piątek, 8 marca 2019

Żydzi zastąpili uchodźców



Rozpoczynając polsko-żydowską wojnę o historię, PiS znów ma pokazać się wyborcom jako jedyny obrońca narodowej tożsamości, pamięci i majątku, podczas gdy opozycja po staremu reprezentuje obce interesy

Zwycięska kampania PiS w 2015 roku została przez Jarosława Kaczyńskiego zbudowana na dwóch fun­damentach - 500+ oraz propagandowej ofensywie przeciw­ko uchodźcom, których miała do Polski sprowadzić Unia Europejska za zgodą rządu PO. Kampanię 2019 roku prawica także buduje na obietnicy poszerzenia socjalnych transferów. A słabo już ist­niejący w świadomości społecznej temat islamskich uchodźców został zastąpio­ny przez konflikt polsko-żydowski, który równie silnie przeciwstawia sobie Pola­ków i obcych. I znów ma zaprezentować PiS jako jedyną partię broniącą tożsa­mości, pamięci, majątku, podczas gdy opozycja po staremu reprezentuje obce interesy, a w stosunku do polskiej histo­rii uprawia politykę wstydu.

CENA POPULIZMU
W przypadku uchodźców efekty przerosły oczekiwania. PiS odwołało się do faktycznych społecznych lęków, wzmocniło je, zmasakrowa­ło opozycję. Ten kampanijny samograj był tak skuteczny, że podłączył się pod niego Paweł Kukiz, głowę podnieśli na­rodowcy, a jawnie okazywany rasizm i pogarda dla islamu stały się codzien­nością w „narodowych” mediach i na polskich ulicach.
   Jednak kampania Kaczyńskiego z 2015 roku, prowadzona w samym szczycie kryzysu uchodźczego, z którym insty­tucje unijne i najważniejsze europej­skie rządy próbowały sobie radzić lepiej lub gorzej, zaraz na wstępie wypchnęła PiS-owski rząd na absolutny margines europejskiej polityki. Przegraliśmy bi­twę o nowy unijny budżet (proponowa­ne cięcia funduszy dla Polski są większe niż w przypadku jakiegokolwiek innego kraju), przegraliśmy Nord Stream i regu­lacje unijnego rynku pracy, nie zdołali­śmy powstrzymać procesu tworzenia się Unii dwóch prędkości (Polska ryzykuje znalezienie się na najdalszych unijnych peryferiach).
   Trudno się temu dziwić, skoro bru­talna retoryka antyuchodźczej kam­panii pozbawiła PiS jakichkolwiek sojuszników w Unii. Zwykle mogliśmy liczyć albo na Komisję Europejską, albo na Paryż i Berlin, albo na kraje euro­pejskiego Południa. Kampania z 2015 roku pozbawiła jednak rządy Szyd­ło i Morawieckiego zdolności koalicyj­nej w najważniejszych unijnych grach. Szczególnie kraje europejskiego Połu­dnia (Hiszpania, Grecja i Włochy które ponosiły największe koszty uchodźcze­go kryzysu) uznały że zachowanie PiS-owskiego rządu - reprezentującego przecież kraj będący największym be­neficjentem środków unijnych - jest totalnym złamaniem wspólnotowej so­lidarności. Bruksela, Paryż i Berlin nie miały żadnego powodu solidaryzować się z Kaczyńskim, Waszczykowskim czy Szydło, którzy przy każdej okazji walili w Unię jak w bęben.
   Propagandowa wojna z uchodźca­mi poprawiła wynik wyborczy PiS w 2015 roku. Także później, gdy opo­zycja (głównie PO, mająca swoich ludzi w wielu instytucjach unijnych) pró­bowała mediować pomiędzy Brukselą i Warszawą, proponując zmniejszenie liczby przydzielonych Polsce uchodź­ców lub wzywając do odstąpienia od sa­mej zasady obowiązkowego przydziału, jakiekolwiek próby uprawiania centro­wej polityki okazywały się mało wy­raziste. Do głosu doszły już zupełnie pierwotne plemienne lęki, a do „walki z islamizacją Polski” PiS-owi udało się wciągnąć część polskiego Kościoła.

KACZYŃSKI IDZIE ZA CIOSEM
Jarosław Kaczyński, dla które­go polityka zagraniczna zawsze była drugorzędna wobec walki o wła­dzę w kraju, uznał zatem swoją anty- uchodźczą i antyunijną szarżę za sukces. I postanowił ją powtórzyć na innych frontach - polsko-żydowskim, polsko-ukraińskim, polsko-niemieckim.
   Konflikt polsko-żydowski, którego apogeum zobaczyliśmy w czasie war­szawskiej konferencji na temat Iranu, rozpoczął się dużo wcześniej, od noweli­zacji ustawy o IPN. Z delikatnością pija­nego drwala uderzyła ona w najbardziej bolesne miejsca wspólnej polsko-ży­dowskiej pamięci. Sporami o Jedwab­ne czy Kielce zamiast historyków mieli się zająć prokuratorzy, co spowodowało wściekłość środowisk żydowskich i obu­rzenie tych polskich historyków, którzy nie poddali się jeszcze plemiennej logice stojącej za propozycją PiS.
   Kaczyński był jednak przekonany, że ta nowa odsłona polityki wstawania z ko­lan będzie opłacalna i pozostanie całko­wicie pod jego kontrolą. A jej ewentualne koszty dla międzynarodowego wizerun­ku Polski zostaną wyrównane z nawiąz­ką przez zyski jego partii w polityce krajowej - wchłonięcie elektoratu naro­dowców, narzucenie tonu nadchodzącej kampanii wyborczej, przedstawienie PiS jako jedynego obrońcy polskich intere­sów, tożsamości, pamięci.
   Rozpoczynając polsko-żydowską woj­nę o pamięć, prezes PiS sądził, że podob­nie jak w przypadku sporu o uchodźców zastawia też pułapkę na opozycję. Każdą próbę polsko-żydowskiej mediacji czy choćby uściślenia stanowisk, podejmo­waną przez opozycyjnych polityków czy krytycznych wobec PiS intelektualistów, można było w tej nowej wojennej atmo­sferze przedstawić jako zdradę polskie­go narodu.
   Polsko-żydowska wojna o pamięć, za­miast być kolejną wunderwaffe Kaczyń­skiego w polityce krajowej, wymknęła się spod jakiejkolwiek kontroli. Uru­chomiła pokłady wzajemnej nieufności, ożywiła antysemityzm polskiej prawicy i antypolonizm prawicy izraelskiej. Po­dobnie jak do wojny z uchodźcami, także do sprowokowanej przez Kaczyńskiego wojny polsko-żydowskiej znów przyłą­czył się Kukiz i narodowcy. Doprowadzi­ło to do zaostrzenia tonu w tym sporze, ale oficjalna propaganda albo nie potra­fi albo u progu kampanii wyborczej nie chce się od tych „sojuszników” odciąć.
   Kolejne etapy polsko-żydowskiej wojny - skandal z nowelizacją ustawy o IPN, spór premierów i ministrów spraw za­granicznych, kłótnia publicystów - oży­wiły wszystkie antysemickie stereotypy z lat 30. czy z Marca ’68. Znowu pojawił się motyw „żydowskich sędziów, proku­ratorowi funkcjonariuszy UB” jako jedy­nych odpowiedzialnych za stalinowskie represje i zbrodnie. W prawicowej wyob­raźni takich rzeczy Polak nie mógł prze­cież zrobić Polakowi. W ogólnej wrzawie giną precyzyjne informacje historyków (zwykle nie tych z IPN), że w aparacie re­presji lat stalinowskich byli reprezento­wani zarówno prokuratorzy, sędziowie i funkcjonariusze pochodzenia żydow­skiego, jaki towarzysze rdzennie polscy. Wspólnym mianownikiem tych ludzi był albo ideologiczny fanatyzm, albo total­ny oportunizm, ale nie przynależność etniczna.
   Jarosław Kaczyński i jego współ­pracownicy uważają, że wszystko jest w porządku, dopóki oni sami, partia, kontrolowane przez PiS państwowe i prawicowe media, nie użyją argumen­tów jawnie antysemickich. W Mar­cu ’68, Władysław Gomułka sądził, że prowadzona przez jego partię walka ze syjonizmem nie ma nic wspólnego z antysemityzmem. Dziś Kaczyński jest przekonany, że nawet w samym apoge­um polsko-żydowskiej wojny o pamięć on sam może sobie pozwolić na publicz­ne insynuacje na temat „spadkobierców KPP”, „komandosów” (studenckie­go środowiska z marcowych protestów z 1968 roku, do którego należało wielu późniejszych redaktorów „Gazety Wy­borczej”), a także Agnieszki Holland czy George’a Sorosa. Prezes PiS wie jed­nak doskonale, że w zbiorowym imaginarium polskiej prawicy wszystkie te nazwiska czy środowiska oznaczają po prostu Żydów.
   W państwowych mediach wciąż funk­cjonuje Marcin Wolski, specjalizujący się w antyżydowskich dowcipach już od czasów Marca ’68, kiedy zaczynał karie­rę jako satyryk partyjnej prasy. A także Rafał Ziemkiewicz, który po publicznych uwagach na temat „głupich i chciwych parchów” nie tylko nie stracił progra­mów w TVP SA, ale został w nagrodę gwiazdą „Lata z radiem”. Do programów
w publicznej telewizji i radiu regularnie zapraszani są narodowcy, a niekontro­lowani przez nikogo goście programów w formacie studia otwartego przy każ­dej okazji snują refleksje o żydowskiej niewdzięczności wobec Polaków. Wyjąt­kowo jasno odezwał się też profesor Ja­cek Bartyzel (autorytet dla paru pokoleń narodowej i katolickiej prawicy), który nazwał Żydów „plemieniem żmijowym, pełnym pychy, jadu i złości”.

RYBAK WAŻNIEJSZY OD NETANJAHU
Cena, jaką za ten konflikt płaci pań­stwo, jest potworna. Zdemolowane sto­sunki z USA i Izraelem, Do tego dochodzi łatwość wszelkich prowokacji odcinają­cych Polskę od Zachodu, także ze strony Rosji, od dawna penetrującej środowiska polskiej skrajnej prawicy.
   Strona żydowska i izraelska z jednej strony ma zapewnienia Mateusza Morawieckiego i Jacka Czaputowicza, że sytu­acja jest pod kontrolą. Z drugiej jednak gołym okiem widać coś zupełnie innego. Piotr Rybak po manifestacji we Wrocła­wiu, zakończonej chóralnym wezwaniem do ówczesnego prezydenta Wrocła­wia: „Dutkiewicz, zdejmij jarmułkę!”, bezkarnie poprowadził antysemicką manifestację w Auschwitz w rocznicę wyzwolenia obozu. I dalej pozostaje bez­karny, maszerując na czele pochodu na­rodowców w Hajnówce.
   Można to wszystko zwalać na trady­cyjnie „bezradnych” wobec narodow­ców prokuratorów Zbigniewa Ziobry. W ten sposób coraz silniejszy minister sprawiedliwości i prokurator generalny przygotowuje się do wojny sukcesyjnej po Kaczyńskim, budując sobie popar­cie na prawo od PiS. Ale to nie Ziobro, lecz sam premier jest odpowiedzialny zawzięcie do rządu Adama Andruszkie­wicza, wsławionego swoją wojną z „ży­dowskim Facebookiem” byłego lidera Młodzieży Wszechpolskiej. MW jawnie nawiązuje do swojej poprzedniczki or­ganizującej antysemickie burdy i get­ta ławkowe w ostatnich latach II RP. Już w swojej nowej odsłonie patronowała antysemickim „rajdom na Myślenice”, upamiętniającym pogrom antyżydow­ski dokonany w tym mieście w 1936 roku przez radykalnego narodowca Adama Doboszyńskiego.
   To Morawiecki, który miał stosun­ki polsko-żydowskie naprawiać, złożył publiczny hołd Brygadzie Świętokrzy­skiej NSZ, jednej z nielicznych polskich formacji z czasów wojny, które jawnie kolaborowały z nazistami, a jedną z naj­bardziej tragicznych form tej kolabora­cji były mordy na polskich Żydach. Także upaństwowiony już całkowicie przez PiS kult żołnierzy wyklętych całkowicie po­mija zbrodnie na cywilnej ludności ży­dowskiej, jakich dokonywali niektórzy z nich.
   Mamy zatem na jednej szali dekla­racje dobrej woli ze strony Jacka Cza­putowicza (szefa MSZ mającego w PiS wyjątkowo słabą pozycję). A na dru­giej szali realną polityczną strategię faktycznego lidera obozu władzy, dla którego bardziej niż stosunki polsko-żydowskie liczy się zmobilizowanie po swojej stronie elektoratu narodowców i skrajnej prawicy. W tej sytuacji kon­flikt polsko-żydowski musi narastać. Tym bardziej że na sojuszników po stro­nie izraelskiej PiS wybrało ludzi podob­nych do siebie. Populistyczną izraelską prawicę, tak samo jak prawica polska niezdolną do dialogu i negocjacji, tak samo cyniczną, tak samo stawiającą na narodowy suprematyzm, również w po­lityce historycznej.
   Premier Benjamin Netanjahu wal­czy o władzę w Izraelu, mając na karku oskarżenia o korupcję, jak też zyskują­cą w sondażach umiarkowaną opozy­cję (prowadzoną przez byłych oficerów izraelskiej armii uważających obecnego premiera za groźnego dla państwa nie­udacznika). On i jego najbliżsi współ­pracownicy obrażają Polaków, licząc, że zapewni im to głosy radykalnej nacjona­listycznej i religijnej prawicy. Dokład­nie z tego samego powodu antysemickie deklaracje i insynuacje stały się narzę­dziem polskiej prawicy w rozpoczynają­cej się kampanii wyborczej.
   Jak widać, nacjonaliści nie stworzą żadnej międzynarodówki. Oni nawet nie potrafią ze sobą współpracować.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz