Rozmowa z Grzegorzem
Ślakiem, byłym prezesem Rafinerii Trzebinia, o trudnym losie byłych menedżerów
spółek Skarbu Państwa.
Adam Grzeszak: - Co
kilka dni do aresztu trafiają menedżerowie, którzy jeszcze kilka lat temu byli
prezesami lub członkami zarządów dużych spółek Skarbu Państwa - Grupy Lotos,
Azoty, PKN Orlen, PKP Cargo, KGHM. Śledzi pan te doniesienia?
Grzegorz Ślak: - Śledzę. Bardzo im
współczuję, wiem, co przechodzą i co jeszcze ich czeka.
Czeka ich karząca ręka
sprawiedliwości.
Raczej wiele lat postępowań prokuratorskich,
procesów sądowych, przesłuchań, dochodzeń. Żmudnego udowadniania rzeczy
zupełnie oczywistych, tłumaczenia mechanizmów' gospodarczych, które dla
menedżera są jasne i proste, a dla prokuratora nie bardzo. Ich życie zmieni się
w koszmar nieustannych konsultacji z adwokatami, stawiania się na niekończące
się przesłuchania, a potem latami trwające rozprawy sądowe. Zmieni się też
ich życie zawodowe, bo nikt ich teraz nie zatrudni, a i z samodzielnym
prowadzeniem biznesu będą
mieli spory kłopot. Bo kto będzie
chciał prowadzić interesy z kimś, na kim ciążą poważne prokuratorskie zarzuty?
Długo przyjdzie im żyć z piętnem podejrzanych. Muszą się przyzwyczaić, że
media będą o nich pisały, używając inicjałów, na zdjęciach zasłaniając im oczy,
choć wszyscy będą wiedzieli, o kogo chodzi. Zarzuty prokuratorów' będą
traktowane jak sądowe orzeczenia winy. A po latach, jeśli uda im się wreszcie
udowodnić swoją niewinność, nikogo to już nie będzie interesowało.
Są niewinni?
Tego nie wiem, o tym może rozstrzygać
niezawisły sąd. Ale czytając o zarzutach, mam sporo wątpliwości. Wiem za to,
że nie zasłużyli, by ich traktować jak groźnych bandytów. Te demonstracyjne
zatrzymania o szóstej rano przez zamaskowanych agentów, te zdjęcia z
doprowadzania ich do prokuratury zakutych w kajdanki - po co to wszystko?
Przecież ci ludzie nie ukrywali się, nie uciekali za granicę, często wcześniej
stawiali się już w prokuraturze. Tu chodzi
tylko o demonstrację siły, by tych
ludzi już na starcie pognębić i upokorzyć.
Przemawia przez pana gorycz
własnych doświadczeń. Aresztowanie Grzegorza Ślaka, byłego prezesa Rafinerii
Trzebinia, było w 2006 r. sporym wydarzeniem. Prokuratura ogłosiła wówczas
wielki sukces, przekonując, że rozbiła groźną mafię paliwową.
Był pan członkiem mafii?
Czułem się raczej jak Józef K., z
powieści Franza Kafki. Początkowo nie bardzo wiedziałem, o co chodzi. W latach
2002-05 byłem prezesem Rafinerii Trzebinia, państwowego zakładu, który gdy do
niego przychodziłem, był przestarzały, zadłużony i z trudem walczył o przeżycie.
Udało mi się firmę oddłużyć, postawić na nogi, stworzyłem pierwszą w Polsce
instalację do produkcji biopaliw oraz pierwszą w Europie do produkcji
hydrorafinowanej parafiny. Moje sukcesy były dostrzegane i doceniane. Otrzymywałem
wiele atrakcyjnych propozycji pracy z sektora prywatnego. Dlatego kiedy w 2005
r. moja kadencja w Trzebini
dobiegła końca, postanowiłem
odejść. Jednocześnie przyjąłem ofertę kierowania giełdową spółką Skotan, którą
złożył mi główny akcjonariusz Roman Karkosik. Rozkręcałem biznes biopaliwowy
Skotana. I nagle, pół roku później, w moim mieszkaniu w Rybniku pojawili się
agenci ABW. Było ich kilkunastu.
Zaskoczenie?
Całkowite. Początkowo myślałem, że
to jakaś pomyłka. Chciałem się dowiedzieć, o co chodzi, ale powiedzieli tylko,
że przychodzą w sprawie Rafinerii Trzebinia i mają nakaz rewizji oraz
doprowadzenia mnie do krakowskiej prokuratury. Wyjaśnili też, że mam prawo
tylko do telefonicznego kontaktu z adwokatem. A ja roztrzęsiony, bo nie wiem,
do kogo dzwonić, zwłaszcza o tak wczesnej
porze. Nie znałem żadnego adwokata zajmującego się sprawami karnymi.
Co było dalej?
Wsadzili mnie do auta i zawieźli
do Krakowa. W samochodzie grało radio, nadawali oratorium Rubika, to z
klaskaniem. Do dziś, kiedy słyszę tę muzykę i oklaski, robi mi się niedobrze.
Trafił pan do aresztu?
Nie od razu. Czekał już na mnie
prokurator, który w krótkich słowach powiedział,
że jestem podejrzany o uszczuplenie podatkowe
w wysokości 764 415 185,05 zł. Zdębiałem. Jakie uszczuplenie podatkowe!? On mi
wyjaśnił, że prokuratura ma takie wyliczenie i żebym
się przyznał. Wtedy on mnie wypuści i będę odpowiadał z wolnej stopy. A jak
nie, to trafię do aresztu, a o sprawie jutro dowie się cała Polska.
Przyznał się pan?
Oczywiście, że nie, i dlatego
trafiłem do aresztu. To był przecież jakiś absurd i długo trwało, zanim pojąłem tok rozumowania prokuratora.
Chodziło o produkty naftowe produkowane przez Rafinerię Trzebinia, które nie
były paliwami, więc nie obejmowała ich akcyza paliwowa. Prokuratura wyliczyła,
że gdyby te produkty potraktować jak olej napędowy, to należałoby odprowadzić
760 min zł akcyzy. Tyle że my działaliśmy zgodnie z obowiązującymi przepisami,
a nawet uzyskaliśmy interpretację podatkową z Ministerstwa Finansów.
Pewnie urząd kontroli skarbowej
zmienił zdanie i złożył na pana doniesienie.
Nie złożył. UKS dopiero w 2008 r.
zakończył kontrolę i potwierdził prawidłowość rozliczeń. Żadnego uszczuplenia
nie było.
Sprawa została zamknięta?
Przeciwnie, została otwarta
kolejna. Prokuratura wszczęła postępowanie przeciwko pracownikom aparatu skarbowego
i Ministerstwa Finansów, którzy nie dostrzegli uszczuplenia.
Długo pan siedział?
Sankcję dostałem na trzy miesiące.
Orzeczenie wydał nawet nie sędzia, ale asesor. Pobyt w areszcie na Montelupich
w Krakowie wspominam jako koszmarne doświadczenie. Siedziałem w dwuosobowej
celi z facetem, który okradł jakąś staruszkę i wydano za nim list gończy.
Pytał, czy widziałem kiedyś morze, i prosił, żebym mu o tym opowiadał, bo on
nigdy nie wyjeżdżał z Krakowa. Po ponad miesiącu odsiadki sąd uchylił mi areszt
mimo sprzeciwu prokuratury Zamieniono mi areszt na poręczenie majątkowe - 0,5
mln zł. Wyszedłem, nie przypuszczając, że jeszcze tam wrócę.
Jak pana powitano na wolności?
Rodzina, przyjaciele, znajomi -
bardzo
dobrze. Nikt nie wierzył w zarzuty, jakie mi stawiano. Ale moje życie zawodowe
się zawaliło. Musiałem rozstać się ze Skotanem, spółka giełdowa nie mogła być
kierowana przez kogoś, kto ma prokuratorskie zarzuty. Prawdę powiedziawszy,
nie bardzo wiedziałem, co dalej robić. Na
szczęście mam dość unikatowe kwalifikacje, więc znalazłem pracę w branży
biopaliwowej w Niemczech.
Liczył pan, że sprawa szybko
się wyjaśni?
Na to się nie zanosiło, bo
prokuratorzy byli zdeterminowani, żeby mnie pociągnąć do odpowiedzialności. W
mediach przekonywali, że sprawa jest rozwojowa i są na tropie moich kolejnych
przestępstw. Bo nie tylko dokonałem uszczuplenia podatkowego, ale także w 2007
r. dorzucili mi kolejny zarzut działania na szkodę Rafinerii Trzebinia. Uznali,
że spółka zapłaciła za dużo za instalację biopaliwową i wycenili szkodę na 160
mln zł. A na dodatek w sprawie akcyzowej przedstawili mi jakiegoś gangstera,
który przekonywał, że widział, jak wręczono mi korzyść majątkową w wysokości
100 tys. zł.
Wręczono?
Ależ skąd! Człowieka w życiu na
oczy nie widziałem. Sąd potem stwierdził, że zeznania gangstera były skrajnie
niewiarygodne, i dziwił się, że prokuratura przedstawia takie dowody. Podobnie
było z wyceną szkody powstałej przy budowie instalacji biopaliwowej. Okazało
się, że prokuratura zamówiła opinię w tej sprawie u biegłego, który był...
socjologiem. A chodziło o wycenę skomplikowanej instalacji biopaliwowej,
pierwszej takiej w Polsce. Nic dziwnego, że i ten zarzut po paru latach upadł.
Ale sprawy ciągnęły się w nieskończoność. Prokuratorzy zawzięli się na pana?
Myślę, że grała tu ambicja.
Prokuratorzy chcieli się wykazać i bali się przyznać do błędów.
Wszystko zaczęło się w 2006 r. w
czasach, kiedy trwała „walką z układem. Prokuratorzy byli na pierwszej linii
tej walki i chcieli pokazać, co potrafią. Widać pasowałem im do tego układu.
Dlatego wypytywali mnie nie tylko o Rafinerię Trzebinia, ale o moje kontakty z
politykami i ministrami. Zdaje się, mieli koncepcję, żeby mi zarzucić, że
uczestniczyłem w jakichś transferach finansowych z politykami.
Może za bardzo się pan stawiał i prowokował
prokuratorów. Jednego nawet pozwał pan o naruszenie dóbr osobistych.
Uznałem, że nie mogę dłużej tolerować
tego, że prokurator ogłasza w mediach na mój temat niestworzone historie i
szkaluje mnie. Chwali się przy tym, jak skutecznie walczy z mafią paliwową. A
w sądzie niczego nie jest w stanie udowodnić.
To się nie mogło dobrze
skończyć...
Sąd uznał, że prokurator ma prawo
informować opinię publiczną o toczących się
sprawach. A sam prokurator postanowił wszcząć przeciwko mnie kolejną sprawę o
szkodę wielkiej wartości.
Znów w Rafinerii Trzebinia?
Nie, tym razem w Banku BPH, gdzie
pracowałem 10 lat wcześniej. W grudniu 2009 r. prokuratura postawiła mi zarzut
działania na szkodę banku, bo kredyty, o których udzieleniu decydowałem, nie
zostały spłacone. Doprowadziłem do powstania szkody wielkiej wartości wysokości
3,2 min zł. I znów trafiłem do aresztu.
Pewnie znowu nie chciał się pan
przyznać?
Nie miałem do czego. Kiedy odchodziłem
z banku, wszystkie kredyty, w których udzielaniu uczestniczyłem, były spłacone.
Przesiedziałem cztery miesiące. Akurat urodził mi się syn, a ja w areszcie.
Byłem załamany.
Jak sąd ocenił te szkody
dokonane w banku?
Nie ocenił, bo prokuratura
wcześniej sama umorzyła sprawę. Okazało się, że nie spytali banku, a gdy
wreszcie to zrobili, to bank stwierdził, ze żadnych stratnie było. Kredyty
pospłacane. Prokurator wyjaśnił, że się pomylił. Zdarza się. A ja
przesiedziałem cztery miesiące...
Ale w pozostałych sprawach
postępowania sądowych toczyły się dalej?
Tak, toczyły się latami. W efekcie
wciąż pozostawałem w zawieszeniu, co komplikowała mi życie zawodowe, bo na dodatek
okresami miałem zakaz opuszczania Polski albo nakaz regularnego meldowania się
na komisariacie. Wciąż nie było wiadomo: winny, niewinny? Sprawa uszczuplenia
podatkowego, która zaczęła się w czerwcu 2006 r., zakończyła się w pierwszej
instancji dopiero w styczniu 2017 r. Zostałem uniewinniony. Prokuratura
wniosła apelację i w październiku 2018 r. apelacja została oddalona. Byłem
uniewinniony prawomocnie. Wszystko to trwało więc ponad 12 lat. W sprawie o
szkodę wielkich rozmiarów wyrok uwalniający mnie od wszelkich zarzutów zapadł w
lipcu 2017 r. I znów prokuratura wniosła apelację, która została oddalona w
grudniu 2018 r. Uniewinnienie stało się prawomocne. Sprawa toczyła się 11 lat
i sześć miesięcy. Zakończyły się moje wszystkie sprawy. Ale taka wiadomość nie
ma szans trafić na czołówki gazet, jak wtedy gdy mnie pierwszy raz zatrzymano.
Dziś ciekawsze są informacje o kolejnych zatrzymaniach.
Na sali sądowej spędził pan
pewnie tyle czasu, ile w areszcie?
Liczyłem to sobie, w sumie odbyło
się 120 rozpraw. Kiedy podjeżdżałem na parking koło krakowskiego sądu,
parkingowy tytułował mnie panem mecenasem. Był przekonany,
że ja tu pracuję, skoro przyjeżdżam od lat tak regularnie.
Ale dziś pana sprawy są już
zamknięte?
Sprawy przeciwko mnie się
skończyły, natomiast teraz ja pozwałem Skarb Państwa o odszkodowanie. Za
szkody materialne i niematerialne. Za szkalowanie, za nadszarpnięte zaufanie,
które naraziło mnie na duże straty finansowe i poważnie ograniczyło możliwości
prowadzenia biznesu. Domagam się 13,5 min zł. Chciałbym te pieniądze
przeznaczyć na stworzenie fundacji pomagającej osobom, które znalazły się w
sytuacji podobnej do mojej. Pozew złożyłem w 2011 r. i wciąż czekam na wyrok.
Czy państwo poczuwa się do
odpowiedzialności?
A czy poczuwa się do
odpowiedzialności za to, co spotkało Romana Kluskę, właściciela Optimusa, czy
Andrzeja Modrzejewskiego, prezesa PKN Orlen? Nie, nie poczuwa. W mojej sprawie
Skarb Państwa reprezentuje prokurator, który mnie oskarżał. Przekonuje, że nic
wielkiego się nie stało. Nie poniosłem specjalnych szkód, w końcu jestem
prezesem i współwłaścicielem dużej spółki.
Trochę ma rację. Jest pan
prezesem Akwawitu i Wratislawii, spółek produkujących alkohol i biokomponenty
paliwowe. Przejął pan biznesy, które kiedyś prowadził Aleksander Gudzowaty. Nie
miał obiekcji, że wiąże się z osobą uwikłaną w procesy sądowe? Pan Aleksander nie wierzył w oskarżenia, miał zresztą na
ten temat własną teorię. Potrzebował pomocy w ratowaniu firm, z którymi sobie
nie radził, dlatego zwrócił się do mnie. Prosił, bym mu pomógł jakoś z tego
wybrnąć, a w ostateczności zamknąć Akwawit i zrestrukturyzować Wratislawię,
które były w opłakanym stanie. Podjąłem się tego zadania i uratowałem obie
firmy. Policzyłem, że w latach 2011-18 spółki, którymi kierowałem i byłem ich
udziałowcem, odprowadziły do budżetu 3 mld zł podatków.
Sądzi pan, że dziś pokazowo
zamykanych byłych szefów spółek Skarbu Państwa czeka podobny los jak pana? Tego nie wiem, ale obserwując to, co się z nimi dzieje,
jestem pełen najgorszych obaw. Taka nagonka na menedżerów, szczucie przeciwko
nim opinii publicznej to czysty populizm. To polskiej gospodarce tylko
szkodzi, także wizerunkowo. Wiem coś o tym, bo prowadzę biznes w Niemczech i
moi niemieccy partnerzy nie mogli się nadziwić temu, co mnie spotkało. Dlatego
uważam, że organizacje biznesowe powinny wspólnie głośno protestować.
Trochę protestują.
Na razie chyba nikt ich nie
słucha.
Rozmawiał Adam Grzeszak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz