PiS ma jasny plan:
najpierw polityczna czystka w mediach publicznych, potem rozprawa z mediami
komercyjnymi pod hasłem „repolonizacji”.
ALEKSANDRA PAWLICKA
Ubiegła
środa. Do wydawcy radiowych „Sygnałów dnia” dzwoni z pretensjami minister
spraw zagranicznych Witold Waszczykowski. Nie podoba mu się sposób, w jaki
dziennikarz relacjonuje jego wypowiedź na temat uwolnienia porwanych w Nigerii
Polaków.
- Nie oddano moich intencji - rzuca szorstko do słuchawki. Wyemitowana
na antenie informacja jest lakoniczna i pozbawiona komentarza. Szef dyplomacji
uznaje jednak, że nadinterpretowano jego słowa i dziennikarzowi należy się
reprymenda.
- Nie przypominam sobie, aby w ostatnich latach politycy dzwonili i
stawiali dziennikarzy do pionu, ale teraz pewnie będzie to standard - mówi
pracownik Polskiego Radia. - Zaczęło się ręczne sterowanie.
WIELKI KRZYK
Do gabinetów dyrektorów publicznego radia i telewizji ustawiają się kolejki. - Ludzie
przychodzą z prośbą o podwyżkę, bo spodziewają się zwolnienia i chcą
zabezpieczyć sobie większą odprawę. To zjawisko ma charakter lawinowy -
przyznaje dyrektor jednego z działów na Woronicza. - Nowa władza - dodaje - zdążyła się jednak zabezpieczyć. Do zarządów
mediów publicznych został wystosowany list przestrzegający przed podejmowaniem
decyzji finansowych do czasu przeprowadzenia reformy medialnej. To jest
ostrzeżenie, że wszelkie decyzje finansowe mogą być uznane za działanie na
szkodę spółki, czyli w podtekście: żadnych nagród czy podwyżek.
W TVP i Polskim Radiu nikt nie ma złudzeń, że zwolnienia będą
masowe i dotkną nie tylko dziennikarzy programów informacyjnych czy
publicystycznych. Ludzie zamiast słowem „Cześć” witają się pytaniem: „Już
spakowany?”, a na pożegnanie mówią: „Oby do zobaczenia”. Obawiają się nie
tylko zwolnień, ale tego, że reforma zakładająca przekształcenie mediów
publicznych w instytucje kultury unieważni dotychczasowe umowy i zakwestionowane
zostaną trzymiesięczne odprawy dla wyrzucanych z pracy.
Wiele osób pamięta, w jaki sposób PiS zwalniało w czasie swoich
pierwszych rządów w latach 2005-2007. Kamil Dąbrowa, dziś szef radiowej
Jedynki, był wtedy dyrektorem Polskiego Radia Bis. Został zwolniony w 2006 r.
przez ówczesnego prezesa Polskiego Radia Krzysztofa Czabańskiego. Przez
telefon. - Byłem akurat na festiwalu Open’er. Czabański
zadzwonił i poinformował, że kończymy współpracę. Następnie wyłączono mi
służbowy telefon, bo dziennikarze dzwonili z prośbą o komentarz. Nie chciano
mi wypłacić gwarantowanej umową jednomiesięcznej odprawy. Zwolnienie to jedno,
a styl, w jakim się to robi, to drugie.
Dziennikarka specjalizująca się w audycjach historycznych 10 lat temu
była zwalniana przez PiS akurat w chwili, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży.
Teraz więc oświadczyła swojemu szefowi: - Nie chcę przechodzić tego upokorzenia
drugi raz. Wolę odejść na własnych warunkach.
Były dyrektor w telewizji: - Gdy Bronisław Wildstein zostałw2006 r.
prezesem TVP, jego pierwszą decyzją było zwołanie szefów wszystkich
pionów i zażądanie od nich zaświadczeń lustracyjnych. Dostarczenie ich było
warunkiem dalszej współpracy. Teraz kwitek z IPN może już nie wystarczyć,
trzeba się będzie autolustrować moralnie, udowadniać, że nie było się psem
poprzedniego systemu.
Jedna z telewizyjnych producentek: - Nie mamy złudzeń. Będzie gorzej niż
10 lat temu. Wtedy koalicja nakładała na PiS pewne
ograniczenia, a teraz nie mają już żadnych zahamowań: jedna partia, jedna myśl,
jedna religia, jeden pogląd i jedna prawda. TKM w nowym wydaniu: teraz k...
media.
Krzysztof Czabański, wiceminister kultury i pełnomocnik premier Szydło
ds. mediów publicznych, o reformie mediów: - Pierwszy
krok prawdopodobnie nie będzie duży, ale krzyk będzie wielki.
OSTRE
CIĘCIE
4 grudnia Czabański ogłosił na Twitterze: „Projekt nowej ustawy o mediach
publicznych pojawi się w parlamencie w przyszłym
tygodniu. Jest szansa na naprawę tych mediów już od stycznia”. Gdy więc cztery
dni później Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, sympatyzujące z PiS,
organizuje debatę na temat reformy z udziałem Czabańskiego, wszyscy
spodziewają się szczegółów. Sala pęka w szwach. Czabański z trudem przeciska
się przez tłum dziennikarzy, a gdy zajmuje miejsce za stołem, stwierdza, że
przyszedł posłuchać, co mają do powiedzenia inni. Sam ogranicza się do
ogólników: misja, prawda, służenie narodowi. Gdy prowadzący spotkanie szef
SDP, Krzysztof Skowroński, próbuje wyciągnąć od ministra jakieś informacje,
słyszy:
- Pamiętasz, Krzysiu, jak byłeś
szefem Trójki, a ja prezesem Polskiego Radia [w czasach pierwszego rządu PiS -
przyp. red.], czy czułeś się wtedy wykorzystywany politycznie?
- Nie - odpowiada Skowroński.
- No właśnie, i niech tak
pozostanie - stwierdza protekcjonalnie Czabański.
Przez salę przebiega pomruk zażenowania. Nawet sprzyjający PiS dziennikarze
czują się wystawieni do wiatru. Czabański w końcu przyznaje, że „myślenie
zespołu przygotowującego reformę jest w 90 proc. zbieżne z propozycjami SDP”,
ale daje do zrozumienia, że PiS z nikim nie zamierza konsultować swojego
projektu. Nad ustawą pracują z Czabańskim: Elżbieta Kruk, Barbara Bubula,
Joanna Lichocka i Jarosław Sellin. Z wyjątkiem tego ostatniego wszyscy są
członkami sejmowej komisji kultury i środków przekazu, do której ma trafić projekt.
Posiedzenie tej komisji odbywa się dzień po konferencji w SDP. Posłowie
są przekonani, że Czabański przedstawi założenia reform. Wiceminister się nie
zjawia. Posłowie PiS nabierają wody w usta.
- To jakaś komedia. Robią z nas idiotów, zapowiadają tsunami, a potem
przez całe posiedzenie komisji zajmujemy się obchodami roku Sienkiewicza -
piekli się poseł opozycji. Inny dodaje: - Chodzi o to, żeby na dziennikarzy
padł blady strach. Niech się boją, niech drżą. Zmiękczonego przeciwnika łatwiej
zaatakować.
- To jest matriks - dorzuca wicemarszałek Sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska,
uczestnicząca w pracach komisji.
W kalendarzu prac sejmowych projekt nowelizacji ustawy medialnej wpisany
został na połowę stycznia, ale wszyscy wiedzą, że PiS wprowadzi go pod obrady
wtedy, kiedy będzie to dla niego wygodne.
W komisji mówi się, że poślizg jest być może spowodowany konfliktem
między Czabańskim a Sellinem. Bo ten drugi jest rozżalony, że nie został
ministrem kultury, rywalizuje z Czabańskim o wpływ na media i chce
łagodniejszych zmian.
- A Czabański chce ostrych cięć -
mówi osoba z ministerstwa kultury. - Założenie ustawy jest jasne: czwarta
władza idzie pod nóż, bo w Polsce nastał czas jedynowładztwa. PiS
ubezwłasnowolniło już prezydenta, pogwałciło wymiar sprawiedliwości i do
przejęcia pełnej kontroli brakuje mu jeszcze mediów.
SZNURKI PREZESA
Pierwszy etap reformy ma objąć TVP, Polską Agencję
Prasową i Polskie Radio. Aby szybko pozbyć się prezesów tych spółek i ominąć Kraj
ową Radę Radiofonii i Telewizji, PiS zamierza stworzyć nową instytucję: Radę
Mediów Publicznych albo Narodowych - obie nazwy funkcjonują w zapowiedziach.
Rada ma być wybierana przez prezydenta spośród kandydatów zgłoszonych
przez środowiska twórcze (projekt SDP) albo przez Sejm, Senat i Kancelarię Prezydenta,
co w sumie sprowadza się do tego samego: speców wytypuje centrala PiS przy Nowogrodzkiej. Rada
będzie pełnić rolę czapy nad mediami publicznymi. To ona przygotuje wszystkie
ruchy kadrowe w mediach publicznych, choć samo nominowanie dyrektorów formalnie
ma należeć do ministra kultury. W ten sposób PiS zagwarantuje sobie całkowitą kontrolę
nad powoływaniem i odwoływaniem szefów mediów publicznych. W dowolnej chwili
i bez żadnych procedur.
Czabański już zresztą w kampanii wyborczej mówił: „Po wyborach kierownictwo
mediów publicznych będzie stworzone przez polityków i z politykami Nie ma
innej drogi, ktoś musi te media naprawić”. Dziś to on jest głównym kandydatem
na szefa Rady Mediów Publicznych (Narodowych).
- W ten sposób powstanie absolutnie pionowa struktura, w której za
wszystkie sznurki będzie pociągał Jarosław Kaczyński. Ta reforma to polityczna
pionizacja radia i telewizji - mówi szef jednej z lokalnych rozgłośni
radiowych. Przyznaje, że PiS wybrało najszybszą drogę przejęcia mediów
publicznych, z pominięciem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, która
dotychczas odpowiadała za wyłanianie władz TVP i radia.
KRRiT jest zapisana w konstytucji, ale jej obowiązki są tam określone
bardzo ogólnie: „stoi na straży wolności słowa, prawa do informacji oraz
interesu publicznego w radiofonii i telewizji”. Resztę kompetencji KRRiT
precyzuje ustawa, a zmiana ustawy to już dla PiS żaden problem.
Krajowa Rada pozostanie więc wydmuszką. PiS nie lubi tej instytucji, bo
doświadczenia partii z KRRiT nie są najlepsze. Gdy w 2005 r. Kaczyński przejął
władzę, skok na media był - jak teraz -jedną z pierwszych decyzji. Przeprowadzona
w ekspresowym tempie ustawa, drukowana w sylwestrową noc, pozwoliła obsadzić
Elżbietę Kruk w roli szefowej KRRiT, ale Trybunał Konstytucyjny szybko
zawetował tę decyzję, Kruk na kilka miesięcy została zawieszona w pełnieniu
swej funkcji. Teraz PiS postanowiło po prostu zignorować KKRiT.
REPOLONIZACJA, CZYLI NACJONALIZACJA
Elżbieta Kruk dziś szefuje sejmowej komisji kultury i
to ona będzie przepychać nową ustawę w Sejmie. W wywiadach mówi o jeszcze
jednym haśle PiS-owskiej rewolucji - repolonizacji mediów prywatnych. W prawicowej Telewizji
Republika pytała ostatnio: „Czyj punkt widzenia przedstawiają gazety z
kapitałem zagranicznym, na pewno polski?”. I sama sobie odpowiadała: „Polacy
muszą zdać sobie sprawę z zakresu tego problemu, z zakresu dominacji kapitału
niemieckiego w mediach”.
Repolonizacja mediów komercyjnych ma być drugim krokiem reformy PiS po
przejęciu mediów publicznych. Partyjna koleżanka Kruk, posłanka Bubula, zapowiada,
że prace nad repolonizacją mediów rozpoczną się w połowie 2016 roku. Chodzi
m.in. do zmniejszenie udziałów zachodnich koncernów w polskim rynku medialnym,
co - zdaniem Bubuli - „zmniejszy skłonność do monopolizowania informacji w
Polsce”. Kruk dodaje, że „najwięksi zagraniczni wydawcy mogą zostać zmuszeni
do sprzedaży niektórych swoich tytułów”. Kogo dotknie repolonizacja? Politycy
PiS wymieniają koncerny Verlagsgruppe Passau (wydawcę prasy
regionalnej), Bauer (wydawcę np. „Tele Tygodnia”), Burda (magazyny kobiece i
poradnicze), Ringier Axel
Springer (m.in. Onet i „Newsweek”).
To nie wszystko, bo politycy PiS mają też zakusy na Agorę (wydawcę „Gazety
Wyborczej”) i Polsat. Posłanka Bubula o Polsacie mówi „imperium Solorza” i
zarzuca mu „strategię opanowywania całego »łańcucha pokarmowego« w dziedzinie
informacji, komunikacji międzyludzkiej, bankowości i rozrywki”. W jednym z
krakowskich kościołów Bubula poświęciła Polsatowi cały wykład: „Krytyczni
obserwatorzy zawartości programowej Polsatu widzą niechęć do kultywowania
tradycji narodowej, obyczaju, tendencję do schlebiania łatwemu, »grillowemu«
stylowi życia”.
Bubula, mocno związana z mediami ojca Rydzyka, opublikowała rok temu w
„Naszym Dzienniku” analizę mediów w Polsce. Pyta w niej: „Czy polskojęzyczne
media są naprawdę polskie?” i odpowiada: „W naszym kraju po roku 1989 cały
rynek prasowy został sprywatyzowany. Nie ma żadnej »państwowej« gazety ani
czasopisma. (...) Wartość rynku prasy to około półtora miliarda złotych.
Przychody ze sprzedaży przynoszą około 1,1 mld, a reklama - 400 milionów. Jaka
część tej sumy przypada na media polskie, a jaka na polskojęzyczne?”.
- Repolonizacja to dla PiS magiczne słowo. W rzeczywistości chodzi o nacjonalizację
- mówi Małgorzata Kidawa-Błońska. - PiS, budząc demony nacjonalizmu,
dąży do złożenia wolnych mediów na ołtarzu interesu narodowego rozumianego jako
interes jednej partii.
No to będą "O dwóch takich...."Smoleńsk'Krauze itd...Dobrze,że jest pełny zakres komercji...
OdpowiedzUsuńNa Woronicza ostatnie podrygi PO. Dyrektor Biura Kadr próbuje przyjmować znajomych w ostatniej chwili piastowania stanowiska. Czy to nie aby również działanie na szkodę spółki ?
OdpowiedzUsuń