wtorek, 5 marca 2019

Ścigany



Rozmowa z Grzegorzem Ślakiem, byłym prezesem Rafinerii Trzebinia, o trudnym losie byłych menedżerów spółek Skarbu Państwa.

Adam Grzeszak: - Co kilka dni do aresztu trafiają menedżerowie, którzy jeszcze kilka lat temu byli prezesami lub członkami zarządów dużych spółek Skarbu Państwa - Grupy Lotos, Azoty, PKN Orlen, PKP Cargo, KGHM. Śledzi pan te doniesienia?  
Grzegorz Ślak: - Śledzę. Bardzo im współczuję, wiem, co przechodzą i co jeszcze ich czeka.
Czeka ich karząca ręka sprawiedliwości.
Raczej wiele lat postępowań proku­ratorskich, procesów sądowych, prze­słuchań, dochodzeń. Żmudnego udo­wadniania rzeczy zupełnie oczywistych, tłumaczenia mechanizmów' gospodar­czych, które dla menedżera są jasne i proste, a dla prokuratora nie bardzo. Ich życie zmieni się w koszmar nieustannych konsultacji z adwokatami, stawiania się na niekończące się przesłuchania, a po­tem latami trwające rozprawy sądo­we. Zmieni się też ich życie zawodowe, bo nikt ich teraz nie zatrudni, a i z samo­dzielnym prowadzeniem biznesu będą
mieli spory kłopot. Bo kto będzie chciał prowadzić interesy z kimś, na kim ciążą poważne prokuratorskie zarzuty? Długo przyjdzie im żyć z piętnem podejrza­nych. Muszą się przyzwyczaić, że media będą o nich pisały, używając inicjałów, na zdjęciach zasłaniając im oczy, choć wszyscy będą wiedzieli, o kogo chodzi. Zarzuty prokuratorów' będą traktowane jak sądowe orzeczenia winy. A po latach, jeśli uda im się wreszcie udowodnić swoją niewinność, nikogo to już nie bę­dzie interesowało.
Są niewinni?
Tego nie wiem, o tym może rozstrzy­gać niezawisły sąd. Ale czytając o za­rzutach, mam sporo wątpliwości. Wiem za to, że nie zasłużyli, by ich traktować jak groźnych bandytów. Te demonstra­cyjne zatrzymania o szóstej rano przez zamaskowanych agentów, te zdjęcia z doprowadzania ich do prokuratury za­kutych w kajdanki - po co to wszystko? Przecież ci ludzie nie ukrywali się, nie uciekali za granicę, często wcześniej sta­wiali się już w prokuraturze. Tu chodzi
tylko o demonstrację siły, by tych ludzi już na starcie pognębić i upokorzyć.
Przemawia przez pana gorycz własnych doświadczeń. Aresztowanie Grzegorza Ślaka, byłego prezesa Rafinerii Trzebinia, było w 2006 r. sporym wydarzeniem. Prokuratura ogłosiła wówczas wielki sukces, przekonując, że rozbiła groźną mafię paliwową.
Był pan członkiem mafii?
Czułem się raczej jak Józef K., z po­wieści Franza Kafki. Początkowo nie bardzo wiedziałem, o co chodzi. W la­tach 2002-05 byłem prezesem Rafinerii Trzebinia, państwowego zakładu, który gdy do niego przychodziłem, był prze­starzały, zadłużony i z trudem walczył o przeżycie. Udało mi się firmę oddłużyć, postawić na nogi, stworzyłem pierwszą w Polsce instalację do produkcji biopaliw oraz pierwszą w Europie do produkcji hydrorafinowanej parafiny. Moje sukce­sy były dostrzegane i doceniane. Otrzymywałem wiele atrakcyjnych propozy­cji pracy z sektora prywatnego. Dlatego kiedy w 2005 r. moja kadencja w Trzebini
dobiegła końca, postanowiłem odejść. Jednocześnie przyjąłem ofertę kiero­wania giełdową spółką Skotan, którą złożył mi główny akcjonariusz Roman Karkosik. Rozkręcałem biznes biopaliwowy Skotana. I nagle, pół roku później, w moim mieszkaniu w Rybniku pojawili się agenci ABW. Było ich kilkunastu.
Zaskoczenie?
Całkowite. Początkowo myślałem, że to jakaś pomyłka. Chciałem się do­wiedzieć, o co chodzi, ale powiedzieli tylko, że przychodzą w sprawie Rafine­rii Trzebinia i mają nakaz rewizji oraz doprowadzenia mnie do krakowskiej prokuratury. Wyjaśnili też, że mam prawo tylko do telefonicznego kontaktu z adwokatem. A ja roztrzęsiony, bo nie wiem, do kogo dzwonić, zwłaszcza o tak wczesnej porze. Nie znałem żad­nego adwokata zajmującego się sprawa­mi karnymi.
Co było dalej?
Wsadzili mnie do auta i zawieź­li do Krakowa. W samochodzie grało radio, nadawali oratorium Rubika, to z klaskaniem. Do dziś, kiedy słyszę tę muzykę i oklaski, robi mi się niedobrze.
Trafił pan do aresztu?
Nie od razu. Czekał już na mnie prokurator, który w krótkich słowach powiedział, że jestem podejrzany o uszczuplenie podatkowe w wysoko­ści 764 415 185,05 zł. Zdębiałem. Jakie uszczuplenie podatkowe!? On mi wyja­śnił, że prokuratura ma takie wyliczenie i żebym się przyznał. Wtedy on mnie wy­puści i będę odpowiadał z wolnej stopy. A jak nie, to trafię do aresztu, a o sprawie jutro dowie się cała Polska.
Przyznał się pan?
Oczywiście, że nie, i dlatego trafiłem do aresztu. To był przecież jakiś absurd i długo trwało, zanim pojąłem tok rozu­mowania prokuratora. Chodziło o pro­dukty naftowe produkowane przez Rafi­nerię Trzebinia, które nie były paliwami, więc nie obejmowała ich akcyza pali­wowa. Prokuratura wyliczyła, że gdy­by te produkty potraktować jak olej napędowy, to należałoby odprowadzić 760 min zł akcyzy. Tyle że my działaliśmy zgodnie z obowiązującymi przepisami, a nawet uzyskaliśmy interpretację po­datkową z Ministerstwa Finansów.
Pewnie urząd kontroli skarbowej zmienił zdanie i złożył na pana doniesienie.
Nie złożył. UKS dopiero w 2008 r. za­kończył kontrolę i potwierdził prawidło­wość rozliczeń. Żadnego uszczuplenia nie było.
Sprawa została zamknięta?
Przeciwnie, została otwarta kolejna. Prokuratura wszczęła postępowanie przeciwko pracownikom aparatu skar­bowego i Ministerstwa Finansów, którzy nie dostrzegli uszczuplenia.
Długo pan siedział?
Sankcję dostałem na trzy miesiące. Orzeczenie wydał nawet nie sędzia, ale asesor. Pobyt w areszcie na Montelupich w Krakowie wspominam jako koszmar­ne doświadczenie. Siedziałem w dwu­osobowej celi z facetem, który okradł jakąś staruszkę i wydano za nim list gończy. Pytał, czy widziałem kiedyś mo­rze, i prosił, żebym mu o tym opowiadał, bo on nigdy nie wyjeżdżał z Krakowa. Po ponad miesiącu odsiadki sąd uchylił mi areszt mimo sprzeciwu prokuratury Zamieniono mi areszt na poręczenie majątkowe - 0,5 mln zł. Wyszedłem, nie przypuszczając, że jeszcze tam wrócę.
Jak pana powitano na wolności?
Rodzina, przyjaciele, znajomi - bardzo dobrze. Nikt nie wierzył w zarzuty, jakie mi stawiano. Ale moje życie za­wodowe się zawaliło. Musiałem rozstać się ze Skotanem, spółka giełdowa nie mogła być kierowana przez kogoś, kto ma prokuratorskie zarzuty. Prawdę po­wiedziawszy, nie bardzo wiedziałem, co dalej robić. Na szczęście mam dość unikatowe kwalifikacje, więc zna­lazłem pracę w branży biopaliwowej w Niemczech.
Liczył pan, że sprawa szybko się wyjaśni?
Na to się nie zanosiło, bo prokuratorzy byli zdeterminowani, żeby mnie pocią­gnąć do odpowiedzialności. W mediach przekonywali, że sprawa jest rozwojo­wa i są na tropie moich kolejnych przestępstw. Bo nie tylko dokonałem uszczuplenia podatkowego, ale także w 2007 r. dorzucili mi kolejny zarzut działania na szkodę Rafinerii Trzebinia. Uznali, że spółka zapłaciła za dużo za instala­cję biopaliwową i wycenili szkodę na 160 mln zł. A na dodatek w sprawie ak­cyzowej przedstawili mi jakiegoś gang­stera, który przekonywał, że widział, jak wręczono mi korzyść majątkową w wy­sokości 100 tys. zł.
Wręczono?
Ależ skąd! Człowieka w życiu na oczy nie widziałem. Sąd potem stwierdził, że zeznania gangstera były skrajnie niewiarygodne, i dziwił się, że proku­ratura przedstawia takie dowody. Po­dobnie było z wyceną szkody powstałej przy budowie instalacji biopaliwowej. Okazało się, że prokuratura zamówiła opinię w tej sprawie u biegłego, który był... socjologiem. A chodziło o wycenę skomplikowanej instalacji biopaliwowej, pierwszej takiej w Polsce. Nic dziwnego, że i ten zarzut po paru latach upadł. Ale sprawy ciągnęły się w nieskończoność. Prokuratorzy zawzięli się na pana?
Myślę, że grała tu ambicja. Prokurato­rzy chcieli się wykazać i bali się przyznać do błędów. Wszystko zaczęło się w 2006 r. w czasach, kiedy trwała „walką z ukła­dem. Prokuratorzy byli na pierwszej li­nii tej walki i chcieli pokazać, co potrafią. Widać pasowałem im do tego układu. Dlatego wypytywali mnie nie tylko o Rafinerię Trzebinia, ale o moje kon­takty z politykami i ministrami. Zdaje się, mieli koncepcję, żeby mi zarzucić, że uczestniczyłem w jakichś transferach finansowych z politykami.
Może za bardzo się pan stawiał i prowokował prokuratorów. Jednego nawet pozwał pan o naruszenie dóbr osobistych.
Uznałem, że nie mogę dłużej tolero­wać tego, że prokurator ogłasza w me­diach na mój temat niestworzone hi­storie i szkaluje mnie. Chwali się przy tym, jak skutecznie walczy z mafią pali­wową. A w sądzie niczego nie jest w sta­nie udowodnić.
To się nie mogło dobrze skończyć...
Sąd uznał, że prokurator ma prawo in­formować opinię publiczną o toczących się sprawach. A sam prokurator posta­nowił wszcząć przeciwko mnie kolejną sprawę o szkodę wielkiej wartości.
Znów w Rafinerii Trzebinia?
Nie, tym razem w Banku BPH, gdzie pracowałem 10 lat wcześniej. W grudniu 2009 r. prokuratura postawiła mi zarzut działania na szkodę banku, bo kredy­ty, o których udzieleniu decydowałem, nie zostały spłacone. Doprowadziłem do powstania szkody wielkiej wartości wysokości 3,2 min zł. I znów trafiłem do aresztu.
Pewnie znowu nie chciał się pan przyznać?
Nie miałem do czego. Kiedy odcho­dziłem z banku, wszystkie kredyty, w których udzielaniu uczestniczyłem, były spłacone. Przesiedziałem cztery miesiące. Akurat urodził mi się syn, a ja w areszcie. Byłem załamany.
Jak sąd ocenił te szkody dokonane w banku?
Nie ocenił, bo prokuratura wcześniej sama umorzyła sprawę. Okazało się, że nie spytali banku, a gdy wreszcie to zrobili, to bank stwierdził, ze żadnych stratnie było. Kredyty pospłacane. Pro­kurator wyjaśnił, że się pomylił. Zdarza się. A ja przesiedziałem cztery miesiące...
Ale w pozostałych sprawach postępo­wania sądowych toczyły się dalej?
Tak, toczyły się latami. W efekcie wciąż pozostawałem w zawieszeniu, co kom­plikowała mi życie zawodowe, bo na do­datek okresami miałem zakaz opusz­czania Polski albo nakaz regularnego meldowania się na komisariacie. Wciąż nie było wiadomo: winny, niewinny? Sprawa uszczuplenia podatkowego, która zaczęła się w czerwcu 2006 r., zakoń­czyła się w pierwszej instancji dopiero w styczniu 2017 r. Zostałem uniewinnio­ny. Prokuratura wniosła apelację i w październiku 2018 r. apelacja została oddalo­na. Byłem uniewinniony prawomocnie. Wszystko to trwało więc ponad 12 lat. W sprawie o szkodę wielkich rozmiarów wyrok uwalniający mnie od wszelkich zarzutów zapadł w lipcu 2017 r. I znów prokuratura wniosła apelację, która zo­stała oddalona w grudniu 2018 r. Unie­winnienie stało się prawomocne. Sprawa toczyła się 11 lat i sześć miesięcy. Zakoń­czyły się moje wszystkie sprawy. Ale taka wiadomość nie ma szans trafić na czo­łówki gazet, jak wtedy gdy mnie pierwszy raz zatrzymano. Dziś ciekawsze są infor­macje o kolejnych zatrzymaniach.
Na sali sądowej spędził pan pewnie tyle czasu, ile w areszcie?
Liczyłem to sobie, w sumie odbyło się 120 rozpraw. Kiedy podjeżdżałem na par­king koło krakowskiego sądu, parkingowy tytułował mnie panem mecenasem. Był przekonany, że ja tu pracuję, skoro przy­jeżdżam od lat tak regularnie.
Ale dziś pana sprawy są już zamknięte?
Sprawy przeciwko mnie się skończyły, natomiast teraz ja pozwałem Skarb Pań­stwa o odszkodowanie. Za szkody mate­rialne i niematerialne. Za szkalowanie, za nadszarpnięte zaufanie, które naraziło mnie na duże straty finansowe i poważnie ograniczyło możliwości prowadzenia biz­nesu. Domagam się 13,5 min zł. Chciałbym te pieniądze przeznaczyć na stworzenie fundacji pomagającej osobom, które zna­lazły się w sytuacji podobnej do mojej. Pozew złożyłem w 2011 r. i wciąż czekam na wyrok.
Czy państwo poczuwa się do odpowiedzialności?
A czy poczuwa się do odpowiedzialności za to, co spotkało Romana Kluskę, właści­ciela Optimusa, czy Andrzeja Modrze­jewskiego, prezesa PKN Orlen? Nie, nie poczuwa. W mojej sprawie Skarb Państwa reprezentuje prokurator, który mnie oskar­żał. Przekonuje, że nic wielkiego się nie stało. Nie poniosłem specjalnych szkód, w końcu jestem prezesem i współwłaści­cielem dużej spółki.
Trochę ma rację. Jest pan prezesem Akwawitu i Wratislawii, spółek pro­dukujących alkohol i biokomponenty paliwowe. Przejął pan biznesy, które kiedyś prowadził Aleksander Gudzowaty. Nie miał obiekcji, że wiąże się z osobą uwikłaną w procesy sądowe? Pan Aleksander nie wierzył w oskarżenia, miał zresztą na ten temat własną teorię. Potrzebował pomocy w ratowaniu firm, z którymi sobie nie radził, dlatego zwró­cił się do mnie. Prosił, bym mu pomógł jakoś z tego wybrnąć, a w ostateczności zamknąć Akwawit i zrestrukturyzować Wratislawię, które były w opłakanym sta­nie. Podjąłem się tego zadania i uratowa­łem obie firmy. Policzyłem, że w latach 2011-18 spółki, którymi kierowałem i by­łem ich udziałowcem, odprowadziły do bu­dżetu 3 mld zł podatków.
Sądzi pan, że dziś pokazowo zamy­kanych byłych szefów spółek Skarbu Państwa czeka podobny los jak pana? Tego nie wiem, ale obserwując to, co się z nimi dzieje, jestem pełen najgorszych obaw. Taka nagonka na menedżerów, szczucie przeciwko nim opinii publicznej to czysty populizm. To polskiej gospodar­ce tylko szkodzi, także wizerunkowo. Wiem coś o tym, bo prowadzę biznes w Niem­czech i moi niemieccy partnerzy nie mogli się nadziwić temu, co mnie spotkało. Dla­tego uważam, że organizacje biznesowe powinny wspólnie głośno protestować.
Trochę protestują.
Na razie chyba nikt ich nie słucha.
Rozmawiał Adam Grzeszak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz