Prezydent miał prosty
wybór: przyjąć ślubowanie od sędziów wybranych przez PiS
albo iść na wojnę z Kaczyński m. Zdecydował się na to pierwsze,
ale zaufanie prezesa i tak nadszarpnął. Bo hamletyzował.
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Polityk
PiS: - Czy prezes jest zadowolony z tego, jak zakończyła się sprawa Trybunału?
I tak, i nie. Tak, bo przeforsował pięciu swoich sędziów. A nie, bo zobaczył u
Andrzeja moment zawahania. Po co były konsultacje z szefami klubów, te
wypowiedzi prezydenckich ministrów, że rozważany jest kompromis, że można by
się wstrzymać z zaprzysiężeniem do orzeczenia Trybunału? Tylko rozzłościły
prezesa.
TRZY
MINUTY 139 SEKUND
Półtora tygodnia
wstecz. Prezydencki prawnik Andrzej Dera gości w porannej audycji radia RMF
FM. Mówi, że prezydent może zaprzysiąc sędziów przegłosowanych w październiku
przez Platformę. Jeśli tylko ich wybór zostanie uznany przez Trybunał.
- Pełna gotowość do kompromisu
jest w panu i w prezydencie? - dopytuje dziennikarz.
- Myślę, że tak.
Osiem godzin później marszałek
Sejmu Marek Kuchciński niespodziewanie zwołuje Konwent Seniorów. Na posiedzenie
wkracza w towarzystwie szefa klubu PiS Ryszarda Terleckiego i jego zastępcy
Marka Suskiego. Po chwili na stole lądują projekty uchwał unieważniających
październikowe głosowanie. Sejm miałby też wezwać prezydenta do nieprzyjmowania
ślubowania od wybranych wówczas sędziów.
- Po co ten pośpiech? - pyta
zaskoczony Sławomir Neumann
z Platformy. - Może niech najpierw Trybunał
oceni ten wybór.
Suski ucina: - Skoro wolą
większości parlamentarnej jest przyjęcie uchwał, to o czym tu dyskutować?
Idziemy na salę.
Głosowania odbędą się przed północą,
w rekordowym tempie. Przyjęcie pięciu uchwał zajmie posłom trzy minuty i 39
sekund.
Nazajutrz ten pośpiech spróbuje
wyjaśnić Ludwik Dorn, były wieloletni współpracownik Jarosława Kaczyńskiego.
„Moim zdaniem powodem były pogłoski z okolic pałacu prezydenckiego o możliwości
kompromisu w sprawie nominowania sędziów Trybunału - powie „Gazecie Wyborczej”.
- Chodzi o to, by stworzyć fakt dokonany. Postawić prezydenta Andrzeja Dudę w
sytuacji bez wyjścia, by na nim wywrzeć presję (...). Utwierdza mnie w tym
przekonaniu termin, kiedy to wszystko się rozegrało. O tych uchwałach wcześniej
nikt nie wiedział. Nawet w PiS. Projekt pojawił się około godziny 16.30. Prezes
zaczyna funkcjonować od około godz. 9.30, a od 10.30 jest w biurze. Wyobraźmy
sobie taką sytuację. Prezes przychodzi i jest informowany przez współpracowników,
że prezydent zaczyna prowadzić własną politykę. Drobna wypowiedź Dery urasta do
kwadratu. Każdy ze współpracowników wyolbrzymia zagrożenie. Szybko powstaje
więc projekt uchwał”.
Intuicja Dorna jest słuszna.
Prezes, opowiada człowiek z Nowogrodzkiej, nie słuchał radiowego wywiadu
ministra Dery. Znał go jedynie z relacji najbliższego współpracownika i wicemarszałka
Sejmu Joachima Brudzińskiego. Miał się zdenerwować i zlecić przygotowanie
uchwał. Komu? Jeden z rozmówców zapewnia, że dokument sporządzili prawnicy
biura klubu PiS, inny twierdzi, że zarówno zawiłe uzasadnienie uchwał, jaki zaskarżona
nowelizacja ustawy o TK to dzieło dr. hab. Mariusza Muszyńskiego, którego PiS
tydzień później wybrało na sędziego. Obaj są zgodni w jednym: projektów nie
przygotowywał poseł Stanisław Piotrowicz. Jego zadaniem było przeprowadzenie
sejmowej szarży.
Próbuję się skontaktować z
Muszyńskim, ale jego telefon milczy. Bez odpowiedzi pozostaje też SMS. Marek
Suski, którego pytam o uchwały, twierdzi, że nie pamięta ich autora: - Tyle
się dzieje, że już zapomniałem.
SĘDZIA Z KORYTARZA
Mimo sejmowych uchwał
wątpliwości prezydenta w sprawie Trybunału narastają. Prezes
nie ma z nim osobistego kontaktu, obserwuje jego wahania z oddali. Na
Nowogrodzką docierają kolejne informacje: Duda boi się, że jak zmieni się układ
sił w parlamencie, to trafi przed Trybunał Stanu. Przejmuje się krytyką ze
strony Uniwersytetu Jagiellońskiego, swojej macierzystej uczelni. A otoczenie
namawia go do emancypacji. Czy pęknie?
Wtorek, dwa dni przed orzeczeniem
Trybunału. Duda zwołuje konsultacje z szefami klubów parlamentarnych.
Kaczyński dowiaduje się o tym z mediów. Jest zaniepokojony, ale nie zamierza
się wycofywać. - Prezes od dawna miał świadomość, z jakiego środowiska pochodzi
Andrzej. Wiedział też, że to człowiek podatny na wpływy, miękki. Ta sytuacja
tylko to potwierdziła - opowiada polityk PiS bywający na Nowogrodzkiej. Inny
dodaje: - Duda zorganizował to spotkanie bez uprzedzenia. Sytuacja była na
ostrzu noża. Mediacji z pałacem podjęli się nawet ludzie z rządu. Beata Szydło
dzwoniła do Dudy, a jej rzeczniczka Ela Witek - do szefowej Kancelarii
Prezydenta.
Mimo wahań Dudy Kaczyński nie
zamierza przesuwać wyboru własnych sędziów. Chce jak najszybciej doprowadzić
do głosowania w Sejmie i dać prezydentowi prosty wybór: albo opowie się po jego
stronie i przyjmie ślubowanie od nowych sędziów jeszcze przed czwartkowym
werdyktem Trybunału, albo wejdzie na kurs kolizyjny.
Kaczyński czeka już tylko na Pawła
Kukiza. Skoro jego klub głosował za unieważnieniem październikowego wyboru sędziów,
to teraz - przewiduje prezes - będzie chciał dokończyć dzieła i wybrać jednego
członka TK ze swojej puli. PiS potrzebuje sojusznika i chętnie mu odstąpi
jedno miejsce. Z myślą o nim marszałek Sejmu przesuwa więc termin zgłaszania
kandydatów z dwunastej na osiemnastą.
Kukiz jednak niespodziewanie się
wycofuje. Twierdzi, że spór o Trybunał toczy się między partiami i 011 nie
chce w nim uczestniczyć. Kaczyński takich dylematów nie ma i szybko uzupełnia
listę kandydatów PiS o piąte nazwisko: Piotra Pszczółkowskiego, posła i swojego
pełnomocnika w śledztwie smoleńskim. - Jarosław traktuje nas jak darmowych
dawców narządów, ale jak już raz poparliśmy PiS w wojnie o Trybunał, to powinniśmy
być w tej sprawie konsekwentni.
Pawłowi jednak zabrakło zdecydowania.
PiS-owcy byli tym zaskoczeni, ale nie zraziło ich to. Tego Pszczółkowskiego
ściągnęli prosto z sejmowego korytarza - twierdzi poseł ugrupowania Kukiz’15.
Głosowanie w sprawie nowych sędziów
odbywa się w środę wieczorem, kilkanaście godzin przed orzeczeniem. Prezydent
przyjmie od nich ślubowanie tuż po północy - w uroczystości w pałacu będzie
uczestniczyć prezes.
REWIZJA NADZWYCZAJNA
Duda wahał się do
ostatniej chwili - twierdzi polityk PiS.
- O huśtawce nastrojów w pałacu
najlepiej świadczy medialna aktywność Dery, który na początku mówił, że
prezydent rozważa kompromis, potem się usztywnił, a dzień przed głosowaniem
powiedział, że prezydent może się wstrzymać ze ślubowaniem.
- Podobno jego pozycja w
kancelarii jest słaba i jego wypowiedzi nie są miarodajne - mówię.
- Gdyby tak było, to po pierwszym
wyskoku zakazano by mu występów. Andrzej powtarzał w wywiadach to, co słyszał w
pałacu.
- Dlaczego Duda ostatecznie przyjął
ślubowanie? - pytam.
- Bo pękł. Wiedział, że jeśli
przełoży zaprzysiężenie, wypowie prezesowi wojnę. Jarosław, decydując się na
głosowanie w Sejmie, wcale nie miał pewności, że Duda przyjmie ślubowanie, ale
nie odpuścił. I postawił na swoim.
Polityk zbliżony do Kancelarii
Premiera dodaje: - W sprawie Trybunału premier Szydło jednoznacznie
opowiedziała się po stronie Nowogrodzkiej, bo wiedziała, jak bardzo prezesowi
zależy na tym Trybunale. W tej akcji nie było przypadku.
Prezes, słyszę od polityków PiS,
planował tę operację od wielu miesięcy. To, że zmiana składu Trybunału będzie
pierwszym poważnym posunięciem po wygranych wyborach parlamentarnych,
zapowiadał podczas zamkniętych narad jeszcze latem, w trakcie kampanii. - Nie
da się skutecznie rządzić, nie mając własnego prezydenta i sprzyjającego
Trybunału Konstytucyjnego - tłumaczył. Miał też wyjaśniać, że trzeba jak
najszybciej powołać pięciu nowych sędziów, bo wybierając trzech, PiS zdobyłoby
większość w TK dopiero pod koniec kadencji Sejmu. A przy pięciu - stanie się
to już w 2017 r.
Kaczyński - ciągną rozmówcy z
Nowogrodzkiej - uważa, że Trybunał w obecnym kształcie jest tak niechętny
wobec PiS, że mógłby zablokować każdą ustawę przyjmowaną przez większość
parlamentarną. Tym bardziej że jednym z priorytetów obecnego rządu będzie
reforma sądownictwa. Prezes często podkreśla w rozmowach ze współpracownikami,
że nie ma spotkania z wyborcami, na którym z sali nie padłoby pytanie o
sędziów, i dlatego trzeba coś z tym zrobić.
Co dokładnie? Na przykład wprowadzić
tzw. rewizję nadzwyczajną, w ramach której minister sprawiedliwości będzie
mógł zaskarżać prawomocne wyroki. Apelacje miałyby trafiać do nowej izby Sądu
Najwyższego, składającej się z profesjonalnych sędziów i członków społecznych
powoływanych przez prezydenta. Przed wyborami politycy PiS zapowiadali też
wprowadzenie tzw. kasacji prezydenckiej, czyli prawa głowy państwa do
unieważnienia prawomocnego wyroku.
TO HOŁD, NIE DRWINA
Donald Tusk u szczytu
swoich wpływów był nazywany przez polityków w platformy kierownikiem. W PiS
od Zawsze mówiło się o Kaczyńskim „prezes”, ale od czasu wyborów coraz częściej
można usłyszeć z ust posłów jeszcze jedno określenie: „naczelnik zlecił to i
tamto”, „według naczelnika trzeba działać tak i tak”, „naczelnik uważa, że...”.
- Nie ma w tym cienia drwiny - mówi jeden z polityków. - To wyraz uznania dla
sprawności, z jaką zaprojektowano cały układ władzy. To oczywiście dopiero
początek, ale na razie wszystkie ośrodki są spacyfikowane i nie zanosi się na
to, by miało się to zmienić.
Inny dodaje: - Najlepiej widać to
po Beacie Szydło, która jeszcze kilka tygodni temu sądziła, że zachowa jakąś
dozę samodzielności. Dziś tych złudzeń już nie ma, wie, że relacje z prezesem
są stąpaniem po kruchym lodzie. Regularnie jeździ do Jarosława i wszystko z nim
konsultuje.
Podobnie jak jej ministrowie. Na
podwórku przy Nowogrodzkiej codziennie parkuje kilka rządowych limuzyn. Szydło
na początku próbowała robić ze swoich wizyt w siedzibie PiS tajemnicę:
zjeżdżała autem do podziemnego garażu i w obawie przed dziennikarzami wjeżdżała
do biura starą windą towarową. Od czasu rozmów o składzie rządu, na które
Jarosław jej nie zapraszał, wychodzi z założenia, że bywanie na Nowogrodzkiej
to dowód siły, a nie wstydliwy obowiązek. - To zabawne, ale przed Jarosławem
drżą nawet jego najbliżsi współpracownicy. Taki Mariusz Błaszczak. Niby ważna
postać, członek zakonu PC, a nie ma odwagi, żeby zadzwonić do Jarosława na
domowy numer. Nawet jeśli ma ważną sprawę. Prezes jest dla niego półbogiem -
opowiada jeden z polityków.
Na podobnych zasadach funkcjonuje
parlament, trzeci po pałacu prezydenckim i rządzie ośrodek władzy. Pracami
Sejmu w praktyce zarządzają trzy osoby: Kuchciński, Terlecki i Suski, który
mimo formalnie najniższej pozycji wyrasta w tym gronie na najbardziej decyzyjną
postać. Cała trójka regularnie dzwoni na Nowogrodzką po instrukcje w sprawie
porządku obrad, tempa prac, polityki personalnej wewnątrz klubu. Przez to w
Sejmie od początku kadencji panuje duży chaos. Posiedzenia, które mają trwać
dwa dni, przeciągają się do czterech, a obrady są paraliżowane długimi
przerwami.
Człowiek z Nowogrodzkiej: - Prezes
czasem teatralnie wzdycha, że wszystko jest na jego głowie, ale mam wrażenie,
że w rzeczywistości te pielgrzymki i telefony sprawiają mu przyjemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz