niedziela, 31 sierpnia 2014

Sieroty na bocznym torze



Jarosław Kaczyński nigdy nie lubił: ludzi Lecha. „Byli niemoralni i nielojalni do tego żenująco się przymilali” - rzucił kiedyś w Sejmie. Skąd w nim ta niechęć?

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Lech Kaczyński wiedział, że brat nie przepada za jego współ­pracownikami. Podczas wie­czornych spotkań z muzealnikami, które najczęściej odbywały się na kwiecistych so­fach jednego z gabinetów pałacu prezyden­ckiego, często na ten temat żartował: - Jak kiedyś mnie zabraknie, to nie zagrzejecie miejsca w PiS.
I nie zagrzali. Małgorzaty Bochenek, za­ufanej współpracownicy Lecha Kaczyń­skiego z Kancelarii Prezydenta, Jarosław nie chciał nawet przyjąć na rozmowę. Andrzej Urbański, były szef Kancelarii Prezydenta, od lat nie może się doczekać od niego żadnej oferty, a rozprawa z gru­pą współpracowników Lecha związanych z Muzeum Powstania Warszawskiego nie potrwała długo. Jeszcze jesienią 2010 r., czyli kilka miesięcy po katastrofie smo­leńskiej, z partii wylecieli Elżbieta Jaku­biak, Paweł Kowal, Jan Ołdakowski i Lena Dąbkowska-Cichocka. W ślad za nimi od Jarosława odbiło związane z Lechem środo­wisko „Teologii Politycznej”: Dariusz Karło­wicz, Dariusz Gawin i Marek Cichocki.
W efekcie w PiS pozostało tylko czwo­ro byłych współpracowników prezydenta: Anna Fotyga, Maciej Łopiński, Jacek Sa­sin i Andrzej Duda. Była szefowa MSZ co prawda w partii jest, niedawno dostała się nawet do Parlamentu Europejskiego, ale pozycji, jaką miała za życia Lecha Kaczyń­skiego, nigdy już mieć nie będzie. Jej noto­wania u prezesa po prostu nigdy nie były wysokie. Podobnie jest z Łopińskim, wie­loletnim przyjacielem prezydenta, którego trudno dziś zaliczyć do grona ludzi bli­skich Jarosławowi. Z kolei partyjne awanse Sasina i Dudy nie miały z Lechem Kaczyń­skim wiele wspólnego. Żaden z nich nie był człowiekiem Lecha Kaczyńskiego - obaj trafili do jego kancelarii dzięki politycznej protekcji PiS.
To, że prezes usunął ze swojego otocze­nia współpracowników brata lub w ogó­le ich do siebie nie dopuścił, jest faktem. Zagadką pozostają motywy.

Możliwość pierwsza: oni szkodzili bratu
Były współpracownik Lecha Kaczyńskie­go: - Prezes uważa, że brat był stworzony do wielkich spraw, największych. Nie­stety jego prezydentura była pełna wpa­dek, a już na pewno tak przedstawiano ją w mediach. Jarosław nie dopuszcza, że wina leżała po stronie Leszka i sądzi, że w dół ciągnęło go otoczenie. Niekompe­tentne, skłócone, słabe.
Inny z moich rozmówców dodaje, że we­dług prezesa PiS Lech był za dobry i nie potrafił zrobić porządku ze współpracowni­kami. Szczególnie z kobietami, które miały urządzać w pałacu melodramaty i wcią­gać brata w bezsensowne swary. Tak zda­niem Jarosława miało być z Anną Fotygą. Wystarczyło, że była szefowa MSZ zrobi­ła zbolałą minę i prezydent jej ulegał. Z ko­lei Jakubiak i Bochenek nieustannie darły ze sobą koty i wzajemnie na siebie donosi­ły. Prezes uważa, że Lech mógł to przeciąć, ale tego nie zrobił, bo miał miękkie serce. Za miękkie.
Roli Jakubiak w otoczeniu prezydenta Jarosław Kaczyński sporo miejsca poświę­cił w książce „Polska naszych marzeń”, która ukazała się przed wyborami w 2011 roku, czyli już po wyrzuceniu Jakubiak z PiS. Prezes pisał o niej tak: „Po za­sługach w Ratuszu przeszła do Pała­cu. I tam się zaczął z nią wielki kłopot.
Leszek pytał współpracowników, cze­go ona właściwie chce. Usłyszał, że Elżbieta chce być tam królową. Ale królo­wą nie mogła zostać, więc została przesu­nięta do Ministerstwa Sportu (...). To ona doprowadziła do tego, że pierwszego wy­wiadu Leszek jako prezydent udzielił ni mniej, ni więcej, tylko Jackowi Żakow­skiemu (...). Elżbieta z losem księżniczki z trudem się pogodziła”.
Sądząc po tym fragmencie, prezes PiS musiał wierzyć, że przejrzał na wylot me­tody, którymi Jakubiak wpływała na prezy­denta. Tyle że z drugiej strony - sam też im ulegał, tyle że pośrednio. Będąc premierem, przyznał jej ochronę, czyniąc ją tym samym pierwszą w historii III RP minister sportu poruszającą się w asyście oficerów BOR. W prywatnych rozmowach przyznawał później, że decyzję wymógł na nim brat.
Co ciekawe, w czasie, gdy ukazywała się „Polska naszych marzeń”, Kaczyński opo­wiadał jednemu ze współpracowników, że winę za wiele konfliktów w pałacu pono­siła nic Jakubiak, ale Bochenek.
Historia jej rozejścia ze środowiskiem PiS jest tajemnicza. Bochenek była jedną z niewielu osób, które utrzymały się w pała­cu przez całą prezydenturę Lecha Kaczyń­skiego, a jej rola w jego otoczeniu była nie do przecenienia. Do pracy ściągnął ją Andrzej Urbański, a do jej zadań należało m.in. gromadzenie meldunków służb spe­cjalnych, robienie prasówki i analiza rapor­tów MSZ. Bochenek codziennie o 10 rano przychodziła więc do gabinetu prezyden­ta ze stertą papierów pod pachą. Lech Kaczyński oczywiście nie miał czasu prze­glądać wszystkiego osobiście i spotkania w praktyce wyglądały tak, że ona referowała to, co sama wyczytała, a prezydent słuchał.
Zazwyczaj były to złe wieści - Boche­nek informowała Kaczyńskiego o nad­chodzących kłopotach, atakach mediów, prawdziwych lub wydumanych akcjach PR-owskich wycelowanych w pałac. To od niej Lech Kaczyński dowiedział się o niesmacznym artykule w „Tageszeitung”. Bochenek przedstawiła mu tekst w cało­ści, nie wyłączając fragmentów, w których bracia zostali nazwani „kartoflami”, a Jaro­sława przedstawiono jako starego kawale­ra „żyjącego z matką bez ślubu”. Prezydent nieomal dostał histerii.
Spotkania z panią minister od służb zresztą często wprowadzały go w stan emo­cjonalnego rozedrgania. Mimo to Boche­nek - ucho i oko Pałacu Prezydenckiego - cieszyła się bezgranicznym zaufaniem Lecha Kaczyńskiego i po Smoleńsku mogło się wydawać, że jej wejście do PiS to tylko kwestia czasu.
W 2011 r. tuż przed rozpoczęciem kam­panii parlamentarnej Bochenek nawet zabiegała o rozmowę z Jarosławem Ka­czyńskim. Opowiada jeden ze współpra­cowników prezesa PiS: - Poprosiła mnie o pomoc w umówieniu spotkania. Zda­je się, że chciała kandydować do Sejmu.
Poszedłem na Nowogrodzką, ale Jarek po­wiedział, że o żadnym spotkaniu nie ma mowy, a Bochenek nie dostanie od niego nawet miejsca na liście do rady gminy. Kie­dy spytałem, o co chodzi, odparł z wyrzu­tem, że musiała mieć informacje ze służb, że lot do Smoleńska jest zagrożony i że okoliczności, w których sama nie poleciała, są niejasne.
Co dokładnie Kaczyński miał na myśli? Nie “wiadomo. W każdym razie od czasu wyborów w 2011 roku na Nowogrodzkiej słuch o Bochenek zaginął. Żaden z mo­ich rozmówców nie wie, co się z nią dzi­siaj dzieje. Co robi, gdzie pracuje, z kim sympatyzuje. Jakby zapadła się pod ziemię.

Możliwość druga: byli nielojalni i niemoralni
Gdy w 2010 r. powstał klub parlamentar­ny Polska Jest Najważniejsza, do które­go weszła grupa muzealników, Jarosław Kaczyński złapany przez dziennikarzy na sejmowym korytarzu ocenił: - To osoby nielojalne i niemoralne. Oni się bardzo, bardzo przymilali do prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a później do mnie, w sposób niekiedy wręcz żenujący. To jest poziom moralny, z którym nie rozmawiamy.
Mówiąc o osieroconych współpracowni­kach prezydenta, Jarosław Kaczyński czę­sto wraca też do unijnego szczytu w 2007 r., w którym uczestniczył jego brat wraz z Alaną Fotygą i tzw. szerpami, Markiem Cichockim i Ewą Ośniecką-Tamecką. Ne­gocjacje skończyły się porażką - prezydent chciał wywalczyć pierwiastkowa liczenie głosów w Unii, a wrócił z tzw. Joaniną, czy­li mechanizmem, który jeszcze przed szczy­tem proponował Polsce Nicolas Sarkozy.
- Smutna prawda jest taka, że to prezy­dent spieprzył ten szczyt, ale Jarosław uwa­ża, że winę ponoszą Szerpowie. Twierdzi, że byli nielojalni i zdradzili Leszka - opo­wiada jeden z posłów PiS. W tym przeko­naniu Kaczyński dodatkowo utwierdził się po partyjnym rozłamie, do którego doszło w 2011 r. Gdy wyrzucono z partii Jakubiak, Marek Cichocki napisał komentarz, w któ­rym stwierdził, że „PiS nie jest i nigdy nie było partią Lecha Kaczyńskiego”.
Po tym wpisie Jarosław Kaczyński sięg­nął po oskarżenia najcięższego kalibru. Na zamkniętych spotkaniach zaczął rozpowia­dać, że „Teologia Polityczna” to nieciekawe towarzystwo. Niby myśliciele i naukow­cy bez związków z biznesem, ale jacyś dziwnie zamożni, do tego z kontaktami w niemieckich fundacjach. Wszystko to do­prowadziło go do wniosku, że Jakubiak była tylko narzędziem, a pomysł rozłamu tak naprawdę zrodził się w pewnej redakcji.
Nawiązanie do tej teorii znalazło się w „Polsce naszych marzeń”. Kaczyński na­pisał w niej, że w secesji główną rolę ode­grały trzy osoby: dwie z partii - tu wskazał Kowala i Jakubiak - oraz jedna z zewnątrz. Tym ostatnim miał być Dariusz Karłowicz.
Zarzuty padały także pod adresem po­lityków. W „Polsce naszych marzeń” obe­rwało się na przykład Kowalowi: „Choć bardzo młody, strasznie się spieszył do awansów’ i zmian”. W prywatnych rozmo­wach Kaczyński dopowiadał, że to nie­pewna postać. Sugerował jego związki z WSI i mówił o niejasnych początkach politycznej kariery.
O innym działaczu wywodzącym się z tego środowiska Kaczyński mówił z kolei, że to osoba ze społecznych nizin, wycho­wana w patologicznej rodzinie i dorastają­ca w' melinach. Pomijając, że te opowieści były mocno przesadzone i krzywdzące, to człowiek, o którym mowa, zdołał grun­townie się wykształcić, zyskał opinię ce­nionego eksperta w swojej dziedzinie i stworzył szczęśliwą rodzinę. Nigdy nie miał też problemów z nałogami. Więk­szość ludzi pewnie uznałaby jego historię za dowód silnego charakteru, Kaczyński widział tu problem.

Możliwość trzecia: a może to zazdrość?
W 2010 r., już po śmierci prezydenta, Jarosław Kaczyński oznajmił Janowi Ołdakowskiemu: - To, że byliście politycznymi dziećmi Leszka, nie znaczy, że ja też będę waszym ojcem. Ołdakowski, były poseł PiS i dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, przy­toczył później te słowna w długim i oso­bistym wywiadzie z „Polską The Times”. Zapytany przez dziennikarzy, czy za tą za­powiedzią mogła się kryć zazdrość prezesa o bliskość w relacjach z ukochanym bra­tem, nie zaprzeczył. I przyznał, że ludzie z jego środowiska rozmawiali z prezyden­tem nie o polityce, lecz o książkach i kinie. „Jarosława Kaczyńskiego chyba krępowa­ło, że mieliśmy tak bliski kontakt z jego bra­tem, i zdecydowanie nie był zainteresowany przenoszeniem tej bliskości na swoją osobę” - dopowiedział w niedawnym wywiadzie rzece „Muzeum” przeprowadzonym przez dziennikarza TVN Macieja Mazura.
Wątek skomplikowanego stosunku Ja­rosławca Kaczyńskiego do politycznych sierot po bracie pojawił się także w pry­watnym liście, który Paweł Kowal wysłał do Kaczyńskiego zaraz po odejściu z PiS. Korespondencja nigdy nie została upub­liczniona, ale jej omówienie znalazło się w 2010 r. na łamach „Rzeczpospolitej”: ,,[Kowal - red.] opisał w liście do Kaczyń­skiego swoją rozmowę z innym politykiem PiS, którą odbył jeszcze na smoleńskim po­gorzelisku 10 kwietnia 2010 r. Już wtedy mówił, że czuje, że to koniec. Że jest w jarosławie jakaś obcość, że te inne więzi z bra­tem mu przeszkadzają, w jakiś sposób go bolą. I że tylko kwestią czasu jest, kiedy to się skończy, kiedy im podziękuje”.
Kowal zapytany o ten list twierdzi, że re­lacja jest nieprecyzyjna, ale przyznaje, że list do Kaczyńskiego napisał. I że rzeczywi­ście spodziewał się, że Jarosław nie zastą­pi im Lecha. Dlaczego? - Nie wiem, może nie chciał wejść w? tę rolę, a może to nasze środowisko było oparte na relacjach osobi­stych z prezydentem i po prostu było to nie do utrzymania - zastanawia się Kowal.

Możliwość czwarta: tu idzie o pamięć brata
Mówi polityk dobrze znający Jarosławca Ka­czyńskiego: - Leszek był normalnym czło­wiekiem, dalekim od ideału, miał słabości. Do tego jego prawdziwy stosunek do Koś­cioła czy aborcji nie pasowałby do dzi­siejszej linii PiS. Jarosław wypiera dziś to wszystko ze wspomnień i pielęgnuje pamięć o Leszku jako o postaci niezłomnej, bez naj­mniejszej rysy. Tych, którzy wiedzą, jak było naprawdę, instynktownie od siebie odsuwa.
Ten motyw jest oczywiście najbardziej dyskusyjny. Na jego istnienie nie ma twar­dych dowodów, ale moi rozmówcy - zarów­no ci współpracujący z prezesem dziś, jak i ci, którzy byli blisko niego jeszcze przed Smoleńskiem - przyznają, że w niechęci do sierot po bracie da się wyczuć dodatko­wy podtekst. - Jarosław od czasów Smo­leńska uważa utrwalenie hagiograficznego obrazu brata za swoją główną misję. Dla­tego ludzie, którzy mogliby tę pamięć w ja­kikolwiek sposób zakłócić, nigdy nie zrobią u jego boku kariery - twierdzi jeden z nich.

1 komentarz: