piątek, 29 marca 2019

Tajemnica ministra



O co chodzi Joachimowi Brudzińskiemu z tym europosłowaniem? On sam daje do zrozumienia, że to ma być doskonalący szlif przed powrotem do polskiej polityki. Jeśli potem miałby awansować, to w zasadzie pozostają dwa stanowiska: premiera prezesa partii.

Ze 130 nazwisk kandydatów PiS na europosłów najwięcej waży jedno - ministra spraw we­wnętrznych i de facto pierwsze­go wiceprezesa partii Joachima Brudzińskiego. O jego brukselskich ambi­cjach było cicho aż do ogłoszenia uchwały komitetu politycznego w sprawie obsady jedynek i dwójek na listach wyborczych. Okręg 13 (z siedzibą w Gorzowie Wielkopol­skim, ale poza województwem lubuskim obejmujący także zachodniopomorskie): 1. Joachim Brudziński, 2. Czesław Hoc.
   To była gruba niespodzianka. Od mie­sięcy pisało się o tym, że do Brukseli chce się przenieść Beata Szydło, podobne aspi­racje zgłaszał Patryk Jaki, w kuluarach fruwały nazwiska Anny Zalewskiej, Beaty Mazurek czy Beaty Kempy. W sprawie Bru­dzińskiego nie było ani jednego przecieku, co skądinąd pokazuje, jak szczelna potrafi być Nowogrodzka.

Brudziński zaskakuje
Nie wiedzieli o tym nawet niektórzy po­litycy z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego.
- Kilka tygodni przed uchwałą komitetu politycznego do Kaczyńskiego przyszedł mi­nister cyfiyzacji Marek Zagórski i poprosił o jedynkę w okręgu nr 13. Prezes dał mu do zrozumienia, że to możliwe - opowiada nasz rozmówca. Zagórski wywodzi się z Pomorza Zachodniego, za to jest nowicjuszem w PiS. Kadencję zaczynał w Porozumieniu Jarosława Gowina, do PiS przeszedł dopie­ro w zeszłym roku - partyjny transfer był warunkiem objęcia stanowiska ministra.
   - Gdy w regionie zaczęło się mówić o je­dynce dla Zagórskiego, działacze wpadli w popłoch. Inna opcja, która wchodziła w grę, czyli przygarnięcie europosła Zdzi­sława Krasnodębskiego, który stracił je­dynkę w Warszawie, też budziła przeraże­nie. To byłaby gwarancja słabego wyniku w eurowyborach - mówi polityk PiS. Okręg 13 jest dla PiS bardzo trudnym terenem. W wyborach 2014 r. PiS miał tu drugi naj­słabszy wynik w kraju (25,6 proc.), gorzej poszło mu tylko w Wielkopolsce. Jedyny mandat europosła zdobył Marek Gróbarczyk, dziś minister gospodarki morskiej.
   Start Brudzińskiego oraz minister ro­dziny Elżbiety Rafalskiej (będzie trójką, podobnie zresztą jak przed pięcioma laty, ale tym razem już jako jedna z twarzy pro­gramu 500+) ma wydatnie poprawić wynik ugrupowania w regionie. Dodatkowego mandatu w tym okręgu z tego nie będzie, ale głosy zdobyte przez Brudzińskiego będą pracowały także na rzecz kandydatów winnych regionach.
   Chęć wzmocnienia listy nie była oczywi­ście jedynym powodem decyzji Brudziń­skiego. Z rozmów z politykami PiS wynika, że na posiedzeniu komitetu politycznego (którego rola sprowadzała się zresztą je­dynie do przyklepania ustaleń na linii Kaczyński-Brudziński) minister tłumaczył swą decyzję względami osobistymi.
   Pytamy Brudzińskiego, dlaczego kandy­duje do Parlamentu Europejskiego.
   - Bruksela to dla mnie dzisiaj nie eme­rytura, to szansa. Odkryłem to, gdy zosta­łem szefem resortu i zorientowałem się, o ile skuteczniej i sprawniej poruszają się w walce o narodowe interesy ministrowie z brukselskim doświadczeniem i obyciem. Dziś walka o polskie interesy rozgrywa się w Brukseli w takim samym stopniu jak w polityce krajowej. A powody osobiste? No cóż, po zaczepce Młodych Demokratów w Szczecinie co do mojego totalnego „ma­tołectwa" i braku znajomości języka angiel­skiego, postanowiłem z jeszcze większym zaangażowaniem „polish my English”. Tak abym mógł po pięciu latach swobodnie w Londynie zamówić sobie fish and chips... with musztard” - tłumaczy Brudziński, ewi­dentnie miłośnik musztardy, która co pe­wien czas wraca w jego tweetach.
   Minister jasno zadeklarował też, że jeśli zdobędzie mandat, to nie odda go, by po paru miesiącach wrócić na kampanię parlamentarną. Takie pogłoski pojawiły się krótko po ogłoszeniu list; część polityków PiS po prostu nie chciała uwierzyć, że czło­wiek numer dwa w partii znika z polityki krajowej. Gdy się jednak nad tym zastano­wić, decyzja Brudzińskiego staje się jakoś wytłumaczalna, a nawet logicznie uzupeł­nia ciekawą przemianę tego polityka.

Czas dojrzewania
Brudziński ma łatkę brutala, na którą zresztą solidnie przez lata zapracował. Wciąż pozostaje przy tym politykiem sto­sunkowo nieznanym - w sondażu zaufa­nia CBOS nie kojarzy go niemal 40 proc. badanych (zaufanie deklaruje 23 proc., nieufność - 21 proc.).
   Na Twitterze często wschodzi w utarcz­ki słowne, nigdy nie stronił też od języka przynależnego raczej politycznym harcownikom niż aktorom pierwszego planu. „To, że lewackie kundle szczekają, to niech szczekają” - mówił w Trójce w 2013 r., gdy część mediów krytykowała decyzję kon­klawe o wyborze papieża Franciszka. Do­nald Tusk - jego zdaniem - „zostawił ciało prezydenta w błocie, w ruskiej trumnie”, a Lecha Wałęsę porównywał do „stójko­wego spod budki z piwem”. Na partyjnych marszach paradował z megafonem, za­grzewając do wznoszenia haseł. W grudniu 2015 r. na wiecu PiS stworzył ciekawy duet z Kaczyńskim. Gdy prezes zaintonował: „Cała Polska z was się śmieje”, Brudziński odkrzyknął: „Komuniści i złodzieje”.
   Przez wiele lat był człowiekiem par­tii. Załapał się jeszcze do Porozumienia Centrum, ale w pierwszej partii braci Ka­czyńskich nie odegrał znaczącej roli, nie znał nawet osobiście lidera. Jego kariera przyspieszyła, gdy powstał PiS. W 2005 r. po raz pierwszy wszedł do Sejmu, a rok później objął jedno z ważniejszych stano­wisk w partii - został przewodniczącym zarządu głównego PiS, szefem struk­tur. Kaczyńskiemu poleciła go Barbara Skrzypek (słynna pani Basia), gdy propo­zycję odrzucił pierwszy kandydat Przemy­sław Gosiewski.
   Funkcję stracił po przegranych przez PiS wyborach w 2007 r., ale jego następ­ca Jarosław Zieliński wykazał taki antyta­lent organizacyjny, że Kaczyński już w 2009 r. na powrót oddał władzę Brudzińskiemu. Przez lata pod­czas niezliczonych objazdów po kraju Brudziński poznał PiS jak nikt, poza może samym prezesem. Wiedział wszystko o każdym konflikcie w regionie, miał - znów obok Kaczyńskiego - decydujący głos, gdy przychodziło do nominacji szefów okręgów. Zyskał so­bie w ten sposób wielu ważnych przyjaciół i równie wielu odrobinę mniej ważnych wrogów (tych, którzy rywalizację w okrę­gach przegrali).
   Po zwycięstwie PiS w 2015 r. nie wyszedł do rządu Beaty Szydło. Jego żona w rozmo­wie z „Wprost” mówiła, że była to wspólna decyzja Brudzińskiego i Kaczyńskiego (po­kazuje to zresztą, ile miała do powiedzenia nowa premier w sprawie składu własnego gabinetu). Brudziński pozostał szefem struktur PiS, ale dostał też stanowisko wi­cemarszałka Sejmu.
   Z czasem jednak Brudziński zaczął jak­by dojrzewać. Sprzyjało mu zresztą tło, na jakim występował - marszałek Marek Kuchciński czy wicemarszałek Ryszard Ter­lecki zaprowadzili antyopozycyjne stan­dardy, jakich polski parlament dotąd nie znał. - Joachim Brudziński odróżniał się na tle innych liderów PiS w Sejmie. Nie było w nim jadu przeciw wszystkiemu, co niepisowskie. Uważam, że stoi za tym jego zami­łowanie do porządku - jeśli w parlamencie ma być Ordnung, to musi obowiązywać wszystkich, także ludzi z własnego zaple­cza - mówi Ludwik Dorn, były marszałek Sejmu i były wiceprezes PiS.
   Brudziński potrafił np. karcić i przywoły­wać do porządku posłów PiS, jak Domini­ka Tarczyńskiego (dziś to już koledzy z list do Parlamentu Europejskiego, choć w róż­nych okręgach). Ale, co już oczywiste, pro­wadzący obrady Brudziński nie zareagował, gdy w lipcu 2017 r. Kaczyński „bez żadnego trybu” zajął mównicę i oskarżył polityków Platformy, że zamordowali jego brata.
   Po dymisji Szydło - której Brudziński nie był wielkim fanem - fotel premiera za­jął Morawiecki, który po miesiącu zrobił sporą korektę w składzie rządu. Dotych­czasowy wicemarszałek dostał jedno z naj­potężniejszych ministerstw - resort spraw wewnętrznych i administracji, kierowany dotąd przez innego wiceprezesa PiS Ma­riusza Błaszczaka.
   Jako minister Brudziński zrobił kolej­nych kilka kroków na krętej drodze od wie­cowego zapiewajły do jednego z liderów państwa. Dorn, minister spraw wewnętrz­nych w I rządzie PiS: - Rewolucji w mini­sterstwie nie wprowadził, za policję wciąż odpowiada wiceminister Jarosław Zieliń­ski. Coś się jednak zmieniło. Joachim Bru­dziński zwinął parasol ochronny, jaki nad skrajną prawicą rozpostarł Mariusz Błaszczak. Błaszczak sam nie jest narodowcem, jest natomiast wewnętrznie spanikowany i niezdolny do autonomii; lepiej czuje się jako wykonawca poleceń. Brudziński jest bardziej pewny siebie i robi to, co uważa za stosowne.
   Dorn miał na myśli m.in. ochronę lubel­skiego Marszu Równości przez policję. Gdy legalny pochód zaatakowali narodowcy i kibole, interweniowała policja. Działa­cze LGBT dziękowali funkcjonariuszom za wzorową postawę, a Brudzińskiego zaatakowała skrajna prawica, w tym fe­lietonista bliskiej PiS „Gazety Polskiej” Piotr Wielgucki.
   Brudziński zebrał pochwały z nieoczeki­wanej zupełnie strony po zamachu na Paw­ła Adamowicza. Za profesjonalne działanie - m.in. sprawnie zatrzymania osób, które groziły politykom PO - chwalił go np. Wła­dysław Frasyniuk. W debacie sejmowej po śmierci prezydenta Gdańska Brudziński „oddał się do dyspozycji premiera” - gest teoretycznie bez znaczenia, ale jednak nie­oczekiwany i odmienny od standardów, do jakich przyzwyczaił PiS.
   I jeszcze drobiazg z dziedziny stylu. Gdy CBA zatrzymała byłego prezesa Lotosu, „Wiadomości” wydały z siebie dłuższy ma­teriał z tezą, że był on blisko związany z po­litykami Platformy. Brudziński był wówczas gościem po programie. Prezenter spytał go o te powiązania, na co minister odparł: „Trzeba uczciwie przyznać, że prezes znał także wielu polityków PiS”.
   Już jako kandydat na europosła był w Brukseli na Radzie UE. Korespondentka RMF FM na Twitterze ostro skrytykowa­ła go za to, że po posiedzeniu spotkał się tylko z dziennikarzami mediów publicz­nych. Brudziński odpisał: „Szanowna Pani Redaktor, najmocniej Panią przepraszam. W przerwie obrad dowiedziałem się, że jest możliwość wejścia na żywo z komenta­rzem do TVP Nie miałem zielonego poję­cia, że jest jakiś problem z innymi media­mi. Nie jestem politycznym samobójcą, aby konfliktować się z dziennikarzami bez żadnego powodu. Zawsze, ilekroć byłem w Brukseli, schodziłem do państwa, nie dzieląc dziennikarzy na lepszych i gor­szych. Dziś wyszło bardzo niezręcznie, za co przepraszam”.

Odpoczynek przed wojną?
Brudziński odchodzi z ministerstwa z dość czystą kartą. Nie jest w pierwszym szeregu kandydatów do procesu przed Try­bunałem Stanu, opozycja nawet nie złożyła przeciwko niemu wniosku o wotum nieuf­ności. W partyjnej hierarchii pozostaje nu­merem dwa, a strukturami PiS zawiaduje jeden z jego najbardziej zaufanych ludzi Krzysztof Sobolewski. W resorcie zostanie zapewne inny jego wychowanek, wicemi­nister Paweł Szefernaker.
   Po wyborach samorządowych kursowała wprawdzie plotka, że Brudziński montował bunt przeciw Morawieckiemu i nawoływał do przyspieszonych wyborów, ale sprawa nie wyszła poza sferę domysłów i spekula­cji. Na posiedzeniach rządu minister trzy­mał się swojej agendy. - Na Radzie Mini­strów koncentruje się na swoich sprawach. Rzadko zabiera głos w innych tematach. Dyskretny minister - recenzuje Brudziń­skiego inny członek rządu.
   Teoeretycznie wszystko zostało więc po staremu .- Zmiana jest przede wszyst­kim psychologiczna. Granica między poli­tyką krajową a europosłowaniem zatarła się w ostatnich latach, ale nie do końca. Brudziński, decydując się na kandydo­wanie do europarlamentu, dał sygnał, że na razie nie będzie pretendował do klu­czowych funkcji: premiera czy - gdyby Kaczyński przeszedł na emeryturę - szefa partii - analizuje nasz rozmówca z obo­zu władzy.
   A inny dodaje: - Brudziński z niczego nie rezygnuje. Z jego strony to swego rodzaju
zakład Pascala: obstawił, że Kaczyński będzie liderem obozu aż do kolejnych wy­borów parlamentarnych w 2023 r. A wtedy może wrócić do gry o najwyższą stawkę, skracając nieco kadencję europosła.
   Kilku posłów PiS zwraca uwagę na jesz­cze jeden aspekt. - Kilka lat w europarlamencie pozwala na osiągnięcie niezależ­ności finansowej. Dla potencjalnego lidera to ważna sprawa.
   Na razie, jak wynika z zeszłorocznego oświadczenia majątkowego, Brudziński ma ponad 200 tys. zł oszczędności, dom i siedmioletni samochód. Żadnych kre­dytów. Po - nawet niepełnej - kadencji w Brukseli ten majątek można pomnożyć.
   Sam Brudziński wszelkie wzmianki o wojnie diadochów w PiS od dawna zbywa wzruszaniem ramion. - Bawią mnie okrut­nie również toczone od wielu lat dywaga­cje kto, kiedy, z jakiej pozycji, z kim będzie walczył, o schedę po Jarosławie Kaczyńskim. Proszę mi wierzyć, wielu z delfinów jest już zapomnianych - mówi POLITYCE.
   Jednym z motywów stojących za de­cyzją Brudzińskiego może być też prosta kalkulacja polityczna. Reelekcja jesienią wcale nie jest pewna, atmosfe­ra w partii daleko odbiega od idealnej, obóz władzy sprawia wrażenie, jakby już przeszedł w tryb „byle do wyborów”. Jeśli zaczyna się schyłkowe półrocze rządów PiS, to Brudziński niekoniecz­nie chciałby kiedyś być z nim kojarzony.
   Pozostaje natomiast pytanie o moty­wacje drugiego, ważniejszego zresztą decydenta w tej sprawie. Dlaczego Ka­czyński zgodził się na kandydowanie Bru­dzińskiego? Cały rząd naraża się na ataki, że to „akcja ewakuacja”. Kandyduje piątka konstytucyjnych ministrów (w tym dwoje wiceprezesów partii) i wielu wicemini­strów, a Brudziński jedynie taką narrację opozycji ułatwi.
   Nasuwa się naturalna odpowiedź, że wyjazd Brudzińskiego oznacza wotum zaufania dla Morawieckiego. W PiS nie ma wielu zmienników dla obecnego premie­ra. Błaszczak nie zbudował się na stano­wisku szefa MON, a Kaczyński ma przed sobą operację kolana. Odejście Brudziń­skiego do europarlamentu byłoby otwar­ciem drzwi dla przedłużenia premiero­stwa Morawieckiego.
   Ale może jest jeszcze inaczej. Nie wiado­mo, jaki układ wyłoni się jesienią. Może PiS będzie budował rząd koalicyjny, a nie da się przecież wykluczyć także jakiejś konfi­guracji prowadzącej do przyspieszonych wyborów. Wówczas Brudziński mógłby zostać wezwany z powrotem do kraju.
Wojciech Szacki

1 komentarz:

  1. Bardzo się cieszę, że mogę podzielić się z nami swoimi doświadczeniami. Nazywam się Brenda i byłem szczęśliwy. Dopóki mój mąż nie powiedział, że go zdradzam, oboje staliśmy się dokuczliwymi parami, nie mógł w to uwierzyć, ani nie zaufał moim słowom, więc złożyliśmy wniosek o rozwód, później zostaliśmy rozdzieleni i ślubowaliśmy, że nigdy się nie pogodzimy. Długo próbowałem iść dalej, ale nie mogłem pozostać bez niego, więc zacząłem poszukiwania powrotu męża, a potem skierowano mnie do Dr.IZOYA. Świetny człowiek, którego spotkałem, rzucił zaklęcie miłosne i zmusił mojego męża do powrotu w ciągu 24 godzin. dzięki temu jestem tutaj, aby udostępnić kontakt dr IZOYA, skontaktować się z nim poprzez drizayaomosolution@gmail.com. Jest naprawdę potężny i specjalizuje się w następujących sprawach ...
    (1) Kochaj zaklęcia wszelkiego rodzaju. (2) Przestań rozwodzić się. (3) Zakończ jałowość. (4) Potrzebujesz pomocy duchowej.

    OdpowiedzUsuń