Nie umiem zrozumieć,
dlaczego Polacy wybrali regres. Jestem wściekły, buntuję się: jakie macie prawo
cofać mnie jako mieszkańca tego państwa - mówi reżyser Krystian Lupa.
ROZMAWI
JACEK TOMCZUK
KRYSTIAN LUPA:Widział
pan, co się dzieje w Sejmie? Totalna i w dodatku prowokowana cynicznie masakra.
NEWSWEEK:Nie
sądziłem, że pan śledzi politykę.
- Stałem się niewolnikiem wiadomości. Non stop siedzę przed
telewizorem jak zaklęty, co uniemożliwia mi pracę, próby. Ale nie mogę się od
tego oderwać. Żyję w chorym świecie, nie chcę być przez ten chory świat
zaskoczony i pochłonięty. Jestem dziś kompletnie zmaltretowany tym Sejmem,
który oglądam, tym bezmiarem pogardy. Czuję się chorym człowiekiem w tym
kraju. Muszę to z siebie wyrzucić...
Prowadzę od lat dziennik, gdzie zapisuję wędrówki myślowe,
sny, a w tej chwili stał się on rodzajem permanentnej autoterapii politycznej.
„Boję się flagi
biało-czerwonej. (...) Nie czuję się Polakiem” - to pana słowa z dziennika.
- Po marszach 11 listopada flaga
biało-czerwona stała się dla mnie straszna. Niczym nie różni się od flagi ze
swastyką. To nie było tak, że na te pochody każdy wziął coś biało-czerwonego,
co tam akurat miał. To wyglądało na celową produkcję flag, by uzyskać tę
demoniczną jednakowość, widoczna była intencja, żeby uzyskać efekt, który
uzyskiwał Hitler na swoich manifestacjach. To ekstremalne ruchy zawłaszczyły
biało-czerwoną flagę, to nie jest już moja flaga. Biało-czerwona agresja,
biało-czerwona tępa buta, biało-czerwona bezmyślność...
Nie za mocno?
- Wiem, celowo przesadzam. Jestem
jednak artystą, mam prawo demonizować i mieć przeczucia. W1933 r. też wszyscy
się śmiali z tych, którzy demonizowali i mieli przeczucia. Faszyzm to nie
były jednorazowe zdarzenia, to wciąż nawracająca tendencja miernego człowieka,
który przez przemoc wobec drugiego człowieka uzurpuje sobie wielkość.
Mówi pan o Jarosławie
Kaczyńskim?
- Mówię ogólnie o typie, o kalekim
człowieku resentymentu, od którego się znowu wszędzie zaroiło. To zawsze
wzbudza niepokój, bo jest symptomem degradacji, zwiastunem nadchodzącej epoki
głębokiego kłamstwa. Wszystkie te skrajnie prawicowe, zatrzymane w rozwoju
osobowości rozumieją władzę i państwo wyłącznie w postaci silnych rządów. To
dla nich niesłychanie ważne. Natychmiast z wejściem PiS zauważyłem skok
majestatu władzy, te groteskowe ceremonialności są dla mnie niestrawne.
A ludzie są tego spragnieni. WXXI wieku cofamy się do tego średniowiecznego majestatu
władzy, z czym walczy chociażby papież Franciszek.
- Ta nasza demokracja jest jak
dana przez kogoś z zewnątrz zabawka. Ktoś nam powiedział, gdzie włożyć
baterię, jak włączyć. A my jako społeczeństwo jesteśmy jak dzieci, które w
okamgnieniu tę zabawkę zepsuły. Kompletnie nie rozumiemy, co to jest
demokracja. Wszyscy powołują się na dobro narodu i nawet mają je w swoich
najserdeczniejszych intencjach. Tyle że demokratyczne zabezpieczenia nie
pozwalają na dyktat dobra NARODU czy jakiejkolwiek innej społeczności.
Powinniśmy umieć szybko zdemaskować zakusy firmowane dobrem narodu jako zalążki
tendencji dyktatorskiej. Faszyzm posługiwał się „dobrem narodu” jako swoistą
odmianą religii.
Powinniśmy wiedzieć, jakie
zagrożenia niesie ze sobą demokracja. Ona jest polem, na którym można zbudować
coś pięknego albo równie dobrze zasrać kupami całą przestrzeń. U nas dominuje
to drugie, zwyciężają coraz prymitywniejsi ludzie. Dochodzące do głosu
pokolenia naszych elit to coraz marniejsi ludzie, ludzie coraz mniejszego
formatu duchowego, coraz bardziej niebezpieczni, śliscy, zakłamani,
spryciarze. Jakaś epidemia. Niedojrzała demokracja, taka jak polska, staje się
polem dla hien, spryciarzy i prędzej czy później kończy w dyktaturze albo parodii
demokracji. Putin przecież twierdzi, że ma demokrację. My też za moment
będziemy tak mówili. Na szczęście nie grozi nam 85-procentowe poparcie dla
wodza.
Którego?
- Jarosław Kaczyński jest zbyt
groteskowy, żeby zdobyć takie poparcie.
Od czego zaczęło się psucie
Polski?
- Kiedy dostaliśmy demokrację, nasze
umysły i dusze były rozbudzone, chcieliśmy umeblować ten kraj na nowo. Tyle że
podczas tych 25 lat nastąpił stromy zjazd w dół. Z jednej strony totalne
zobojętnienie na to, w jakim żyjemy państwie. Z drugiej - bezrefleksyjna erupcja
frustracji, która kanalizuje się coraz bardziej przypadkowo, obecnie w
demonstracjach narodowców. Chociaż gdyby spytać tych młodych ludzi, dlaczego
idą z flagami, to ich odpowiedzi będą bardzo mętne. W efekcie dusze Polaków
można było kupić za 500 złotych. To w 1989 r. było nie do pomyślenia.
Co się stało, że daliśmy się
kupić?
- Nie wiem, naprawdę. Mam tylko
intuicję. PRL dał nam dotkliwe doświadczenie, co to znaczy życie w przestrzeni
totalitarnej. Ta sytuacja jakoś mobilizowała, wytwarzała wyrazisty system
wartości, w którym było miejsce na myślenie o rzeczywistości, w jakiej
funkcjonujemy, kształtowała ideową postawę. Po 1989 r. myśleliśmy, że to, jak
ma wyglądać Polska, można już oddać w ręce polityków wyłonionych w wyborach. A
ci chętnie od nas to wzięli, aż w końcu my jako obywatele zaczęliśmy im
przeszkadzać. Jak to zwykle u nas, natychmiast zaczęli się kłócić, a my
wikłaliśmy się coraz bezmyślniej w te kłótnie. Kiedy przyszło zmęczenie i
rozczarowanie, nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia. Ludzie przestali mieć
wrażenie, że ich głos cokolwiek znaczy, że mają siłę sprawczą. Platformie
muszę zarzucić, że odwróciła się od społeczeństwa. W trakcie tych ośmiu lat
kompletnie zaniedbała rozmowy o sprawach ważnych, żyliśmy w hibernacji
ideologicznej.
Czyli ciepła woda się nie
opłaciła?
- Tak. Taka pustka ideologiczna
rodzi potwory, złe sny, koszmary. Ludzie, którzy są uśpieni i zajmują się
sobą, swoją konsumpcją, coraz bardziej bezmyślną i samobójczą, potem na chwilę
chwytają się możliwości życia ideowego czy duchowego, na oślep i konwulsyjnie.
Wchodzą w jakąś gorączkę dyskusji, w której się coś rozwija. Stają się łatwym
łupem. Ale jest jeszcze coś. Ekstremalna cecha polskiego patriotyzmu - potrzeba
wroga, bez niego nic się nie trzyma kupy. Tyle że teraz to nienawiść zwrócona w
stronę siebie samych i to nie daje mi spokoju. Bo jest w takim patriotyzmie
jakaś chęć ofiary, gotowość do spazmów. W gruncie rzeczy demokracja nas
unieszczęśliwia. Wszystkie nasze narodowe mity nie mają nic wspólnego z
demokracją. Jak można mieć w sobie mentalność demokraty i jednocześnie myśleć
o Chrystusie królu Polski.
W dodatku ten demoniczny wykwit
mistyczny: mord na Lechu Kaczyńskim w Smoleńsku! Długie trwanie poza władzą doprowadziło
ten obóz do jakiejś gorączki, temperatury, wariactwa. Wydawało się, że
zwycięstwo ich uspokoi. Ale to napięcie z nich nie zeszło, odwrotnie -
Kaczyński z całą zaciekłością swoich największych wariatów, jak Zbigniew
Ziobro, Antoni Macierewicz, Mariusz Kamiński, wystawił na pierwszą linię. I oni
zaraz zaczną tańczyć swoje rytualne wojenne tańce.
Chyba pan przesadza.
- Każdy z nich wejdzie w radykalną
walkę z wiatrakami, mitycznym fantomem, który został wytworzony. Ci ludzie w
gruncie rzeczy są żywymi trupami, po ośmiu latach w opozycji mają w sobie tyle
trupiego jadu, są skupieni na poczuciu krzywdy, odrzucenia, spiskach. Nie są w
stanie wejść w rozmowę z drugim człowiekiem, wysłuchać innego zdania, są
opętani swoją narracją. I nie mówię już tylko o politykach. Thomas Bernhard
napisał kiedyś genialne zdanie: „Cała wasza koncentracja jest skupiona na tym,
żeby nie rozumieć”.
Jak na trupy to wyjątkowo
sprawna ekipa. Pan się spodziewał, że tak szybko dojdzie do zmian?
- Tak. Choć na przykład w kulturze
wyskoczyło to przypadkowo. Bardzo dobrze, że na samym początku miała miejsce
akcja w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Ta demaskacja na polu kultury jest
znamienna. Teraz sprawa Trybunału Konstytucyjnego. Ci, którzy mają oczy, już
zobaczyli, Z punktu widzenia demokracji lepiej, że odbywa się to w takim
tempie niż na miękko i powoli. Kaczyński i jego ekipa to wygłodniali
hazardziści i już nie mogą wytrzymać, żeby zacząć. Patrząc na nich w Sejmie,
mam wrażenie, że to kasyno w Las Vegas, gdzie zebrały się największe
hieny hazardu. Mają wszystko do stracenia, za chwilę mogą skończyć na
szubienicy, a na razie zasiadły do stolika. W głębi widzę w nich strach,
paniczny lęk, że przegrają.
To nie są ludzie sukcesu, każdy z
nich nosi w sobie zalążek klęski. To nie jest tak jak Orban, który wskoczył na
konia w odpowiednim momencie. Oni spadli z konia osiem lat temu i w tej chwili
robią wszystko, żeby pokazać, że mogą wskoczyć ponownie i biorą natychmiast
tak fanatyczny rozbieg, że zaraz wylądują na ziemi po drugiej stronie tego
konia.
Czy ten podział na dwa polskie
plemiona da się przezwyciężyć?
- Nie wiem. Na razie brakuje
narzędzi i chęci rozpoznania tego wszystkiego. Nastąpiło jakieś ogłupienie,
bardzo wyczuwalne. Odczuwam irytację w stosunku do tych wszystkowiedzących
chodzących oaz spokoju, które mówią o histerii, bo przecież nic takiego
strasznego się nie dzieje. Ich refleksje są tak jałowe, zioną pustką,
bezmyślnością. Oni tak mówią, bo im tak wygodnie, bo nie chcą ruszyć dupy, żeby
coś zobaczyć.
Wydawało się, że przez jakiś
czas polskie społeczeństwo aspirowało do bycia europejskim, że chcieliśmy
dogonić lepszy świat. To nas napędzało. A w tych wyborach okazało się, że
nastąpił odwrót.
- To tak jakby zawrócić dziesięć
metrów przed szczytem. Albo inaczej: użyto jakichś lewych drożdży, ciasto za
szybko urosło i się nagle zapadło.
Nie umiem zrozumieć, że w tym
kraju, który dostał szansę na demokrację, w pewnym momencie wybraliśmy ten
regres. Z jednej strony próbuję to zrozumieć, z drugiej jestem wściekły,
buntuję się: jakie macie prawo cofać mnie jako mieszkańca tego państwa. Byłem w
dniu zamachów w Paryżu. Miałem możliwość porównać dyskusje w telewizji
francuskiej i polskiej. Różnica była porażająca. Ci, którzy w Paryżu byli
ofiarami i zetknęli się ze śmiercią i gwałtem, mówili w sposób wyważony,
daleki od uogólnień, agresji, demagogii, która zawsze w takich momentach
wybucha. Miałem rodzaj wizji, że taki zamach dokonuje się w Warszawie lub
Krakowie. Co by się działo? Jakiego potwora byśmy z siebie wypuścili z tej
okazji?
Wyjedzie pan?
- Nie wiem, chwilami przestaję
wierzyć w sens tkwienia tutaj. Następnego dnia znowu ogarnia mnie pasja
polemiczna.
Moja frustracja nie datuje się od
ostatnich wyborów parlamentarnych. Z atrofią prowadzenia państwa przez PO
coraz intensywniej walczyłem, widziałem arogancję i ignorancję. Tyle że ludzie
wrażliwi normalnie żyją i napieprzają na władzę. Też mogę tak powiedzieć o
sobie, że nie miałbym co robić, gdybym nie miał na kogo napieprzać. Ale teraz
stawka jest większa. Zostaję, chyba że zamkną Teatr Polski we Wrocławiu i nie
będę miał co robić.
Ludzie mi mówią, że mogę żyć
wszędzie, że łatwiej pracować w tej chwili za granicą niż tutaj. Ale ja nie mam
ochoty na stałe rozmawiać z Francuzami. Mogę tam pojechać, zrobić spektakl i
cieszyć się, że jest to rodzaj spotkania z kimś bardzo bliskim. Ale jednak jest
coś dziwnego, tajemniczego w tym, że dla mnie cenne jest to, co uda mi się
powiedzieć tutaj. Miałem pomysł na kolejny spektakl we Wrocławiu, ale go
wyrzuciłem, bo w tej chwili nie ma co się zajmować rzeczami niepotrzebnymi.
Byłby pan teraz gotowy pójść na
jakąś demonstrację w obronie demokracji?
- Zawsze byłem outsiderem i nigdy
nie miałem się za człowieka manifestującego się w zbiorowościach, nawet na
Paradę Równości nie chodziłem, choć to moja działka. Ale może przyszedł ten
czas. Demokracja nie wykształciła dobrych mechanizmów obywatelskiego
sprzeciwu. Demonstracje są absolutnie potrzebne, a jednocześnie żal mnie
ściska, że to niebywała ilość zmarnowanej energii.
Co to znaczy?
- Proszę zobaczyć, podczas naszej
rozmowy ludzie demonstrowali przed Sejmem, żeby nie doszło do wyboru sędziów
Trybunału Konstytucyjnego. Skończyliśmy, a pięciu sędziów już jest. PiS i tak
robi swoje.
Chcę tylko szybko poradzić każdemu, kto ma trudności w jego związku z kontaktem z Dr.Agbazara, ponieważ jest on jedyną osobą zdolną do przywrócenia zerwanych związków lub zerwanych małżeństw w terminie 48 godzin. ze swoimi duchowymi mocami. Możesz skontaktować się z Dr.Agbazara, pisząc go przez e-mail na adres ( agbazara@gmail.com ) LUB zadzwoń / WhatsApp mu na ( +2348104102662 ), w każdej sytuacji życia znajdziesz siebie.
OdpowiedzUsuń