piątek, 29 marca 2019

W bańce iluzji



Spora część Polaków musi żyć złudzeniami, by zachować tożsamość. Złudzeniami o niewinności dzieci, które nie znają seksu, czy niewinności Polaków, którzy zawsze byli ofiarami, a nigdy oprawcami mówi - filozofka Agata Bielik-Robson

Rozmawia Renata Kim

Newsweek: Pięć lat temu zapytałam panią, dlaczego prawica boi się seksu. Pamięta pani swoją odpowiedź?
Agata Bielik-Robson: (śmiech) Ni pamiętam, ale przypuszczam, że dzisiaj mogłabym powiedzieć to samo.
Mówiła pani, że prawicowi politycy chcą odwrócić uwagę od skandali związanych z molestowaniem dzieci przez księży.
- Nie zmieniłabym ani słowa. Cała ta próba zlikwidowania edukacji seksual­nej i stłumienia świadomości seksualnej Polaków służy między innymi temu, by osłonić Kościół katolicki przed oskarże­niami o różnego rodzaju nadużycia. Bo przecież te nadużycia można rozpoznać i sklasyfikować tylko wtedy, kiedy się coś wie. Więc myślę, że taki jest nadal plan polskiej prawicy, która doszła do wła­dzy przy ogromnym poparciu Kościoła, a w zamian mniej lub bardziej otwarcie obiecała mu, że rozwiąże kryzys związa­ny z przypadkami pedofilii wśród księży.
Jak?
- Całkowicie go wyciszając. A częścią .tego planu jest utrzymywanie Polaków w stanie seksualnej nieświadomości.
Tyle że strategia, która mogła być skuteczna pięć lat temu, teraz nie ma sensu. Choćby dlatego, że Fundacja „Nie lękajcie się” opublikowała raport na temat pedofilii wśród księży i pokazała go papieżowi.
- Ta strategia nadal ma sens, wcale nie mam wrażenia, że kwestia pedofi­lii w polskim Kościele jakoś szczególnie ruszyła z miejsca. W zasadzie wszystkie inicjatywy papieża Franciszka zmierza­jące do tego, by odsłonić bezmiar seksu­alnego bestialstwa, które się w Kościele przez wieki nagromadziło, są przez rydzykową część polskiego Kościoła oraz prawicę całkowicie odrzucane.
Pięć lat temu prawica straszyła ideologią gender i „pornografizacją”, teraz seksualizacją i środowiskiem LGBT.
- U ideologów prawicy bardzo często pojawia się argument, że osoby LGBT padły ofiarą przeseksualizowania, bo określają się poprzez swoją seksual­ność. A to przeseksualizowanie musi prowadzić do grzechu, perwersji i wy­paczeń. To jest ciągle ten sam język, nic się nie zmieniło. Episkopat wciąż brnie w te same obsesyjne androny, jak choćby najnowsza rewelacja arcybiskupa Gądeckiego: „(...) tworzy się programy seksualizacji dzieci, aby jak najwięcej zarobić na środkach antykoncepcyjnych i puś­cić w ruch życie seksualne”. To już wizja globalnego spisku.
Czy gdzieś na świecie straszenie edukacją seksualną było tak skuteczne jak w Polsce? Wielu rodziców zabrania dzieciom chodzić na takie zajęcia.
- W USA, przede wszystkim w tzw. pa­sie biblijnym, bardzo popularny jest „home schooling”, czyli uczenie dzieci w domu, w dużej mierze właśnie z powo­du protestów komitetów rodzicielskich przeciwko edukacji seksualnej w pań­stwowych szkołach. Polska prawica nie od dziś przejmuje od amerykańskich fundamentalistów wszystkie zasady wojny kulturowej.
Po co?
- Dochodzi tu do fundamentalnego zderzenia cywilizacji: polska prawica to formacja antynowoczesna, tymcza­sem Zachód poszedł drogą oświecenia. Uznał, że lepiej wiedzieć, niż nie wie­dzieć. Więc lepiej mieć wiedzę na temat seksualności dziecięcej, niż udawać, że dziecko jest niewinnym aniołkiem, któ­re nie wie, na czym polega masturbacja albo zabawy w doktora. A skoro istnie­je coś takiego jak seksualność dziecięca, to trzeba wymyślić sposób, jak z dziećmi o niej rozmawiać.
Politycy PiS uważają, że taka rozmowa spowoduje przedwczesne zainteresowanie seksem.
- Bzdura. Rekomendacje WHO, któ­re tak niepokoją polityków prawicy, nie uczą dzieci masturbacji. One zachęcają, by rozmawiać o masturbacji, która - jak wiemy z nauki - jest faktem. Dzieci się onanizują, więc lepiej z nimi o tym roz­mawiać. Choćby po to, by nie miały po­czucia winy, które potem może rzucić się cieniem na ich seksualność i uczynić ją czymś mrocznym i zakazanym.
Gdzie tu zderzenie cywilizacji?
- Już tłumaczę. Kultura przednowoczesna, która niechętnie patrzy na zasady oświecenia, idzie dokładnie w przeciw­ną stronę. Uważa, że lepiej jest zbudować uproszczony, wyidealizowany obraz niewinnego dzieciństwa, niż rozmawiać o tym, jakie ono jest naprawdę. Stąd właśnie to charakterystyczne przekła­manie, jakoby z edukacji szkolnej dzie­ci miały się dowiedzieć, że masturbacja w ogóle istnieje. I zechciałyby się jej na­uczyć. Albo odkryłyby, że istnieje homo­seksualizm, i też by go spróbowały.
To dopiero jest bzdura.
- Oczywiście, ale bzdura wynikająca właśnie ze zderzenia cywilizacji, z tego, że my, Polacy, żyjemy jakby na rowie tektonicznym, który przebiega przez na­sze społeczeństwo: duża jego część to wciąż kultura przednowoczesna, która musi żyć złudzeniami, by zachować swo­ją tożsamość: złudzeniami na temat nie­winności dzieci, które nie znają seksu; niewinności Polaków, którzy zawsze byli ofiarami, a nigdy oprawcami itd. Prawi­cowa polityka konsekwentnie otacza nas różnego rodzaju bańkami iluzji, pozwala żyć w stanie zaprzeczenia. Więcej, stwa­rza wrażenie, że jej wyborcy mają świę­te prawo do autoiluzji, bo jest to część ich kulturowej tożsamości, a kto prawo to podważa, wykazuje się nietolerancją. To bardzo ciekawe, ale i szalenie niebez­pieczne, wrogie przejęcie tak zwanej po­lityki tożsamości, która dotąd była raczej domeną liberalnej lewicy.
A co to dla nas jako społeczeństwa oznacza?
- Kolejną odsłonę walki między no­woczesną cywilizacją oświecenia a przednowoczesną cywilizacją iluzji. Każde przesłanie Jarosława Kaczyńskie­go i jego ekipy ma podprogowy przekaz: walczymy w imię iluzji przeciwko oświe­ceniu i wiedzy. Rzecz jasna, nie moż­na wypowiedzieć tego wprost, bo wtedy czar iluzji zniknie. Przekaz jednak świet­nie trafia do tych Polaków, którzy prze­straszyli się wiedzy na temat tego, czym są, czym byli, czym była Polska, polska kultura i Kościół katolicki; przestraszy­li się odczarowania, jakie niesie ze sobą każde oświecenie. W Polsce odczarowa­nie jest odbierane jako cios zadany ide­alnemu wyobrażeniu polskości, cios, którego ta sienkiewiczowska polskość wymyślona „ku pokrzepieniu serc” nie będzie w stanie przeżyć w konfrontacji z rzeczywistością. Stąd histeryczna mo­bilizacja prawicy, by zachować życiodaj­ną bankę iluzji, w której polskość idealna będzie mogła przetrwać.
Jak długo można trzymać naród w iluzji?
- To jest dobre pytanie, ale nie mam od­powiedzi. Na naszych oczach wali się formacja oświecenia, liberalizmu, za­chodniej wiary w różnicę między prawdą a fałszem. Weźmy taką Anglię - najstar­sza demokracja świata padła pod napo­jem manipulacji probrexitowej, która była oparta na kłamstwach i właśnie dla­tego okazała się skuteczna. Wystarczyło Brytyjczykom obiecać powrót do wspa­niałych imperialnych czasów i dopro­wadzić kraj do kompletnej katastrofy. Ja bym bardzo chciała wierzyć, że obóz oświecony jeszcze nie stracił wszelkich szans w walce z łatwo dającą się ogłupić większością, ale nie jestem tego pewna.  
A jak jest w Polsce?
- To, w jaki sposób Polacy kupują kłam­stwa prawicy, pokazuje, że są rozpacz­liwie spragnieni głasków i pieszczot. Kiedy polityka zaczyna kierować się za­sadą przyjemności, a nie rzeczywisto­ści, oświecenie znika. Przez jakiś okres w naszej historii, zwany zachodnią no­woczesnością, te proporcje się odwró­ciły i rzeczywistość zwyciężyła nad przyjemnością. Tak powstała cywili­zacja liberalna, ale być może właśnie się kończy i wchodzimy w epokę, któ­rą kilku myślicieli określiło jako nowe średniowiecze. Znowu powróci zasa­da libido, czyli polityki jako dziedziny, w której zaspokajamy swoje podstawo­we pragnienia. A jednym z tych pragnień jest dobre samopoczucie: „ja jako Polak katolik mam prawo być z siebie dum­ny”. Polska prawica nauczyła się tego wszystkiego od amerykańskiej prawi­cy rodem z pasa biblijnego, której pod­stawowym hasłem było „redneck and proud of it”. Czyli jestem karkiem, nie czytam, nie uczę się, odrzucam oświece­nie, a i tak mam prawo być z siebie za­dowolony. Bo jest to święte prawo mojej kulturowej tożsamości, dla której żą­dam tolerancji i szacunku.
Dlaczego polska prawica nie uczyła się od angielskiej, która legalizuje małżeństwa osób tej samej płci i nie ma problemu z edukacją seksualną?
- Torysi są liberałami, dbają o prawa jednostki i w tym sensie nie mogą stanowić wzoru dla polskiej prawicy, która jest antyliberalna: dla niej wspólnota zawsze stoi ponad prawami jednostek.
A dlaczego prawicowi politycy mają obsesję na punkcie seksu?
- Ta obsesja związana z grzechem za­łożycielskim formacji katolickiej, czyli celibatem księży. Z faktem, że osoby de­cydujące o kształcie ideowym katolicy­zmu są z zasady odcięte od jakiejkolwiek zdrowej seksualnej aktywności. A jeże­li im się jakaś przydarza, to w cieniu za­kazu, przekroczenia i grzeszności. I stąd przeświadczenie, że seksualność jest czymś mrocznym. D.H. Lawrence po­wiedział kiedyś, że papież Kościoła ka­tolickiego tyle wie o seksie co przeciętna prostytutka. Diagnoza prowokacyjna, ale głęboko słuszna.
Nie rozumiem jej.
- Znaczy tyle, że ksiądz ma tak samo ponure wyobrażenie o seksualno­ści jak osoba, która styka się wyłącznie z seksem jako pokątną perwersją, a ni­gdy z erotyzmem łączącym się z ucz ciem i otwarciem na drugą osobę, odruchowo pojmuje seks jako coś strasz­nego. brzydkiego, nieetycznego. To kato­lickie rozumienie seksualności przenosi się siłą rzeczy na całą kulturę katolicką. W takiej formie nie występuje ono nawet w najbardziej fundamentalistycznych odmianach judaizmu czy islamu.
To dlaczego prawicowi publicyści z takim upodobaniem piszą powieści, w których roi się od scen wyuzdanego seksu?
- Proszę zauważyć, że we wszystkich opisywanych przez nich orgiach, w któ­rych płyny fizjologiczne leją się strumie­niami, biorą udział wyłącznie zepsuci liberałowie, czyli przedstawiciele „cywi­lizacji śmierci”, w której jedynym przejawem życia jest perwersyj na seksualność. Jak mówił św. Paweł, grzech ożywa przez związek z przykazaniem. W tym też sen­sie ci nieszczęśni erotyczni grafomani nie są nawet dobrymi chrześcijanami, bo zatrzymali się na etapie zakazu, któ­ry skupia ich uwagę na „grzechu”, a przez to czyni sprawy seksu ważniejszymi, niż one w istocie są. Mroczna aura zakaza­nego owocu otaczająca seks sprawia, że tym bardziej się na nim fiksujemy. A to całkowicie uniemożliwia dojrzewanie - nie tylko płciowe, ale w ogóle wszelką dorosłość.
Rezultat?
- Wszystkie niespełnione marzenia erotyczne, nieustannie ożywiane przez zakaz, muszą się gdzieś urzeczywistnić. Prawicowi publicyści właśnie po to pi­szą te książki, żeby dać upust własny fantazjom seksualnym. Bo o żadnej am­bicji literackiej chyba nie może tu być mowy. A podobno to osoby LGBT są przeseksualizowane...
A jaki stosunek do seksualności mają pani angielscy studenci?
- Na wydziale teologicznym w Not­tingham mamy studentów LGBT, ale też takich, którzy wywodzą się z fun­damentalistycznych wspólnot ewangelikalnych, gdzie od dzieciństwa im wmawiano, że Bóg jest przeciwko ge­jom i lesbijkom. Ci studenci od czasu do czasu rzucają jakieś mało tolerancyj­ne uwagi pod adresem swoich nieheteronormatywnych kolegów. Próbujemy im wytłumaczyć, że są inne sposoby in­terpretacji Biblii. Absolutnie nie jest tak, jak to przedstawia polska prawi­ca, że na Zachodzie panuje terror jedy­nie słusznych opinii. Wręcz przeciwnie, w liberalnej kul turze panuje zasada deliberacji, czyli rozmowy, ciągłej „kon­wersacji ludzkości”. Ale gdyby pozbawić nas wiedzy, choćby o seksie, gdyby po­zbawić nas języka i możliwości artyku­lacji naszych stanowisk, to deliberacja stanie się niemożliwa. I o to polskiej prawicy chodzi: żeby nie było rozmowy, pluralizmu, różnicy - tylko jeden głos jednej wspólnoty, nieustannie pielęg­nującej złudzenia na swój temat.
Przecież w dobie internetu nie da się narzucić jednej wizji świata, jednego sposobu myślenia.
- Nie jestem tego taka pewna. Funda­mentalizm w Ameryce ma się dobrze, ma swoje uczelnie, telewizje, stacje ra­diowe, a nawet własny internet tożsa­mościowy. Myślę, że coś podobnego dzieje się w Polsce: kiedy się raz wpad­nie w bańkę tożsamości prawicowej, to cała reszta świata jawi się już tyl­ko jako wróg, którego trzeba znisz­czyć, by samemu przetrwać. Internet nie jest wcale narzędziem sprzyjają­cym oświeceniu. Tak naprawdę sprzy­ja tylko wpadaniu w ideologiczne bańki, które pielęgnują wszelkiego rodzaju postprawdy i manipulacje, żeby utrzy­mać ludzi w strefie tożsamościowego samozadowolenia.
Wychodzenie poza tę strefę boli.
- Tak jak boli oświecenie, bo jest kry­tyczne. Thomas Bernhard powiedział: „im jaśniej, tym zimniej”. Krytyka za­wsze trochę boli, ale są ludzie, którzy się do tego przyzwyczaili i chcą żyć w trochę zimniejszym świecie; w stadnym ciepeł­ku iluzji zaczynają się dusić. Duża część polskiej populacji nie może się jednak do tego zimna przyzwyczaić, potrzebu­je ciepła, nawet za cenę wiedzy i prawdy. Jarosław Kaczyński bardzo świadomie żeruje na tym lęku przed nowoczesnoś­cią, bo wie, że to jest jego zwycięska stra­tegia. I będzie się jej trzymał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz