środa, 13 marca 2019

Zielona służba


Służba Ochrony Państwa miała być elitarna, jak Secret Service w USA. A wyszło jak zwykle

PiS nigdy nie ufał Biuru Ochro­ny Rządu, Nie lubił tej forma­cji. Bo miała korzenie sięgające PRL, bo kwitła w czasie III RP, no i przewiniła w Smoleńsku. Dlatego szybko podjęto decyzję - likwi­dujemy BOR, powołujemy SOP. BOR był zresztą w kiepskim stanie, o czym świad­czyły wypadki z udziałem najważniej­szych osób w państwie.
   Rządzący doszli do wniosku, że wy­starczy dołożyć kompetencji i wymie­nić „tamtych” na „swoich”. Minął rok. Można się przyjrzeć, jak udała się „dobra zmiana” w ochronie.
   Starzy borowcy nie kryją rozżalenia.
- 15 lat jestem już w służbie, uczyli nas jeszcze ludzie z elitarnej izraelskiej jed­nostki ochrony - mówi funkcjonariusz.
- Jesteśmy „kulochwytami”, bierzemy na siebie atak, jeśli trzeba, - to my mamy zginąć zamiast osoby ochranianej. To na­prawdę trudna praca. Ale teraz nami po­miatają. „Psy" robią nam dyscyplinarki za byle co. Nawet za prywatną bluzę wy­stającą spod munduru na warcie.
    „Psy”, czyli policjanci. To z policji re­krutuje się nowe kierownictwo Służby Ochrony Państwa. - Z BOR zrobili sobie synekurę - dodaje inny oficer. Stary BOR określa nowych pogardliwym określe­niem „psiarnia”


Niesforny prezydent
Gdy BOR postawiono w stan likwida­cji, doświadczeni instruktorzy i kierow­cy poodchodzili na emerytury. Nikt ich specjalnie nie zatrzymywał. - Nie wy, to przyjdą inni - słyszeli na odchodne.
   Nowy szef SOP, generał policji Tomasz Miłkowski, mawiał: wystarczy, że ma się prawo jazdy. Chwalił się, że przycho­dzą do niego doświadczeni kierowcy, z kilkuletnim doświadczeniem w fir­mie kurierskiej.
    „Starzy” wiedzieli, że takie podejście może się skończyć skandalem. - Żeby być dobrym kierowcą, trzeba mieć nerwy, ale przede wszystkim być twardym - opowia­da były oficer BOR i SOR - Dam przykład - polityk wsiada i mówi: „Szybko”. Ja sie­dzę, ręce na kierownicy, nic. „Czego nie jedziemy?”, rzuca. „Pasów pan minister nie zapiął”. Naprawdę trzeba mieć do­świadczenie, żeby się na to zdobyć.
   Tym bardziej że politycy zazwyczaj są niesforni i trudni we współpracy. Nie­oficjalnie wiadomo, że pierwsze miejsce w rankingu niesfornych zajmuje Andrzej Duda: - Cóż, pan prezydent nie chce słu­chać ochrony. Poseł Marek Biernacki, były minister spraw wewnętrznych, ko­mentuje: - Oni myśleli, że to jest zwykła jazda samochodem, a to jest jazda dyna­miczna, umiejętność jazdy w kolumnach, poruszanie się dużymi samochodami, re­akcja w stresie, przy poślizgach. Kierowcy BOR uczyli się od najlepszych, od Secret Service, od służb izraelskich. Nasi instruk­torzy cieszyli się wielkim poważaniem i nagle czytam, że SOP poszukuje firm szkoleniowych, które prowadzą szkolenia zjazdy! To śmieszne - mówi Biernacki.
   Z racji tego, że zasiada w sejmowej komisji spraw wewnętrznych, z bliska obserwował prace przy tworzeniu no­wej formacji. - Nie chodziło o ulepszenie funkcjonowania służby ochrony vipów. Przyszła zmiana, i uznała, że trzeba BOR zlikwidować i przy okazji, kogo się da, wyrzucić. Na razie są stłuczki. Boję się, że dojdzie do jakiejś tragedii i wtedy dopiero będzie wielka trwoga. Nie mie­liśmy jeszcze zdarzenia ekstremalnego, na, szczęście, żeby zobaczyć, co z ochroną osobistą - mówi Biernacki.

Mili ludzie z powiatu
Borowcy, którzy zostali, od razu zauwa­żyli pierwszą falę przybywających poli­cjantów. Zaczęło się od nieprzyjemnego zgrzytu. Nowa ekipa wydrukowała pla­kat namawiający do wstąpienia do SOP ze zdjęciem z misji w Afganistanie. Znaleźli się na nim w pełnym bojowym rynsztunku borowiec Paweł Janeczek, który zginął w katastrofie smoleńskiej, i szef BBN Aleksander Szczygło, który również tam zginął. Plakat szybko wy­cofano, ale wśród starej gwardii komen­towano sprawę z niesmakiem.
   Potem bardzo szybko nastąpiło zde­rzenie mentalności elitarnych ochro­niarzy i policjantów. Oficer BOR: - Na­szym zadaniem jest ochronić i oddalić się z miejsca. To jest działanie w stresie, zim­na krew. Mentalność policjanta jest inna. Papierki, rozkazy.
   Nowi nie mieli też znanego od lat knowhow służby. Chodzi o to, że z osobą ochranianą trzeba się dogadać. Wytłu­maczyć, że o pewnych rzeczach decydu­je ochrona.
   Desant z policji borowcy nazywali między sobą top management. Dlacze­go? Bo pierwszy szef nowej formacji mającej ochraniać najważniejsze osoby w państwie gen. Tomasz Miłkowski za­czynał na komisariacie w Rudzie Śląskiej w 1991 r. Potem skończył Wyższą Szkołę Oficerską w Szczytnie, służył w wydzia­le przestępczości gospodarczej, konty­nuował karierę w Szkole Policji w Kato­wicach. Do dziś w weekendy wykłada na prywatnej uczelni. Na dowodzenie pozostawało niewiele czasu.
   - Zjeżdżał do Warszawy do siedziby SOP na Podchorążych we wtorki, wyjeżdżał w czwartki - mówią nasi rozmówcy z SOP.
   Na swojego zastępcę ściągnął kolegę z Komendy Wojewódzkiej Policji w Kra­kowie. Drugim zastępcą został Krzysztof Król, zastępca komendanta rejonowego policji Warszawa II. Dyrektorem gabine­tu szefa Służby Ochrony Państwa został policjant z Komendy Powiatowej Policji w Kłodzku. - Miły człowiek, często powta­rza zwrot „u nas w powiecie” -naigrawają się funkcjonariusze.
   Dyrektorem sztabu SOP został kie­rownik komisariatu w Rudzie Śląskiej (dopiero w styczniu tego roku zdobył tytuł magistra tam, gdzie uczy jego szef), a szefową działu szkolenia - policjantka ze Szkoły Policji w Słupsku, Marek Bier­nacki nie widzi w tym sensu: - Przecież metodologia pracy tych służb jest kom­pletnie inna.
   Zmieniły się kryteria naboru (za co od­powiada wspomniana funkcjonariuszka, ze Słupska). Zgodnie z nowymi zasadami dziś bardzo ważna jest autoprezentacja na pierwszym etapie naboru. Na drugim jest test wiedzy o państwie, obowiązko­wy wariograf, a sekundy w biegach prze­liczane są na punkty.
   Najciekawsze jest to, że najwięcej punktów ma się za stopień oficerski. To znaczy, że młody wiekiem ma w takim towarzystwie najgorzej. Czyli SOP lubi ludzi ze stopniem i wysługą lat - na po­nad 200 nowo przyjętych tych, którzy przyszli „z miasta”, można policzyć do­słownie na palcach jednej ręki.
   W SOP - co irytuje doświadczonych oficerów - rozluźniono też kryteria przygotowania do służby. Zrezygnowa­no z uciążliwych miesięcznych szkoleń wyjazdowych. Stała obserwacja kandy­data i ostre szkolenie zostały zastąpione 32-godzinnym kursem.
Według stanu na 1 grudnia 2018 r. do SOP przeniesiono 108 funkcjona­riuszy Policji, 8 funkcjonariuszy Straży Granicznej, 34 funkcjonariuszy Służby Więziennej oraz 2 funkcjonariuszy Służ­by Celno-Skarbowej.

Marzenie o Secret Service
Oczywiście założenia były szczytne. Gen. Andrzej Pawlikowski, były szef BOR, opracował dla rządu PiS projekt zmian w służbie. Dziś przyznaje, że zre­alizowano z tego może 40 proc. - To była decyzja, polityczna, pozostaje mi się tylko z tym. Pogodzić - mówi z żalem generał.
   Pawlikowski chciał, by w wyniku re­formy powstała elitarna, mała jak kie­dyś, 800-osobowa służba specjalna. Podległa premierowi, z możliwościami przeprowadzania czynności operacyj­nych. Przyznaje, że chciał zatrudnić lu­dzi z ABW. Wyszło coś zupełnie innego.
   PiS cichaczem zbudował kadrowego kolosa (w SOP już służy około 1900 osób, a docelowo ma być 2200). Do tego ze znacznie większym obszarem zadań niż dotychczasowy BOR i znacznie więk­szymi możliwościami. To już nie tylko ochrona osób pełniących najważniej­sze funkcje w państwie, ale też ochrona większej liczby obiektów, szersza obsłu­ga pirotechniczna. A także, co zupełnie nowe, działalność operacyjno-rozpo­znawcza. SOP może korzystać z techniki operacyjnej (z dostępem do operatorów telefonii jak służby specjalne), przeprowa­dzać kontrole przesyłek, korespondencji, uzyskiwać dane z systemów informatycz­nych - nawet przez 12 miesięcy - wobec podejrzewanej osoby. Może w celu reali­zacji swoich zadań, po uzyskaniu zgody ministra spraw wewnętrznych, werbować tajnych współpracowników.
   Politycy PiS chętnie tu przywołu­ją uprawnienia Secret Service. Tyle że ta służba w głównej mierze zajmuje się ściganiem oszustw finansowych. Zaś ochrona amerykańskich prezydentów to tylko wycinek jej działalności.

Policja w wersji VIP
Decyzja o tym, by będącej w kryzysie służbie dołożyć obowiązków i zasilić ją kadrami z zewnątrz, była ryzykowna. Dlaczego władza na to poszła?
   Dla byłych funkcjonariuszy BOR spra­wa jest jasna. - Chodzi o kasę - mówią wprost. Po pierwsze, wyższe niż w po­licji pensje - naczelnik może zarobić 11 tys. brutto, dyrektor 13 tys. Plus do­datki zależne wyłącznie od komendanta SOP. Od 1 aż do 75 proc. (było 50 proc., ale prędko wprowadzono nowelizację). Po­tem można szybko przejść na emeryturę.
   Borowcy przeliczają skomplikowane dla laików mnożniki i wychodzi im, że dzięki rocznemu pobytowi w SOP jej komendant może liczyć na 16 tys. zł emerytury mie­sięcznej. Koledzy, którzy z nim przyszli na stanowiska, w granicach 10-14 tys. zł. Można powiedzieć, że SOP to taka druga policja, tylko za lepsze pieniądze.
   Na jaw zaczęły wypływać skandaliczne sekrety formacji. O decyzji, żeby zbadać alkomatem funkcjonariuszy Secret Servi­ce z ochrony wiceprezydenta USA, pod­czas jego wizyty w Polsce, a także spraw­dzić, czy mają międzynarodowe prawdo jazdy i mogą jeździć w Polsce. Z czego zrobiła się wielka awantura. O tym, że SOP nie dał ochrony szefowi amery­kańskiego departamentu energii pod­czas jego wizyty w Polsce w listopadzie ubiegłego roku. Służby SOP bronią się, że wniosku o taką ochronę nie było. - Tak jakby takie wnioski wcześniej trzeba było składać - drwi były funkcjonariusz BOR.
   Przyjmuje się, że gen. Miłkowski mógł „polecieć” za całokształt. Tego samego dnia, gdy miał rozmowę z ministrem Brudzińskim zakończoną dymisją, rano była kolejna stłuczka samochodu SOP. Na moście Łazienkowskim wóz nie wyhamował i zatrzymał się na peuge­ocie. Oba auta trafiły na lawetę. To było kolejne z całej serii zdarzeń drogowych.
W necie trwa zabawa na najbardziej ade­kwatną nazwę tej formacji. Jedną z nich jest Drogowy Zespół Wożenia Osób Nad­zorowanych, w skrócie DZWON.
   Wcześniej przy wjeździe do Warszawy 24-latek z zaledwie dwuletnim stażem ochroniarza, kierujący BMW w kolum­nie Służby Ochrony Państwa „na bom­bie”, czyli przy włączonych sygnałach dźwiękowych, wjechał na skrzyżowanie po zmianie światła na czerwone i stara­nował samochód, którym podróżowały dzieci. Jak ustaliła policja, był to „prze­jazd ćwiczebny”. Takich „ćwiczeń” BOR w ruchu miejskim nie było, ale - jak tłu­maczą służby SOP - teraz są konieczne, bo trzeba szybko uczyć świeży narybek.
   - To smutne, kiedy ja zaczynałem jako kierowca, to najpierw pocztę woziłem. Długo czekałem na poważniejsze za­dania. Wożenie vipów. To nie jest tylko przejechanie z miejsca na miejsce - mówi były kierowca BOR. Reputacja tej służby jest dziś tak niska, że mimo zaprzeczeń uznano za prawdziwą historię o funk­cjonariuszu, który miał przyjechać rano po premiera, uruchomił „bomby”, nie mógł ich wyłączyć, pobudził sąsiadów, odjechał, wysiadł i nie mógł wsiąść z po­wrotem, bo zablokowały się drzwi.
   Gdy gen. Tomasz Miłkowski podał się do dymisji minister Zieliński prze­konywał: „Pan komendant zdecydował się odejść ze względów osobistych i sko­rzystać z przysługujących mu upraw­nień emerytalnych”.
   Nikt z funkcjonariuszy w to specjalnie nie wierzy. Minister ma to do siebie, że o formacji mówi kwieciście. - Nowa służ­ba miała przejąć najlepsze doświadcze­nia BOR, przejąć dobre tradycje innych formacji, grup ochronnych, a także po­siłkować się doświadczeniami innych państwa I tak się właśnie dzieje - prze­konywał rok temu. To Zieliński jest też pomysłodawcą nowej nazwy. Obstawał przy swoim, choć go przestrzegano, że nazwa nie jest zbyt szczęśliwa.
   Posłowie z komisji administracji i spraw wewnętrznych zwracali mu uwa­gę, że SOP to skrót Straży Ochrony Przy­rody. Dodawali też, że po angielsku skrót brzmi wręcz niesmacznie. SOP to „ochłap, rzecz dana na odczepnego” .Po roku wy­gląda na to, że krytycy mogli mieć rację.
Violetta Krasnowska


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz