Siła,
która pokona PiS, zrodzi się w sieci. Ale jeszcze wiele terabajtów przepłynie w
światłowodach, nim do tego dojdzie.
RAFAŁ KALUKIN
PiS
bierze wszystko. Władzę polityczną i za chwilę Trybunał Konstytucyjny.
Następne będą publiczne media i spółki skarbu państwa. Dalej być może
samorządy. Zdobywaniu instytucji już dziś towarzyszy ideologiczna presja i
odgórnie narzucany kanon wartości.
Nowa doktryna tej władzy opiera
się na założeniu, że większość (parlamentarna) zawsze ma rację, więc nie
licząc się z opinią publiczną, może przegłosować, cokolwiek sobie wymyśli. A
że większość po raz pierwszy w dziejach III RP podporządkowana została woli
jednego człowieka, demokracja staje się zakładnikiem jego przeświadczeń i kaprysów.
Pozostali aktorzy polityczni zostali zdegradowani do roli statystów.
Oficjalne instytucje są niemal bezbronne.
Poza kontrolą pozostają już tylko te nieoficjalne, tworzone oddolnie, na
gruncie społeczeństwa obywatelskiego. W nich cała nadzieja.
OD ŁAJKA DO LAJFA
Zaczęło się od tekstu Krzysztofa
Łozińskiego, niegdyś
współpracownika Komitetu Obrony Robotników. Ze trzeba nowego komitetu - tym
razem broniącego zagrożonej przez PiS demokracji. Łoziński pominął
uzasadnienia, dlaczego demokracja jest zagrożona. Uznał, że „wszyscy wiedzą”.
Apel ukazał się na portalu Studio
Opinii w środę 18 listopada. Jeszcze tego dnia bloger Mateusz Kijowski (rocznik
'68) dostał od znajomej link do tekstu z dopiskiem „zrób z tym coś”.
Zalinkował na swym facebookowym
profilu.
Spośród wielu lajków jeden się wyróżniał
- od Danuty Kuroń. Kijowski pomyślał, że skoro wdowa po najważniejszym liderze
KOR poparła apel, to może... Wieczorem wybrał pięć zaufanych osób i utworzył
facebookową grupę Komitet Obrony Demokracji.
W piątek z rana PiS przepychał w
Senacie ustawę o Trybunale Konstytucyjnym. Grupę „lubiło” wtedy 300 osób.
Linki krążyły po sieci, KOD stawał się już „wiralem”.
Szybka narada: wybór logo
(opornik!) i tekst manifestu. Inicjatywa miała już 4 tysiące sympatyków, gdy po
południu dostrzegła ją gazeta.pl. W efekcie dalsze podwojenie
liczby lajków. I pierwsze kontrakcje: wykwit grup o tej samej nazwie,
dezorientujących nowych chętnych. W nocy wkracza grupa administratorów KOD,
którzy będą moderować dyskusje.
Gdy w poniedziałek (23 listopada)
nad ranem rozwożono do kiosków „Gazetę Wyborczą” z czołówkowym artykułem o
KOD, profil miał 28 tysięcy sympatyków. Już wiadomo, że to coś więcej niż
internetowa heca. Administratorzy weryfikują bazę sympatyków, banują trolli.
Teraz każdy nowy sympatyk musi mieć własną historię na Facebooku i
odpowiednich znajomych. We wtorek liczba sympatyków ustabilizowała się na
poziomie 35 tysięcy.
Pod koniec tygodnia działali już
regionalni pełnomocnicy. W czwartek spotkanie założycielskie stowarzyszenia
KOD. Zarezerwowano salę na 50 osób, przyszło - ponad 200. Równolegle rozgrywała
się cyberbitwa. „Kodziarze” namierzyli hakerską grupę, która zamierzała włamać
się na profil i umieścić tam twardą pornografię, aby następnie wymusić na
administracji Facebooka likwidację grupy.
To pierwszy w Polsce tak szeroki
ruch quasi-polityczny
wykreowany w sieci społecznościowej.
W NOWYM CIELE STARY
DUCH
Na razie mechanizm jest identyczny jak w najgłośniejszych ruchach społecznych
ostatnich lat: w krajach arabskich, Islandii, Hiszpanii, USA. Najpierw iskra,
czyli spektakularny gest jakiegoś samotnego desperata, gniewny manifest
niezależnego blogera, slogan na Facebooku. Potem wirusowe zapalenie promieniujące
poprzez sieć społecznościową. Teraz powinna nastąpić eksplozja energii w
świecie realnym. Bo jak nie, to wszystko za chwilę umrze.
„Dla ruchów społecznych najważniejszym
momentem jest przekształcenie emocji w
działanie” - pisze w książce „Sieci oburzenia i nadziei” jeden z najwybitniejszych
badaczy sieciowego społeczeństwa Manuel Castells. „Jeśli wiele jednostek
poczuje się upokorzonych, wykorzystywanych, ignorowanych lub niewłaściwie
reprezentowanych, to będą gotowe przekształcić swój gniew w działanie - pod
warunkiem że przezwyciężą strach”. Niezbędnym warunkiem, dodaje hiszpański
badacz, jest sprawna komunikacja: „Im szybszy i bardziej interaktywny jest ten
proces komunikacji, tym bardziej prawdopodobne się staje zainicjowanie procesu
działania zbiorowego, napędzanego entuzjazmem i motywowanego nadzieją”.
Te warunki spełnia komunikacja w
internecie. Narzędzie idealne, lecz nie jedyne. Zdaniem Castellsa, te nowe
ruchy istnieją bowiem w „hybrydowej przestrzeni publicznej, złożonej z
cyfrowych sieci społecznościowych i nowo utworzonych wspólnot miejskich”.
Sfera wirtualna musi się ujawnić w realu, oba układy będą się odtąd wzajemnie
napędzać. Ale ujawnić się na własnych warunkach - w przestrzeni miasta w
postaci autonomicznej zbiorowości, a nie w dyskusjach medialnych ani tym
bardziej w rywalizacji partyjnej. Jak twierdzi Castells, „podstawową walką o
władzę jest walka o konstruowanie znaczeń w ludzkich umysłach”.
Forma epizodu założycielskiego KOD
jest bliźniaczo podobna do tej z początków hiszpańskich „indignadas” albo
amerykańskiego Occupy
Wall Street. Lecz treść krańcowo odmienna.
Już opornik w roli emblematu oporu
budzi wątpliwości. Masowo kiedyś na pohybel Jaruzelowi wpinany w klapy
marynarek i swetrów, młodszym rocznikom niewiele dziś powie. I w sensie
symbolicznym, i czysto dosłownym, jako przedmiot niewiadomego już
przeznaczenia.
Tym bardziej że założyciele KOD,
zapewne nieświadomie, powielają niedawne strategie „niepokornych”, którzy
Polską Walczącą i Żołnierzami Wyklętymi legitymizowali się w roli obrońców
polskości przed antypolską PO. Konstruować więc teraz własną symbolikę a
rebours? Ryzykowne to i moralnie dwuznaczne...
No i wreszcie przedmiot oburzenia.
Inny niż w krajach Zachodu, gdzie tłem był kryzys ekonomiczny. Tamtejsze
oburzenie brało się z poczucia niesprawiedliwości: szarzy obywatele ze swych
podatków finansowali upadające banki, podczas gdy zachłanni bankierzy ani
myśleli obcinać sobie premie. A politycy udawali, że tego nie widzą. Ruchy
protestu kontestowały więc cały system - z
elitami finansowymi, partiami politycznymi i mainstreamowymi mediami. Dopiero
na takim gruncie wyrastały hasła i utopijne - jak się później okaże - programy odnowy demokracji.
Intensywności oburzenia polskich
obrońców demokracji nie ma co kwestionować, lecz
jego społeczny zasięg jest ograniczony.
Po pierwsze, KOD jest spontaniczną
reakcją na pierwsze decyzje rządu PiS, ciągle jeszcze niesionego entuzjazmem
wyborczego sukcesu i obdarzonego kredytem zaufania nawet przez
wyborców odległych od prawicy.
Po drugie, kontestatorskie oblicze
ruchu jest niejasne. Bo kto jest dziś establishmentem? Już nowa władza? Czy
ciągle jeszcze stare liberalne elity ekonomiczne i medialne? Ta niejasność
sprawia, że nowy front demokratyczny łatwo potraktować jako objaw frustracji
przegranych elit. Tym bardziej że manifest KOD obficie czerpie z rytualnej
stylistyki wstępniaków „Gazety Wyborczej”. Zresztą samo hasło obrony
demokracji przed PiS, w ostatniej dekadzie przywoływane przy byle okazji,
stało się przecież wytartym frazesem. I to niezależnie od tego, że nagle
okazało się prorocze.
A po trzecie i najważniejsze - demokracja
(podobnie jak konstytucja) to w Polsce wartość tyleż doceniana, co
abstrakcyjna. A już zwłaszcza demokracja liberalna, czyli oparta na zasadzie
równoważenia się ośrodków władzy - bo o nią tu przecież chodzi, skoro w ogólnym
instytucjonalnym zarysie nawet putinowską Rosję od biedy można uznać za
państwo demokratyczne. To ogranicza możliwości mobilizacyjne nowego ruchu.
Zwłaszcza wśród młodych Polaków, którym - co wynika z badań - osobiste
wolności wcale nie kolidują ze wspólnotą narodową, wszechwładnym państwem i
silnym przywództwem. Na tle chaosu pojęć socjalne obietnice PiS są
przynajmniej konkretem.
Zresztą przyłożyła do tego rękę
sama Platforma, która z budowy dróg i mostów czyniła wzór idealnej polityki.
Nawet tak wytrawny polityk jak Janusz Lewandowski z przekąsem niedawno pisał
o nadambitnych wyborcach, którym ekstrawaganckie marzenia o „przygodzie ustrojowej” zaburzyły trzeźwy osąd dorobku PO.
W takim razie nie powinien się teraz dziwić, że ci mniej ambitni bez wahania
zainkasują pięć stów na dziecko w zamian za przymknięcie oczu na dewastację
sądu konstytucyjnego.
ODNOWIĆ TEN SPLOT
Dekadę temu demokratyczny front miał dużo łatwiej. Agresywna
polityka rządu Jarosława Kaczyńskiego z lat 2006-2007 wywoływała silny opór.
Sędziowie bronili niezawisłości, a uniwersytety - autonomii. Dziennikarze
buntowali się przeciwko oświadczeniom lustracyjnym, a licealiści - przeciwko
Giertychowi i jego mundurkom. Pielęgniarki w białym miasteczku domagały się
podwyżek, a wspierały je lewicowe feministki i liberalni intelektualiści. Ale
ten egzotyczny melanż nikogo nie dziwił. Dlaczego? Taka to była epoka. Gospodarcza
hossa sprawiła, że pragnienie konsumpcji wyparło PiS-owskie wzmożenie moralne,
nadal też utrzymywał się neoficki zachwyt nad Europą. Na tym gruncie rwące
strumienie oddolnego oporu połączyły się w wielką falę, która wyniosła Tuska do
władzy.
Lecz tamtej epoki od dawna już nie
ma. Idea liberalnej modernizacji została zakwestionowana i nastał czas mętliku
pojęciowego, czego najlepszym barometrem jest popularność pozbawionego
wewnętrznej logiki głupawego szlagwortu Kukiza. Oferty politycznej nie sposób z
tego stworzyć. W tych warunkach ostaje się tylko populistyczny,
socjalno-narodowy program PiS. I żadnej poważnej konkurencji.
Ognisk oddolnego oporu oczywiście
nie brakuje. To wyrzucona z parlamentu, pokoleniowo odnawiająca się lewica.
Zwolennicy świeckości państwa, których nie zniechęciła błazenada Palikota.
Lokalne ruchy miejskie. Okrzepłe już środowiska młodej liberalnej
inteligencji, które w epoce budyniowatego liberalizmu a la PO były pozbawione klarownych
punktów odniesienia. Oczywiście korporacje zawodowe: niezmiennie atakowana
sędziowska i nauczyciele buntujący się przeciw likwidacji gimnazjów. Do tego
artyści próbujący zrzucić szykowany im patriotyczny kaganiec. Niesłuszne fundacje,
którym nowa władza odbierze granty, i dziennikarze hurtowo zwalniani z
publicznych mediów.
Kto jeszcze PiS-owską „zmianę” odczuje
na własnej skórze?
Neuronów oporu z pewnością nie
zabraknie. Dziś problemem jest splot słoneczny, w którym mogłyby się one
spotkać; wspólny mianownik czyniący z wielości kontestacji i roszczeń nową
polityczną jakość. Bez tego ani rusz. Komitet Obrony Demokracji wskazuje dziś
potencjał, lecz droga jeszcze daleka. Schematy sprzed dekady warto jednak
porzucić już teraz. Jeśli dojdzie do ponownej wielkiej mobilizacji, to tylko
na gruncie społeczeństwa sieciowego. Poza tradycyjnymi hierarchiami i
ośrodkami tradycyjnej dystrybucji pieniądza bądź prestiżu. Ale czy cyfrowo,
czy analogowo - chodzi przecież o to samo.
„Społeczeństwo obywatelskie, społeczeństwo
aktywne, otwarte, demokratyczne, solidarne, wolne i odpowiedzialne zarazem
nie jest strukturą łatwą do ukształtowania, właściwie orbituje gdzieś na
granicy utopii, ale jest też jedynym rozsądnym i dającym nadzieję wyjściem z
dylematów funkcjonowania współczesnych społeczeństw. Tylko taki partner jest w
stanie kontrolować potężne struktury władzy politycznej i ekonomicznej oraz
łagodzić skutki różnorakich napięć wewnętrznych w społeczeństwie. Tylko on
potrafi wyzwolić społeczne rezerwy i obywatelską energię, nawet w sytuacjach -
wydawałoby się - beznadziejnych kryzysów społecznych i kulturowych”.
I nie ma znaczenia, że autor tych
słów - profesor socjologii Piotr Gliński - dziesięć lat później postanowił zaprzeczyć
sam sobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz