PiS nigdy nie
ufał Biuru Ochrony Rządu, Nie lubił tej formacji. Bo miała korzenie sięgające
PRL, bo kwitła w czasie III RP, no i przewiniła w Smoleńsku. Dlatego szybko
podjęto decyzję - likwidujemy BOR, powołujemy SOP. BOR był zresztą w kiepskim
stanie, o czym świadczyły wypadki z udziałem najważniejszych osób w państwie.
Rządzący doszli do wniosku, że wystarczy dołożyć
kompetencji i wymienić „tamtych” na „swoich”. Minął rok. Można się przyjrzeć,
jak udała się „dobra zmiana” w ochronie.
Starzy borowcy nie kryją rozżalenia.
- 15 lat jestem już w służbie,
uczyli nas jeszcze ludzie z elitarnej izraelskiej jednostki ochrony - mówi funkcjonariusz.
- Jesteśmy „kulochwytami”,
bierzemy na siebie atak, jeśli trzeba, - to my mamy zginąć zamiast osoby
ochranianej. To naprawdę trudna praca. Ale teraz nami pomiatają. „Psy"
robią nam dyscyplinarki za byle co. Nawet za prywatną bluzę wystającą spod
munduru na warcie.
„Psy”, czyli
policjanci. To z policji rekrutuje się nowe kierownictwo Służby Ochrony
Państwa. - Z BOR zrobili sobie synekurę - dodaje inny oficer. Stary BOR określa nowych pogardliwym określeniem
„psiarnia”
Niesforny prezydent
Gdy BOR postawiono w stan likwidacji,
doświadczeni instruktorzy i kierowcy poodchodzili na emerytury. Nikt ich
specjalnie nie zatrzymywał. - Nie wy, to przyjdą inni - słyszeli na
odchodne.
Nowy szef SOP, generał policji Tomasz Miłkowski, mawiał:
wystarczy, że ma się prawo jazdy. Chwalił się, że przychodzą do niego
doświadczeni kierowcy, z kilkuletnim doświadczeniem w firmie kurierskiej.
„Starzy” wiedzieli,
że takie podejście może się skończyć skandalem. - Żeby być dobrym kierowcą,
trzeba mieć nerwy, ale przede wszystkim być twardym - opowiada były oficer
BOR i SOR - Dam przykład - polityk
wsiada i mówi: „Szybko”. Ja siedzę, ręce na kierownicy, nic. „Czego nie
jedziemy?”, rzuca. „Pasów pan minister nie zapiął”. Naprawdę trzeba mieć doświadczenie,
żeby się na to zdobyć.
Tym bardziej że politycy zazwyczaj są niesforni i trudni we
współpracy. Nieoficjalnie wiadomo, że pierwsze miejsce w rankingu niesfornych
zajmuje Andrzej Duda: - Cóż, pan prezydent nie chce słuchać ochrony.
Poseł Marek Biernacki, były minister spraw wewnętrznych, komentuje:
- Oni myśleli, że to jest zwykła jazda samochodem, a to jest jazda dynamiczna,
umiejętność jazdy w kolumnach, poruszanie się dużymi samochodami, reakcja w
stresie, przy poślizgach. Kierowcy BOR uczyli się od najlepszych, od Secret Service, od służb izraelskich. Nasi instruktorzy cieszyli się
wielkim poważaniem i nagle czytam, że SOP poszukuje firm szkoleniowych, które
prowadzą szkolenia zjazdy! To śmieszne - mówi
Biernacki.
Z racji tego, że zasiada w sejmowej komisji spraw
wewnętrznych, z bliska obserwował prace przy tworzeniu nowej formacji. - Nie
chodziło o ulepszenie funkcjonowania służby ochrony vipów. Przyszła zmiana, i
uznała, że trzeba BOR zlikwidować i przy okazji, kogo się da, wyrzucić. Na
razie są stłuczki. Boję się, że dojdzie do jakiejś tragedii i wtedy dopiero
będzie wielka trwoga. Nie mieliśmy jeszcze zdarzenia ekstremalnego, na,
szczęście, żeby zobaczyć, co z ochroną osobistą - mówi Biernacki.
Mili
ludzie z powiatu
Borowcy, którzy zostali, od razu
zauważyli pierwszą falę przybywających policjantów. Zaczęło się od
nieprzyjemnego zgrzytu. Nowa ekipa wydrukowała plakat namawiający do
wstąpienia do SOP ze zdjęciem z misji w
Afganistanie. Znaleźli się na nim w pełnym bojowym rynsztunku borowiec Paweł
Janeczek, który zginął w katastrofie smoleńskiej, i szef BBN Aleksander Szczygło, który również tam zginął.
Plakat szybko wycofano, ale wśród starej gwardii komentowano sprawę z
niesmakiem.
Potem bardzo szybko nastąpiło zderzenie mentalności
elitarnych ochroniarzy i policjantów. Oficer BOR: - Naszym zadaniem jest
ochronić i oddalić się z miejsca. To jest działanie w stresie, zimna krew.
Mentalność policjanta jest inna. Papierki, rozkazy.
Nowi nie mieli też znanego od lat knowhow służby.
Chodzi o to, że z osobą ochranianą trzeba się dogadać. Wytłumaczyć, że o
pewnych rzeczach decyduje ochrona.
Desant z policji borowcy nazywali między sobą top management. Dlaczego? Bo pierwszy szef nowej formacji mającej
ochraniać najważniejsze osoby w państwie gen. Tomasz Miłkowski zaczynał na
komisariacie w Rudzie Śląskiej w 1991 r. Potem skończył Wyższą Szkołę Oficerską
w Szczytnie, służył w wydziale przestępczości gospodarczej, kontynuował
karierę w Szkole Policji w Katowicach. Do dziś w weekendy wykłada na prywatnej
uczelni. Na dowodzenie pozostawało niewiele czasu.
- Zjeżdżał do Warszawy do siedziby SOP na Podchorążych we
wtorki, wyjeżdżał w czwartki - mówią nasi
rozmówcy z SOP.
Na swojego zastępcę ściągnął kolegę z Komendy Wojewódzkiej
Policji w Krakowie. Drugim zastępcą został Krzysztof Król, zastępca komendanta
rejonowego policji Warszawa II. Dyrektorem gabinetu szefa Służby Ochrony
Państwa został policjant z Komendy Powiatowej Policji w Kłodzku. - Miły
człowiek, często powtarza zwrot „u nas w powiecie” -naigrawają się
funkcjonariusze.
Dyrektorem sztabu SOP został kierownik komisariatu w
Rudzie Śląskiej (dopiero w styczniu tego roku zdobył tytuł magistra tam, gdzie
uczy jego szef), a szefową działu szkolenia - policjantka ze Szkoły Policji w
Słupsku, Marek Biernacki nie widzi w tym sensu: - Przecież metodologia
pracy tych służb jest kompletnie inna.
Zmieniły się kryteria naboru (za co odpowiada wspomniana
funkcjonariuszka, ze Słupska). Zgodnie z nowymi zasadami dziś bardzo ważna jest
autoprezentacja na pierwszym etapie naboru. Na drugim jest test wiedzy o
państwie, obowiązkowy wariograf, a sekundy w biegach przeliczane są na
punkty.
Najciekawsze jest to, że najwięcej punktów ma się za
stopień oficerski. To znaczy, że młody wiekiem ma w takim towarzystwie
najgorzej. Czyli SOP lubi ludzi ze stopniem i wysługą lat - na ponad 200 nowo
przyjętych tych, którzy przyszli „z miasta”, można policzyć dosłownie na
palcach jednej ręki.
W SOP - co irytuje doświadczonych oficerów - rozluźniono
też kryteria przygotowania do służby. Zrezygnowano z uciążliwych miesięcznych
szkoleń wyjazdowych. Stała obserwacja kandydata i ostre szkolenie zostały
zastąpione 32-godzinnym kursem.
Według stanu na 1 grudnia 2018 r.
do SOP przeniesiono 108 funkcjonariuszy Policji, 8 funkcjonariuszy Straży
Granicznej, 34 funkcjonariuszy Służby Więziennej oraz 2 funkcjonariuszy Służby
Celno-Skarbowej.
Marzenie o
Secret Service
Oczywiście założenia były
szczytne. Gen. Andrzej Pawlikowski, były szef BOR, opracował dla rządu PiS
projekt zmian w służbie. Dziś przyznaje, że zrealizowano z tego może 40 proc.
- To była decyzja, polityczna, pozostaje mi się tylko z tym. Pogodzić -
mówi z żalem generał.
Pawlikowski chciał, by w wyniku reformy powstała elitarna,
mała jak kiedyś, 800-osobowa służba specjalna. Podległa premierowi, z
możliwościami przeprowadzania czynności operacyjnych. Przyznaje, że chciał
zatrudnić ludzi z ABW. Wyszło coś zupełnie innego.
PiS cichaczem zbudował kadrowego kolosa (w SOP już służy
około 1900 osób, a docelowo ma być 2200). Do tego ze znacznie większym obszarem
zadań niż dotychczasowy BOR i znacznie większymi możliwościami. To już nie
tylko ochrona osób pełniących najważniejsze funkcje w państwie, ale też
ochrona większej liczby obiektów, szersza obsługa pirotechniczna. A także, co
zupełnie nowe, działalność operacyjno-rozpoznawcza. SOP może korzystać z
techniki operacyjnej (z dostępem do operatorów telefonii
jak służby specjalne), przeprowadzać kontrole przesyłek, korespondencji,
uzyskiwać dane z systemów informatycznych - nawet przez 12 miesięcy - wobec
podejrzewanej osoby. Może w celu realizacji swoich zadań, po uzyskaniu zgody
ministra spraw wewnętrznych, werbować tajnych współpracowników.
Politycy PiS chętnie tu przywołują uprawnienia Secret Service. Tyle że ta służba w głównej mierze zajmuje się ściganiem
oszustw finansowych. Zaś ochrona amerykańskich prezydentów to tylko wycinek jej
działalności.
Policja w
wersji VIP
Decyzja o tym, by będącej w
kryzysie służbie dołożyć obowiązków i zasilić ją kadrami z zewnątrz, była
ryzykowna. Dlaczego władza na to poszła?
Dla byłych funkcjonariuszy BOR sprawa jest jasna. - Chodzi
o kasę - mówią wprost. Po pierwsze, wyższe niż w policji pensje -
naczelnik może zarobić 11 tys. brutto,
dyrektor 13 tys. Plus dodatki zależne wyłącznie od komendanta SOP. Od 1 aż do
75 proc. (było 50 proc., ale prędko wprowadzono nowelizację). Potem można
szybko przejść na emeryturę.
Borowcy przeliczają skomplikowane dla laików mnożniki i
wychodzi im, że dzięki rocznemu pobytowi w SOP jej komendant może liczyć na 16
tys. zł emerytury miesięcznej. Koledzy, którzy z nim przyszli na stanowiska, w
granicach 10-14 tys. zł. Można powiedzieć, że SOP to taka druga policja, tylko
za lepsze pieniądze.
Na jaw zaczęły wypływać skandaliczne sekrety formacji. O
decyzji, żeby zbadać alkomatem funkcjonariuszy Secret Service z
ochrony wiceprezydenta USA, podczas jego wizyty w Polsce, a także sprawdzić,
czy mają międzynarodowe prawdo jazdy i mogą jeździć w Polsce. Z czego zrobiła
się wielka awantura. O tym, że SOP nie dał ochrony szefowi amerykańskiego
departamentu energii podczas jego wizyty w Polsce w listopadzie ubiegłego
roku. Służby SOP bronią się, że wniosku o taką ochronę nie było. - Tak jakby
takie wnioski wcześniej trzeba było składać - drwi były funkcjonariusz BOR.
Przyjmuje się, że gen. Miłkowski mógł „polecieć” za
całokształt. Tego samego dnia, gdy miał rozmowę z ministrem Brudzińskim
zakończoną dymisją, rano była kolejna stłuczka samochodu SOP. Na moście
Łazienkowskim wóz nie wyhamował i zatrzymał się na peugeocie. Oba auta trafiły
na lawetę. To było kolejne z całej serii zdarzeń drogowych.
W necie trwa zabawa na najbardziej
adekwatną nazwę tej formacji. Jedną z nich jest Drogowy Zespół Wożenia Osób
Nadzorowanych, w skrócie DZWON.
Wcześniej przy wjeździe do Warszawy 24-latek z zaledwie
dwuletnim stażem ochroniarza, kierujący BMW w kolumnie Służby Ochrony Państwa
„na bombie”, czyli przy włączonych sygnałach dźwiękowych, wjechał na
skrzyżowanie po zmianie światła na czerwone i staranował samochód, którym
podróżowały dzieci. Jak ustaliła policja, był to „przejazd ćwiczebny”. Takich
„ćwiczeń” BOR w ruchu miejskim nie było, ale - jak tłumaczą służby SOP - teraz
są konieczne, bo trzeba szybko uczyć świeży narybek.
- To smutne, kiedy ja zaczynałem jako kierowca, to najpierw
pocztę woziłem. Długo czekałem na poważniejsze zadania. Wożenie vipów. To nie
jest tylko przejechanie z miejsca na miejsce - mówi były kierowca BOR. Reputacja tej służby jest dziś tak
niska, że mimo zaprzeczeń uznano za prawdziwą historię o funkcjonariuszu,
który miał przyjechać rano po premiera, uruchomił „bomby”, nie mógł ich
wyłączyć, pobudził sąsiadów, odjechał, wysiadł i nie mógł wsiąść z powrotem,
bo zablokowały się drzwi.
Gdy gen. Tomasz Miłkowski podał się do dymisji minister
Zieliński przekonywał: „Pan komendant zdecydował się odejść ze względów
osobistych i skorzystać z przysługujących mu uprawnień emerytalnych”.
Nikt z funkcjonariuszy w to specjalnie nie wierzy. Minister
ma to do siebie, że o formacji mówi
kwieciście. - Nowa służba miała przejąć najlepsze doświadczenia BOR, przejąć
dobre tradycje innych formacji, grup ochronnych, a także posiłkować się
doświadczeniami innych państwa I tak się właśnie dzieje - przekonywał rok
temu. To Zieliński jest też pomysłodawcą nowej nazwy. Obstawał przy swoim, choć go przestrzegano, że nazwa nie jest zbyt szczęśliwa.
Posłowie z komisji administracji i spraw wewnętrznych zwracali mu uwagę, że SOP to skrót
Straży Ochrony Przyrody. Dodawali też, że po angielsku skrót brzmi wręcz
niesmacznie. SOP to „ochłap, rzecz dana na odczepnego” .Po roku wygląda na to,
że krytycy mogli mieć rację.
Violetta Krasnowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz