Na ekrany wszedł
właśnie debiut fabularny Marcina Koszałki „Czerwony Pająk”. Za granicą zyskał już
uznanie krytyków. Jak wyznał reżyser, inspiracją do filmu było między innymi
życie Karola Kota. To seryjny morderca, który grasował w Krakowie w latach 70.
XX w.
HELENA KOWALIK
Czerwony
Pająk” nie jest jednak filmem o słynnym wampirze z Krakowa. Nie jest też
klasycznym thrillerem. Koszałka chciał poprzez ten obraz przekazać, że zło
czai się blisko nas. Czasem pod zupełnie niewinną postacią. To odległe od
prawdziwej historii Karola Kota.
CIEŃ W KRUCHCIE
21 września 1964 r., południe.
Do pustego o tej porze kościoła Sióstr Sercanek w Krakowie wchodzi na pacierz
48 letnia Helena W. Za nią nastolatek ze szkolną tarczą na płaszczu. Gdy kobieta
podnosi się z klęczek, chłopak wyciąga bagnet i wbija go w okolice serca kobiety.
Ucieka. Helena W. przeżyła, ale milicja nie trafiła na ślad napastnika.
Dwa dni później. Około południa do tramwaju
wsiada 78 -letnia Franciszka L. Obok niej zajął miejsce chłopak z czerwoną
tarczą szkolną na ramieniu. Kiedy w pobliżu stołówki Caritasu L. wysiada,
słyszy kroki ucznia za swoimi plecami. Po chwili czuje bolesne dźgnięcie w
plecy. Upada, tracąc przytomność. Na skutek urazu rdzenia kręgowego do końca
życia nie opuści wózka inwalidzkiego.
29 września. 86-letniaMaria P. przystaje
przed wejściem do kościoła Sióstr Prezentek, aby przeczytać klepsydrę. Decyduje
się wejść do kruchty... Godzinę później kościelny znajduje staruszkę martwą w
kałuży krwi. Jej serce zostało przebite nożem.
- Nożownik grasuje! - niesie się po Krakowie.
Niektóre kobiety noszą na plecach jako tarcze pokrywki od garnka.
Trzeba prawie dwóch spokojnych od napaści
lat, aby panika opadła.
W lutową niedzielę 1966 r. na Kopcu Kościuszki
odbywają się szkolne zawody. 11-letni Leszek C. ciągnie za sobą sanki. W pewnej
chwili zatrzymuje go znacznie starszy uczeń, pytając, gdzie się odbywa
spartakiada. Chłopiec się odwraca, aby pokazać ręką kierunek, i w tym momencie
napastnik wielokrotnie uderza go nożem. Ciosy są śmiertelne.
Dwa dni później. Około południa do tramwaju
wsiada 78 -letnia Franciszka L. Obok niej zajął miejsce chłopak z czerwoną
tarczą szkolną na ramieniu. Kiedy w pobliżu stołówki Caritasu L. wysiada,
słyszy kroki ucznia za swoimi plecami. Po chwili czuje bolesne dźgnięcie w
plecy. Upada, tracąc przytomność. Na skutek urazu rdzenia krę-
Dwa miesiące później.
Siedmioletnia Małgosia P. zbiega z piętra do skrzynki z listami. Na parterze
mija nieznanego jej mężczyznę. On łapie ją lewą ręką za szyję, a prawą zadaje
ciosy kordelasem. Ranna dziewczynka zdołała doczołgać się do drzwi swego
mieszkania.
Na zlecenie milicji gazety
nawołują do informowania o wszelkich podejrzeniach w związku z atakami
nożownika.
Zgłasza się 20 -letnia Danuta W., studentka
ASP. Do tego kroku namówiła j ą znajoma lekarka psychiatra, której opowiedziała
o swej znajomości z maturzystą Karolem Kotem. Poznała go w sekcji strzeleckiej
klubu Cracovia. Dziwny chłopak. Chwalił się popełnionymi morderstwami.
Uważała, że fantazjuje, kiedy jednak przeczytała w gazecie o napaści na małą
Małgosię, namówiła go, żeby pojechali do opactwa w Tyńcu porozmawiać ze znanym jej benedyktynem. Niestety, nie zastali go. W
drodze powrotnej przez las Karol przewrócił ją na ziemię, przytknął nóż do
gardła. Rozbroiła go śmiechem, ale potem wyciągnął z kieszeni kawałki szkła i
powiedział, że chciał jej przeciąć żyły, aby upozorować samobójstwo.
Śledczy nie lekceważą tego tropu. Muszą pracować bardzo
dyskretnie, nie zdradzać celu swej wizyty w szkole Kota jeśli to jego szukają,
nie wolno go spłoszyć.
Nauczyciele, trener sekcji strzeleckiej,
sąsiedzi, wystawiają chłopcu dobre świadectwo. Uczynny, grzeczny, nie chodzi
na wagary, nie pali, nie przeklina. Członek ZMS, LOK, a od czwartej klasy ORMO
przy Komendzie Dzielnicowej Kraków-Stare Miasto.
Jednakże przesłuchiwani później uczniowie
są o swoim koledze innego zdania. Wiele mówią przezwiska, które wymyślał jako swe
pseudonimy: „Lolo-Rozpruwacz”, „Krwawy Lolo”, „Pirotechnik”
Wszyscy przesłuchiwani twierdzą, że Karol
prawie nie rozstaje się z nożem, którym raz po raz przebija deskę ławki.
Potrafił podczas lekcji znienacka zarzucić z tyłu koledze - tak dla żartu -sznur albo kabel na szyję. Na przerwie
biega korytarzem, udając, że trzyma lufę karabinu i strzela do przechodzących.
Pozoruje podrzynanie gardła. Nie przejdzie koło psa, aby go nie kopnąć.
Rewizja w domu Kota ujawnia w pokoju 19
latka cały arsenał broni. I zaczytany atlas anatomiczny z zaznaczonymi
miejscami newralgicznymi dla życia człowieka.
DWIE DIAGNOZY
Karol Kot trafia do aresztu
następnego dnia po zdaniu matury. Bez kluczenia przyznaje się do zarzucanych mu
morderstw. Składając zeznania, ochoczo uzupełnia informacje policjantów: -
Wracając z Kopca, wstąpiłem do ciastkarni.
A o tym, jak podrzucałem ludziom truciznę,
to już wiecie? Cztery razy próbowałem i ani razu się nie udało, nie rozumiem
dlaczego.
Przesłuchujący chce znać szczegóły.
- Proszę bardzo - zgadza się
aresztant.
Kupił dwie butelki piwa i wsypał do nich po
łyżeczce rozwodnionego arsenianu sodu.
Butelki postawił w bramach dwóch
krakowskich kamienic. Ukryty w pobliżu czekał, aż się ktoś złakomi. Nie było
chętnego. Innym razem wsypał truciznę do pojemnika z octem w barze „Przy
Błoniach’! Nazajutrz szukał w gazetach informacji o śmiertelnym zatruciu gości
tego lokalu, ale nie znalazł.
- Potem przerzuciłem się na podpalenia
zeznaje Karol Kot trzeciego dnia przesłuchań. I znowu nie trzeba go prosić o
szczegóły.
Również podczas tzw. okazania Kot demonstruje
nonszalancję. Kiedy Helena W. rozpoznaje w zabójcę, odpowiada: Podejdź bliżej
kobieto, to do reszty wytoczę z ciebie farbę.
12 lipca 1966 r. w prasie ukazuje się krótka informacja o ujęciu
nożownika. Kraków oddycha z ulgą. A prokurator czeka na wyniki obserwacji
psychologiczno -psychiatrycznej podejrzanego.
Biegli psycholodzy doszukują się, że w domu
chłopca (ojciec inżynier, matka działaczka Ligi Kobiet) panuje oschła atmosfera’
to mogło sprzyjać narastaniu agresji u nastolatka.
W czasie pobytu na oddziale zamkniętym
kliniki pacjent jest poddany różnorakim testom, przeprowadzono też z nim wiele
wywiadów. Kot chętnie poddaje się wiwisekcji, nadal prowokując bulwersującymi
zwierzeniami. Opowiada ze szczegółami, jak robił „duże zig-zig” cielętom.
Wypijał ich krew. Lubił wydłubywać ptakom oczy. Marzył o ćwiartowaniu ludzi i
spalaniu pokawałkowanych ciał w komorach gazowych. Psychiatrzy z dwóch
ośrodków medycyny sądowej nie dopatrują się u Karola Kota choroby psychicznej.
Ale mają różne zdania co do poczytalności badanego.
Z dwóch odmiennych diagnoz
prokurator wybiera opinię, że podejrzany może odpowiadać za swoje czyny.
128 PYTAŃ DO BIEGŁYCH
- Czy oskarżony chce złożyć wyjaśnienia?
pyta sędzia na pierwszej rozprawie w maju 1967 r.
Kot, potakując głową, zabiera się do
poprawiania pozycji mikrofonu. Raz, dwa, trzy, dobrze mnie słychać? Mogę
zaczynać? upewnia się.
Przedstawia przebieg wszystkich popełnionych
zbrodni. Po zadaniu ofierze ciosów - uzupełnia akt oskarżenia nie chowałem od
razu noża, aby nie zetrzeć krwi, którą chciałem
zlizać w najbliższej bramie. Mówiąc to, uśmiecha się, robi miny do
publiczności.
W czwartym dniu rozprawy pada pytanie, czy
widok noży, które leżą na stole sędziowskim jako materiał dowodowy, sprawia mu
przyjemność.
Tak, ale chciałbym z nich zrobić użytek.
Czy uważa się za złego człowieka, który
zbłądził? Żałuje tego, co zrobił? pyta obrońca.
Gdybym mógł, mordowałbym dalej. Kiedy się
okazało, że niektórzy wylizali się z moich uderzeń, wściekałem się, że spartaczyłem
robotę.
Czy pan się modlił?
- Tak, aby się udało planowane morderstwo.
Wobec takich odpowiedzi decydujący głos należy
do psychiatrów z dwóch ośrodków: Szpitala Psychiatrii Sądowej w Grodzisku
Mazowieckim i krakowskiego Zakładu Medycyny Sądowej. Przez kilka miesięcy
obserwowali Karola Kota. Jeden ze sprawozdawców prasowych wyliczył, że obrońcy
zadali biegłym 128 pytań.
Występująca w imieniu psychiatrów z Krakowa dr Zofia Truszczyńska już w
pierwszych słowach uprzedza sąd, że nie można się wypowiedzieć ostatecznie co
do poczytalności badanego. „Być może mamy do czynienia z osobnikiem o głębokiej
psychopatii sadystycznej. A być może po kolejnych badaniach okaże się, że jest
to zespół charakteropatii będący wynikiem uszkodzenia ośrodkowego układu
nerwowego. Trzecia ewentualność? Nietypowo przebiegająca schizofrenia”.
Diagnoza ze szpitala w Grodzisku Mazowieckim
nie potwierdza hipotezy kliniki krakowskiej. Nie ma danych, które by wskazywały
na objawy choroby psychicznej czy uszkodzenia centralnego układu nerwowego,
zarówno obecnie, jak i w przeszłości stwierdza dr Andrzej Różycki. Karol Kot
nie jest psychopatą sadystycznym.
Na wniosek obrony sąd powołuje kolejnych
biegłych. Tym razem psychiatrów krakowskich reprezentuje ceniony lekarz,
wykładowca Akademii Medycznej Karol Spett. Profesor nie ma wątpliwości, że
oskarżony jest psychopatą. I choć nie wszyscy tak zdiagnozowani chorzy mają
znacznie ograniczoną zdolność kierowania swym postępowaniem, Kot należy do
tych, którzy nie odpowiadają za popełnione czyny.
Biegli z Grodziska Mazowieckiego podtrzymują
swoją opinię.
KARA ŚMIERCI
Mowa końcowa prokuratora trwa
kilka godzin, a zaczyna się od konkluzji: Karol Kot nie jest szaleńcem. Wyzbył
się swego człowieczeństwa, ale to nie oznacza, że był nienormalny. Wiedział, co
robi. Gdyby chciał, mógł sobie odmówić przyjemności zabijania. Zebrane dowody w
śledztwie, ich weryfikacja podczas procesu dowodzą, że popełniając zbrodnie,
ani na chwilę nie stracił panowania nad sytuacją.
Wnosząc o wymierzenie oskarżonemu kary
śmierci, prokurator zwraca się do sędziów: „Niech wyrok wasz, obywatele
sędziowie, wyrok jedyny, jaki może zapaść w tej strasznej, ponurej sprawie,
usunie raz na zawsze rozpostarty nad Krakowem cień krwawego wampira, przywróci
zachwianą wiarę w człowieczeństwo natury ludzkiej”.
Przewodniczący składu orzekającego Sądu
Wojewódzkiego ogłasza wyrok: kara śmierci. W uzasadnieniu nazywa Karola Kota
„bestią, która urodziła się na nieszczęście ludzi, na swoje własne i swoich
bliskich’!
Kasacja do SN zostaje oddalona, wyrok
wykonano. I wtedy do środowiska prawników i biegłych dociera druzgocąca ich
sensacja: sekcja zwłok wykazała, że Karol Kot miał rozległy guz mózgu. Skazano
na śmierć chorego człowieka!
Opinia społeczna dowiaduje się o tym wiele
lat później.
KORZYSTAŁAM Z RELACJI
PRASOWYCH KRYSTYNY GOLAŃSKIEJ, MARII OSIADACZ I BOGUSŁAWA SYGITA ORAZ Z NOTATEK
ANONIMOWYCH AUTORÓW „ECHA KRAKOWA”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz