wtorek, 15 grudnia 2015

Czwarta władza idzie pod nóż



PiS ma jasny plan: najpierw polityczna czystka w mediach publicznych, potem rozprawa z mediami komercyjnymi pod hasłem „repolonizacji”.

ALEKSANDRA PAWLICKA

Ubiegła środa. Do wydaw­cy radiowych „Sygnałów dnia” dzwoni z preten­sjami minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski. Nie podoba mu się spo­sób, w jaki dziennikarz relacjonuje jego wypowiedź na temat uwolnienia porwa­nych w Nigerii Polaków.
   - Nie oddano moich intencji - rzu­ca szorstko do słuchawki. Wyemitowa­na na antenie informacja jest lakoniczna i pozbawiona komentarza. Szef dyploma­cji uznaje jednak, że nadinterpretowano jego słowa i dziennikarzowi należy się reprymenda.
   - Nie przypominam sobie, aby w ostat­nich latach politycy dzwonili i stawiali dziennikarzy do pionu, ale teraz pewnie będzie to standard - mówi pracownik Polskiego Radia. - Zaczęło się ręczne sterowanie.

WIELKI KRZYK
Do gabinetów dyrektorów publicznego radia i telewizji ustawiają się kolejki. - Ludzie przychodzą z proś­bą o podwyżkę, bo spodziewają się zwol­nienia i chcą zabezpieczyć sobie większą odprawę. To zjawisko ma charakter la­winowy - przyznaje dyrektor jednego z działów na Woronicza. - Nowa władza - dodaje - zdążyła się jednak zabezpie­czyć. Do zarządów mediów publicznych został wystosowany list przestrzegający przed podejmowaniem decyzji finanso­wych do czasu przeprowadzenia reformy medialnej. To jest ostrzeżenie, że wszel­kie decyzje finansowe mogą być uznane za działanie na szkodę spółki, czyli w pod­tekście: żadnych nagród czy podwyżek.
   W TVP i Polskim Radiu nikt nie ma złu­dzeń, że zwolnienia będą masowe i do­tkną nie tylko dziennikarzy programów informacyjnych czy publicystycznych. Ludzie zamiast słowem „Cześć” witają się pytaniem: „Już spakowany?”, a na pożeg­nanie mówią: „Oby do zobaczenia”. Oba­wiają się nie tylko zwolnień, ale tego, że reforma zakładająca przekształcenie me­diów publicznych w instytucje kultury unieważni dotychczasowe umowy i za­kwestionowane zostaną trzymiesięczne odprawy dla wyrzucanych z pracy.
   Wiele osób pamięta, w jaki sposób PiS zwalniało w czasie swoich pierwszych rządów w latach 2005-2007. Kamil Dą­browa, dziś szef radiowej Jedynki, był wtedy dyrektorem Polskiego Radia Bis. Został zwolniony w 2006 r. przez ówczes­nego prezesa Polskiego Radia Krzyszto­fa Czabańskiego. Przez telefon. - Byłem akurat na festiwalu Open’er. Czabański zadzwonił i poinformował, że kończy­my współpracę. Następnie wyłączono mi służbowy telefon, bo dziennikarze dzwo­nili z prośbą o komentarz. Nie chciano mi wypłacić gwarantowanej umową jedno­miesięcznej odprawy. Zwolnienie to jed­no, a styl, w jakim się to robi, to drugie.
   Dziennikarka specjalizująca się w au­dycjach historycznych 10 lat temu była zwalniana przez PiS akurat w chwili, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży. Teraz więc oświadczyła swojemu szefowi: - Nie chcę przechodzić tego upokorzenia drugi raz. Wolę odejść na własnych warunkach.
   Były dyrektor w telewizji: - Gdy Broni­sław Wildstein zostałw2006 r. prezesem TVP, jego pierwszą decyzją było zwołanie szefów wszystkich pionów i zażądanie od nich zaświadczeń lustracyjnych. Dostar­czenie ich było warunkiem dalszej współ­pracy. Teraz kwitek z IPN może już nie wystarczyć, trzeba się będzie autolustrować moralnie, udowadniać, że nie było się psem poprzedniego systemu.
   Jedna z telewizyjnych producentek: - Nie mamy złudzeń. Będzie gorzej niż 10 lat temu. Wtedy koalicja nakładała na PiS pewne ograniczenia, a teraz nie mają już żadnych zahamowań: jedna partia, jedna myśl, jedna religia, jeden pogląd i jedna prawda. TKM w nowym wydaniu: teraz k... media.
   Krzysztof Czabański, wiceminister kultury i pełnomocnik premier Szydło ds. mediów publicznych, o reformie mediów: - Pierwszy krok prawdopodobnie nie bę­dzie duży, ale krzyk będzie wielki.

OSTRE CIĘCIE
4 grudnia Czabański ogłosił na Twitterze: „Projekt nowej ustawy o mediach publicznych pojawi się w parlamencie w przyszłym tygodniu. Jest szansa na naprawę tych mediów już od stycznia”. Gdy więc cztery dni później Stowarzy­szenie Dziennikarzy Polskich, sympaty­zujące z PiS, organizuje debatę na temat reformy z udziałem Czabańskiego, wszy­scy spodziewają się szczegółów. Sala pęka w szwach. Czabański z trudem przeciska się przez tłum dziennikarzy, a gdy zajmu­je miejsce za stołem, stwierdza, że przy­szedł posłuchać, co mają do powiedzenia inni. Sam ogranicza się do ogólników: mi­sja, prawda, służenie narodowi. Gdy pro­wadzący spotkanie szef SDP, Krzysztof Skowroński, próbuje wyciągnąć od mini­stra jakieś informacje, słyszy:
- Pamiętasz, Krzysiu, jak byłeś sze­fem Trójki, a ja prezesem Polskiego Radia [w czasach pierwszego rządu PiS - przyp. red.], czy czułeś się wtedy wykorzystywa­ny politycznie?
- Nie - odpowiada Skowroński.
- No właśnie, i niech tak pozostanie - stwierdza protekcjonalnie Czabański.
   Przez salę przebiega pomruk zażeno­wania. Nawet sprzyjający PiS dzienni­karze czują się wystawieni do wiatru. Czabański w końcu przyznaje, że „myśle­nie zespołu przygotowującego reformę jest w 90 proc. zbieżne z propozycjami SDP”, ale daje do zrozumienia, że PiS z ni­kim nie zamierza konsultować swojego projektu. Nad ustawą pracują z Czabańskim: Elżbieta Kruk, Barbara Bubula, Joanna Lichocka i Jarosław Sellin. Z wy­jątkiem tego ostatniego wszyscy są człon­kami sejmowej komisji kultury i środków przekazu, do której ma trafić projekt.
   Posiedzenie tej komisji odbywa się dzień po konferencji w SDP. Posłowie są przekonani, że Czabański przedstawi za­łożenia reform. Wiceminister się nie zja­wia. Posłowie PiS nabierają wody w usta.
   - To jakaś komedia. Robią z nas idio­tów, zapowiadają tsunami, a potem przez całe posiedzenie komisji zajmujemy się obchodami roku Sienkiewicza - piekli się poseł opozycji. Inny dodaje: - Chodzi o to, żeby na dziennikarzy padł blady strach. Niech się boją, niech drżą. Zmiękczonego przeciwnika łatwiej zaatakować.
   - To jest matriks - dorzuca wicemar­szałek Sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska, uczestnicząca w pracach komisji.
   W kalendarzu prac sejmowych pro­jekt nowelizacji ustawy medialnej wpisa­ny został na połowę stycznia, ale wszyscy wiedzą, że PiS wprowadzi go pod obrady wtedy, kiedy będzie to dla niego wygodne.
   W komisji mówi się, że poślizg jest być może spowodowany konfliktem między Czabańskim a Sellinem. Bo ten drugi jest rozżalony, że nie został ministrem kul­tury, rywalizuje z Czabańskim o wpływ na media i chce łagodniejszych zmian.
- A Czabański chce ostrych cięć - mówi osoba z ministerstwa kultury. - Zało­żenie ustawy jest jasne: czwarta władza idzie pod nóż, bo w Polsce nastał czas jedynowładztwa. PiS ubezwłasnowolniło już prezydenta, pogwałciło wymiar spra­wiedliwości i do przejęcia pełnej kontro­li brakuje mu jeszcze mediów.

SZNURKI PREZESA
Pierwszy etap reformy ma objąć TVP, Polską Agencję Prasową i Polskie Radio. Aby szybko pozbyć się prezesów tych spółek i ominąć Kraj ową Radę Ra­diofonii i Telewizji, PiS zamierza stwo­rzyć nową instytucję: Radę Mediów Publicznych albo Narodowych - obie na­zwy funkcjonują w zapowiedziach.
   Rada ma być wybierana przez prezy­denta spośród kandydatów zgłoszonych przez środowiska twórcze (projekt SDP) albo przez Sejm, Senat i Kancelarię Pre­zydenta, co w sumie sprowadza się do tego samego: speców wytypuje centra­la PiS przy Nowogrodzkiej. Rada będzie pełnić rolę czapy nad mediami publicz­nymi. To ona przygotuje wszystkie ruchy kadrowe w mediach publicznych, choć samo nominowanie dyrektorów formal­nie ma należeć do ministra kultury. W ten sposób PiS zagwarantuje sobie całkowitą kontrolę nad powoływaniem i odwoływa­niem szefów mediów publicznych. W do­wolnej chwili i bez żadnych procedur.
   Czabański już zresztą w kampanii wy­borczej mówił: „Po wyborach kierow­nictwo mediów publicznych będzie stworzone przez polityków i z polityka­mi Nie ma innej drogi, ktoś musi te media naprawić”. Dziś to on jest głównym kan­dydatem na szefa Rady Mediów Publicz­nych (Narodowych).
   - W ten sposób powstanie absolutnie pionowa struktura, w której za wszystkie sznurki będzie pociągał Jarosław Kaczyński. Ta reforma to polityczna pionizacja radia i telewizji - mówi szef jednej z lo­kalnych rozgłośni radiowych. Przyznaje, że PiS wybrało najszybszą drogę przeję­cia mediów publicznych, z pominięciem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, któ­ra dotychczas odpowiadała za wyłanianie władz TVP i radia.
   KRRiT jest zapisana w konstytucji, ale jej obowiązki są tam określone bar­dzo ogólnie: „stoi na straży wolności słowa, prawa do informacji oraz intere­su publicznego w radiofonii i telewizji”. Resztę kompetencji KRRiT precyzu­je ustawa, a zmiana ustawy to już dla PiS żaden problem.
   Krajowa Rada pozostanie więc wy­dmuszką. PiS nie lubi tej instytucji, bo doświadczenia partii z KRRiT nie są naj­lepsze. Gdy w 2005 r. Kaczyński prze­jął władzę, skok na media był - jak teraz -jedną z pierwszych decyzji. Przeprowa­dzona w ekspresowym tempie ustawa, drukowana w sylwestrową noc, pozwo­liła obsadzić Elżbietę Kruk w roli szefo­wej KRRiT, ale Trybunał Konstytucyjny szybko zawetował tę decyzję, Kruk na kil­ka miesięcy została zawieszona w pełnie­niu swej funkcji. Teraz PiS postanowiło po prostu zignorować KKRiT.

REPOLONIZACJA, CZYLI NACJONALIZACJA
Elżbieta Kruk dziś szefuje sej­mowej komisji kultury i to ona bę­dzie przepychać nową ustawę w Sejmie. W wywiadach mówi o jeszcze jednym ha­śle PiS-owskiej rewolucji - repolonizacji mediów prywatnych. W prawicowej Te­lewizji Republika pytała ostatnio: „Czyj punkt widzenia przedstawiają gazety z kapitałem zagranicznym, na pewno pol­ski?”. I sama sobie odpowiadała: „Polacy muszą zdać sobie sprawę z zakresu tego problemu, z zakresu dominacji kapitału niemieckiego w mediach”.
   Repolonizacja mediów komercyj­nych ma być drugim krokiem reformy PiS po przejęciu mediów publicznych. Partyjna koleżanka Kruk, posłanka Bubula, zapowiada, że prace nad repolonizacją mediów rozpoczną się w połowie 2016 roku. Chodzi m.in. do zmniejszenie udziałów zachodnich koncernów w pol­skim rynku medialnym, co - zdaniem Bubuli - „zmniejszy skłonność do mono­polizowania informacji w Polsce”. Kruk dodaje, że „najwięksi zagraniczni wy­dawcy mogą zostać zmuszeni do sprze­daży niektórych swoich tytułów”. Kogo dotknie repolonizacja? Politycy PiS wy­mieniają koncerny Verlagsgruppe Passau (wydawcę prasy regionalnej), Bauer (wy­dawcę np. „Tele Tygodnia”), Burda (ma­gazyny kobiece i poradnicze), Ringier Axel Springer (m.in. Onet i „Newsweek”).
   To nie wszystko, bo politycy PiS mają też zakusy na Agorę (wydawcę „Gaze­ty Wyborczej”) i Polsat. Posłanka Bubula o Polsacie mówi „imperium Solorza” i zarzuca mu „strategię opanowywa­nia całego »łańcucha pokarmowego« w dziedzinie informacji, komunikacji międzyludzkiej, bankowości i rozrywki”. W jednym z krakowskich kościołów Bubula poświęciła Polsatowi cały wykład: „Krytyczni obserwatorzy zawartości pro­gramowej Polsatu widzą niechęć do kul­tywowania tradycji narodowej, obyczaju, tendencję do schlebiania łatwemu, »grillowemu« stylowi życia”.
   Bubula, mocno związana z mediami ojca Rydzyka, opublikowała rok temu w „Naszym Dzienniku” analizę mediów w Polsce. Pyta w niej: „Czy polskojęzycz­ne media są naprawdę polskie?” i odpo­wiada: „W naszym kraju po roku 1989 cały rynek prasowy został sprywatyzowany. Nie ma żadnej »państwowej« gazety ani czasopisma. (...) Wartość rynku prasy to około półtora miliarda złotych. Przycho­dy ze sprzedaży przynoszą około 1,1 mld, a reklama - 400 milionów. Jaka część tej sumy przypada na media polskie, a jaka na polskojęzyczne?”.
   - Repolonizacja to dla PiS magicz­ne słowo. W rzeczywistości chodzi o nacjonalizację - mówi Małgorzata Kidawa-Błońska. - PiS, budząc demony na­cjonalizmu, dąży do złożenia wolnych mediów na ołtarzu interesu narodowego rozumianego jako interes jednej partii.

2 komentarze:

  1. No to będą "O dwóch takich...."Smoleńsk'Krauze itd...Dobrze,że jest pełny zakres komercji...

    OdpowiedzUsuń
  2. Na Woronicza ostatnie podrygi PO. Dyrektor Biura Kadr próbuje przyjmować znajomych w ostatniej chwili piastowania stanowiska. Czy to nie aby również działanie na szkodę spółki ?

    OdpowiedzUsuń