprawy jasno”.
   W KE nie mogą uwierzyć, że Rabiej okazał się tak naiwny i nie miał świadomości konsekwencji swoich słów. - On jest agentem PiS! - zżyma się jeden z polityków PO. Co ciekawe, sam Paweł Rabiej rzeczywiście był kiedyś związany ze środo­wiskiem Jarosława Kaczyńskiego: na początku lat 90. poma­gał przy kampanii Porozumienia Centrum; współpracował też z braćmi Kaczyńskimi przy pisaniu książek. W sieci krąży wspólne zdjęcie 22-letniego Rabieja i 44-letniego Kaczyńskiego, zrobione podczas konferencji po przyjeździe z Sarajewa, dokąd wraz z grupą innych polityków pojechali wspierać ofiary wojny w byłej Jugosławii.

Gremliny
Również Kościół, który musi teraz tłu­maczyć się z przypadków pedofilii wśród duchownych, postanowił wykorzystać zamieszanie wokół warszawskiej kar­ty LGBT. Konferencja Episkopatu Polski wydała specjalne oświadczenie, w któ­rym wyraża sprzeciw wobec zapisów Deklaracji: „Można się obawiać, że Karta wprowadzi do szkół program wychowa­nia seksualnego w duchu ideologii gender, adresowany już do małych dzieci. Wycho­wanie to ostatecznie będzie prowadziło do brutalnego zapoznawania dziecka z anatomią i fizjologią sfery seksualnej, z technikami osiągnięcia zadowolenia płcio­wego, a w dalszej kolejności technik współżycia cielesnego, po­znania metod zapobiegania chorobom przenoszonym płciowo i »niechcianej« ciąży”. Na wstępie biskupi zaznaczyli: „Kościół nie używa nazwy LGBT, ponieważ w niej samej zawarte jest zakwestionowanie chrześcijańskiej wizji człowieka”.
   Dzień później podczas konferencji, na której prezentowano statystyki dotyczące przypadków pedofilii w polskim Kościele, przedstawiciele episkopatu wrócili do tematu. I także starali się przekierowywać uwagę na problem „seksualizacji dzieci”. „Z jeden strony tworzy się programy seksualizacji dzieci, aby jak najwięcej zarobić na środkach antykoncepcyjnych i puścić w ruch życie seksualne. A z drugiej strony atakuje się skutki, to, co doprowadziło do późniejszego przestępstwa” - mówił abp Stanisław Gądecki. A i abp Marek Jędraszewski w charakte­rystyczny sposób podszedł do sprawy, twierdząc, że sprawcom pedofilii należy „okazywać miłosierdzie”, a hasło: zero tole­rancji „ma charakter w jakiejś mierze totalitarny”, ponieważ odwoływali się do niego i naziści, i bolszewicy. (Na kontrze do tych wypowiedzi był prymas Wojciech Polak, przyznający, że przypadki pedofilii to „wstrząs, który rani całą wspólno­tę Kościoła”).
   Także środowiska katolickie, próbując wyciszyć temat pedo­filii w Kościele, umniejszają odpowiedzialność sprawców albo szukają współwinnych. Tak było choćby w jednym z ostatnich programów Jana Pospieszalskiego, w którym goście mówi­li o „homolobby” i „wielkiej skali infiltracji homoseksualnej w Kościele”.

Nimfy 
W tak gorącej atmosferze trudno będzie wytłumaczyć, dlaczego podpisanie Deklaracji jest ważne dla ochrony praw mniejszości. Środowiska LGBT+ zabiegały o to jeszcze przed ubiegłorocznymi wyborami. Ich samorządową kartę sygno­wali Jan Śpiewak i Andrzej Rozenek. Trzaskowski nie chciał tego robić w kampanii, ale tuż przed wyborami zapowiedział, że po wygranej kartę na pewno podpisze. Wówczas organiza­cje LGBT sceptycznie podchodziły do tej obietnicy. Dziś mają za złe, że wobec zmasowanego ataku PiS na ich środowisko opozycja jest w defensywie. - Wiemy już, jakiego straszaka PiS będzie używał w tej kampanii, i wiemy, że niestety będzie to nasza społeczność. Teraz brakuje nam reakcji opozycji. Padły jakieś słowa oburzenia, odcięcia i potępienia, ale wydaje się, że to moment, w którym opozycja musi jasno się za deklarować: czy jest za społecznością LGBT, czy nie - podkreśla Mirosława Makuchowska, wiceszefowa Kampanii Przeciw Homofobii. (Jej stowarzyszenie zamierza apelować do partii opozycyj­nych, aby się zobowiązały, że ich przedstawiciele w PE poprą inicjatywy, rezolucje i dyrektywy służące poprawie sytuacji osób LGBT).
   Ale i Robert Biedroń nie pospieszył z odsieczą, kiedy PiS za­atakował środowiska LGBT i pochylającego się nad ich postu­latami Trzaskowskiego. Zgodnie z dewizą: „To nie moja wojna” zajął się innymi sprawami. Na początku ubiegłego tygodnia, kiedy po pisowskiej konwencji w Jasionce rozgorzała dyskusja o Deklaracji, Biedroń... mył okna Kancelarii Premiera (inau­gurował w ten sposób akcję „Wiosenne porządki”). Działacze organizacji LGBT wytykali liderowi Wiosny, że nie potrafi wy­korzystać momentu, który nadarzył się w związku z nagon­ką na mniejszości seksualne. I przestrzegali, że „polityczna kalkulacja ignorowania Deklaracji” się nie opłaci. - Wiosna długo nie reagowała na zmasowaną i największą od lat nagonkę na osoby LGBT+. To nas bardzo dziwiło, w końcu program par­tii i jej lider to praktycznie domyślni obrońcy. Brak reakcji jest również reakcją, cisza również potrafi być znacząca - tłumaczy Oktawiusz Chrzanowski ze stowarzyszenia MNW.
   Dopiero w połowie tygodnia w „Kropce nad i” lider Wio­sny odniósł się do sprawy, ale w taki sposób, aby uniknąć sta­wiania siebie i swojej partii w pierwszym szeregu „obrońców LGBT”. Skupił się na krytyce Kościoła.

Beboki
„Tegoroczne wybory w Polsce to będzie zderzenie cywi­lizacji” - powtarza wiceszef MSWiA Paweł Szefernaker. Ale polaryzacja jest dla PiS tyle opłacalna, ile ryzykowna. Z jednej strony, wchodząc w retorykę skrajnej prawicy, władza jakoś zabezpiecza sobie prawą flankę, gdzie w ostatnim czasie na­mnożyło się sporo politycznych bytów próbujących podebrać głosy PiS-owi. Z drugiej - zraża centrum. Pomaga przy tym Koalicji, bo narracja o wojnie dwóch obozów umniejsza zna­czenie Wiosny.
   Tak oto PiS znalazł lejtmotyw wiosennej kampanii, który uzupełnia - najwyraźniej niewystarczającą - socjalną licy­tację. Prezes Kaczyński kolejny raz wpuścił toksynę, która pobudza i zatruwa Polaków. Spór o stosunek do praw mniej­szości i edukację seksualną już zatacza coraz szersze kręgi; organizuje rodziców, środowiska prawicowe i kościelne.
A dla liberalno-lewicowej strony jest praktycznym testem przekonań. Nadchodzące wybory zweryfikują wiele badań opinii i pokażą, czy jesteśmy społeczeństwem otwartym, tolerancyjnym, dorosłym, czy wolimy podążać za bajarzem z Nowogrodzkiej.
Malwina Dziedzic współpraca Agata Szczerbiak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz