Jeśli nawet za kilka
lat fobie Kaczyńskiego czy Kukiza przestaną wyznaczać kierunek polskiej
polityki, to i tak będzie potrzebna nowa integracja Polski z Europą.
Jarosław
Kaczyński i PiS dosłownie w ciągu kilku tygodni przeszli z kategorii zła
bezpiecznego, możliwego do oswojenia („radykałowie z ław opozycji bardzo
szybko nauczą się realizmu u władzy” - brzmiały komentarze prasy niemieckiej
po pierwszej wizycie Andrzeja Dudy w Berlinie) do kategorii „nowy europejski
ból głowy” (najnowszy numer brytyjskiego „The Economist”). Szczególnie
po uderzeniu PiS w niezawisłość Trybunału Konstytucyjnego w zachodnich mediach
i wśród tamtejszych elit politycznych, biznesowych czy opiniotwórczych
przeważa teza, że władza Kaczyńskiego w Warszawie to nowe groźne źródło
destabilizacji w i tak już mocno roztrzęsionej Europie.
OBCOŚĆ POLSKIEJ PRAWICY
To, że Kaczyński będzie eurosceptyczny, nie było dla
nikogo zaskoczeniem. Jednak nawet największych
pesymistów zaskoczył radykalizm personalnych i ustrojowych decyzji oraz
politycznych deklaracji nowej władzy. Francuskie media zaczęły, pisząc o Polsce,
używać określenia „konstytucyjny zamach stanu”. W ojczyźnie Monteskiusza -
który sformułował fundamentalną dla liberalnej demokracji zasadę trójpodziału
władz, z kluczową rolą niezawisłych sądów, atak PiS na Trybunał Konstytucyjny
jest traktowany jako przekroczenie ważnej granicy nie tylko politycznej, ale
wręcz ustrojowej. Nad Sekwanę dotarła nawet - traktowana tu jako kuriozum -
wypowiedź rzeczniczki PiS Elżbiety Witek z okresu kampanii parlamentarnej.
Stwierdziła ona, że „Francuzi wymyślili zasadę trójpodziału władzy i
niezawisłości sądów prawdopodobnie dlatego, że sędziowie byli u nich lepsi niż
w dzisiejszej Polsce”.
Także niemiecka prasa zaczęła
pisać o „konstytucyjnym” czy „pełzającym
puczu” w Polsce, ale czyni to ostrożniej, posługując się zazwyczaj cytatami z
liberalnych polskich polityków, intelektualistów czy mediów. Wolfgang
Templin, który do niedawna kierował warszawskim biurem Fundacji im. Heinricha
Bolla, a dziś funkcjonuje w Berlinie jako ekspert w obszarze polityki
wschodniej, szczerze wyjaśnia punkt widzenia swoich rodaków: - Niemiecka
polityka wschodnia kieruje się specyficznie pojętym realizmem, który tak samo
jak w przypadku Putina
również w przypadku Orbana czy Kaczyńskiego
każe mówić: przede wszystkim poczekajmy, żadnych gwałtownych ruchów, które
mogłyby narazić niemieckie interesy w tych krajach i doprowadzić do zerwania bieżących kontaktów.
Zgodnie z tą logiką niemieccy
politycy wolą czekać, aż Kaczyński albo nauczy się realizmu, albo po upływie
kadencji odda władzę jakiejś bardziej prozachodniej formacji.
Wychodząc z takich właśnie przesłanek,
dziennik niemieckich środowisk biznesowych „Handelsblatt” po sformułowaniu
pesymistycznej diagnozy, że „Angela Merkel nie może już liczyć na
Polskę w polityce europejskiej, w kwestii uchodźców czy w polityce
klimatycznej”, ponieważ władzę w Warszawie przejął „wieczny pieniacz
Kaczyński”, namawia kanclerz Niemiec do jak najszybszego bezpośredniego
spotkania z nim. Skoro zarówno prezydent, jak i premier RP są postaciami
fasadowymi, to tylko bezpośrednie rozmowy z Kaczyńskim mogą mieć jakiś sens.
Pesymizm co do rozwoju sytuacji w
Polsce zapanował w niemieckich mediach bez względu na ich ideowy profil.
Komentator liberalno-lewicowego „Spiegla” Jan Puhl pisze, że w poszukiwaniu
antyliberalnej i
antydemokratycznej ideologii „Kaczyński i Orban zastąpili marksizm-leninizm religijnie nasyconym nacjonalizmem”.
Warszawski korespondent prawicowego dziennika „Die Welt” Gerhard
Gnauck pogłębia tę pesymistyczną diagnozę, oceniając, że „Kaczyński powierzył
kluczowe stanowiska w rządzie ludziom uważanym za jastrzębie”, a „zaślepienie,
upojenie i strach przed ponowną utratą władzy są siłami napędowymi nowego polskiego
rządu”. A Peter Sloterdijk, jeden z najwybitniejszych żyjących niemieckich
filozofów, który często nie przestrzega zasad politycznej poprawności w
wypowiedziach na temat polityki, uważa, że zachowania polskiej prawicy
motywują „kompleks oraz urażona duma wobec Zachodu”, i komentuje, że podobne
widział w krajach Bliskiego Wschodu przed wybuchem arabskiej wiosny.
Zdaniem Templina niemieccy „realiści”,
którzy mają nadzieję na pragmatyczny zwrot Kaczyńskiego w polityce
międzynarodowej czy w stosunkach polsko-niemieckich, nie biorą pod uwagę faktu,
że polityka międzynarodowa jest dla niego wtórna w stosunku do ambicji
dokonania jak najgłębszych, nie tylko politycznych, lecz także ustrojowych
zmian w samej Polsce. Kaczyński zaryzykuje konflikt z Berlinem, a nawet z
Europą, gdyż w Polsce wykorzysta go jako dowód na to, że prowadzi „politykę
prawdziwie suwerenną”.
Także porównania Polski do Węgier
nie wydają się trafne, szczególnie w kontekście stosunków polsko-niemieckich.
Orban zawsze świadomie grał z zachodnimi „realistami”. Głównym elementem tej
gry jest przynależność jego partii Fidesz do Europejskiej Partii Ludowej, czyli
mainstreamowej chadecji rządzącej faktycznie Unią Europejską (to najsilniejsza
frakcja w europarlamencie, z niej wywodzi się przewodniczący Komisji Europejskiej
Jean-Claude Juncker).
Tymczasem PiS wraz z brytyjskimi
konserwatystami brało udział w wielu inicjatywach blokujących integrację i
osłabiających wspólnotową politykę UE. To sprawiło, że polscy prawicowcy
znaleźli się na marginesie europejskiej polityki. Ale - co najważniejsze -
Orban nigdy nie grał kartą
antyniemiecką. Zamiast
preferowanej przez Kaczyńskiego „polityki dwóch wrogów” uwiarygodnia się wobec
własnego elektoratu poprzez „politykę dwóch przyjaciół”. Ma najcieplejsze w
całej Unii stosunki z Putinem, a jednocześnie zachowuje bardzo dobre relacje z
Berlinem.
Sceptycyzm wobec działań nowej prawicowej
władzy w Warszawie można zauważyć także w Europie Środkowej. Widzę to w
Wiedniu, gdzie mam właśnie okazję przebywać w Instytucie Nauk o Człowieku, założonym przez Krzysztofa Michalskiego dzięki
wsparciu Jana Pawła II. Wiedeński Instytut jest już od paru dekad miejscem
spotkań środkowoeuropejskiej inteligencji spod różnych ideowych znaków. Najnowsze wydarzenia w Polsce są tu
komentowane z narastającym pesymizmem. Gabor Halmai, jeden z najwybitniejszych
węgierskich konstytucjonalistów, wieloletni doradca prezesa węgierskiego
Trybunału Konstytucyjnego, uważa, że ostatnie wydarzenia w Polsce są dokładnym
powtórzeniem tego, co działo się na Węgrzech pod rządami Orbana, a co on sam
nazywa „konstytucyjną kontrrewolucją”, przekreślającą wysiłki na rzecz budowy
liberalnego państwa prawa. Różnica i zdaniem
Halmaia - jest taka, że to, co Orbanowi zajęło kilka lat, Kaczyński próbuje
przeprowadzić w parę tygodni.
Ivan
Krastev, który jeszcze niedawno przeciwstawiał
Warszawę Budapesztowi, przypominając, że Orban przejął władzę w momencie
głębokiej zapaści gospodarczej, podczas gdy Polska stosunkowo dobrze przeszła
przez kryzys, jest dziś zaskoczony radykalizacją działań Kaczyńskiego i
stosunkowo słabym oporem liberalnej opozycji.
Charakterystyczne są reakcje obecnych
w Wiedniu młodych Ukraińców i należących
raczej do proeuropejskiego środowiska Majdanu. Są zaniepokojeni, że w Polsce,
będącej dla nich symbolem udanej integracji z Zachodem, dzieją się rzeczy,
które im samym przypominają najgorsze momenty „konstytucyjnych zabaw”
prezydenta Janukowycza.
POWRÓT NA PERYFERIE
W Polsce projekt integracji europejskiej jest dziś
przedstawiany jako klęska, nie
tylko przez Kaczyńskiego, Legutkę i prawicowych publicystów, lecz także przez
sporą część mediów bardziej liberalnych. Tymczasem z perspektywy Brukseli,
Berlina, Paryża zaczyna się właśnie kolejny etap głębszej integracji - wokół
strefy euro. W zasadzie zapadły już polityczne decyzje, które w nieodległej
przyszłości doprowadzą do powołania odrębnego parlamentu i budżetu dla krajów
do niej należących, a także do powołania instytucji pełniącej funkcję
wspólnego ministerstwa finansów.
Ryzyko Unii dwóch prędkości
istniało od dawna, jednak do tej pory z decyzjami o głębszej integracji rdzenia Europy czekano na Polskę,
która wydawała się partnerem zbyt cennym, by go pozostawić na zewnątrz. Teraz
w Berlinie, Paryżu i Brukseli uznano, że
strefę euro trzeba wzmacniać dziś, a na Węgry czy Polskę nie ma co czekać.
Konsekwencje są takie, że jeśli
nawet za kilka lat fobie Kaczyńskiego czy Kukiza przestaną wyznaczać kierunek
polskiej polityki, to i tak będzie potrzebna nowa integracja Polski z Europą.
Wymagająca być może tyle samo dyplomatycznego wysiłku i tyle samo nowych
działań przystosowawczych, co nasze wejście do Unii Europejskiej w 2004 roku. O
ile - rzecz jasna - w międzyczasie sytuacja w
naszym regionie znów się nie pogorszy, bo wówczas ryzykujemy o wiele więcej
niż tylko spóźnienie się na pociąg europejskiej integracji.
Cezaiy Michalski
ŹRÓDŁO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz