O co chodzi
Joachimowi Brudzińskiemu z tym europosłowaniem? On sam daje do zrozumienia, że
to ma być doskonalący szlif przed powrotem do polskiej polityki. Jeśli potem
miałby awansować, to w zasadzie pozostają dwa stanowiska: premiera prezesa
partii.
Ze 130 nazwisk kandydatów PiS na europosłów najwięcej waży
jedno - ministra spraw wewnętrznych i de facto pierwszego wiceprezesa partii
Joachima Brudzińskiego. O jego brukselskich ambicjach było cicho aż do ogłoszenia
uchwały komitetu politycznego w sprawie obsady jedynek i dwójek na listach
wyborczych. Okręg 13 (z siedzibą w Gorzowie Wielkopolskim, ale poza
województwem lubuskim obejmujący także zachodniopomorskie): 1. Joachim
Brudziński, 2. Czesław Hoc.
To była gruba niespodzianka. Od miesięcy pisało się o tym,
że do Brukseli chce się przenieść Beata Szydło, podobne aspiracje zgłaszał
Patryk Jaki, w kuluarach fruwały nazwiska Anny Zalewskiej, Beaty Mazurek czy
Beaty Kempy. W sprawie Brudzińskiego nie było ani jednego przecieku, co
skądinąd pokazuje, jak szczelna potrafi być Nowogrodzka.
Brudziński
zaskakuje
Nie wiedzieli o tym nawet
niektórzy politycy z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego.
- Kilka tygodni przed uchwałą
komitetu politycznego do Kaczyńskiego przyszedł minister cyfiyzacji Marek
Zagórski i poprosił o jedynkę w okręgu nr 13. Prezes dał mu do zrozumienia, że
to możliwe - opowiada nasz rozmówca.
Zagórski wywodzi się z Pomorza Zachodniego, za to jest nowicjuszem w PiS.
Kadencję zaczynał w Porozumieniu Jarosława Gowina, do PiS przeszedł dopiero w
zeszłym roku - partyjny transfer był warunkiem objęcia stanowiska ministra.
- Gdy w regionie zaczęło się mówić o jedynce dla
Zagórskiego, działacze wpadli w popłoch. Inna opcja, która wchodziła w grę,
czyli przygarnięcie europosła Zdzisława Krasnodębskiego, który stracił jedynkę
w Warszawie, też budziła przerażenie. To byłaby gwarancja słabego wyniku w
eurowyborach - mówi polityk PiS. Okręg 13
jest dla PiS bardzo trudnym terenem. W wyborach 2014 r. PiS miał tu drugi najsłabszy
wynik w kraju (25,6 proc.), gorzej poszło mu tylko w Wielkopolsce. Jedyny
mandat europosła zdobył Marek Gróbarczyk, dziś minister gospodarki morskiej.
Start Brudzińskiego oraz minister rodziny Elżbiety
Rafalskiej (będzie trójką, podobnie zresztą jak przed pięcioma laty, ale tym
razem już jako jedna z twarzy programu 500+) ma wydatnie poprawić wynik
ugrupowania w regionie. Dodatkowego mandatu w tym okręgu z tego nie będzie, ale
głosy zdobyte przez Brudzińskiego będą pracowały także na rzecz kandydatów
winnych regionach.
Chęć wzmocnienia listy nie była oczywiście jedynym powodem
decyzji Brudzińskiego. Z rozmów z politykami PiS wynika, że na posiedzeniu
komitetu politycznego (którego rola
sprowadzała się zresztą jedynie do przyklepania ustaleń na linii Kaczyński-Brudziński)
minister tłumaczył swą decyzję względami osobistymi.
Pytamy Brudzińskiego, dlaczego kandyduje do Parlamentu
Europejskiego.
- Bruksela to dla mnie dzisiaj nie emerytura, to szansa.
Odkryłem to, gdy zostałem szefem resortu i zorientowałem się, o ile
skuteczniej i sprawniej poruszają się w walce o narodowe interesy ministrowie z
brukselskim doświadczeniem i obyciem. Dziś walka o polskie interesy rozgrywa
się w Brukseli w takim samym stopniu jak w polityce krajowej. A powody osobiste?
No cóż, po zaczepce Młodych Demokratów w Szczecinie co do mojego totalnego „matołectwa"
i braku znajomości języka angielskiego, postanowiłem z jeszcze większym
zaangażowaniem „polish my English”. Tak abym mógł po pięciu latach swobodnie w Londynie zamówić
sobie fish and chips... with musztard” - tłumaczy Brudziński, ewidentnie miłośnik musztardy, która co pewien
czas wraca w jego tweetach.
Minister jasno zadeklarował też, że jeśli zdobędzie mandat,
to nie odda go, by po paru miesiącach wrócić na kampanię parlamentarną. Takie
pogłoski pojawiły się krótko po ogłoszeniu list; część polityków PiS po prostu
nie chciała uwierzyć, że człowiek numer dwa w partii znika z polityki
krajowej. Gdy się jednak nad tym zastanowić, decyzja Brudzińskiego staje się
jakoś wytłumaczalna, a nawet logicznie uzupełnia ciekawą przemianę tego
polityka.
Czas
dojrzewania
Brudziński ma łatkę brutala, na
którą zresztą solidnie przez lata zapracował. Wciąż pozostaje przy tym
politykiem stosunkowo nieznanym - w sondażu zaufania CBOS nie kojarzy go
niemal 40 proc. badanych (zaufanie deklaruje 23 proc., nieufność - 21 proc.).
Na Twitterze często wschodzi w utarczki słowne, nigdy nie
stronił też od języka przynależnego raczej politycznym harcownikom niż aktorom
pierwszego planu. „To, że lewackie kundle szczekają, to niech szczekają” -
mówił w Trójce w 2013 r., gdy część mediów krytykowała decyzję konklawe o
wyborze papieża Franciszka. Donald Tusk - jego zdaniem - „zostawił ciało
prezydenta w błocie, w ruskiej trumnie”, a Lecha
Wałęsę porównywał do „stójkowego spod budki z piwem”. Na partyjnych marszach
paradował z megafonem, zagrzewając do wznoszenia haseł. W grudniu 2015 r. na
wiecu PiS stworzył ciekawy duet z Kaczyńskim. Gdy prezes zaintonował: „Cała
Polska z was się śmieje”, Brudziński odkrzyknął: „Komuniści i złodzieje”.
Przez wiele lat był człowiekiem partii. Załapał się
jeszcze do Porozumienia Centrum, ale w pierwszej partii braci Kaczyńskich nie
odegrał znaczącej roli, nie znał nawet osobiście lidera. Jego kariera
przyspieszyła, gdy powstał PiS. W 2005 r. po raz pierwszy wszedł do Sejmu, a
rok później objął jedno z ważniejszych stanowisk w partii - został przewodniczącym zarządu głównego PiS, szefem
struktur. Kaczyńskiemu poleciła go Barbara Skrzypek (słynna pani Basia), gdy
propozycję odrzucił pierwszy kandydat Przemysław Gosiewski.
Funkcję stracił po przegranych przez PiS wyborach w 2007
r., ale jego następca Jarosław Zieliński wykazał taki antytalent
organizacyjny, że Kaczyński już w 2009 r. na powrót oddał władzę Brudzińskiemu.
Przez lata podczas niezliczonych objazdów po kraju Brudziński poznał PiS jak
nikt, poza może samym prezesem. Wiedział wszystko o każdym konflikcie w regionie, miał - znów obok Kaczyńskiego
- decydujący głos, gdy przychodziło do nominacji
szefów okręgów. Zyskał sobie w ten sposób wielu ważnych przyjaciół i równie wielu odrobinę mniej ważnych wrogów (tych, którzy
rywalizację w okręgach
przegrali).
Po zwycięstwie PiS w 2015 r. nie wyszedł do rządu Beaty
Szydło. Jego żona w rozmowie z „Wprost” mówiła, że była to wspólna decyzja
Brudzińskiego i Kaczyńskiego (pokazuje to zresztą, ile miała do powiedzenia
nowa premier w sprawie składu własnego gabinetu). Brudziński pozostał szefem
struktur PiS, ale dostał też stanowisko wicemarszałka Sejmu.
Z czasem jednak Brudziński zaczął jakby dojrzewać.
Sprzyjało mu zresztą tło, na jakim występował - marszałek Marek Kuchciński czy
wicemarszałek Ryszard Terlecki zaprowadzili antyopozycyjne standardy, jakich
polski parlament dotąd nie znał. - Joachim Brudziński odróżniał się na tle
innych liderów PiS w Sejmie. Nie było w nim jadu przeciw wszystkiemu, co niepisowskie.
Uważam, że stoi za tym jego zamiłowanie do porządku - jeśli w parlamencie ma
być Ordnung, to musi obowiązywać wszystkich, także ludzi z własnego zaplecza -
mówi Ludwik Dorn, były marszałek Sejmu i były wiceprezes PiS.
Brudziński potrafił np. karcić i przywoływać do porządku
posłów PiS, jak Dominika Tarczyńskiego (dziś to już koledzy z list do
Parlamentu Europejskiego, choć w różnych okręgach). Ale, co już oczywiste, prowadzący
obrady Brudziński nie zareagował, gdy w lipcu 2017 r. Kaczyński „bez żadnego
trybu” zajął mównicę i oskarżył polityków Platformy, że zamordowali jego brata.
Po dymisji Szydło - której Brudziński nie był wielkim fanem
- fotel premiera zajął Morawiecki, który po miesiącu zrobił sporą korektę w
składzie rządu. Dotychczasowy wicemarszałek dostał jedno z najpotężniejszych
ministerstw - resort spraw wewnętrznych i administracji, kierowany dotąd przez
innego wiceprezesa PiS Mariusza Błaszczaka.
Jako minister Brudziński zrobił kolejnych kilka kroków na
krętej drodze od wiecowego zapiewajły do jednego z liderów państwa. Dorn,
minister spraw wewnętrznych w I rządzie PiS: - Rewolucji w ministerstwie
nie wprowadził, za policję wciąż odpowiada wiceminister Jarosław Zieliński.
Coś się jednak zmieniło. Joachim Brudziński zwinął parasol ochronny, jaki nad
skrajną prawicą rozpostarł Mariusz Błaszczak. Błaszczak sam nie jest narodowcem,
jest natomiast wewnętrznie spanikowany i niezdolny do autonomii; lepiej czuje
się jako wykonawca poleceń. Brudziński jest bardziej pewny siebie i robi to, co
uważa za stosowne.
Dorn miał na myśli m.in. ochronę lubelskiego Marszu
Równości przez policję. Gdy legalny pochód zaatakowali narodowcy i kibole, interweniowała policja. Działacze LGBT dziękowali
funkcjonariuszom za wzorową postawę, a Brudzińskiego zaatakowała skrajna
prawica, w tym felietonista bliskiej PiS „Gazety Polskiej” Piotr Wielgucki.
Brudziński zebrał pochwały z nieoczekiwanej zupełnie
strony po zamachu na Pawła Adamowicza. Za profesjonalne działanie - m.in. sprawnie zatrzymania osób, które groziły politykom PO
- chwalił go np. Władysław Frasyniuk. W debacie sejmowej po śmierci prezydenta
Gdańska Brudziński „oddał się do dyspozycji premiera” - gest teoretycznie bez
znaczenia, ale jednak nieoczekiwany i odmienny od standardów, do jakich
przyzwyczaił PiS.
I jeszcze drobiazg z dziedziny stylu. Gdy CBA zatrzymała
byłego prezesa Lotosu, „Wiadomości” wydały z siebie dłuższy materiał z tezą,
że był on blisko związany z politykami Platformy. Brudziński był wówczas
gościem po programie. Prezenter spytał go o te powiązania, na co minister
odparł: „Trzeba uczciwie przyznać, że prezes znał także wielu polityków PiS”.
Już jako kandydat na europosła był w Brukseli na Radzie UE.
Korespondentka RMF FM na Twitterze ostro
skrytykowała go za to, że po posiedzeniu spotkał się tylko z dziennikarzami
mediów publicznych. Brudziński odpisał: „Szanowna Pani Redaktor, najmocniej
Panią przepraszam. W przerwie obrad dowiedziałem się, że jest możliwość wejścia
na żywo z komentarzem do TVP Nie miałem zielonego pojęcia,
że jest jakiś problem z innymi mediami. Nie jestem politycznym samobójcą, aby
konfliktować się z dziennikarzami bez żadnego powodu. Zawsze, ilekroć byłem w
Brukseli, schodziłem do państwa, nie dzieląc dziennikarzy na lepszych i gorszych.
Dziś wyszło bardzo niezręcznie, za co przepraszam”.
Odpoczynek
przed wojną?
Brudziński odchodzi z ministerstwa
z dość czystą kartą. Nie jest w
pierwszym szeregu kandydatów do procesu przed Trybunałem Stanu, opozycja nawet
nie złożyła przeciwko niemu wniosku o wotum nieufności. W partyjnej hierarchii
pozostaje numerem dwa, a strukturami PiS zawiaduje jeden z jego najbardziej zaufanych ludzi Krzysztof
Sobolewski. W resorcie zostanie zapewne inny jego wychowanek, wiceminister
Paweł Szefernaker.
Po wyborach samorządowych kursowała wprawdzie plotka, że
Brudziński montował bunt przeciw Morawieckiemu i nawoływał do przyspieszonych
wyborów, ale sprawa nie wyszła poza sferę domysłów i spekulacji. Na
posiedzeniach rządu minister trzymał się swojej agendy. - Na Radzie Ministrów
koncentruje się na swoich sprawach. Rzadko zabiera głos w innych tematach.
Dyskretny minister - recenzuje Brudzińskiego inny członek rządu.
Teoeretycznie wszystko zostało więc po staremu .- Zmiana
jest przede wszystkim psychologiczna. Granica między polityką krajową a
europosłowaniem zatarła się w ostatnich latach, ale nie do końca. Brudziński,
decydując się na kandydowanie do europarlamentu, dał sygnał, że na razie nie
będzie pretendował do kluczowych funkcji: premiera czy - gdyby Kaczyński
przeszedł na emeryturę - szefa partii - analizuje nasz rozmówca z obozu
władzy.
A inny dodaje: - Brudziński z niczego nie rezygnuje. Z
jego strony to swego rodzaju
zakład Pascala: obstawił, że
Kaczyński będzie liderem obozu aż do kolejnych wyborów parlamentarnych w 2023
r. A wtedy może wrócić do gry o najwyższą stawkę, skracając nieco kadencję
europosła.
Kilku posłów PiS zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt. - Kilka
lat w europarlamencie pozwala na osiągnięcie niezależności finansowej. Dla
potencjalnego lidera to ważna sprawa.
Na razie, jak wynika z zeszłorocznego oświadczenia
majątkowego, Brudziński ma ponad 200 tys. zł oszczędności, dom i siedmioletni samochód. Żadnych kredytów. Po - nawet
niepełnej - kadencji w Brukseli ten majątek można pomnożyć.
Sam Brudziński wszelkie wzmianki o wojnie diadochów w PiS od dawna zbywa wzruszaniem ramion. -
Bawią mnie okrutnie również toczone od wielu lat dywagacje kto, kiedy, z
jakiej pozycji, z kim będzie walczył, o schedę po Jarosławie Kaczyńskim. Proszę
mi wierzyć, wielu z delfinów jest już zapomnianych - mówi POLITYCE.
Jednym z motywów stojących za decyzją Brudzińskiego może
być też prosta kalkulacja polityczna. Reelekcja jesienią wcale nie jest pewna,
atmosfera w partii daleko odbiega od idealnej, obóz władzy sprawia wrażenie,
jakby już przeszedł w tryb „byle do wyborów”. Jeśli zaczyna się schyłkowe
półrocze rządów PiS, to Brudziński niekoniecznie chciałby kiedyś być z nim
kojarzony.
Pozostaje natomiast pytanie o motywacje drugiego,
ważniejszego zresztą decydenta w tej sprawie. Dlaczego Kaczyński zgodził się
na kandydowanie Brudzińskiego? Cały rząd naraża się na ataki, że to „akcja
ewakuacja”. Kandyduje piątka konstytucyjnych ministrów (w tym dwoje
wiceprezesów partii) i wielu wiceministrów, a Brudziński jedynie taką narrację
opozycji ułatwi.
Nasuwa się naturalna odpowiedź, że wyjazd Brudzińskiego
oznacza wotum zaufania dla Morawieckiego. W PiS nie ma wielu zmienników dla
obecnego premiera. Błaszczak nie zbudował się na stanowisku szefa MON, a
Kaczyński ma przed sobą operację kolana. Odejście Brudzińskiego do
europarlamentu byłoby otwarciem drzwi dla przedłużenia premierostwa
Morawieckiego.
Ale może jest jeszcze inaczej. Nie wiadomo, jaki układ
wyłoni się jesienią. Może PiS będzie budował rząd koalicyjny, a nie da się
przecież wykluczyć także jakiejś konfiguracji prowadzącej do przyspieszonych
wyborów. Wówczas Brudziński mógłby zostać wezwany z powrotem do kraju.
Wojciech Szacki
Bardzo się cieszę, że mogę podzielić się z nami swoimi doświadczeniami. Nazywam się Brenda i byłem szczęśliwy. Dopóki mój mąż nie powiedział, że go zdradzam, oboje staliśmy się dokuczliwymi parami, nie mógł w to uwierzyć, ani nie zaufał moim słowom, więc złożyliśmy wniosek o rozwód, później zostaliśmy rozdzieleni i ślubowaliśmy, że nigdy się nie pogodzimy. Długo próbowałem iść dalej, ale nie mogłem pozostać bez niego, więc zacząłem poszukiwania powrotu męża, a potem skierowano mnie do Dr.IZOYA. Świetny człowiek, którego spotkałem, rzucił zaklęcie miłosne i zmusił mojego męża do powrotu w ciągu 24 godzin. dzięki temu jestem tutaj, aby udostępnić kontakt dr IZOYA, skontaktować się z nim poprzez drizayaomosolution@gmail.com. Jest naprawdę potężny i specjalizuje się w następujących sprawach ...
OdpowiedzUsuń(1) Kochaj zaklęcia wszelkiego rodzaju. (2) Przestań rozwodzić się. (3) Zakończ jałowość. (4) Potrzebujesz pomocy duchowej.