niedziela, 31 marca 2019

Kolejny koniec Polski



W 2007 r., na lustracyjnej fali w czasie pierwszych rządów PiS, publicysta Maciej Rybiński ogłosił „koniec Polski Kiszczaka i Michnika”. Ostatnio publicysta Rafał Woś ogłosił „koniec Polski braci Kurskich”. Wyraźnie władza PiS sprzyja mówieniu o końcu czyjejś Polski.

O co chodziło wtedy i o co chodzi dzisiaj? Rybiń­ski uważał, że wreszcie za sprawą rządów PiS ostatecznie został w Polsce przełamany postkomunizm, że skończyła się zmowa z Mag­dalenki, a swojego żywota dokonała III RP, personifikowana według niego przez Adama Michnika i generała Czesława Kiszczaka. Był to artykuł pisany z wielką temperaturą i prze­jęciem, kuriozalny, którego potem wstydzili się nawet redaktorzy ówczesnego „Dziennika”. Jednak dobrze symbolizował tamte czasy; przekonanie autora, że waz z PiS historia zaczyna się na nowo. Tak pisał w swoim artykule Rybiński o III RP: „twór tymczasowy, pokraczny, trwający nad miarę długo, urągający swym istnieniem logice, poczuciu moralnemu i zwykłej przy­zwoitości. (...) Polska stoi w przededniu rewolucji”.
   Rafał Woś, dziś publicysta „Tygodnika Powszechnego”, twier­dzi natomiast, że pojawienie się Wiosny Biedronia pokazało, że jest w Polsce zapotrzebowanie na polityczny symetryzm i że w polskiej polityce istnieje życie poza jałowym („coraz częściej”) sporem PiS z Platformą czy - szerzej - z liberalną opozycją. Twierdzi autor: „Pogrążone w swoim rytualnym kon­flikcie obie strony przestały zauważać, że coraz większa część obywateli nie widzi rzeczywistości w tak czarno - biały sposób” („Super Express”). Dalej pisze, że ludzie „chcą móc pochwalić PiS, jeśli na to zasługuje”, lub też zganić, jeśli jest powód.
   Przywołani bracia Kurscy mają personifikować głęboko ana­chroniczny spór. Wybór między braćmi Woś uważa za „pozorny” i czas jego zdaniem, aby Polacy nie byli na niego skazani. Także w tym przypadku czuć wiarę, że świat za sprawą PiS zmienił się zasadniczo, że Jarosław Kaczyński przewrócił stolik, tworząc zupeł­nie nowe reguły gry; jak 14 lat wcześniej wprowadza nową epokę. I znowu podkreślone: „liberałowie nie chcieli rozmawiać, dlaczego Polki i Polacy tak gremialnie zaufali PiS w poprzednich wyborach”.

Te wasze stare spory
Jeśli w 2007 r. teza Rybińskiego spotkała się z licznymi pole­mikami, to wynurzenia Wosia przeszły właściwie gładko, raczej wspierane niż krytykowane. Piotr Trudnowski z konserwatywnego Klubu Jagiellońskiego napisał, że w Polsce wreszcie nadszedł czas na nowe spory i że trzeba przede wszystkim pytać: „co po Polsce braci Kurskich?”. Trudnowski: „Celnie Woś widzi w medialnych funkcjach Jacka i Jarosława Kurskich groteskową metaforę III RP opartej o tożsamościowo-historyczne spory”. Klub Jagielloński to dla części niepisowskiej publiczności przykład tzw. rozsądnej prawicy, środowisko młodego pokolenia, co prawda bliskie władzy, ale takie, z którym jednak można się dogadać.
   Problem w tym, że Trudnowski, Woś i kilku innych lewicowych i prawicowych autorów w „starym sporze o III RP” dostrzega­ją głównie konflikt historyczny i tożsamościowy, nie chwytając dzisiejszej jego istoty. Paradoksalnie to ci tzw. młodzi wydają się bardziej uczepieni historii i tożsamości, o które dziś akurat niespecjalnie chodzi. Spór dotyczy teraz zupełnie współczesnej wizji państwa, demokratycznego systemu, przyszłości Europy, przynależności Polski do zachodniego, liberalnego, czyli wol­nościowego, kręgu kulturowego. To nie jest żaden „stary spór”, bo właśnie obecnie, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, nie mają znaczenia polityczne rodowody, dawne zapiekłości i traumy. Sta­rania o zachowanie trójpodziału władzy i niezależnych sądów naprawdę nie wynikają z tego, że kiedyś pokłócili się Michnik z Kaczyńskim albo Jarosław Kurski z bratem.
   Jednak na przykład Tomasz Sawczuk z „Kultury Liberalnej” po raz kolejny odrzucił „straszenie PiS-em” jako figurę skompro­mitowaną i nieefektywną. „Po każdym kontrowersyjnym ruchu partii Jarosława Kaczyńskiego - napisał niedawno - twitterowi komentatorzy pytają ironicznie, czy w dalszym ciągu mają »nie straszyć PiS-em«. Byłoby to nawet zabawne, ale problem polega na tym, że osoby, które mówiły w 2015 r., by »nie straszyć PiS-em«, miały rację. Taktyka straszenia PiS-em w 2015 r. po prostu prze­grała. Sprawa jest potwierdzona empirycznie”.
   Należy rozumieć, że Sawczuk uznaje, iż straszenie PiS-em nie pomogło Platformie wygrać z tą partią w 2015 r. I to jest fakt. Rzecz w tym, że w ciągu ostatnich ponad trzech lat sporo się w Polsce z demokracją wydarzyło - i to też jest potwierdzone empirycznie. Jednak według Sawczuka sytuacja jest najwy­raźniej wciąż taka sama jak przed wyborami 2015 r., czas się zatrzymał na tamtej kampanii, nic się nie stało, wiedza nie zo­stała skumulowana. Wciąż nie ma powodu, aby straszyć.
   Przyjmijmy jednak życzliwszą dla Sawczuka interpretację, że był w Polsce i wie, co się tutaj działo przez ostatnie lata, ale nadal sądzi, że nie warto, aby opozycja budowała swój polityczny program na obawach wyborców, że PiS zdemontuje do końca liberalną demokrację. Oznacza to de facto zgodę na narrację obo­zu władzy głoszącą, że to wszystko są abstrakcyjne, systemowe problemy, odległe od codziennego doświadczenia Polaków.
   PiS próbuje - według koncepcji prof. Waldemara Parucha, stratega formacji i rządu - zbudować, oparte na klasie średniej, „nowe centrum”. To centrum ma się brzydzić skrajnościami, pra­gnie patrzeć do przodu, kierować się pragmatyzmem i realnymi korzyściami. Kurczowe trzymanie się pryncypiów, np. zasady niezależności demokratycznych instytucji, jest w takim oglądzie traktowane jako przejaw niezrozumiałego fanatyzmu, psujące­go relacje społeczne. Pytanie, czy o zgodę na taką interpretację chodziło Sawczukowi i czy święte 500 plus ma już na wieki orga­nizować Polakom polityczną wyobraźnię?

Symetryczni radykałowie
Bracia Kurscy mają w takiej opowieści symbolizować dwa sy­metryczne radykalizmy, po obu stronach sporu, w „wojnie polsko-polskiej ” albo „walce plemion”. Same te pojęcia są sukcesem dzisiejszego obozu władzy. Sugerują, że toczy się zacięty, a przy tym mało interesujący konflikt - równorzędnych pod wzglę­dem posiadania racji lub jej braku - opcji. „Wojna polsko-polska” w istocie unieważnia przedmiot walki, jest sprowadzona do niezrozumiałej dla „zwykłych ludzi” bijatyki, której przecież nikt nie chce. Podobnie „plemiona” uosabiają jakąś dzikość, pierwotność. Ma to dowodzić, że natura sporu jest poza racjonalnym oglądem, że nie wiadomo, o co chodzi, i przyzwoici ludzie trzy­mają się od tego z daleka. Według tak zarysowanej dychotomii jeden Kurski jest wart drugiego. Tu ekstremista, tam także. Bracia, według tej wizji, odrywają się od zdrowego trzonu społeczeń­stwa, szaleją na jego marginesach. Od tego szaleństwa - należy rozumieć - można się uwolnić tylko poprzez unieważnienie waż­ności samej wojny, co umożliwi Polakom zajęcie się rzeczywisty­mi problemami. Pozwoli dostrzec realne wyzwania społeczne i gospodarcze. Także sprawiedliwie i rzeczowo docenić politykę socjalną rządu - bo taki ma być w istocie koniec tego myślowego łańcuszka. Do tego potrzebne jest pozbycie się „biegunów”.
   Rzecz w tym, że zestawianie ze sobą braci Jarosława i Jacka Kurskich jest czynnością intelektualnie karkołomną i nieuczciwą. Zrównywanie paskowi przekazów TVP - które nawet niektórych polityków władzy wprawiają w zakłopotanie - z treściami „Gazety Wyborczej” pokazuje, do jakiego punktu doszła polska polityka. Zgodnie z tym trendem zrównuje się ze sobą obronę demokracji z atakami na nią, marsze narodowców z manifestacjami KOD, „Gazetę Wyborczą” z TVP, a w końcu „reformę” wymiaru spra­wiedliwości ze straszną „ciepłą wodą w kranie” Tuska.
   Wrzucanie przez Wosia obu Kurskich do jednej kategorii nie wy­nika zapewne z przekonania, że naprawdę są siebie warci, bo autor tego zestawienia mimo wszystko nie jest chyba aż tak niemądry. To raczej zabieg polityczny mający dowodzić, że spór o polską demokrację jest albo pozorny, albo nie aż tak ważny. Że - i to jest chyba klucz - nazbyt zawłaszcza przestrzeń polityczną, gdzie wtedy nie ma już miejsca np. na kwestie nierówności czy „walkę klas”. Dlatego fundamentalne zagrożenia ustrojowe umieszcza się na jednym poziomie, bez żadnego hierarchizowania, razem z kwestią umów o pracę, z niedogodnościami życia, z niewydol­nością państwa w wielu dziedzinach, z brakiem autobusów PKS. Tymi nagromadzonymi przez czas III RP i obiektywnie, od wielu lat i rządów, istniejącymi bolączkami, z których jedne są usuwane, inne zaniedbywane.

Winy i zasługi
Nakłoniony naszym tekstem o postawach i poglądach dzisiej­szych 30- i 40-latków popularny raper Adam „Łona” Zieliński w polemice (POLITYKA 10) odpowiedział: „Prawda jest bowiem taka, że znakomita większość z nas dosko­nale zdaje sobie sprawę z wagi ustrojowych osiągnięć III RP; z tego, jak istotny jest trój­podział władz i jak fundamentalne znaczenie ma - w ramach tego trójpodziału - niezależ­ne sądownictwo. Interesuje nas los swobód obywatelskich i wolności mediów, mierzi pasmo kompromitacji na arenie międzyna­rodowej, niepokoi ostry skręt w stronę pań­stwa autorytarnego”.
   Potem Zieliński domaga się też prawa do krytykowania opozycji, co jest oczywi­stością niewymagającą postulowania, nikt tego nigdy nie zabraniał. Zawsze chodziło tylko o hierarchię spraw, win i zasług. Za­dawaliśmy pytanie, czy przed 2015 r. ludzie demonstrowali w obronie Trybunału Konstytucyjnego, sądów i sędziów, czy kobiety musiały wychodzić z parasolkami, aby nie zaostrzono ustawy antyaborcyjnej, czy media publiczne były kiedykolwiek aż tak nieprzyzwoite w swojej usłużności wobec władzy itd. Po uczciwej odpowiedzi na te pytania można dysku­tować o wszystkim, w tym o głupotach i wadach III RR których było wiele. Wcześniej jednak warto wyznaczyć demokratyczne minimum, systemowe must have.
   Ale właśnie to minimum często jest lekceważone i brane w na­wias. „Koniec Polski braci Kurskich” miałby dać początek Polsce nowych wyzwań i podziałów, ożywczych nadziei, bez tego sys­temowo-proceduralnego „ględzenia”. Naprzeciw takim marze­niom i naiwnościom wychodzi PiS, a przede wszystkim premier Morawiecki, który w niedawnym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” powiedział: „A my chcemy dać Polakom święty spokój na co dzień, dostatnie życie i wolność życia rodzinnego. Istotnym elementem naszej filozofii i praktyki rządzenia jest doganianie średniej euro­pejskiej w standardzie życia”.
   To nie było mówione po raz pierwszy, widać, że taka jest taktyka przedwyborcza PiS, która jak zawsze podmienia znaczenia i sens słów i pojęć. Europejskość zatem, wedle tej idei, to bynajmniej nie jakieś zasady, umowy i prawa, to po prostu pieniądze. Te wojny o sądownictwo to jakieś majaki; a złorzeczenia opozycji to nie­odpowiedzialne radykalizmy i awanturnictwo. Już dawno jeden z polityków PiS stwierdził, że na trójpodziale władzy zupy się nie ugotuje, za 500 zł jak najbardziej. To myślenie, w gruncie rzeczy pogardliwe wobec społeczeństwa, zostało przekazane skutecznie dalej, do środowisk niby od PiS odległych.
   Morawiecki z zapałem uzwyczajnia swoją politykę, prezentuje ją jako normalne trudzenie się rządzeniem, z myślą o ludziach i do­brobycie. Jeśli opozycja ma jakieś na tym polu programy i pomysły, to niechże je przedstawi - mówi - niech przeskoczy politykę PiS, niech pokaże, kiedy potrafiła tyle dać obywatelom, ile partia Ja­rosława Kaczyńskiego. Dzisiaj to właśnie szef rządu próbuje od­naleźć dla siebie miejsce między rozstawionymi uprzejmie przez Wosia dwubiegunowo braćmi Kurskimi. Premier chce się jawić jako polityk doskonałego środka. Uspokaja, mówi, żeby Polacy się nie kłopotali i zostawili ważne sprawy w rękach władzy. Za­pewnia, że rządzący zabiegają o spokój społeczny, a PiS jest jak najbardziej normalną formacją, która przede wszystkim chce do­starczyć - choć określenia tego nie używa - ciepłą wodę w kranie. Tyle że już nie Tuska.

Propaganda dobroci
Przy tym wszystkim trwa w najlepsze przejmowanie wy­miaru sprawiedliwości, konsekwentne podporządkowanie partii rządzącej kolejnych obszarów państwa i gospodarki, nepotyzm, zagarnianie wielką chochlą publicznych posad i pieniędzy. A polityką rozdawnictwa, wspartą propagandą dobroci, próbuje się zdjąć z nadchodzą­cych wyborów dramatyzm, przedstawiać je jako w sumie zwykłe, w których do kon­kurencji staną po prostu formacje różne, jak to w polityce. A wśród nich PiS, który też jest dla ludzi, a poza tym jest lepszy i sprawniejszy niż rządy poprzedników. Trwa kołysanie i usypianie.
Partia Kaczyńskiego gra jak zwykle dwu­torowo, bo w to jak dotąd wygrywała. Dla swoich zaawansowanych wyborców gło­si hasło „wojny kulturowej”, czas walki o wszystko - jeszcze tylko jeden wysiłek i będzie wielki finał zwycięstwa dobra nad złem. Politycy obozu rządzącego obiecują po cichu, że po wyborach parlamentarnych PiS dokończy „reformę sądownictwa”, zajmie się „dekoncentra­cją mediów”, odpowie na oczekiwania Kościoła w sprawie regula­cji aborcyjnych itd. Teraz musi jeszcze trochę uważać, poudawać i prosi o zrozumienie. Po to - i to jest druga ścieżka oddziaływania - aby mniej zaawansowani politycznie wyborcy (oraz np. Tomasz Sawczuk i Rafał Woś) nie dali się „nastraszyć PiS-em”. Dla nich jest PiS Morawieckiego, są wypłaty z budżetu, doganianie i prze­ganianie pensji z Włoch czy Portugalii.
   Jarosław Gowin powiedział o ostatniej socjalnej strategii PiS: „jeśli ktoś spróbuje przebić te zapowiedzi, które zostały sformu­łowane, to tego nie da się zrealizować”. Te chwyty wydają się tak proste, że aż niemożliwe, aby były skuteczne, bo PiS nawet nie kryje się ze swoim marketingiem. Ale wciąż są efektywne.
   Teza o końcu Polski Kurskich, jak należy rozumieć, oznacza, że czas PiS i Platformy (oraz jej koalicjantów z KE) bezpowrotnie mija. Jednak ostatnie sondaże dowodzą, że jest wprost przeciwnie - te dwie formacje zbierają w sumie blisko 80 proc. wskazań wybor­ców; trzecia w kolejności siła - Wiosna - nie przekracza 10 proc., a Lewica Razem 3 proc. Widocznie dwie opcje, które mają być personifikowane figurami znanego rodzeństwa, oddają rzeczywisty, głęboki i podstawowy spór toczący się dzisiaj (i od dawna) w kraju. To tu jednak, a nie gdzie indziej, przebiega główna linia ideowego frontu. Ludzie lepiej to czują niż wielu komentatorów.
   Nieżyjący już Maciej Rybiński napisał swój głośny, wieszczą­cy rewolucję i koniec Polski Okrągłego Stołu, artykuł w styczniu 2007 r. Kilka miesięcy później PiS widowiskowo przegrał par­lamentarne wybory. Polska tak łatwo się nie kończy.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

1 komentarz:

  1. Bardzo się cieszę, że mogę podzielić się z nami swoimi doświadczeniami. Nazywam się Brenda i byłem szczęśliwy. Dopóki mój mąż nie powiedział, że go zdradzam, oboje staliśmy się dokuczliwymi parami, nie mógł w to uwierzyć, ani nie zaufał moim słowom, więc złożyliśmy wniosek o rozwód, później zostaliśmy rozdzieleni i ślubowaliśmy, że nigdy się nie pogodzimy. Długo próbowałem iść dalej, ale nie mogłem pozostać bez niego, więc zacząłem poszukiwania powrotu męża, a potem skierowano mnie do Dr.IZOYA. Świetny człowiek, którego spotkałem, rzucił zaklęcie miłosne i zmusił mojego męża do powrotu w ciągu 24 godzin. dzięki temu jestem tutaj, aby udostępnić kontakt dr IZOYA, skontaktować się z nim poprzez drizayaomosolution@gmail.com. Jest naprawdę potężny i specjalizuje się w następujących sprawach ...
    (1) Kochaj zaklęcia wszelkiego rodzaju. (2) Przestań rozwodzić się. (3) Zakończ jałowość. (4) Potrzebujesz pomocy duchowej.

    OdpowiedzUsuń