Marek Falenta pomagał
przejmować rosyjskiej firmie rynek handlu węglem. Rosjanie byli nim zachwyceni.
Teraz zapadł się pod ziemię, niemrawo ścigany przez policję.
Gdzie
jest Marek Falenta? - to pytanie zadaje sobie
wiele osób. Od polityków, przez osoby podsłuchane na jego zlecenie, po część z
tych, którzy rozpracowywali aferę podsłuchową. Pytamy jego obrońcę, adwokata
Marka Małeckiego, który jako jeden z ostatnich miał z nim kontakt. - Nie
mogę odpowiedzieć na to pytanie - rzuca. Po chwili dodaje: - Trwają
wszczęte procedury dotyczące kasacji. Oczekujemy, że Sąd Najwyższy ponownie
rozpatrzy wniosek o wstrzymanie wykonywania kary, a przede wszystkim wniosek o
kasację.
Kiedy to nastąpi - nie wiadomo.
31 stycznia warszawski Sąd Apelacyjny podtrzymał stanowisko
sądu okręgowego, który orzekł jesienią zeszłego roku, że Falenta może pójść do więzienia. Skazany na 2,5 roku
odsiadki główny bohater afery podsłuchowej prosił o odroczenie kary.
Twierdził, że jest w złym stanie psychicznym, jego adwokaci w pismach do sądów
wskazywali na ciężką depresję ich klienta, wspominali nawet o chorobie dwubiegunowej i myślach samobójczych. Wątpliwości
budzić mogło to, że Falenta zaczął skarżyć się na te przypadłości dopiero po
tym, gdy zapadł prawomocny wyrok za jego udział w podsłuchowym procederze
i stało się jasne, że musi pójść do więzienia. W tym
czasie widywany był też w różnych miejscach Warszawy, a ci, którzy go
spotykali, twierdzili, że wyglądał na wyluzowanego i zadowolonego. Koniec końców
sąd uznał, że może być leczony w warunkach więziennych.
Dla osób obeznanych z prawniczymi
procedurami i trikami ostatecznym dowodem na to, że 43-letni Falenta nie
zamierzał iść za kraty, była jego nieobecność na
posiedzeniu sądu 31 stycznia. Decyzja w sumie zrozumiała. Szanse na to, że sąd
zmieni orzeczenie pierwszej instancji, były minimalne, a ukrywając się,
Falenta niczego nie ryzykował - polskie prawo
nie przewiduje żadnych sankcji za unikanie więzienia.
Sąd widocznie zdawał sobie sprawę z tego, co się święci, bo
zareagował błyskawicznie - jeszcze tego samego dnia wysłał akta do sądu
okręgowego, który dzień później, czyli 1 lutego, wystawił policji nakaz
doprowadzenia Falenty. Jednak dopiero 6 lutego - jak twierdzi policja - nakaz
doprowadzenia dotarł do komendy.
Dopiero wtedy policjanci zaczęli go szukać pod adresami,
pod którymi mógł przebywać - czyli najpierw zapukali do domu w Konstancinie pod
Warszawą. Tam jednak go nie zastali i być może na pewien czas na tym
poprzestali. Komisarz Sylwester Marczak, rzecznik Komendy Stołecznej, która
prowadzi poszukiwania, zapewnia, że sprawdzili również szpitale psychiatryczne
w całej Polsce.
Pod ziemię bez ryzyka
Warszawski Sąd Okręgowy nie był zadowolony
z poczynań policji. Konkretnie - jak tłumaczy sąd - z tego, że brak było
„informacji od policji dotyczących zleconych czynności”. Dlatego 21 lutego
wysłał ponaglenie. 26 lutego posłowie PO Cezary Tomczyk i Paweł Olszewski
wystąpili w Sejmie do szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego z wnioskiem o objęcie
sprawy poszukiwań osobistym nadzorem.
Policja wreszcie zareagowała i dzień później poprosiła o
wystawienie listu gończego, co sąd zatwierdził kolejnego dnia. Jak mówi
Marczak, dopiero w tedy policja mogła sięgnąć po metody operacyjne
w poszukiwaniach Falenty, czyli np. podsłuchy czy obserwację. Od tego momentu
zadanie odnalezienia i doprowadzenia za kraty przejął zespół poszukiwań
celowych z wydziału kryminalnego Komendy Stołecznej, czyli specjalna grupa
pościgowa.
Ale wtedy Falenta zapadł się pod ziemię. Jeden z jego
znajomych w rozmowie z POLITYKĄ przyznał, że po raz ostatni rozmawiał z nim
„tuż przed walentynkami”, czyli 12-13 lutego. Wtedy jeszcze nie było
wystawionego listu gończego, więc teoretycznie mógł dzwonić z dowolnego miejsca
w Polsce. Jednak już tydzień później, a więc gdy sąd zaczął dociskać policję,
jego telefon zamilkł.
Większość z rozmówców POLITYKI związanych ze służbami
uważa, że prawdopodobnie nie było go już wtedy w Polsce. Mógł wyjechać nie
niepokojony, bo co prawda od stycznia 2018 r. miał zatrzymany paszport, ale ten
byłby mu potrzebny tylko w przypadku wyjazdu poza strefę Schengen. Telefon
wyłączył, by utrudnić zadanie policji. Trudno jednak mówić o utrudnianiu
czegoś, co i tak idzie jak po grudzie.
Wygodniej na wolności
Niektóre decyzje są
zastanawiające, choć w sumie nie powinny dziwić. W tej sprawie wiele posunięć
służb i prokuratury wykazuje zadziwiającą nieudolność, opieszałość czy brak
logiki. Choćby to, dlaczego list gończy, który został umieszczony na stronie
internetowej Komendy Głównej, ilustruje zdjęcie Falenty sprzed dobrych kilku,
jeśli nie kilkunastu lat, gdy ważył kilkadziesiąt kilogramów więcej. Nawet jego
znajomi, patrząc na wizerunek z policyjnego zdjęcia, z trudem rozpoznają tę
samą osobę.
Nie do końca jest też jasne, dlaczego policja nie
wystąpiła z wnioskiem do sądu o wystawienie Europejskiego Nakazu Aresztowania
(ENA), co umożliwiałoby poszukiwania na terytorium UE. Komisarz Marczak
zapowiada wystąpienie o ENA i rozpoczęcie poszukiwań międzynarodowych, ale
dopiero gdy policja potwierdzi, że Falenta przebywa za granicą. Argument
dziwny, bo wniosku o ENA nie trzeba specjalnie uprawdopodobniać. Wystarczy, że
istnieje realna możliwość ukrywania się poszukiwanej osoby w jednym z krajów
europejskich, czemu w przypadku Falenty trudno zaprzeczyć.
- Policja nie potrafiła go upilnować, a mówimy o osobie
skazanej na 2,5 roku więzienia w bardzo ważnej z punktu widzenia państwa
sprawie - irytuje się ważny kiedyś
policjant. - Nie znam podobnego tak głośnego przypadku osoby z wyrokiem,
której pozwolono by uciec. Bo tak na to trzeba patrzeć - nie że Falenta się
ukrywa, ale że państwo go wypuściło, Sprawa ewidentnie śmierdzi.
Podobnych głosów można usłyszeć więcej. Powtarza się w nich
opinia, że w prokuraturze i w policji nie ma determinacji do odnalezienia
człowieka, który na długo przed wybuchem afery kontaktował się z ludźmi z
Nowogrodzkiej.
- Za kratami mógłby mu się trafić
słabszy dzień, zacząłby mówić o czymś, czego nie chciał wyjawić podczas
śledztwa i procesu [Falenta odmówił składania zeznań - red.]. Więc
wygodniej trzymać go na wolności - twierdzi jedno ze źródeł w służbach. Od
kogoś, kto zna Falentę, usłyszeliśmy, że do końca liczył na to, że „ktoś mu
pomoże” i uniknie odsiadki.
Na pochwałę nie zasługuje również
prokuratura, która już czwarty rok prowadzi tzw. małe śledztwo podsłuchowe.
Zarzuty usłyszeli w nim m.in. Falenta i jeden
z kelnerów Łukasz N. Jednak aktu oskarżenia nie ma - prokuratura nie
odpowiedziała nam na pytanie, kiedy to nastąpi. Warto przypomnieć, że główne
śledztwo podsłuchowe trwało niewiele ponad rok. Co ciekawe, prokuratorem
prowadzącym sprawę jest Adam Borkowski, ten sam, który oskarżał Falentę w
pierwszym procesie, który zakończył się dla niego wyrokiem 2,5 roku więzienia.
Prokurator Borkowski żądał jednak o rok mniej, i to w zawieszeniu.
Rosyjski pomocnik
Tymczasem na jaw wychodzą sprawy,
które rzucają nowe światło na relacje Marka Falenty z rosyjską firmą KTK dostarczającą
syberyjski węgiel do Polski - z każdym rokiem
w coraz większych ilościach (prawie 1,5 mln ton w 2017 r. wobec niewiele ponad
miliona w 2016 r.).
Z informacji i dokumentów, do których
dotarliśmy, wynika, że Falenta we współpracy z Rosjanami miał przejmować dla
nich polskie firmy zajmujące się hurtową i detaliczną sprzedażą ich węgla. I to
metodami mocno kontrowersyjnymi, rodzącymi skojarzenia z tymi, które są
charakterystyczne dla reguł biznesu w stylu wschodnim.
W szczecińskiej prokuraturze toczy się właśnie postępowanie
z zawiadomienia prezesa firmy Eko Energia Szczecin (EES) Romana Pytlowskiego,
który przez lata współpracował z KTK. Od 2013 r. zasiadał również we władzach
słynnej firmy węglowej Składy Węgla, której Falenta został później
współwłaścicielem (firma jest w upadłości likwidacyjnej). Jak informuje
rzeczniczka prokuratury, sprawa dotyczy uporczywego nękania, czyli tzw.
stalkingu, oraz kierowania gróźb karalnych.
W przypadku EES wyglądało to tak, że zajmująca się hurtowym
handlem węgla firma brała od KTK Polska węgiel na tzw. kredyt kupiecki. Część
surowca przetransferowywała do Składów Węgla, które specjalizowały się w
sprzedaży detalicznej. Jak się dziś okazuje, rosyjska firma KTK Polska miała
nadzieję na przejęcie Składów. - Chcieli to zrobić w 2014 r., gdy w firmie
był już Falenta - twierdzi nasze źródło. -
Uważali go za bogatego i rzutkiego biznesmena.
Jednak gdy w czerwcu 2014 r. wybuchła afera podsłuchowa i
Składy Węgla przestały być wypłacalne, Rosjanie stracili zainteresowanie
spółką, ale postanowili odzyskać swoje pieniądze. Zapłacić musiała EES, która
nigdy nie odzyskała należności za surowiec
przekazany do Składów Węgla. Szczecińska spółka porozumiała się z KTK i
zaczęła spłacać dług w ratach. W listopadzie ubiegłego roku Rosjanie wstrzymali
wszystkie dostawy węgla dla firmy EES, która odcięta od surowca stanęła przed
widmem upadłości i ewentualnego przejęcia za długi.
Ale KTK nie poprzestało na wstrzymaniu dostaw. Postanowiło
mocniej docisnąć swego niedawnego kontrahenta. Pojawiły się ostrzeżenia w
stylu: „pamiętaj, że masz dzieci, my o nich
wszystko wiemy” czy komunikat: „wykończymy was wszystkimi dostępnymi
sposobami”. Pod obserwacją tajemniczych mężczyzn znalazła się siedziba firmy i
domy jej szefów, doszło też do próby zablokowania wjazdu do przedsiębiorstwa.
Sprawa stała się na tyle poważna, że zostali objęci policyjną ochroną.
Pełnomocnik firmy Dariusz Niebieszczański oprócz potwierdzenia, że sprawa jest
w prokuraturze, przyznał, że był obecny przy rozmowach swego klienta z
prezesem KTK Polska Iwanem Geptingiem, gdy ten zakomunikował zerwanie współpracy
z Eko Energia Szczecin bez podania przyczyn. - Powiedział wręcz, że
finansowo zniszczą spółkę i prezesa - mówi
Niebieszczański. Jak twierdzi, „z tak zimnym i bezwzględnym zachowaniem nie
spotkał się nigdy w swojej karierze adwokata”.
Z informacji POLITYKI wynika, że nie było to pierwsze tego
typu działanie KTK, którego konsekwencją mogła być upadłość polskich firm
handlujących węglem i przejęcie zarówno ich, jak i rynków zbytu. POLITYKA zna co najmniej dwa tego typu
przypadki. W każdym z nich brał udział Marek Falenta. Jeden jest dobrze znany -
chodzi o firmy z Bielska Podlaskiego, które także pewnego dnia okazały się
nagle „dłużnikami” Rosjan. To właśnie w tych firmach Falenta zlecił
zainstalowanie podsłuchów. W ubiegłym roku został za to prawomocnie skazany
na pół roku więzienia w zawieszeniu i 10 tys. zł grzywny.
KTK Polska odmówiło odpowiedzi na nasze pytania wysłane
mailem, także to dotyczące osób pracujących dla KTK Polska, w tym byłego
wiceszefa Centralnego Biura Śledczego Policji Rafała Der- latki, który
odpowiada za bezpieczeństwo firmy. To właśnie jego wskazują pracownicy Eko
Energii jako jedną z osób kierujących działaniami przeciwko EES. Tu ciekawostka
- Derlatka kierował policyjną grupą śledczą rozpracowującą aferę podsłuchową.
Z której tropy, jak wiadomo, prowadzą do KTK.
Grzegorz Rzeczkowski
Bardzo się cieszę, że mogę podzielić się z nami swoimi doświadczeniami. Nazywam się Brenda i byłem szczęśliwy. Dopóki mój mąż nie powiedział, że go zdradzam, oboje staliśmy się dokuczliwymi parami, nie mógł w to uwierzyć, ani nie zaufał moim słowom, więc złożyliśmy wniosek o rozwód, później zostaliśmy rozdzieleni i ślubowaliśmy, że nigdy się nie pogodzimy. Długo próbowałem iść dalej, ale nie mogłem pozostać bez niego, więc zacząłem poszukiwania powrotu męża, a potem skierowano mnie do Dr.IZOYA. Świetny człowiek, którego spotkałem, rzucił zaklęcie miłosne i zmusił mojego męża do powrotu w ciągu 24 godzin. dzięki temu jestem tutaj, aby udostępnić kontakt dr IZOYA, skontaktować się z nim poprzez drizayaomosolution@gmail.com. Jest naprawdę potężny i specjalizuje się w następujących sprawach ...
OdpowiedzUsuń(1) Kochaj zaklęcia wszelkiego rodzaju. (2) Przestań rozwodzić się. (3) Zakończ jałowość. (4) Potrzebujesz pomocy duchowej.
Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń