W 2007 r., na
lustracyjnej fali w czasie pierwszych rządów PiS, publicysta Maciej Rybiński
ogłosił „koniec Polski Kiszczaka i Michnika”. Ostatnio publicysta Rafał Woś
ogłosił „koniec Polski braci Kurskich”. Wyraźnie władza PiS sprzyja mówieniu o
końcu czyjejś Polski.
O co chodziło wtedy i
o co chodzi dzisiaj? Rybiński uważał, że wreszcie za sprawą rządów PiS
ostatecznie został w Polsce przełamany postkomunizm, że skończyła się zmowa z
Magdalenki, a swojego żywota dokonała III RP, personifikowana według niego
przez Adama Michnika i generała Czesława Kiszczaka. Był to artykuł pisany z
wielką temperaturą i przejęciem, kuriozalny, którego potem wstydzili się nawet
redaktorzy ówczesnego „Dziennika”. Jednak dobrze symbolizował tamte czasy;
przekonanie autora, że waz z PiS historia zaczyna się na nowo. Tak pisał w
swoim artykule Rybiński o III RP: „twór tymczasowy, pokraczny, trwający nad
miarę długo, urągający swym istnieniem logice, poczuciu moralnemu i zwykłej
przyzwoitości. (...) Polska stoi w przededniu rewolucji”.
Rafał Woś, dziś publicysta „Tygodnika Powszechnego”, twierdzi
natomiast, że pojawienie się Wiosny Biedronia pokazało, że jest w Polsce
zapotrzebowanie na polityczny symetryzm i że w polskiej polityce istnieje życie
poza jałowym („coraz częściej”) sporem PiS z Platformą czy - szerzej - z
liberalną opozycją. Twierdzi autor: „Pogrążone w swoim rytualnym konflikcie
obie strony przestały zauważać, że coraz większa część obywateli nie widzi
rzeczywistości w tak czarno - biały sposób” („Super Express”). Dalej pisze, że ludzie „chcą móc pochwalić PiS, jeśli na to
zasługuje”, lub też zganić, jeśli jest powód.
Przywołani bracia Kurscy mają personifikować głęboko anachroniczny
spór. Wybór między braćmi Woś uważa za „pozorny” i czas jego zdaniem, aby
Polacy nie byli na niego skazani. Także w tym przypadku czuć wiarę, że świat za
sprawą PiS zmienił się zasadniczo, że Jarosław Kaczyński przewrócił stolik,
tworząc zupełnie nowe reguły gry; jak 14 lat wcześniej wprowadza nową epokę. I
znowu podkreślone: „liberałowie nie chcieli rozmawiać, dlaczego Polki i Polacy
tak gremialnie zaufali PiS w poprzednich wyborach”.
Te wasze stare spory
Jeśli w 2007 r. teza Rybińskiego
spotkała się z licznymi polemikami, to wynurzenia Wosia przeszły właściwie
gładko, raczej wspierane niż krytykowane. Piotr Trudnowski z konserwatywnego
Klubu Jagiellońskiego napisał, że w Polsce wreszcie nadszedł czas na nowe spory
i że trzeba przede wszystkim pytać: „co po Polsce braci Kurskich?”. Trudnowski:
„Celnie Woś widzi w medialnych funkcjach Jacka i Jarosława Kurskich groteskową
metaforę III RP opartej o tożsamościowo-historyczne spory”. Klub Jagielloński
to dla części niepisowskiej publiczności przykład tzw. rozsądnej prawicy,
środowisko młodego pokolenia, co prawda bliskie władzy, ale takie, z którym
jednak można się dogadać.
Problem w tym, że Trudnowski, Woś i kilku innych lewicowych
i prawicowych autorów w „starym sporze o III RP” dostrzegają głównie konflikt
historyczny i tożsamościowy, nie chwytając dzisiejszej jego istoty.
Paradoksalnie to ci tzw. młodzi wydają się bardziej uczepieni historii i
tożsamości, o które dziś akurat niespecjalnie chodzi. Spór dotyczy teraz
zupełnie współczesnej wizji państwa, demokratycznego systemu, przyszłości
Europy, przynależności Polski do zachodniego, liberalnego, czyli wolnościowego,
kręgu kulturowego. To nie jest żaden „stary spór”, bo właśnie obecnie, bardziej
niż kiedykolwiek wcześniej, nie mają znaczenia polityczne rodowody, dawne
zapiekłości i traumy. Starania o zachowanie trójpodziału władzy i niezależnych
sądów naprawdę nie wynikają z tego, że kiedyś pokłócili się Michnik z
Kaczyńskim albo Jarosław Kurski z bratem.
Jednak na przykład Tomasz Sawczuk z „Kultury Liberalnej” po
raz kolejny odrzucił „straszenie PiS-em” jako figurę skompromitowaną i
nieefektywną. „Po każdym kontrowersyjnym ruchu partii Jarosława Kaczyńskiego -
napisał niedawno - twitterowi komentatorzy pytają ironicznie, czy w dalszym
ciągu mają »nie straszyć PiS-em«. Byłoby to nawet zabawne, ale problem polega
na tym, że osoby, które mówiły w 2015 r., by »nie straszyć PiS-em«, miały
rację. Taktyka straszenia PiS-em w 2015 r. po prostu przegrała. Sprawa jest
potwierdzona empirycznie”.
Należy rozumieć, że Sawczuk uznaje, iż straszenie PiS-em
nie pomogło Platformie wygrać z tą partią w 2015 r. I to jest fakt. Rzecz w
tym, że w ciągu ostatnich ponad trzech lat sporo się w Polsce z demokracją
wydarzyło - i to też jest potwierdzone empirycznie. Jednak według Sawczuka
sytuacja jest najwyraźniej wciąż taka sama jak przed wyborami 2015 r., czas
się zatrzymał na tamtej kampanii, nic się nie stało, wiedza nie została
skumulowana. Wciąż nie ma powodu, aby straszyć.
Przyjmijmy jednak życzliwszą dla Sawczuka interpretację, że
był w Polsce i wie, co się tutaj działo przez ostatnie lata, ale nadal sądzi,
że nie warto, aby opozycja budowała swój polityczny program na obawach
wyborców, że PiS zdemontuje do końca liberalną demokrację. Oznacza to de facto
zgodę na narrację obozu władzy głoszącą, że to wszystko są abstrakcyjne,
systemowe problemy, odległe od codziennego doświadczenia Polaków.
PiS próbuje - według koncepcji prof. Waldemara Parucha, stratega formacji i rządu - zbudować,
oparte na klasie średniej, „nowe centrum”. To centrum ma się brzydzić skrajnościami,
pragnie patrzeć do przodu, kierować się pragmatyzmem i realnymi korzyściami.
Kurczowe trzymanie się pryncypiów, np. zasady niezależności demokratycznych
instytucji, jest w takim oglądzie traktowane jako przejaw niezrozumiałego
fanatyzmu, psującego relacje społeczne. Pytanie, czy o zgodę na taką
interpretację chodziło Sawczukowi i czy święte 500 plus ma już na wieki organizować
Polakom polityczną wyobraźnię?
Symetryczni radykałowie
Bracia Kurscy mają w takiej opowieści symbolizować dwa
symetryczne radykalizmy, po obu stronach sporu, w „wojnie polsko-polskiej ”
albo „walce plemion”. Same te pojęcia są sukcesem dzisiejszego obozu władzy.
Sugerują, że toczy się zacięty, a przy tym mało interesujący konflikt -
równorzędnych pod względem posiadania racji lub jej braku - opcji. „Wojna
polsko-polska” w istocie unieważnia przedmiot walki, jest sprowadzona do
niezrozumiałej dla „zwykłych ludzi” bijatyki, której przecież nikt nie chce.
Podobnie „plemiona” uosabiają jakąś dzikość, pierwotność. Ma to dowodzić, że
natura sporu jest poza racjonalnym oglądem, że nie wiadomo, o co chodzi, i
przyzwoici ludzie trzymają się od tego z daleka. Według tak zarysowanej dychotomii
jeden Kurski jest wart drugiego. Tu ekstremista, tam także. Bracia, według tej
wizji, odrywają się od zdrowego trzonu społeczeństwa, szaleją na jego
marginesach. Od tego szaleństwa - należy rozumieć - można się uwolnić tylko
poprzez unieważnienie ważności samej wojny, co umożliwi Polakom zajęcie się
rzeczywistymi problemami. Pozwoli dostrzec realne wyzwania społeczne i
gospodarcze. Także sprawiedliwie i rzeczowo docenić politykę socjalną rządu -
bo taki ma być w istocie koniec tego myślowego łańcuszka. Do tego potrzebne
jest pozbycie się „biegunów”.
Rzecz w tym, że zestawianie ze sobą braci Jarosława i Jacka
Kurskich jest czynnością intelektualnie karkołomną i nieuczciwą. Zrównywanie
paskowi przekazów TVP
- które nawet niektórych polityków władzy
wprawiają w zakłopotanie - z treściami „Gazety Wyborczej” pokazuje, do jakiego
punktu doszła polska polityka. Zgodnie z tym trendem zrównuje się ze sobą
obronę demokracji z atakami na nią, marsze narodowców z manifestacjami KOD, „Gazetę
Wyborczą” z TVP, a w końcu „reformę” wymiaru sprawiedliwości ze straszną
„ciepłą wodą w kranie” Tuska.
Wrzucanie przez Wosia obu Kurskich do jednej kategorii nie
wynika zapewne z przekonania, że naprawdę są siebie warci, bo autor tego
zestawienia mimo wszystko nie jest chyba aż tak niemądry. To raczej zabieg
polityczny mający dowodzić, że spór o polską demokrację jest albo pozorny, albo
nie aż tak ważny. Że - i to jest chyba klucz - nazbyt zawłaszcza przestrzeń
polityczną, gdzie wtedy nie ma już miejsca np. na kwestie nierówności czy
„walkę klas”. Dlatego fundamentalne zagrożenia ustrojowe umieszcza się na
jednym poziomie, bez żadnego hierarchizowania, razem z kwestią umów o pracę, z
niedogodnościami życia, z niewydolnością państwa w wielu dziedzinach, z
brakiem autobusów PKS. Tymi nagromadzonymi przez czas III RP i obiektywnie, od
wielu lat i rządów, istniejącymi bolączkami, z których jedne są usuwane, inne
zaniedbywane.
Winy i zasługi
Nakłoniony naszym tekstem o
postawach i poglądach dzisiejszych 30- i 40-latków popularny raper Adam „Łona”
Zieliński w polemice (POLITYKA 10) odpowiedział: „Prawda jest bowiem taka, że
znakomita większość z nas doskonale zdaje sobie sprawę z wagi ustrojowych
osiągnięć III RP; z tego, jak istotny jest trójpodział władz i jak
fundamentalne znaczenie ma - w ramach tego trójpodziału - niezależne
sądownictwo. Interesuje nas los swobód obywatelskich i wolności mediów, mierzi
pasmo kompromitacji na arenie międzynarodowej, niepokoi ostry skręt w stronę
państwa autorytarnego”.
Potem Zieliński domaga się też prawa do krytykowania
opozycji, co jest oczywistością niewymagającą postulowania, nikt tego nigdy
nie zabraniał. Zawsze chodziło tylko o hierarchię spraw, win i zasług. Zadawaliśmy
pytanie, czy przed 2015 r. ludzie demonstrowali w obronie Trybunału
Konstytucyjnego, sądów i sędziów, czy kobiety musiały wychodzić z parasolkami,
aby nie zaostrzono ustawy antyaborcyjnej, czy media publiczne były kiedykolwiek
aż tak nieprzyzwoite w swojej usłużności wobec władzy itd. Po uczciwej
odpowiedzi na te pytania można dyskutować o wszystkim, w tym o głupotach i
wadach III RR których było wiele. Wcześniej jednak warto wyznaczyć
demokratyczne minimum, systemowe must have.
Ale właśnie to minimum często jest lekceważone i brane w nawias.
„Koniec Polski braci Kurskich” miałby dać początek Polsce nowych wyzwań i
podziałów, ożywczych nadziei, bez tego systemowo-proceduralnego „ględzenia”.
Naprzeciw takim marzeniom i naiwnościom wychodzi PiS, a przede wszystkim
premier Morawiecki, który w niedawnym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”
powiedział: „A my chcemy dać Polakom święty spokój na co dzień, dostatnie życie
i wolność życia rodzinnego. Istotnym elementem naszej filozofii i praktyki
rządzenia jest doganianie średniej europejskiej w standardzie życia”.
To nie było mówione po raz pierwszy, widać, że taka jest
taktyka przedwyborcza PiS, która jak zawsze podmienia znaczenia i sens słów i
pojęć. Europejskość zatem, wedle tej idei, to bynajmniej nie jakieś zasady,
umowy i prawa, to po prostu pieniądze. Te wojny o sądownictwo to jakieś majaki; a złorzeczenia opozycji to
nieodpowiedzialne radykalizmy i awanturnictwo. Już dawno jeden z polityków PiS
stwierdził, że na trójpodziale władzy zupy się nie ugotuje, za 500 zł jak
najbardziej. To myślenie, w gruncie rzeczy pogardliwe wobec społeczeństwa,
zostało przekazane skutecznie dalej, do środowisk niby od PiS odległych.
Morawiecki z zapałem uzwyczajnia swoją politykę, prezentuje
ją jako normalne trudzenie się rządzeniem, z myślą o ludziach i dobrobycie.
Jeśli opozycja ma jakieś na tym polu programy i pomysły, to niechże je
przedstawi - mówi - niech przeskoczy politykę PiS, niech pokaże, kiedy
potrafiła tyle dać obywatelom, ile partia Jarosława Kaczyńskiego. Dzisiaj to
właśnie szef rządu próbuje odnaleźć dla siebie miejsce między rozstawionymi
uprzejmie przez Wosia dwubiegunowo braćmi Kurskimi. Premier chce się jawić jako
polityk doskonałego środka. Uspokaja, mówi, żeby Polacy się nie kłopotali i
zostawili ważne sprawy w rękach władzy. Zapewnia, że rządzący zabiegają o
spokój społeczny, a PiS jest jak najbardziej normalną formacją, która przede
wszystkim chce dostarczyć - choć określenia tego nie używa - ciepłą wodę w kranie.
Tyle że już nie Tuska.
Propaganda dobroci
Przy tym wszystkim trwa w
najlepsze przejmowanie wymiaru sprawiedliwości, konsekwentne podporządkowanie
partii rządzącej kolejnych obszarów państwa i gospodarki, nepotyzm, zagarnianie
wielką chochlą publicznych posad i pieniędzy. A polityką rozdawnictwa, wspartą
propagandą dobroci, próbuje się zdjąć z nadchodzących wyborów dramatyzm,
przedstawiać je jako w sumie zwykłe, w których do konkurencji staną po prostu
formacje różne, jak to w polityce. A wśród nich PiS, który też jest dla ludzi,
a poza tym jest lepszy i sprawniejszy niż
rządy poprzedników. Trwa kołysanie i usypianie.
Partia Kaczyńskiego gra jak zwykle
dwutorowo, bo w to jak dotąd wygrywała. Dla swoich zaawansowanych wyborców głosi
hasło „wojny kulturowej”, czas walki o wszystko
- jeszcze tylko jeden wysiłek i będzie wielki
finał zwycięstwa dobra nad złem. Politycy obozu rządzącego obiecują po cichu,
że po wyborach parlamentarnych PiS dokończy
„reformę sądownictwa”, zajmie się „dekoncentracją mediów”, odpowie na
oczekiwania Kościoła w sprawie regulacji aborcyjnych itd. Teraz musi jeszcze
trochę uważać, poudawać i prosi o zrozumienie.
Po to - i to jest druga ścieżka oddziaływania - aby
mniej zaawansowani politycznie wyborcy (oraz np. Tomasz Sawczuk i Rafał Woś)
nie dali się „nastraszyć PiS-em”. Dla nich jest PiS Morawieckiego, są wypłaty z
budżetu, doganianie i przeganianie pensji z Włoch czy Portugalii.
Jarosław Gowin powiedział o ostatniej socjalnej strategii
PiS: „jeśli ktoś spróbuje przebić te zapowiedzi, które zostały sformułowane,
to tego nie da się zrealizować”. Te chwyty wydają się tak proste, że aż
niemożliwe, aby były skuteczne, bo PiS nawet nie kryje się ze swoim marketingiem.
Ale wciąż są efektywne.
Teza o końcu Polski Kurskich, jak należy rozumieć, oznacza,
że czas PiS i Platformy (oraz jej koalicjantów z KE) bezpowrotnie mija. Jednak
ostatnie sondaże dowodzą, że jest wprost przeciwnie - te dwie formacje zbierają w sumie blisko 80 proc. wskazań
wyborców; trzecia w kolejności siła - Wiosna - nie przekracza 10 proc., a
Lewica Razem 3 proc. Widocznie dwie opcje, które mają być personifikowane
figurami znanego rodzeństwa, oddają rzeczywisty, głęboki i podstawowy spór toczący
się dzisiaj (i od dawna) w kraju. To tu jednak, a nie gdzie indziej, przebiega
główna linia ideowego frontu. Ludzie lepiej to czują niż wielu komentatorów.
Nieżyjący już Maciej Rybiński napisał swój głośny, wieszczący
rewolucję i koniec Polski Okrągłego Stołu, artykuł w styczniu 2007 r. Kilka
miesięcy później PiS widowiskowo przegrał parlamentarne wybory. Polska tak
łatwo się nie kończy.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka
Bardzo się cieszę, że mogę podzielić się z nami swoimi doświadczeniami. Nazywam się Brenda i byłem szczęśliwy. Dopóki mój mąż nie powiedział, że go zdradzam, oboje staliśmy się dokuczliwymi parami, nie mógł w to uwierzyć, ani nie zaufał moim słowom, więc złożyliśmy wniosek o rozwód, później zostaliśmy rozdzieleni i ślubowaliśmy, że nigdy się nie pogodzimy. Długo próbowałem iść dalej, ale nie mogłem pozostać bez niego, więc zacząłem poszukiwania powrotu męża, a potem skierowano mnie do Dr.IZOYA. Świetny człowiek, którego spotkałem, rzucił zaklęcie miłosne i zmusił mojego męża do powrotu w ciągu 24 godzin. dzięki temu jestem tutaj, aby udostępnić kontakt dr IZOYA, skontaktować się z nim poprzez drizayaomosolution@gmail.com. Jest naprawdę potężny i specjalizuje się w następujących sprawach ...
OdpowiedzUsuń(1) Kochaj zaklęcia wszelkiego rodzaju. (2) Przestań rozwodzić się. (3) Zakończ jałowość. (4) Potrzebujesz pomocy duchowej.