poniedziałek, 7 grudnia 2015

Naczelnik testuje prezydenta


Prezydent miał prosty wybór: przyjąć ślubowanie od sędziów wybranych przez PiS
albo iść na wojnę z  Kaczyński m. Zdecydował się na to pierwsze, ale zaufanie prezesa i tak nadszarpnął. Bo hamletyzował.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Polityk PiS: - Czy prezes jest zadowolony z tego, jak zakończyła się sprawa Trybuna­łu? I tak, i nie. Tak, bo przeforsował pięciu swoich sędziów. A nie, bo zobaczył u An­drzeja moment zawahania. Po co były kon­sultacje z szefami klubów, te wypowiedzi prezydenckich ministrów, że rozważany jest kompromis, że można by się wstrzymać z zaprzysiężeniem do orzeczenia Trybunału? Tylko rozzłościły prezesa.


TRZY MINUTY 139 SEKUND
Półtora tygodnia wstecz. Prezydencki prawnik Andrzej Dera gości w porannej audycji radia RMF FM. Mówi, że pre­zydent może zaprzysiąc sędziów przegłosowanych w paździer­niku przez Platformę. Jeśli tylko ich wybór zostanie uznany przez Trybunał.
- Pełna gotowość do kompromisu jest w panu i w prezyden­cie? - dopytuje dziennikarz.
- Myślę, że tak.
Osiem godzin później marszałek Sejmu Marek Kuchciński niespodziewanie zwołuje Konwent Seniorów. Na posiedzenie wkracza w towarzystwie szefa klubu PiS Ryszarda Terleckie­go i jego zastępcy Marka Suskiego. Po chwili na stole lądują projekty uchwał unieważniają­cych październikowe głosowanie. Sejm miałby też wezwać prezydenta do nieprzyjmowania ślubowania od wybranych wówczas sędziów.
- Po co ten pośpiech? - pyta zaskoczony Sła­womir Neumann z Platformy. - Może niech najpierw Trybunał oceni ten wybór.
Suski ucina: - Skoro wolą większości parla­mentarnej jest przyjęcie uchwał, to o czym tu dyskutować? Idziemy na salę.
Głosowania odbędą się przed półno­cą, w rekordowym tempie. Przyjęcie pię­ciu uchwał zajmie posłom trzy minuty i 39 sekund.
Nazajutrz ten pośpiech spróbuje wyjaśnić Ludwik Dorn, były wieloletni współpracownik Jarosława Ka­czyńskiego. „Moim zdaniem powodem były pogłoski z okolic pałacu prezydenckiego o możliwości kompromisu w sprawie nominowania sędziów Trybunału - powie „Gazecie Wybor­czej”. - Chodzi o to, by stworzyć fakt dokonany. Postawić prezydenta Andrzeja Dudę w sytuacji bez wyjścia, by na nim wywrzeć presję (...). Utwierdza mnie w tym przekonaniu ter­min, kiedy to wszystko się rozegrało. O tych uchwałach wcześ­niej nikt nie wiedział. Nawet w PiS. Projekt pojawił się około godziny 16.30. Prezes zaczyna funkcjonować od około godz. 9.30, a od 10.30 jest w biurze. Wyobraźmy sobie taką sytuację. Prezes przychodzi i jest informowany przez współpracowni­ków, że prezydent zaczyna prowadzić własną politykę. Drobna wypowiedź Dery urasta do kwadratu. Każdy ze współpracow­ników wyolbrzymia zagrożenie. Szybko powstaje więc projekt uchwał”.
Intuicja Dorna jest słuszna. Prezes, opowiada człowiek z No­wogrodzkiej, nie słuchał radiowego wywiadu ministra Dery. Znał go jedynie z relacji najbliższego współpracownika i wice­marszałka Sejmu Joachima Brudzińskiego. Miał się zdenerwo­wać i zlecić przygotowanie uchwał. Komu? Jeden z rozmówców zapewnia, że dokument sporządzili prawnicy biura klubu PiS, inny twierdzi, że zarówno zawiłe uzasadnienie uchwał, jaki za­skarżona nowelizacja ustawy o TK to dzieło dr. hab. Mariusza Muszyńskiego, którego PiS tydzień później wybrało na sędzie­go. Obaj są zgodni w jednym: projektów nie przygotowywał poseł Stanisław Piotrowicz. Jego zadaniem było przeprowa­dzenie sejmowej szarży.
Próbuję się skontaktować z Muszyńskim, ale jego telefon milczy. Bez odpowiedzi pozostaje też SMS. Marek Suski, które­go pytam o uchwały, twierdzi, że nie pamięta ich autora: - Tyle się dzieje, że już zapomniałem.

SĘDZIA Z KORYTARZA
Mimo sejmowych uchwał wątpliwości prezydenta w spra­wie Trybunału narastają. Prezes nie ma z nim osobistego kontaktu, obserwuje jego wahania z oddali. Na Nowogrodzką docierają kolejne informacje: Duda boi się, że jak zmieni się układ sił w parlamencie, to trafi przed Try­bunał Stanu. Przejmuje się krytyką ze strony Uniwersytetu Jagiellońskiego, swojej macie­rzystej uczelni. A otoczenie namawia go do emancypacji. Czy pęknie?
Wtorek, dwa dni przed orzeczeniem Trybu­nału. Duda zwołuje konsultacje z szefami klu­bów parlamentarnych. Kaczyński dowiaduje się o tym z mediów. Jest zaniepokojony, ale nie zamierza się wycofywać. - Prezes od daw­na miał świadomość, z jakiego środowiska po­chodzi Andrzej. Wiedział też, że to człowiek podatny na wpływy, miękki. Ta sytuacja tylko to potwierdziła - opowiada polityk PiS bywa­jący na Nowogrodzkiej. Inny dodaje: - Duda zorganizował to spotkanie bez uprzedzenia. Sytuacja była na ostrzu noża. Mediacji z pałacem podjęli się na­wet ludzie z rządu. Beata Szydło dzwoniła do Dudy, a jej rzecz­niczka Ela Witek - do szefowej Kancelarii Prezydenta.
Mimo wahań Dudy Kaczyński nie zamierza przesuwać wy­boru własnych sędziów. Chce jak najszybciej doprowadzić do głosowania w Sejmie i dać prezydentowi prosty wybór: albo opowie się po jego stronie i przyjmie ślubowanie od nowych sędziów jeszcze przed czwartkowym werdyktem Trybunału, albo wejdzie na kurs kolizyjny.
Kaczyński czeka już tylko na Pawła Kukiza. Skoro jego klub głosował za unieważnieniem październikowego wyboru sę­dziów, to teraz - przewiduje prezes - będzie chciał dokończyć dzieła i wybrać jednego członka TK ze swojej puli. PiS potrze­buje sojusznika i chętnie mu odstąpi jedno miejsce. Z myślą o nim marszałek Sejmu przesuwa więc termin zgłaszania kan­dydatów z dwunastej na osiemnastą.
Kukiz jednak niespodziewanie się wycofuje. Twierdzi, że spór o Try­bunał toczy się między partiami i 011 nie chce w nim uczestniczyć. Kaczyń­ski takich dylematów nie ma i szyb­ko uzupełnia listę kandydatów PiS o piąte nazwisko: Piotra Pszczółkowskiego, posła i swojego pełnomocnika w śledztwie smoleńskim. - Jarosław traktuje nas jak darmowych dawców narządów, ale jak już raz poparliśmy PiS w wojnie o Trybunał, to powinni­śmy być w tej sprawie konsekwentni.
Pawłowi jednak zabrakło zdecydowa­nia. PiS-owcy byli tym zaskoczeni, ale nie zraziło ich to. Tego Pszczółkowskiego ściągnęli prosto z sejmowego korytarza - twierdzi poseł ugrupowa­nia Kukiz’15.
Głosowanie w sprawie nowych sę­dziów odbywa się w środę wieczorem, kilkanaście godzin przed orzecze­niem. Prezydent przyjmie od nich ślubowanie tuż po północy - w uro­czystości w pałacu będzie uczestni­czyć prezes.

REWIZJA NADZWYCZAJNA
Duda wahał się do ostatniej chwili - twierdzi polityk PiS.
- O huśtawce nastrojów w pałacu naj­lepiej świadczy medialna aktywność Dery, który na początku mówił, że prezydent rozważa kompromis, po­tem się usztywnił, a dzień przed gło­sowaniem powiedział, że prezydent może się wstrzymać ze ślubowaniem.
- Podobno jego pozycja w kancelarii jest słaba i jego wypo­wiedzi nie są miarodajne - mówię.
- Gdyby tak było, to po pierwszym wyskoku zakazano by mu występów. Andrzej powtarzał w wywiadach to, co słyszał w pałacu.
- Dlaczego Duda ostatecznie przyjął ślubowanie? - pytam.
- Bo pękł. Wiedział, że jeśli przełoży zaprzysiężenie, wypo­wie prezesowi wojnę. Jarosław, decydując się na głosowanie w Sejmie, wcale nie miał pewności, że Duda przyjmie ślubowa­nie, ale nie odpuścił. I postawił na swoim.
Polityk zbliżony do Kancelarii Premiera dodaje: - W sprawie Trybunału premier Szydło jednoznacznie opowiedziała się po stronie Nowogrodzkiej, bo wiedziała, jak bardzo prezesowi za­leży na tym Trybunale. W tej akcji nie było przypadku.
Prezes, słyszę od polityków PiS, planował tę operację od wie­lu miesięcy. To, że zmiana składu Trybunału będzie pierwszym poważnym posunięciem po wygranych wyborach parlamentar­nych, zapowiadał podczas zamknię­tych narad jeszcze latem, w trakcie kampanii. - Nie da się skutecznie rządzić, nie mając własnego pre­zydenta i sprzyjającego Trybunału Konstytucyjnego - tłumaczył. Miał też wyjaśniać, że trzeba jak najszyb­ciej powołać pięciu nowych sędziów, bo wybierając trzech, PiS zdobyłoby większość w TK dopiero pod koniec kadencji Sejmu. A przy pięciu - sta­nie się to już w 2017 r.
Kaczyński - ciągną rozmówcy z Nowogrodzkiej - uważa, że Try­bunał w obecnym kształcie jest tak niechętny wobec PiS, że mógłby za­blokować każdą ustawę przyjmowaną przez większość parlamentarną. Tym bardziej że jednym z priorytetów obecnego rządu będzie reforma są­downictwa. Prezes często podkreśla w rozmowach ze współpracownika­mi, że nie ma spotkania z wyborcami, na którym z sali nie padłoby pytanie o sędziów, i dlatego trzeba coś z tym zrobić.
Co dokładnie? Na przykład wpro­wadzić tzw. rewizję nadzwyczaj­ną, w ramach której minister sprawiedliwości będzie mógł za­skarżać prawomocne wyroki. Ape­lacje miałyby trafiać do nowej izby Sądu Najwyższego, składającej się z profesjonalnych sędziów i członków społecznych powoływanych przez prezydenta. Przed wyborami politycy PiS zapowiadali też wprowadzenie tzw. kasacji pre­zydenckiej, czyli prawa głowy państwa do unieważnienia pra­womocnego wyroku.

TO HOŁD, NIE DRWINA
Donald Tusk u szczytu swoich wpływów był nazywany przez polityków w platformy kierownikiem. W PiS od Zawsze mówiło się o Kaczyńskim „prezes”, ale od czasu wyborów coraz częściej można usłyszeć z ust posłów jeszcze jedno okre­ślenie: „naczelnik zlecił to i tamto”, „według naczelnika trzeba działać tak i tak”, „naczelnik uważa, że...”. - Nie ma w tym cie­nia drwiny - mówi jeden z polityków. - To wyraz uznania dla sprawności, z jaką zaprojektowano cały układ władzy. To oczy­wiście dopiero początek, ale na razie wszystkie ośrodki są spacyfikowane i nie zanosi się na to, by miało się to zmienić.
Inny dodaje: - Najlepiej widać to po Beacie Szydło, któ­ra jeszcze kilka tygodni temu sądziła, że zachowa jakąś dozę samodzielności. Dziś tych złudzeń już nie ma, wie, że relacje z prezesem są stąpaniem po kruchym lodzie. Regularnie jeździ do Jarosława i wszystko z nim konsultuje.
Podobnie jak jej ministrowie. Na podwórku przy Nowogrodzkiej codziennie parkuje kilka rządowych limuzyn. Szydło na początku pró­bowała robić ze swoich wizyt w siedzibie PiS tajemnicę: zjeżdżała autem do podziemnego garażu i w obawie przed dziennikarzami wjeż­dżała do biura starą windą towarową. Od cza­su rozmów o składzie rządu, na które Jarosław jej nie zapraszał, wychodzi z założenia, że by­wanie na Nowogrodzkiej to dowód siły, a nie wstydliwy obowiązek. - To zabawne, ale przed Jarosławem drżą nawet jego najbliżsi współ­pracownicy. Taki Mariusz Błaszczak. Niby ważna postać, członek zakonu PC, a nie ma od­wagi, żeby zadzwonić do Jarosława na domo­wy numer. Nawet jeśli ma ważną sprawę. Prezes jest dla niego półbogiem - opowiada jeden z polityków.
Na podobnych zasadach funkcjonuje parla­ment, trzeci po pałacu prezydenckim i rządzie ośrodek władzy. Pracami Sejmu w praktyce za­rządzają trzy osoby: Kuchciński, Terlecki i Su­ski, który mimo formalnie najniższej pozycji wyrasta w tym gronie na najbardziej decyzyj­ną postać. Cała trójka regularnie dzwoni na Nowogrodzką po instrukcje w sprawie porząd­ku obrad, tempa prac, polityki personalnej wewnątrz klubu. Przez to w Sejmie od po­czątku kadencji panuje duży chaos. Posiedze­nia, które mają trwać dwa dni, przeciągają się do czterech, a obrady są paraliżowane długimi przerwami.
Człowiek z Nowogrodzkiej: - Prezes cza­sem teatralnie wzdycha, że wszystko jest na jego głowie, ale mam wrażenie, że w rzeczywi­stości te pielgrzymki i telefony sprawiają mu przyjemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz