sobota, 30 marca 2019

Od lewa do lewa




Pod otwarcie lewicowym szyldem wystartu­je w majowych wyborach tylko jedna lista.
I to zdecydowanie niszowa, zorganizowana wokół chwiejącej się w posadach Partii Ra­zem, bez poważnych perspektyw na manda­ty. Nieco większe szanse będą mieli kandydaci kamuflujący swą tożsamość w pop-politycznej formule Wiosny, dosyć selektywnie czerpiącej z lewicowego pakietu, używającej retorycznych zamienników. Ewentualnie idący na trudne kompromisy i ryzykujący rozto­pienie się w ramach Koalicji Europejskiej. To z kolei casus SLD, Inicjatywy Polskiej oraz Zielonych.
   Realnych efektów tych strategii oczywiście nie sposób dziś prognozować. Choć wyraźnie już widać, że trwający od kilku lat renesans lewicowego myślenia nie wytworzył oczekiwanego popytu na integralną lewicową formację, jej symbolikę, sztan­dary, język. leżeli do wyborów parlamentarnych sytuacja się nie zmieni, lewicowość będzie funkcjonować w polskiej poli­tyce wyłącznie kontekstowo. I byłby to europejski ewenement.

Zakazane słowo
Podczas sobotniej prezentacji kandydatów z pierwszych miejsc list Wiosny słowo „lewica” nie padło ani razu. Jakby ob­łożone zostało embargiem. Mimo że przez scenę przewinęło się kilka emblematycznych postaci polskiej lewicy, m.in. czołowy jej ideolog Maciej Gdula z „Krytyki Politycznej” (kandyduje w okrę­gu obejmującym Małopolskę i Świętokrzyskie), aktywistka pro­aborcyjna i była wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka (Kujawsko-Pomorskie), związana do niedawna z SLD była warszawska radna Paulina Piechna-Więckiewicz (Mazowsze).
   Co najwyżej sygnalizowano tematy kojarzone z lewicą, choć wyrywkowo. Najwięcej o walce ze smogiem, ale też o neutral­ności światopoglądowej, prawach osób LGBT, wyższych wyna­grodzeniach (zwłaszcza nauczycielskich) i emeryturach. Ale były to tylko pojedyncze aplikacje w ideowo niedookreślonym, postpolitycznym systemie operacyjnym Wiosny
   O drugiej stronie lewicowego równania, czyli finansowaniu redystrybucji wyższymi podatkami, nie ma mowy Z założenia Wiosna ma się przecież podobać niemal każdemu. Kojarzyć się z czymś fajnym, świeżym, uśmiechniętym, młodzieńczym. Zrobić wrażenie, sprowokować odbiorców do gromkiego „wow” (nadużywanego zresztą podczas konwencji przez konferansje­rów i samego Biedronia aż do niestrawności). Tradycyjna lewi­cowość z jej klasowymi antagonizmami, niezgodą na kształt stosunków społecznych, wojowniczą retoryką i nieodłącznym sekciarstwem - nie ma tu wstępu.
   A jak nie ma lewicy, to i prawicy również. Po jednej stronie znajduje się obóz nowoczesności i postępu; po drugiej są „po­puliści” i „nacjonaliści”. Taki podział szkicował Biedroń, po­święcając zresztą PiS sporą część sobotniego wystąpienia.
O Koalicji Europejskiej wspomniał tylko raz i do tego dygre­syjnie. Niby to pochwalił konkurencję, że zaczyna przejmować „wiosenne” postulaty i wartości.
   To coś nowego, gdyż do tej pory Wiosna starała się pretendo­wać do roli trzeciej siły, więc kontestowała oba dominujące ugru­powania. Ale po niezłym starcie jej notowania ostatnio spadły do poziomu 6-7 proc. Znów, jak w kampanii samorządowej, perspektywa kolejnych wy­borów najwyraźniej zaczęła polaryzować postawy polityczne. Emocje rosną, wybor­cy się mobilizują, ubywa zmęczonych bądź znudzonych konfliktem PO z PiS. Tym spo­sobem naturalnie kurczy się przestrzeń dla Wiosny jako beneficjentki tego znudzenia.
   Otoczenie Biedronia najwyraźniej więc uznało, że w tej sytuacji atakowanie libe­ralnego centrum (a już zwłaszcza w me­diach publicznych) to strategia samobój­cza, prowokująca zarzuty o sprzyjanie PiS. Zamiast tego Wiosna przeszła na ostre antypisowskie pozycje. Sprzyjała takie­mu manewrowi awantura o Kartę LGBT, której zachowawcze elity PO broniły przed atakami rządzących cokolwiek niemrawo.
Jeszcze więcej chaosu w obozie KE wywołała wypowiedź Paw­ła Rabieja na temat adopcji dzieci przez pary jednopłciowe. W tych sprawach Biedroń nie ma obciążeń krępujących Schetynę. Może więc otwarcie wystąpić w obronie zaatakowanej społeczności i zaprezentować się w roli głównego antagonisty PiS. Co też próbuje teraz czynić.
   Z drugiej strony przypomina to jednak nadrabianie zale­głości, gdyż kulminację sporu o Kartę LGBT Wiosna przespa­ła. Biedroń jeździł wtedy po Polsce i jego głos nie przebił się do mediów. Kolejny raz okazało się, że koncepcja oparcia ruchu na jednym liderze ma swoje ograniczenia. Bo gdy Biedronia brakuje, nie ma kim zastąpić go w medialnych zapasach. Jego najbliższemu współpracownikowi Marcinowi Anaszewiczowi brakuje „wiosennego” wdzięku, Gdula jest zanadto profesor­ski, natomiast retorycznie najsprawniejszego Krzysztofa Gawkowskiego z niewiadomych przyczyn partia posyła do mediów sporadycznie. A zabiegany Biedroń nie jest w stanie utrzymać stałej komunikacji z wyborcami. Stąd wrażenie, że nowy ruch działa zrywami. Naprzemiennie pojawia się i gdzieś znika.
   Mimo to liderski profil Wiosny został utrzymany. Na listach do PE kandydujący w Warszawie Biedroń jest jedyną niekwestio­nowaną gwiazdą. Większość pozostałych „jedynek” to stanowiący dla niego tło niezbyt rozpoznawalni aktywiści społeczni. Od tej reguły odstaje przede wszystkim Zbigniew Bujak, choć solidar­nościowa legenda odgrywa tu raczej rolę ekskluzywnego dodatku (no i przyznano mu trudny lubelski okręg). Podobnie jak Joanna Scheuring-Wielgus, kandydująca „gościnnie” z drugiego miejsca w stolicy (choć to dla niej partia przewidziała mandat, którego Biedroń nie zamierza obejmować).
   Konsekwentnie obiecując wprowadzenie nowych standar­dów do polskiej polityki, Wiosna coraz głębiej grzęźnie w sta­rych. Skupiona jak inni na marketingowych efektach, nie gardzi partyjnymi transferami, na listy w okręgach posyła warszaw­skich „spadochroniarzy”.
   Podczas konwencji dosyć nieudolnie starano się pozorować oddolny charakter ruchu. Łączono się ze sceny w Warszawie z lokalnymi aktywistami, którzy najczęściej opowiadali, jak to po wielu dyskusjach udało im się wreszcie wybrać lidera listy w okręgu. Niektórzy odgrywali zresztą tę komedię z nieukry­waną ironią. Było przecież jasne, że otwierane na pokaz koperty z nazwiskami liderów zostały nadane z Warszawy.
   Czy oficjalny start kampanii pomoże przełamać Wiośnie impas ostatnich tygodni i odrobić spadki sondażowe? Sytu­acja jest trudna. Zwłaszcza że Biedronia czeka w Warszawie wyjątkowo ciężka walka o głosy z otwierającym listę KE Wło­dzimierzem Cimoszewiczem, który - jak pokazują rozmaite badania - cieszy się bardzo wysokim poparciem elektora­tu antypisowskiego.
   Z obecnym jednocyfrowym poparciem Wiosna nie osłabia Koalicji Europejskiej tak, jak się to wydawało jeszcze miesiąc temu. Za to coraz wyraźniej staje się jej uzupełnie­niem. Zwłaszcza po obsunięciu się Kukiz’15 w okolice progu wyborczego. Jeśli więc KE i PiS do samego końca (czyli jesiennych wyborów parlamentarnych) będą iść „łeb w łeb”, nawet skromna reprezentacja Wio­sny może przeważyć szalę na rzecz opozycji.

Razem z PRL
Obóz władzy najwyraźniej już dostrzegł zagrożenie. Bo media publiczne radykal­nie zmieniły ostatnio kurs wobec ruchu Biedronia. Skończyły się zaproszenia dla jego ludzi, zaczęły się ataki na Wiosnę. Najbardziej pożądanymi przez TVP reprezentantami lewicy (czy wręcz całej opozycji) są teraz politycy zmarginalizowanej w ostatnich miesiącach Partii Razem. Cel promowania „praw­dziwej lewicy” przez PiS jest oczywisty: osłabić Wiosnę.
   Partia Razem ma z Biedroniem na pieńku. Głównie za sprawą nieudanych negocjacji o współpracy i słynnej oferty Wiosny „mi­lion złotych za jedno biorące miejsce do PE”. Na tym tle doszło zresztą w Razem do wewnętrznego konfliktu, po którym odeszła jedna z liderek partii Agnieszka Bąk-Dziemianowicz. Spekulowano, że wystartuje pod szyldem Wiosny, choć na sobotniej prezentacji jej nazwisko się nie pojawiło. Być może dostanie więc niższe miej­sce bądź - co bardziej prawdopodobne - będzie brana pod uwagę dopiero przy jesiennym rozdaniu do parlamentu krajowego.
   Po wyborach samorządowych Partia Razem znalazła się na spalonym. Wcześniej wzgardziła propozycją SLD stworze­nia wspólnej listy lewicowej. Idąc samodzielnie, poniosła klę­skę (1,5 proc. w sejmikach). Pod koniec ubiegłego roku była już gotowa przeprosić się z Czarzastym, lecz szef Sojuszu właśnie przystępował do negocjacji ze Schetyną. Wokół Razem nagle zrobiło się pusto. Lewicowi trendsetterzy przerzucili poparcie na Biedronia. Skończyło się zapotrzebowanie na integralną, nieskalaną kompromisami lewicę.
   Nie było jednak innego wyjścia, jak dalej trzymać się lewej ściany. Choć trochę inaczej niż do tej pory. Przede wszystkim nastał czas urealnienia oczekiwań. Bo z Partią Razem był ten problem, że cieszyła się poparciem pewnej części elit (a jak wynikało z pewnego internetowego badania, była wręcz fawo­rytem kadry akademickiej), lecz sama wzdychała do „klas ludo­wych”, nisko opłacanych pracowników, małomiasteczkowego prekariatu. Jakby chciała obejść dominującą w tych grupach konserwatywną obyczajowość, zasypać różnice w habitusach. Tyle że lewicowy wyborca, którego sobie skonstruowali młodzi lewicowi idealiści, tak naprawdę nigdy nie istniał.
   Teraz więc poszli po rozum do głowy i dostrzegli tego, który re­alnie istnieje i od zawsze głosuje na lewicę. Czyli na SLD, bo innej lewicy, praktycznie rzecz biorąc, po 1989 r. nie było. W najbliż­szych wyborach Razem zamierza więc zwrócić się do elektoratu z przeszłością w dawnym aparacie partyjnym, służbach mundu­rowych, z trwającą wciąż nostalgią za dawnym ustrojem.
   Sprzyja temu to, że Sojusz akurat zaczął się roztapiać w Koali­cji Europejskiej. Partia Razem zaatakowała więc SLD, że „wy­brało brudny układ z prawicą i klerem”. A jednocześnie dopięła porozumienie z marginalną (choć dysponującą realnymi struk­turami) Unią Pracy oraz Ruchem Sprawiedliwości Społecznej Piotra Ikonowicza. Chodziło o to, by powołać konstrukcję pod lewicowy szyld wyborczy, jedyny w tej kampanii. I tak powstała koalicja Lewica Razem.
   Próbowano zresztą jeszcze mocniej wyjść naprzeciw oczekiwaniom „etoso­wego” wyborcy SLD. Sondowano start Iza­belli Sierakowskiej, niegdyś najgorliwszej obrończyni peerelowskich życiorysów.
Nie udało się. Ale przynajmniej pokaże się w kampanii (choć już nie w roli kandydata) sędziwy Adam Gierek, syn Edwarda.
   Przed trzema laty Zandberg zapewniał: „Trzeba mieć bardzo poważną wadę wzro­ku, żeby widzieć w nas fanów Jaruzelskie­go. Niedawno jedna z moich koleżanek z zarządu Razem została zapytana przez dziennikarza, czy z sentymentem wspo­mina PRL. Spojrzała ze zdziwieniem i od­powiedziała: ja się urodziłam w 1989 r.”. Ale teraz nie ma to większego znaczenia.
Zresztą plan jakby zaczynał się sprawdzać, gdyż Lewica Razem miewa ostatnio w sondażach nawet po 3-4 proc. A ponieważ mało kto zapewne wie, co się pod tą nazwą kryje, można założyć, że jest to premia za bycie jedyną lewicą.

Z czego nie cieszy się SLD
Sojusz ma problem. Bardzo chciał wejść w skład Koalicji Euro­pejskiej, ale teraz za bardzo nie wie, jak w jej ramach funkcjono­wać. Gdy pojawia się oczekiwanie na stanowisko zjednoczonej opozycji, kamery przeważnie kierują się na Schetynę. A głosu SLD w ogóle nie słychać - ani wcześniej w sprawie „piątki Kaczyń­skiego”, ani też ostatnio w obronie społeczności LGBT. Politycy Sojuszu mimo wszystko zapowiadają, że w kampanii nie będą ograniczać się do statystowania Platformie, lecz wyjdą z własną, lewicową narracją. Wielkiego entuzjazmu jednak nie widać.
   Koalicje wyborcze oczywiście nie są tej partii obce. W la­tach 90. SLD samo w sobie było przecież koalicją. Jako jedno­lita już partia w 2001 r. odniosła największy w swych dziejach triumf, startując wspólnie z UP. Także później ukrywała swój szyld w szerszych formułach Lewicy i Demokratów (2007) oraz Zjednoczonej Lewicy (2015).
   Tyle że wszystkie te szyldy z przeszłości były jednoznacznie lewicowe. Za każdym razem Sojusz zdecydowanie dominował. To inni bywali wtedy petentami Kwaśniewskiego, Millera, Olej­niczaka. Teraz to Czarzasty jest petentem Grzegorza Schetyny, a SLD idzie do wyborów w charakterze niezbyt eksponowanej lewej flanki. Nie brakuje więc rozgoryczenia i zwątpienia we własne siły. Toteż może być trudno wykrzesać w kampanii oddolną energię.
   Zwłaszcza że, realnie patrząc, aktyw głównie będzie praco­wał na rzecz mandatów dla dawnych prominentów: Cimosze­wicza, Belki i Millera. Dziś związanych z partią bardzo luźno bądź wcale. Na otarcie łez dostał jeszcze Sojusz pierwsze miej­sce w Szczecinie dla łubianego w partii Bogusława Liberadz­kiego. Obawy wiążą się również z tym, że wejście do KE jest jak podróż z wykupiony m biletem w jedną stronę. A po wyborach może się okazać, że już nie ma dokąd wracać.
   O rozregulowanych nastrojach w SLD świadczyło już pu­bliczne votum separatum wobec wchodzenia do KE zgłoszone przez rzeczniczkę Sojuszu Annę Marię Żukowską. Najbliższa współpracowniczka Czarzastego była zwolenniczką czysto lewicowej listy. Niecały rok temu Żukowska zasłynęła zresztą ekscentrycznym tweetem, w którym wtedy jeszcze potencjalną koalicję z PO i Nowoczesną określiła mianem „lewicowo-chu...wo-nie-wiadomo-jakiej",
   Podobnej natury rozterki targają również Zielonymi, którzy po 15 latach ideowych zmagań na politycznym marginesie zdecydowali się przekroczyć Rubikon i dołączyli do głównego nurtu. Nie bez zawirowań, gdyż opuścił partię na znak protestu jej dawny lider, znany socjolog Adam Ostolski. Jego zda­niem (wyrażonym na łamach „Krytyki Politycznej”) partia wykonała krok sa­mobójczy. I to akurat teraz, gdy tematy ekologiczne (smog, globalne ocieplenie, karczowanie Puszczy Białowieskiej, ma­sowe odstrzały dzikich zwierząt) nagle awansowały do centrum debaty. Zamiast więc poczekać na ekskluzywną premię - dowodził Ostolski - Zieloni przehandlowali gromadzony latami kapitał wia­rygodności w zamian za iluzoryczne ko­rzyści polityczne.
   Tylko czy nośność lewicowych tematów gwarantuje popyt na lewicową siłę poli­tyczną? Nic na to nie wskazuje. Przeciw­nie, od kilku już lat polityczny mainstream coraz sprawniej potrafi przejmować wrażliwości dotąd pielęgnowane w lewi­cowych niszach. Tak było z ruchami miejskimi, które potraciły większość przyczółków, choć ich postulatami posługiwali się w ostatniej kampanii samorządowej niemal wszyscy. W poli­tyce krajowej jest podobnie.
   Lewicowym pakietem podzielił się PiS (kojarzony z redystry­bucją i ograniczaniem nierówności) oraz Wiosna i w mniej­szym stopniu KE (prawa mniejszości, świeckie państwo). Prag­matyzm Zielonych, a wcześniej Inicjatywy Polskiej Barbary Nowackiej, ma więc swoje uzasadnienie. Ile można czekać na nagrodę za bycie „prawdziwą lewicą”, która może nigdy nie nadejść?
   Można w tym dostrzec analogię do rewolty 1968 r., która na wskroś przeorała kulturę i obyczajowość świata zachodniego, ale nie zdołała wynieść nowej lewicy do władzy. Niektórzy z jej przywódców zawarli więc kompromisy z establishmentem, inni zaś poszli w lewacki radykalizm, nawet w terroryzm. Zgodnie z tą logiką należałoby się spodziewać teraz wysypu lewicowych „prawdziwków”, opowiadających się za działaniem ostrzejszym niż dotąd. Zwiastunem tego trendu był niedawny manifest dwoj­ga młodych działaczy Partii Razem, którzy zalecali „zębami i pazurami trzymać się lewej ściany” oraz „mieć w dupie dobre maniery”. Nieco szumu nawet wywołali, jak to na Facebooku.
Rafał Kalukin

1 komentarz:

  1. Bardzo się cieszę, że mogę podzielić się z nami swoimi doświadczeniami. Nazywam się Brenda i byłem szczęśliwy. Dopóki mój mąż nie powiedział, że go zdradzam, oboje staliśmy się dokuczliwymi parami, nie mógł w to uwierzyć, ani nie zaufał moim słowom, więc złożyliśmy wniosek o rozwód, później zostaliśmy rozdzieleni i ślubowaliśmy, że nigdy się nie pogodzimy. Długo próbowałem iść dalej, ale nie mogłem pozostać bez niego, więc zacząłem poszukiwania powrotu męża, a potem skierowano mnie do Dr.IZOYA. Świetny człowiek, którego spotkałem, rzucił zaklęcie miłosne i zmusił mojego męża do powrotu w ciągu 24 godzin. dzięki temu jestem tutaj, aby udostępnić kontakt dr IZOYA, skontaktować się z nim poprzez drizayaomosolution@gmail.com. Jest naprawdę potężny i specjalizuje się w następujących sprawach ...
    (1) Kochaj zaklęcia wszelkiego rodzaju. (2) Przestań rozwodzić się. (3) Zakończ jałowość. (4) Potrzebujesz pomocy duchowej.

    OdpowiedzUsuń