Koalicja opozycyjnych
formacji buduje okręt, który na jesieni ma zatopić PiS. Wiele zależy jedna kod
majowego starcia w wyborach do europarlamentu oraz tego, czy antypisowski
statek będzie sterowny.
Jeszcze
rok temu było tak: miękkie lądowanie na podrzeszowskim lotnisku i szorstkie
przyjęcie. A wy tu czego?! - zaczepiano wysiadających z samolotu parlamentarzystów
Platformy a i sama objazdówka po uchodzącym za matecznik PiS Podkarpaciu do
łatwych nie należała. Nie tylko zresztą tam niechęć i gorzkie słowa mieszały
się z pretensją, że opozycja jest podzielona i nic nie robi. Dziś jest inaczej.
Kiedy w ubiegłym tygodniu Sławomir Neumann znów lądował w Jasionce, nie
spodziewał się aż takiej zmiany nastrojów:
były słowa wsparcia, prośby o selfie, a na spotkaniach Klubów Obywatelskich w
Przemyślu i Dębicy pełne sale. Coś się zmienia - twierdzą politycy opozycji.
I nie chodzi nawet o sondaże,
które już kilkakrotnie pokazały, że połączone siły antyPiSu są w stanie pokonać
obóz władzy. Ale właśnie o mobilizację ludzi. Na dowód senator Bogdan Klich
odczytuje esemesy od znajomych, którzy chcieliby jakoś pomóc w kampanii: tu
popularna przed laty aktorka, dziś już dystyngowana dama, deklaruje, że będzie
„emisariuszką Koalicji Europejskiej w terenie”, dalej kolega proponuje, że
może być „nawet ochroniarzem” przy wyborach, inni ślą pochwały, że udało się
zjednoczyć.
Także biznes - jak opowiadają politycy PO - czuje, że zmienia się
wiatr, i zaczyna „szukać linków” z opozycją. Opowieści o przedsiębiorcach, którzy swoje interesy powiązali z państwowymi
spółkami, ale teraz przekonują - prawie jak głosujący za ustawą o SN Jarosław
Gowin - że się nie cieszą, brzmią niekiedy wręcz komicznie, ale potwierdzają
tylko to, o czym pisaliśmy wielokrotnie: kapitał w Polsce jest ostrożny na
zapas i układa się pod władzę (POLITYKA 2/17).
A że w PiS i okolicy sytuacja jest napięta, potwierdzają nawet
przedstawiciele obozu rządzącego. W nieoficjalnych rozmowach przyznają, że
kolejne afery się nawarstwiają i że tama może w końcu pęknąć, a wówczas nawet
sypanie socjalnymi prezentami nie wystarczy. Gdyby nie afera KNF, sprawa protegowanych
prezesa Glapińskiego i zabójstwo Pawła Adamowicza, można było myśleć o
odwróceniu kolejności tegorocznych wyborów (PiS na przełomie roku pozostawił
sobie budżetową furtkę). Bo zarówno przedstawiciele władzy, jak i opozycji
uważają, że wygrana w pierwszym wyborczym starciu poniesie kolejną kampanię. A
wybory do Parlamentu Europejskiego wydają się dla PiS trudniejsze. - Gdyby
sekwencja była inna i poprzedziły je wybory krajowe, nie miałyby dla nas
większego znaczenia - mówi jeden z
polityków obozu rządzącego. A tak i o
europarlament trzeba się bić.
W partii Kaczyńskiego doskonale wiedzą, że w silnie proeuropejskim
społeczeństwie przegrywają w grze pod hasłem „Europa!”, więc próbują
przerzucić piłkę na krajowe boisko. Stąd w przededniu kampanii do PE rządzący
niewiele mówią o polityce zagranicznej czy kwestiach bezpieczeństwa, wyciągają
za to obietnice szykowane na kampanię o Sejm i Senat. Chcą tym samym uciec od
niewygodnych pytań o naszą pozycję w UE, międzynarodowe blamaże (jak choćby
ostatnio w związku z konferencją bliskowschodnią) i rujnowanie wizerunku
Polski.
Kitki
Oczywiście opozycja będzie mieć
kłopot, bo nie ma co się łudzić, że czar rozdawanych pieniędzy i tym razem nie
omami. Niewiadomą pozostaje tylko skala oddziaływania. Politycy opozycji mówią
o korupcji politycznej, ale zarazem dodają, że zagłosują „za”, bo innego
wyjścia nie mają, jeśli nie chcą wpaść w pułapkę PiS, który od dawna przecież
straszy, że PO będzie odbierać 500 plus. Zapowiadają jednak, że nie pozwolą
przeformatować kampanijnej europejskiej agendy. Paradoksalnie ta - jak to niektórzy
polityczni komentatorzy określają - „mocna lista PiS”, czyli wydelegowanie na
eurolisty znanych polityków obozu władzy, może ułatwić opozycji granie kartą polexitu. Bo przecież PiS sam się podkłada, wystawiając Beatę Szydło,
Witolda Waszczykowskiego czy Beatę Kempę, którzy kojarzą się z kompromitującymi
antyunijnymi wypowiedziami i działaniami.
Dużo jednak zależy od tego, jak opozycja rozegra to wizerunkowo. A z tym
akurat różnie u niej bywa. Czasem wydaje się, że marketing polityczny
szczególnie przez platformerską część antyPiSu jest traktowany trochę po
macoszemu. Grzegorz Schetyna pytany o współpracę z piarowcami często się
zżyma, że nie pozwoli się tresować, i powtarza, że „w polityce liczy się
prawda”. Tyle że tę prawdę trzeba teraz ładnie opakowywać. - Nasza
współpraca z PO w kampanii samorządowej była bardzo partnerska, ale czasem
można było odnieść wrażenie, że kwestie marketingowo-wizerunkowe to taka
partyzantka - opowiada jedna z osób
zaangażowanych w projekt Koalicji Obywatelskiej. Jako przykład podaje
„dopracowywanie” jednego z kampanijnych billboardów. Hasło „Polska ma
przyszłość”, z boku flagi Polski i Unii, u dołu wyborcza kartka, a po prawej
zgrafizowane zdjęcie czteroosobowej rodziny. - Przypominali raczej uchodźców
z Syrii, poza tym była tam tylko jedna, kobieta. No więc wymyślono, że trzeba
przerobić młodszego z chłopców na dziewczynkę. Tylko że potem ktoś się pomylił,
coś źle przekazał, i dorobiono kitki nie temu dziecku, co trzeba.
Także teraz widać pewną wizerunkową defensywę. Opozycja czeka, aż „piątka
Kaczyńskiego się wypali”, zostanie przykryta innymi wydarzeniami, ale przy tym
nie wykorzystuje okazji do promowania nowego, wspólnego szyldu. Ot, choćby
sprawa projektu ustawy dotyczącej 4 czerwca. W miniony czwartek z propozycją
ustanowienia tego dnia świętem państwowym wystąpili parlamentarzyści PO.
Zabrakło przy nich koalicjantów z Wiejskiej, a przecież sprawa wydaje się nie
budzić kontrowersji. Do tego 30. rocznica pierwszych częściowo wolnych wyborów
ma inaugurować kampanię do Sejmu i Senatu, w której przecież opozycja, jak na
razie, również chce występować w koalicyjnym formacie. - Chyba po
prostu o tym nie pomyśleliśmy - przyznaje
senator Klich. Kilka minut później w innej części Sejmu swoją konferencję miał
prezes PSL. U jego boku stanął Władysław T. Bartoszewski, który będzie zamykał
listę KE w Warszawie. Prof. Bartoszewski jest ikoną antyPiSu,
wydawałoby się więc, że z zaangażowania jego syna powinna korzystać cała Koalicja.
A tak, poza podpisaniem 24 lutego deklaracji o wspólnym starcie w eurowyborach
PO, PSL, SLD, Nowoczesnej i Zielonych, niewiele było widać w ubiegłym tygodniu
wspólnych działań.
Jedynki
Na razie koalicjanci się
docierają, powstają zespoły programowe, negocjowane Są nazwiska kandydatów,
skład sztabu i treść umowy koalicyjnej. Już samo tworzenie list w kilku podmiotowej
formacji jest nie lada wyzwaniem, bo to nie tylko kwestia pogodzenia ambicji
różnych środowisk, ale i kwot (na 10 nazwisk na liście muszą być minimum cztery
kobiety). - To jak układanie domku z zapałek: wyjmie się jedną i już coś
się sypie - mówi Sławomir Neumann. Szef klubu PO zwraca
jednocześnie uwagę, że krążące w przestrzeni medialnej „listy opozycji” to w
dużej mierze spekulacje, bo nic jeszcze nie zostało zatwierdzone. Koalicjanci
PO oraz partyjne struktury do 10 marca mają zgłosić swoich kandydatów, więc to,
kto i z którego miejsca wystartuje, będzie wiadomo nie wcześniej niż w połowie
miesiąca.
Jest jednak kilka pewników, jak: jedynka w Warszawie dla Włodzimierza
Cimoszewicza, we Wrocławiu dla Janiny Ochojskiej czy dla Janusza Lewandowskiego
na Pomorzu, Jerzego Buzka na Śląsku i Jarosława Kalinowskiego na Mazowszu.
Dwójką w okręgu pomorskim ma być Magdalena Adamowicz. Natomiast Ewa Kopacz
ostatecznie sama wybierze, skąd wystartuje (w grę wchodzi dwójka w stolicy albo
jedynka w Wielkopolsce lub Małopolsce). Nie jest jeszcze pewne miejsce dla
Henryki Bochniarz, którą wspiera Katarzyna Lubnauer, ale nawet w samej N są
przeciwnicy tej kandydatury. Są i tacy, którzy krytykują też pomysł wystawienia
na pierwszym miejscu w woj. zachodniopomorskim Bogusława Liberadzkiego (SLD).
Do tego dochodzą pretensje obecnych europosłów, dla których mogą nie znaleźć
się miejsca na listach.
Do zagospodarowania na eurolistach jest w sumie 130 miejsc - po 10 na każdy okręg, z czego siedem jedynek ma obstawić
Platforma (również kandydatami spoza partyjnego klucza), po trzy PSL i SLD. Po
jednym kandydacie na każdej liście będą też mieć Zieloni. Dla dotychczas mało
zauważanej partii, istniejącej niemal tak długo jak PiS i PO, to nie tyle
szansa na mandat, co raczej okazja, aby zaistnieć na głównej politycznej
scenie, a na jesieni wejść do polskiego parlamentu. Hasła Zielonych jeszcze
kilka lat temu mogły wydawać się egzotyczne, ale teraz zaczynają przebijać się
do tzw. mainstreamu. - Klimat się zmienia, ludzie zaczynają dostrzegać,
jakie to ma skutki, a przez to nasze postulaty przestają się wydawać oszołomskie.
Od kogoś z tzw. wierchuszki politycznej usłyszałem nawet: Marek, gdybyś mi
jeszcze dwa lata temu powiedział, że smog stanie się elementem programu
wyborczego, tobym cię wyśmiał - opowiada Marek Kossakowski,
współprzewodniczący Zielonych. - Przychodzimy z 200 tys. głosów. A teraz
każdy głos będzie się liczył - dodaje.
Dzięki Zielonym KE może
zainteresować swoją ofertą młodego wielkomiejskiego wyborcę.
Stery
Barbara Nowacka i Inicjatywa
Polska nie zabiegają o miejsca na eurolistach, celują w parlament krajowy -
Jesteśmy progresywną lewicową grupą bez obciążeń i to będzie wartość w kampanii
Koalicji do Sejmu. Wyborca, otwarty, liberalny, postępowy nie będzie miał
poczucia, że marnuje głos. Wszak by cokolwiek zrealizować, trzeba mieć
większość - mówi. Nieobecność Nowackiej podczas podpisywania deklaracji KE
została zauważona, jednak - jak przekonuje Schetyna - liderka IP zostanie specjalnie podjęta. W PO mają świadomość, że
nawet nie mając dużych struktur i pieniędzy, sporo wnosi do Koalicji. Jest
łubiana, medialna, autentycznie zaangażowana w walkę o prawa kobiet; stanowi
też potencjalną konkurencję dla Roberta Biedronia. Na razie jednak (także ze względów
formalnych i finansowych) musi przekształcić
swoje stowarzyszenie w partię polityczną, a to może potrwać jeszcze kilka
tygodni.
Oficjalne porozumienie podpisało pięć ugrupowań, ale KE - choćby z uwagi na współpracę z Nowacką - nie ma sztywnej, zamkniętej
struktury. Satelitami Koalicji - jak to określa lider PO - mają być pomniejsze
środowiska, w tym KOD, SDPL, SD, KPEiR i UED, które będą ją wspierać w
eurokampanii. Przy czym: - Konstrukcja KE musi być sterowna; to nie będzie
taki okrągły stół, bo to niemożliwe, aby wszystkich połączyć. Stery powinny być
w rękach tych, którzy biorą za nią odpowiedzialność; organizują ją, finansują,
dają ludzi i zaplecze w regionach -
zaznacza Schetyna.
W praktyce chciałby, aby koalicja
współpracowała przede wszystkim „instytucjonalnie”, w oparciu o sztab oraz
pełnomocników wyborczych i finansowych. - Nasza, współpraca, musi się
jeszcze utrzeć, ale jestem optymistą: to da się zrobić.
KE zamierza zorganizować trzy konwencje: w marcu, kwietniu i maju.
Problemem przy tak szerokiej formule będzie protokół rozbieżności, który już
teraz spisują dziennikarze. Dlatego z punktu widzenia liderów Koalicji jest
istotne, aby szybko dograć i przedstawić ramy programowe. - Już to robimy.
Mamy wspólny zespół, programowy, w tym tygodniu zbieramy jeszcze wskazania z
każdej z partii, ale też w samej Platformie przygotowaliśmy draft propozycji, o
których chcielibyśmy z naszymi partnerami dyskutować. Będziemy te propozycje
oczywiście rozszerzać, jeśli tego będzie wymagała kampania. - mówi szef PO.
- Nie mam też złudzeni wiem, że Kaczyński będzie robić wszystko, aby
przekierować rozmowę o Europie na. krajowe podwórko. Musimy umieć adekwatnie
odpowiedzieć - podkreśla.
Troublemaker
- Budujemy pancernik, który zmierzy się z PiS. Mamy już skompletowaną
część załogi, możemy jeszcze kogoś wziąć, o ile nie będzie nam przeszkadzał.
Inaczej zamkniemy go pod pokładem - śmieje się jeden z członków władz PO.
Ma na myśli m.in. Ryszarda Petru, który lubi „wyskakiwać przed szereg” i którego
aktywność, jego zdaniem, mogłaby przysporzyć kłopotów KE. - U nas ścierają się
dwie doktryny: jedni uważają, że Ryszard jest tylko memotwórczy, inni, w tym
Grzegorz, że można z niego jeszcze coś wycisnąć. Zaproponowaliśmy mu nawet, aby
dołączył do Gabinetu Cieni, zdjął się gospodarką, na której przecież się zna,
ale odmówił, bo jego „jakieś tam gabinety” nie obchodzą, on chce „robić
politykę” - relacjonuje nasz rozmówca. Również w PSL mówią o
memotwórczości, która narażałaby całą Koalicję na śmieszność, ale ludowcy tak
naprawdę bardziej obawiają się partyjnej koleżanki Petru Joanny
Scheuring-Wielgus. Posłanka mocno zaangażowała się w walkę z pedofilią w
Kościele; peeselowcy mają świadomość wagi sprawy, ale też boją się, że
opowiadanie o tym, iż Kościół rzymskokatolicki należy postawić przed Trybunałem
w Hadze, to dla ich wyborców zbyt wiele.
Sam Petru, pytany o to, jak idą negocjacje Teraz! z Koalicją, mówi, że
są „in the making”.
A o tę memotwórczość - A tam, so what?- ucina. Nie ma za
wiele Koalicji do zaoferowania, bo nie ma ani struktur, ani pieniędzy, ani
poparcia w sondażach. Ale, jak się wydaje, Schetyna ma do niego słabość. Obaj
na własnej skórze przekonali się, jak bezpardonowo można zostać w polityce
ogranym.
Tęcza
Przełomem dla stworzonej przez
Schetynę koalicyjnej konstrukcji było dołączenie ludowców. Potwierdzają to
również ataki PiS i jego akolitów na PSL. Co ciekawe, retorycznie sugerujące
raczej koalicję z Wiosną, nie zaś z partią, z którą PSL jest przecież w jednej
frakcji w PE (wystarczy wspomnieć homofobiczne wpisy na Twitterze
podkarpackiego PiS, ilustrowane przerobioną na tęczową koniczynkę PSL). Ale i
ludowcy potrafią z tego wybrnąć. Kiedy rządowe media na czerwonych paskach
ogłaszały, że pieśniarz disco polo żegna się z partią, Władysław
Kosiniak-Kamysz pokazał, że ich sympatykiem pozostaje za to syn prof. Bartoszewskiego. Prezes PSL długo negocjował wejście do KE,
ale też wiedział, że dla Schetyny jest najistotniejszym koalicjantem. Ludowcy
obawiali się ucieczki elektoratu do PiS, przekonały ich jednak wewnętrzne
badania, z których wynikało, że wyborcy przepływają wraz z nimi do KE - w PSL
śmieją się dziś, że tak naprawdę zaważyła „troska o ich tożsamość”, którą zauważyli
na portalu braci Karnowskich.
Ale i Rada Naczelna PSL pokazała, że polityka obecnego prezesa partii
cieszy się poparciem zdecydowanej większości (86:8 - przeciwko wejściu w
koalicję byli m.in. Marek Sawicki, Waldemar Pawlak i Joanna Fedak).
Paradoksalnie jednak Kosiniak-Kamysz jest zakładnikiem zarówno dobrego wyniku w
eurowyborach, jak i złego - bo czy PSL wprowadzi jednego europosła czy pięciu,
dla przeciwników koalicji będą to argumenty, że trzeba było iść osobno. Stąd
właściwie tylko obecność PSL w przedwyborczym bloku do krajowego parlamentu
pozostaje pod znakiem zapytania - i w SLD, i w N, i u Zielonych słychać, że
jeśli obecna formuła współpracy się sprawdzi, powinna być na jesieni kontynuowana.
U ludowców plan minimum to na razie wystawienie wspólnej listy do Senatu. A o
Sejmie zadecydują po 26 maja.
Jak pokazują sondaże, na taką zjednoczeniową opozycyjną konstrukcję
czekało wielu wyborców. Kluczowa jednak będzie wyborcza mobilizacja
elektoratów. Schetynie udało się zbudować okręt, który może ruszyć na PiS, ale
też musi uważać, aby po drodze nie osiąść na mieliźnie - do czego próbuje
doprowadzić Kaczyński, podbierając pomysły szefa PO i ogłaszając jako swoje. I
on, i pozostali liderzy KE mimo ewidentnych różnic programowych powinni
stworzyć wiarygodną narrację, która poniesie w obu tegorocznych kampaniach. Do
tego uważać na dziury w poszyciu, które będzie powodował atakujący z lewej
strony Robert Biedroń. Na razie KE przyjęła strategię ignorowania jego zaczepek
- co zresztą proponowała Nowacka - i to wydaje się sensownym rozwiązaniem.
Wiosna po początkowym sondażowym skoku spadła do poziomu ok. 10 proc. - to
tyle, ile w 2011 r. miał Ruch Palikota. Pytanie, czy przy spolaryzowanej
kampanii jest w stanie ugrać więcej? A takie jest drugie zadanie liderów KE:
przekonać Polaków, że stawką najbliższych wyborów są nie mandaty w Brukseli,
ale nasze miejsce w Europie. I że tylko przy urnie można zatopić pisowski
pancernik.
Malwina Dziedzic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz