Na Olimpie
Dzień dobry
państwu, witam zebranych w studiu i widzów przed telewizorami! A szczególnie
gorąco naszego wyjątkowego gościa, który po raz pierwszy przyjął zaproszenie do
telewizji. Panie i panowie, przed wami Wola Narodu!
- Dzień dobry, panie redaktorze,
dzień dobry państwu, bardzo dziękuję za zaproszenie, choć muszę przyznać, że
jestem zdziwiona, że dopiero teraz.
- Droga pani Wolu... Mogę się tak
do pani zwracać?
- Może być po prostu: Wolu,
przecież jestem w każdym z was. Iw panu jestem, panie redaktorze, nawet jeśli
jeszcze nie zdaje sobie pan z tego sprawy.
- Eh, eh, heh, doskonałe, pani
Wolu, znaczy, Wolu, pozwolisz, że zacznę od pytania dotyczącego spraw prywatnych,
rodzinnych niejako, a mianowicie o charakter relacji łączących cię z Narodem.
- Słodki panie redaktorze. Zna pan
oczywiście powiedzenie, że za sukcesem każdego mężczyzny stoi kobieta. Tak jak
i to, że mężczyzna może i jest głową rodziny, ale kobieta szyją, która kręci
głową. Proszę sobie dopasować.
- Ha, ha, ha! Wyborne! Brawa dla
Woli!
- Oczywiście jak każdemu chłopu
tak i temu czasem odbije, zbiesi się, krnąbrny się robi, ale my, kobiety,
mamy swoje metody, by przemówić takim do rozumu.
- Skoro wspomniałaś kobiety... Czy
mógłbym prosić o ustosunkowanie się do krytycznych uwag, jakie skierowała
ostatnio pod twoim adresem twoja, jak się wydawało, koleżanka Demokracja.
- Szanowny panie. Dobrze, że
podkreślił pan „jak się wydawało”. Ja nie kieruję się fałszywą kobiecą solidarnością
i mogę z całą mocą podkreślić, że ta pani to tylko rozhisteryzowane babsko,
które zawróciło na jakiś czas w głowie memu mężowi, nie mówiąc o tym, do
jakiego stanu doprowadziła znanego nam wszystkim Trybunała. Przecież ten
człowiek się stoczył. Wiódł ciche, może i nudne, ale ustatkowane życie, a przez
tę latawicę tak się rozhulał, że wstyd patrzeć i młodzieży pokazywać. I do
czego to doszło! Swojego chłopa muszę prosić, by Trybkowi skórę przetrzepał i
powiedział: „Ogarnij się, bo na śmietniku wylądujesz!”. A wszystko przez tę
panią, której imienia nie chcę w tym momencie wymieniać.
- No ale przecież pamiętamy, że
był czas, iż współpracowałyście całkiem zgodnie.
- Panie redaktorze kochany, może
ja się uśmiecham, ale proszę nie zapominać, jak ja się nazywam i co ja mogę. To
taka życzliwa rada przyjaciela a propos pańskich pytań i pańskiej przyszłości.
A co do tej pani, mogłabym wiele o niej powiedzieć, bo dużo o niej wiem, ale
nie powiem. Ale czy nigdy nie zastanowiło pana redaktora, za czyje pieniądze
rozpoczęła działalność w naszym kraju? Kto finansował jej popisy? Tę promocję
pornografii, wszelakich zboczeń i obrażania mojego męża oraz jego brata
Kościoła? A gdzie ona się właściwie wychowywała, bo my z mężem jakoś nie
kojarzymy jej z dzieciństwa. Myślę, że najwyższy czas, by ta pani wracała, skąd
przyszła. Charakterystyczne, że jej synowie Sejm i Senat nie chcą mieć już z
nią nic wspólnego. Z każdą sprawą zwracają się do mnie albo do szwagra i
oczywiście jest to miłe i wzruszające, choć czasem już męczące. Ale nie dziwię
się chłopcom. Gdyby mnie wychowywała taka, strach powiedzieć, matka, to nie
wiem, co bym zrobiła.
- A jeśli chodzi o Prawo...
- Panie redaktorze, dopiero co
mówiłam o promocji zboczeń przez tę panią. Przecież pan jest normalnym
mężczyzną, przynajmniej taką mam nadzieję, ja jestem normalną kobietą, a
próbuje pan tu mnie i widzom zawracać głowę kimś, kto nawet nie wie, czy jest
rodzaju męskiego, czy żeńskiego, no naprawdę!
- To w takim razie pytanie o
jeszcze jedną kobietę, z którą - mam nadzieję - łączą cię, Wolu, lepsze kontakty,
mianowicie o Polskę.
- Ach ta Polska, kochany panie
redaktorze, wariatka moja słodka. Zawsze z nią kłopoty mieliśmy, bo to takie
kiełbie we łbie, dziewczyna śliczna, niejednemu się podobała i za młodu byle
kogo do domu wpuszczała, przyjaciół źle dobierała. Choćby tej pani, o której
wcześniej rozmawialiśmy, dała się ogłupić i czasami jeszcze po nocach do niej
chlipie. No zbyt podatna na wpływy była. Więc dla jej dobra pomyśleliśmy z
mężem i szwagrem, że lepiej dla niej samej będzie, jeśli to my zadbamy o jej
interesy. Dziewczyna ma już swoje lata, czas skończyć z zabawą i poznać
zbawienny wpływ mojej dyscypliny.
- Dziękuję Wolu, mam nadzieję, że
ci się uda!
Dziękuję redaktorze, mam nadzieję,
że ma pan tę nadzieję. Do rychłego zobaczenia!
Marcin Meller
Krajobraz po samobóju
Wielu Polaków od
kilku tygodni zadaj e sobie pytanie, jak długo będzie trwał ten koszmar, choć
koszmar dopiero się zaczął. Kiedy się skończy, niewiadomo. Wiadomo, że może się
skończyć wyłącznie w efekcie mimowolnej współpracy społeczeństwa
obywatelskiego z Jarosławem Kaczyńskim.
Przedstawienie, które obserwujemy, jest niezwykłe. Można być
przerażonym tempem, w jakim demontowane jest państwo prawa. Ewentualnie
zaintrygowanym skalą nieporadności nowej ekipy. Lub zdrowo rozbawionym
komizmem niektórych jej poczynań. Zmiana, która miała być dobra, jest zła, a
wkrótce będzie jeszcze gorsza.
Jak długo to wszystko potrwa? Wielu mówi, że cztery lata, nie wiadomo
tylko, czy twierdzą tak pesymiści, czy optymiści. Inni mówią o latach ośmiu
albo dwunastu. Są jednak i tacy, którzy dowodzą, że seans buty,
bezceremonialności, amatorszczyzny i patosu potrwa krócej, bo przedstawienie,
jakkolwiek na swój sposób fascynujące, szybko się publice przeje.
Oczywiście - ta formuła zrobiła już w Polsce wielką karierę - „wszystko
jest w głowie prezesa”. Co zaś w niej jest, nikt nie wie, nie wiadomo nawet,
czy dokładnie wie to sam prezes. Ostatnio pojawiła się teza, że najgorsze jest
to, co dzieje się teraz, a potem przyjdzie czas na upominki dla ludności w
ramach realizacji PiS-owskich obietnic wyborczych. Teza ta wydaje mi się
nieprawdziwa. Dokładnie tak samo nieprawdziwa jak ta sprzed kilku miesięcy, że
nauczony doświadczeniami lat 2005-2007 prezes nie otworzy aż tylu frontów. Tak
jak wtedy twierdziłem, że prezes pójdzie szerzej, ostrzej i głębiej, tak i
teraz przewiduję, że Kaczyński w żadnym momencie nie włączy hamulców.
Jarosław Kaczyński jest w stanie prowadzić wyłącznie politykę
wysokooktanową. Konflikt musi być permanentny, koniec jednej wojny oznacza
początek drugiej, załatwienie jednych wrogów oznacza, że trzeba znaleźć i
zwalczać następnych. Polska musi być rozedrgana non stop, rower musi jechać,
bo gdy jechać przestanie, wywróci się. Igrzyska muszą trwać. Nadmierne
psychologizowanie bywa w interpretowaniu polityki pułapką, ale bez
psychologizowania nie sposób pojąć tego, co widzimy. Prezes PiS pragnie zemsty.
Nie tylko i nie przede wszystkim za rządy PO, Smoleńsk czy przerwanie jego
poprzednich rządów. Raczej za wszystko zło, które go wżyciu spotkało, za
zniewagi, despekty i niezrozumienie jego zalet czy wielkości.
Jarosław Kaczyński będzie więc
dosypywał do polskiego pieca bez przerwy. Dosypywał coraz więcej, by buzowało
w nim coraz bardziej. Pytanie brzmi, czyjego rosnąca brutalność napotka
wzmożony społeczny opór, czy też doprowadzi do społecznej apatii; opozycja
swoje, demonstracje sobie, a Kaczyński i tak robi, co chce.
Wielu stawia z kolei tezę, że realny społeczny opór pojawi się dopiero
wtedy, gdy ofiarą niekompetencji PiS-owskiej ekipy padnie gospodarka. Kurs
złotego czy sytuacja na giełdzie już pokazują, że w równym stopniu co państwo
prawa PiS rozwibrowuje gospodarkę i finanse państwa. Za góra kilkanaście
miesięcy odczują to także miliony Polaków. Nawet jak do kieszeni wpadnie im
kilkaset złotych, zrozumieją, że z drugiej wypadł im tysiąc.
Problemy gospodarcze mogą więc przyspieszyć erozję władzy, ale i bez
nich będzie ona postępować. W2007 r. PiS zostało wygłosowane przez wyborców,
choć gospodarka trzymała się całkiem nieźle. Stało się tak bardziej z powodów estetycznych
i ze względu na fizjologiczne trudności zwykłego obywatela ze zniesieniem owej
wysokooktanowej polityki. Bardzo podnosi ona oglądalność informacyjnych stacji
telewizyjnych, ludzie nie mogą jednak codziennie łykać aviomarinu, by powstrzymać chorobę lokomocyjną i jej womitacyjne skutki.
A ponieważ za chwilę dojdzie do kolejnych paroksyzmów smoleńskiego amoku,
ekscesów parcianej propagandy i erupcji buraczanego narodowo-patriotycznego
patosu, odruch wymiotny będzie silniejszy. Pytanie, czy do momentu, gdy się
pojawi, PiS nie pozamiata już wszystkich instytucji państwa prawa i liberalnej
demokracji.
Jest
jeszcze jeden ważny czynnik. Gdy PiS będzie stale w kontrze do Unii
Europejskiej, Brukseli i Berlina, pojawi się zagrożenie odcięcia nas od
unijnych funduszy. Sama ta groźba wstrząśnie milionami Polaków. Groźba
nierealna? Zobaczymy.
Tak czy owak, społeczny opór przeciw próbom zaprowadzenia demokratury
musi być stały. Właśnie on sprawi, że idący coraz ostrzej Kaczyński zacznie
popełniać błędy i się potykać. W końcu przewróci się na dobre.
W sumie smutne to jednak rozważania. Można było tego wszystkiego
uniknąć, gdyby nie to, że większość wyborców postanowiła strzelić pięknego gola
do własnej bramki. Po koncertowym samobóju teraz trzeba kombinować, jak odmienić
losy meczu. Problem polega na tym, że trzeba będzie na to lat. A potem
kolejnych wielu lat, by odbudować to, co teraz z taką łatwością jest
niszczone.
Tomasz Lis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz