niedziela, 24 marca 2019

Na wybory, Polacy, by nie głodował nikt



„Błogosław młodzież, utwierdź rodziny. Weź w swą opiekę polskie dziewczyny” – śpiewa Sławomir Świerzyński, lider Bayer Full. Dawniej chciał podbijać rynek Chińskiej Republiki Ludowej. Teraz ma plany polityczne na prawicy.

Małgorzata Święchowicz

Mógłbym dostać jedynkę na liście do europarlamentu. Z jakiej partii? Nie mogę powiedzieć. Obiecałem, że nie zdradzę - tłumaczy Sławo­mir Świerzyński.
Twierdzi, że odmówił. Nie chce je­chać do Brukseli, źle by się tam czuł.
- Zbyt mało się znam na europejskich sprawach. Co innego pol­ski Sejm, tu wiedziałbym, o co chodzi - zapewnia lider Bayer Full, najstarszego zespołu disco polo, który w swoim żelaznym repertuarze ma „Majteczki w kropeczki, ło ho, ho, ho”.
   Świerzyński, który przez ćwierć wieku należał do PSL i chęt­nie występował na festynach razem z ludowcami, teraz ma inne ciekawe perspektywy w polityce. Na razie może powiedzieć tyl­ko tyle, że są z prawej strony.

ROZDWOJENIE
8 marca, Dzień Kobiet. Dla zespołów disco polo czas żniw. Jest takie zapotrzebowanie, że gra się - jak w sylwestra - po dwa koncerty. Zenek Martyniuk (ten od hitu „Przez twe oczy zielone”) pędzi najpierw do Tomaszowa Mazowieckiego, stamtąd do Bełchatowa. A Sławomir („Miłość w Zako­panem”) spina się, żeby po występie w Toma­szowie zdążyć do łódzkiej Atlas Areny. Lider Bayer Full, stary wyjadacz w branży, nie jeździ jak opętany z miejsca w miejsce. Odkrył inny sposób. Dawniej Bayer to był zespół sześcioo­sobowy, w dużej mierze rodzinny, poza Świerzyńskim występowało - robiąc za chórek - troje jego dorosłych już dzieci. Po koncercie ojciec się z nimi rozliczał. Teraz z jednego zespołu zrobili dwa. Zanim na scenę łódzkiej Atlas Areny wyjdzie Świerzyński, czyli Bay­er Full, wychodzą dzieci Świerzyńskiego czy­li Baby Full. Nie ma już, że cała rodzina śpiewa razem, za jedną stawkę.
   A stawki w tej branży to, jak mówi Świerzyński, 25-30 tys. zł za koncert.

SŁAWOMIR I SŁAWOMIR
Jest za kwadrans 20, zaraz ma się zacząć „Dzień Kobiet w ryt­mie disco”. Zagrają cztery zespoły. Przed wejściem ostatni ma­ruderzy dopalają papierosy. Kilka dziewczyn popija z butelki owiniętej w reklamówkę. - Może ktoś chce się przyłączyć? - py­tają. I chichoczą. Jedna mówi, że zawsze chciała zobaczyć Sła­womira. To znaczy widziała w telewizji, ale to nie to samo.
   - Ty, ale którego Sławomira? - dopytują koleżanki, bo wystą­pić ma i ten z wąsem, od „Miłości w Zakopanem”, i ten bez wąsa, od „Majteczek w kropeczki”.
   I zaczyna się licytacja, który Sławomir lepiej śpiewa.
   Obok dwie pary (panowie rozpijają małpkę): - Ostatnio ponoć takie kwasy się między Sławomirami porobiły że ani przed koncertem, ani po słowem się do siebie nie odzywają.
   - Zazdrość.
   - Ten od „Miłości w Zakopanem” ma więcej koncertów i sklep internetowy.
   - No ale weź, co on śpiewa: „Dużo jesz, mało wiesz. Mordę od rana drzesz. Nigdy nie pukasz w drzwi. Loda nie robisz mi”.
   - Ha, ha, ha. Ostatnio zagrał w reklamie. Kosi tyle, że sobie najął ochronę. Nie wpuszcza nikogo do garderoby. Gdzieś czy­tałem, że ten z Bayer Full ma pretensje, bo prawdziwi discopolowcy tak się nie odcinają.
   - Mówię: zazdrość. Zresztą, o czym mieliby ze sobą rozma­wiać? Skoro jeden robi biznes, a drugi próbuje robić politykę?

KÓŁKA I WĘŻE
Pierwszy na scenę wchodzi zespół Baby Full! Na widowni nasto­latki, rodzice z dziećmi i sporo Ludzi starszych, nawet o lasce. Córka Świerzyńskiego i dwaj jego synowie próbują wszystkich rozruszać.
- Można podejść bliżej, pod sceną! Można tańczyć! – zachęcają.
- I do góry lewa! Klaszczemy! Gdy śpiewają że chcą wierzyć w miłość, pod sceną kiwa się ze dwa tysiące osób. Naj­pierw lekko, nieśmiało, później część już w pa­rach, a w końcu - jak na weselu - tworzą się kółka, robią się węże. Jakby to nie był pierwszy piątek Wielkiego Postu, dwa dni po Środzie Popielcowej.
   Komu nie udało się przed imprezą trochę wy­pić, może kupić na miejscu piwo w plastikowych półlitrowych kubkach. Przy refrenach i gdy węże zmieniają kierunek, trochę tego piwa wy­lewa się na podłogę, lecą też puste kubki, trzeba uważać, żeby się na nich nie przejechać.
   Superimpreza! - krzyczy brodaty chłopak, który przyszedł z dziewczyną i dwiema innymi parami (później się okaże, że studiuje logistykę). Trochę mu było trudno zapłacić 50 zł za bilet, ale jednak nie żałuje. - Grają naprawdę pięknie.
   - Grają? - dziwię się. Czy naprawdę nie za­uważył, że ani w zespole Baby Full, który przed
chwilą zszedł ze sceny, ani w Bayer Full, który właśnie na scenę wszedł, nikt nawet nie trzyma instrumentu? Są mikrofony, kolo­rowe światła, trochę dymu i laptop.
   - Puszczają podkład z komputera? No i dobra - macha ręką chłopak. Wypili z kolegami już trochę piwa, jest radośnie, jest pięknie. Dziewczynom też się podoba. Dostały od chłopaków plastikowe królicze uszy na bateryjkę i te uszy świecą i falują na ich głowach w rytm tego, co śpiewa Świerzyński. Początkowo na­wet się nie orientują, że śpiewa o Matce Boskiej.
   - Ty, no weź, to jest naprawdę o Maryi i pielgrzymce na Jas­ną Górę - jedna dziewczyna przystaje. Za nią przystaje druga. Wsłuchują się w „Błogosław młodzież, utwierdź rodziny. Weź w swą opiekę polskie dziewczyny”... Stoją zdziwione, ale obok ludzie podrygują wesoło, jakby Bayer Full śpiewał „Majtecz­ki w kropeczki”. A zaraz, uwaga, uwaga całkiem nowa piosenka!
O chłopaku, który żegna Mazury, bo jedzie z kolegami w góry.
To będzie hit - ogłasza Świerzyński. Jest przekonany, że przy­ćmi Sławomira i tę jego „Miłość, miłość w Zakopanem, polewamy się szampanem...” - przebój ostatnich sylwestrów, który ma na YouTubie 192 miliony wyświetleń. Dlatego też, żeby ludzie le­piej wbili sobie do głowy jego nową piosenkę - śpiewają dwa razy.
   No to później ten drugi Sławomir, jak już wyjdzie na scenę, dwa razy zaśpiewa „Miłość w Zakopanem”. I będzie ostrzej, głoś­niej, bo Sławomir (Cześć, tu Sławomir) ma ze sobą perkusistę, gi­tarzystów, sekcję dętą. A po koncercie - żeby fani jeszcze dłużej go pamiętali - rozdaje autografy. Pilnuje go ochroniarz. Gdy ktoś próbuje zrobić sobie selfie ze Sławomirem, ochroniarz krzyczy: „Tylko bez fleszy!”. Jakby Sławomir był cennym eksponatem muzealnym. Od fanów poza ochroniarzem dzielą go barierki. Składa podpisy na zdjęciach ze swoją twarzą (które najpierw, za­nim mu się je podsunie do podpisu, trzeba kupić, 5 zł sztuka), na płytach (po 40 zł), na koszulkach (za 50 zł).

KILKA PODEJŚĆ
- Jestem już za stary żubr, żeby tak gonić za pieniądzem, jak, on goni - mówi Świerzyński o Sławomirze. - Poza tym nigdy w życiu bym nie chciał, żeby mnie wszędzie było tak dużo jak jego. Otwierasz szafę, Sławomir, otwierasz lodówkę, Sławomir.
   - Raz mówi, że go przyćmi, a raz, że nie chce się z nim ści­gać na popularność? Dobre sobie. Przecież widać, że aż go ciś­nie. Chciałby być bardziej popularny, niż jest, chciałby coś ugrać na tym, że disco polo znów jest na fali - mówi działacz PSL, któ­ry zna Świerzyńskiego. Lider Bayer Full przez 25 lat zrósł się z ludowcami. W1995, gdy Waldemar Pawlak startował na prezy­denta RP, śpiewał: „Na wybory, Polacy. by nie głodował nikt. Nie z prawicy, lecz z pracy, dobrobyt jeste i był”.
   Mówił o sobie, że czuje i rozumie wieś - mieszka w Woli Łąc­kiej, niedaleko Gostynina. Poza tym, że ma duży dom i jacht mo­torowy, którymi lubi się chwalić, ma też pociąg do uprawy ziemi, do koni, do powożenia. I do tego, by być jakoś politycznie umo­cowanym, mieć znajomości wśród polityków.
   Aż niedawno, nikomu z ludowców nic nie mówiąc, wystąpił na konwencji PiS. A ostatnio całkiem rozstał się z PSL, oddał legitymację. Powiedział, że nie jest mu po drodze z ugrupowa­niem, które chce iść do wyborów w Koalicji Europejskiej, razem z PO, Nowoczesną, SLD, Zielonymi i Teraz. Na Facebooku napi­sał: „Partia, której hymnem jest Rota, idzie razem z aborcjonistami, lewakami i komunistami”.
   I natychmiast stał się bohaterem prawicy. A jeszcze większym po tym, jak w RMF FM skarżył się, że mając 11 lat, był molestowa­ny przez kogoś, kto jest teraz blisko środowiska Platformy Oby­watelskiej. W TVP Info nazwał Koalicję Europejską targowicą i spiskiem. W „Gazecie Polskiej” opowiadał, że nie mógłby być z tymi, którzy popierają aborcję, bo chodzi co niedziela do kościoła i przyjmuje komunię świętą (dali go na okładkę). - Płynie na fali. Dużo go w mediach, które sprzyjają obecnej władzy. Odszedł od nas nie tyle z powodów światopoglądowych, ile koniunktural­nych. Chciał się zameldować po stronie PiS - mówi poseł Piotr Zgorzelski z PSL. Gdy słyszy, jak Świerzyński w mediach narze­ka, że ludowcy, przystępując do Koalicji Europejskiej, robią z zie­lonej koniczyny tęczową, mówi z sarkazmem: - Teraz jasne, że dla niego ważniejsze od koniczyny okazały się majteczki w kropeczki.
   Świerzyński od dawna miał ambicje sięgające poza scenę disco polo. W ostatnich wyborach startował z okręgu płockiego. Zdo­był 600 głosów i to była jego czwarta, nieudana próba wejścia do parlamentu z list PSL. Gdyby - jak mówi - faktycznie dostał pro­pozycję z prawej strony, może by w końcu dostał się do Sejmu?

RYNEK CHIŃSKI
Gdy pytam dziennikarzy muzycznych, co sądzą o Świerzyńskim, migają się bo co tu powiedzieć? Że to, co śpiewa jest złe? Banał. Że nie byli w stanie przesłuchać żadnej z jego płyt? To za­raz będzie skąd wiedzą, że to niedobre? Jeden mówi, że to, co śpiewa Świerżyński nie jest interesujące, ale on sam, w jakimś sensie, owszem. Zjawisko samo w sobie. Choć wielu próbowało sił w disco polo, to raczej traktowali to jak epizod, pojawiali się, znikali. A Świerzyński trwa. I próbuje realizować jakieś inne am­bicje. Niektórzy mówią o nim: ikona gatunku. On sam o sobie: cesarz disco polo. Kilka lat temu zaczął śpiewać swoje piosen­ki po mandaryńsku i oznajmił, że rusza na podbój Chin. Później zakomunikował, że podpisał kontrakt gwarantujący sprzedaż 67 milionów płyt. Od tamtej pory regularnie chwali się, że w Chi­nach odnosi sukcesy, jest nazywany Baifu - dający szczęście. I że rozpoznają go tam, wielbią, udziela mnóstwa wywiadów.
   Weronika Truszczyńska, która studiuje sinologię na szanghajskim Uniwersytecie Doughua i prowadzi na YouTubie popular­ny kanał o życiu w Chinach, nigdy nie natknęła się tam na ślad wielkiej sławy Bayer Full.
   - 67 mln płyt? W Chinach już chyba nikt, oprócz kolekcjone­rów, nie kupuje krążków. Chińczycy, tak samo jak i Polacy, oszale­li na punkcie streamingu, dzięki czemu już za równowartość kilku złotych miesięcznie można mieć dostęp do całej muzyki świa­ta - tłumaczy Weronika Truszczyńska. Gdy sprawdza na Wangyi Musie, jednej z najpopularniejszych chińskich aplikacji do streamowania, czy ktoś tam śledzi twórczość Bayer Fuli, okazuje się, że 9 osób, przy czym wybierają piosenki śpiewane po polsku, więc - jak podejrzewa - to Polacy mieszkający w Chinach.
   Ale gdy pytam Świerzyńskiego, jak mu idzie podbój Chin, mówi radośnie, że doskonale. Wybiera się uświetnić 70. roczni­cę powstania Chińskiej Republiki Ludowej. - Mieliśmy ruszyć w trasę koncertową już w marcu, jednak z uwagi na aferę z Huawei i to całe polityczne zawirowanie, trzeba było przesunąć wy­jazd na październik - mówi. Poza tym przygotowuje nową płytę, z tą nową piosenką, która ma być hitem większym niż ten Sławo­mira, „Miłość w Zakopanem”.
   - Pokonam go - mówi. - Pokonam na 100 procent!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz