środa, 20 marca 2019

Wypuścili go i uciekł



Marek Falenta pomagał przejmować rosyjskiej firmie rynek handlu węglem. Rosjanie byli nim zachwyceni. Teraz zapadł się pod ziemię, niemrawo ścigany przez policję.

Gdzie jest Marek Falenta? - to pytanie zadaje sobie wiele osób. Od polityków, przez osoby podsłuchane na jego zlecenie, po część z tych, którzy rozpracowywali aferę podsłuchową. Pytamy jego obrońcę, adwokata Marka Małeckiego, który jako jeden z ostatnich miał z nim kon­takt. - Nie mogę odpowiedzieć na to py­tanie - rzuca. Po chwili dodaje: - Trwają wszczęte procedury dotyczące kasacji. Oczekujemy, że Sąd Najwyższy ponow­nie rozpatrzy wniosek o wstrzymanie wykonywania kary, a przede wszystkim wniosek o kasację.
   Kiedy to nastąpi - nie wiadomo.
   31 stycznia warszawski Sąd Apelacyjny podtrzymał stanowisko sądu okręgowe­go, który orzekł jesienią zeszłego roku, że Falenta może pójść do więzienia. Skazany na 2,5 roku odsiadki główny bohater afery podsłuchowej prosił o od­roczenie kary. Twierdził, że jest w złym stanie psychicznym, jego adwokaci w pi­smach do sądów wskazywali na ciężką depresję ich klienta, wspominali nawet o chorobie dwubiegunowej i myślach samobójczych. Wątpliwości budzić mogło to, że Falenta zaczął skarżyć się na te przypadłości dopiero po tym, gdy zapadł prawomocny wyrok za jego udział w podsłuchowym procederze i stało się jasne, że musi pójść do wię­zienia. W tym czasie widywany był też w różnych miejscach Warszawy, a ci, którzy go spotykali, twierdzili, że wyglą­dał na wyluzowanego i zadowolonego. Koniec końców sąd uznał, że może być leczony w warunkach więziennych.
Dla osób obeznanych z prawniczy­mi procedurami i trikami ostatecznym dowodem na to, że 43-letni Falenta nie zamierzał iść za kraty, była jego nieobec­ność na posiedzeniu sądu 31 stycznia. Decyzja w sumie zrozumiała. Szanse na to, że sąd zmieni orzeczenie pierw­szej instancji, były minimalne, a ukry­wając się, Falenta niczego nie ryzykował - polskie prawo nie przewiduje żadnych sankcji za unikanie więzienia.
   Sąd widocznie zdawał sobie sprawę z tego, co się święci, bo zareagował bły­skawicznie - jeszcze tego samego dnia wysłał akta do sądu okręgowego, który dzień później, czyli 1 lutego, wystawił policji nakaz doprowadzenia Falenty. Jednak dopiero 6 lutego - jak twierdzi policja - nakaz doprowadzenia dotarł do komendy.
   Dopiero wtedy policjanci zaczęli go szukać pod adresami, pod którymi mógł przebywać - czyli najpierw zapukali do domu w Konstancinie pod Warsza­wą. Tam jednak go nie zastali i być może na pewien czas na tym poprzestali. Ko­misarz Sylwester Marczak, rzecznik Komendy Stołecznej, która prowadzi poszukiwania, zapewnia, że sprawdzili również szpitale psychiatryczne w ca­łej Polsce.

Pod ziemię bez ryzyka
Warszawski Sąd Okręgowy nie był za­dowolony z poczynań policji. Konkret­nie - jak tłumaczy sąd - z tego, że brak było „informacji od policji dotyczą­cych zleconych czynności”. Dlatego 21 lutego wysłał ponaglenie. 26 lutego posłowie PO Cezary Tomczyk i Paweł Olszewski wystąpili w Sejmie do szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego z wnio­skiem o objęcie sprawy poszukiwań oso­bistym nadzorem.
   Policja wreszcie zareagowała i dzień później poprosiła o wystawienie listu gończego, co sąd zatwierdził kolejnego dnia. Jak mówi Marczak, dopiero w tedy policja mogła sięgnąć po metody opera­cyjne w poszukiwaniach Falenty, czyli np. podsłuchy czy obserwację. Od tego momentu zadanie odnalezienia i doprowadzenia za kraty przejął zespół poszu­kiwań celowych z wydziału kryminalne­go Komendy Stołecznej, czyli specjalna grupa pościgowa.
   Ale wtedy Falenta zapadł się pod zie­mię. Jeden z jego znajomych w rozmowie z POLITYKĄ przyznał, że po raz ostatni rozmawiał z nim „tuż przed walentyn­kami”, czyli 12-13 lutego. Wtedy jeszcze nie było wystawionego listu gończego, więc teoretycznie mógł dzwonić z do­wolnego miejsca w Polsce. Jednak już tydzień później, a więc gdy sąd zaczął dociskać policję, jego telefon zamilkł.
   Większość z rozmówców POLITYKI związanych ze służbami uważa, że prawdopodobnie nie było go już wtedy w Polsce. Mógł wyjechać nie niepokojony, bo co prawda od stycznia 2018 r. miał zatrzymany paszport, ale ten byłby mu potrzebny tylko w przypadku wyjazdu poza strefę Schengen. Telefon wyłączył, by utrudnić zadanie policji. Trudno jed­nak mówić o utrudnianiu czegoś, co i tak idzie jak po grudzie.

Wygodniej na wolności
Niektóre decyzje są zastanawiające, choć w sumie nie powinny dziwić. W tej sprawie wiele posunięć służb i proku­ratury wykazuje zadziwiającą nieudol­ność, opieszałość czy brak logiki. Choć­by to, dlaczego list gończy, który został umieszczony na stronie internetowej Komendy Głównej, ilustruje zdjęcie Falenty sprzed dobrych kilku, jeśli nie kilkunastu lat, gdy ważył kilkadziesiąt kilogramów więcej. Nawet jego znajomi, patrząc na wizerunek z policyjnego zdję­cia, z trudem rozpoznają tę samą osobę.
   Nie do końca jest też jasne, dlacze­go policja nie wystąpiła z wnioskiem do sądu o wystawienie Europejskiego Nakazu Aresztowania (ENA), co umoż­liwiałoby poszukiwania na terytorium UE. Komisarz Marczak zapowiada wy­stąpienie o ENA i rozpoczęcie poszuki­wań międzynarodowych, ale dopiero gdy policja potwierdzi, że Falenta prze­bywa za granicą. Argument dziwny, bo wniosku o ENA nie trzeba specjalnie uprawdopodobniać. Wystarczy, że ist­nieje realna możliwość ukrywania się poszukiwanej osoby w jednym z krajów europejskich, czemu w przypadku Fa­lenty trudno zaprzeczyć.
   - Policja nie potrafiła go upilnować, a mówimy o osobie skazanej na 2,5 roku więzienia w bardzo ważnej z punktu widzenia państwa sprawie - irytuje się ważny kiedyś policjant. - Nie znam po­dobnego tak głośnego przypadku osoby z wyrokiem, której pozwolono by uciec. Bo tak na to trzeba patrzeć - nie że Falen­ta się ukrywa, ale że państwo go wypuści­ło, Sprawa ewidentnie śmierdzi.
   Podobnych głosów można usłyszeć więcej. Powtarza się w nich opinia, że w prokuraturze i w policji nie ma deter­minacji do odnalezienia człowieka, któ­ry na długo przed wybuchem afery kon­taktował się z ludźmi z Nowogrodzkiej.  
- Za kratami mógłby mu się trafić słab­szy dzień, zacząłby mówić o czymś, cze­go nie chciał wyjawić podczas śledztwa i procesu [Falenta odmówił składania zeznań - red.]. Więc wygodniej trzymać go na wolności - twierdzi jedno ze źródeł w służbach. Od kogoś, kto zna Falentę, usłyszeliśmy, że do końca liczył na to, że „ktoś mu pomoże” i uniknie odsiadki.
Na pochwałę nie zasługuje również prokuratura, która już czwarty rok prowadzi tzw. małe śledztwo podsłuchowe. Zarzuty usłyszeli w nim m.in. Falenta i jeden z kelnerów Łukasz N. Jednak aktu oskarżenia nie ma - prokuratu­ra nie odpowiedziała nam na pytanie, kiedy to nastąpi. Warto przypomnieć, że główne śledztwo podsłuchowe trwało niewiele ponad rok. Co ciekawe, proku­ratorem prowadzącym sprawę jest Adam Borkowski, ten sam, który oskarżał Fa­lentę w pierwszym procesie, który za­kończył się dla niego wyrokiem 2,5 roku więzienia. Prokurator Borkowski żądał jednak o rok mniej, i to w zawieszeniu.

Rosyjski pomocnik
Tymczasem na jaw wychodzą sprawy, które rzucają nowe światło na relacje Marka Falenty z rosyjską firmą KTK do­starczającą syberyjski węgiel do Polski - z każdym rokiem w coraz większych ilościach (prawie 1,5 mln ton w 2017 r. wobec niewiele ponad miliona w 2016 r.).
Z informacji i dokumentów, do któ­rych dotarliśmy, wynika, że Falenta we współpracy z Rosjanami miał przej­mować dla nich polskie firmy zajmujące się hurtową i detaliczną sprzedażą ich węgla. I to metodami mocno kontrower­syjnymi, rodzącymi skojarzenia z tymi, które są charakterystyczne dla reguł biz­nesu w stylu wschodnim.
   W szczecińskiej prokuraturze toczy się właśnie postępowanie z zawiadomie­nia prezesa firmy Eko Energia Szczecin (EES) Romana Pytlowskiego, który przez lata współpracował z KTK. Od 2013 r. zasiadał również we władzach słynnej firmy węglowej Składy Węgla, której Fa­lenta został później współwłaścicielem (firma jest w upadłości likwidacyjnej). Jak informuje rzeczniczka prokuratury, sprawa dotyczy uporczywego nękania, czyli tzw. stalkingu, oraz kierowania gróźb karalnych.
   W przypadku EES wyglądało to tak, że zajmująca się hurtowym handlem węgla firma brała od KTK Polska węgiel na tzw. kredyt kupiecki. Część surowca przetransferowywała do Składów Węgla, które specjalizowały się w sprzedaży detalicznej. Jak się dziś okazuje, rosyj­ska firma KTK Polska miała nadzieję na przejęcie Składów. - Chcieli to zrobić w 2014 r., gdy w firmie był już Falenta - twierdzi nasze źródło. - Uważali go za bogatego i rzutkiego biznesmena.
   Jednak gdy w czerwcu 2014 r. wybu­chła afera podsłuchowa i Składy Węgla przestały być wypłacalne, Rosjanie stracili zainteresowanie spółką, ale postanowili odzyskać swoje pieniądze. Zapłacić musiała EES, która nigdy nie odzyskała należności za surowiec prze­kazany do Składów Węgla. Szczecińska spółka porozumiała się z KTK i zaczęła spłacać dług w ratach. W listopadzie ubiegłego roku Rosjanie wstrzyma­li wszystkie dostawy węgla dla firmy EES, która odcięta od surowca stanęła przed widmem upadłości i ewentualne­go przejęcia za długi.
   Ale KTK nie poprzestało na wstrzy­maniu dostaw. Postanowiło mocniej docisnąć swego niedawnego kon­trahenta. Pojawiły się ostrzeżenia w stylu: „pamiętaj, że masz dzieci, my o nich wszystko wiemy” czy komuni­kat: „wykończymy was wszystkimi do­stępnymi sposobami”. Pod obserwacją tajemniczych mężczyzn znalazła się siedziba firmy i domy jej szefów, do­szło też do próby zablokowania wjaz­du do przedsiębiorstwa. Sprawa stała się na tyle poważna, że zostali objęci policyjną ochroną. Pełnomocnik firmy Dariusz Niebieszczański oprócz po­twierdzenia, że sprawa jest w proku­raturze, przyznał, że był obecny przy rozmowach swego klienta z prezesem KTK Polska Iwanem Geptingiem, gdy ten zakomunikował zerwanie współ­pracy z Eko Energia Szczecin bez po­dania przyczyn. - Powiedział wręcz, że finansowo zniszczą spółkę i prezesa - mówi Niebieszczański. Jak twierdzi, „z tak zimnym i bezwzględnym zacho­waniem nie spotkał się nigdy w swojej karierze adwokata”.
   Z informacji POLITYKI wynika, że nie było to pierwsze tego typu działanie KTK, którego konsekwencją mogła być upadłość polskich firm handlujących węglem i przejęcie zarówno ich, jak i rynków zbytu. POLITYKA zna co naj­mniej dwa tego typu przypadki. W każdym z nich brał udział Marek Falenta. Jeden jest dobrze znany - chodzi o firmy z Bielska Podlaskiego, które także pew­nego dnia okazały się nagle „dłużnika­mi” Rosjan. To właśnie w tych firmach Falenta zlecił zainstalowanie podsłu­chów. W ubiegłym roku został za to pra­womocnie skazany na pół roku więzie­nia w zawieszeniu i 10 tys. zł grzywny.
   KTK Polska odmówiło odpowiedzi na nasze pytania wysłane mailem, także to dotyczące osób pracujących dla KTK Polska, w tym byłego wiceszefa Central­nego Biura Śledczego Policji Rafała Der- latki, który odpowiada za bezpieczeń­stwo firmy. To właśnie jego wskazują pracownicy Eko Energii jako jedną z osób kierujących działaniami przeciwko EES. Tu ciekawostka - Derlatka kierował po­licyjną grupą śledczą rozpracowującą aferę podsłuchową. Z której tropy, jak wiadomo, prowadzą do KTK.
Grzegorz Rzeczkowski

2 komentarze:

  1. Bardzo się cieszę, że mogę podzielić się z nami swoimi doświadczeniami. Nazywam się Brenda i byłem szczęśliwy. Dopóki mój mąż nie powiedział, że go zdradzam, oboje staliśmy się dokuczliwymi parami, nie mógł w to uwierzyć, ani nie zaufał moim słowom, więc złożyliśmy wniosek o rozwód, później zostaliśmy rozdzieleni i ślubowaliśmy, że nigdy się nie pogodzimy. Długo próbowałem iść dalej, ale nie mogłem pozostać bez niego, więc zacząłem poszukiwania powrotu męża, a potem skierowano mnie do Dr.IZOYA. Świetny człowiek, którego spotkałem, rzucił zaklęcie miłosne i zmusił mojego męża do powrotu w ciągu 24 godzin. dzięki temu jestem tutaj, aby udostępnić kontakt dr IZOYA, skontaktować się z nim poprzez drizayaomosolution@gmail.com. Jest naprawdę potężny i specjalizuje się w następujących sprawach ...
    (1) Kochaj zaklęcia wszelkiego rodzaju. (2) Przestań rozwodzić się. (3) Zakończ jałowość. (4) Potrzebujesz pomocy duchowej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń