Propagandowy obraz
świata według PiS to pułapka zastawiona na demokratyczną normalność. Obrońców
tej normalności można przedstawiać jako histeryków, a samemu stroić się w szaty
obrońców demokracji.
RAFAŁ KALUKIN
- Ale ja nie chciałabym mieć do
czynienia z wariatami - rzekła Alicja.
- O, na to nie ma już rady - odparł Kot.
- Wszyscy mamy tutaj bzika. Ja
mam bzika, ty masz bzika.
- Skąd może pan wiedzieć, że ja
mam bzika? - zapytała Alicja.
- Musisz mieć. Inaczej nie
przyszłabyś tutaj”.
(Lewis Carroll, „Alicja w Krainie Czarów”)
Gdy
awantura o Trybunał Konstytucyjny dopiero się rozkręcała, tzw. niezależne
media trąbiły wszem i wobec o konieczności pilnej naprawy tej instytucji, tak
zepsutej przez PO. Grzech Platformy niewątpliwy, lecz pomysł, aby „naprawiać”
skutki czyjegoś zła, aplikując zło własne, zwielokrotnione i ostentacyjne,
jest pomysłem osobliwym.
Ale zbliżało się już posiedzenie
Trybunału, które miało rozstrzygnąć, czy platformerska nowelizacja ustawy o
TK była zgodna z konstytucją. Niepokorni - znów unisono - chwilowo zostawili
Platformę w spokoju i zajęli się sędziami Trybunału. Że to partyjni nominaci,
właściwie aparatczycy PO, którzy - o tempora, o mores!
orzekać teraz będą we własnej
sprawie. Gdyby się gagatki wyłączyły, niepokorne poczucie sprawiedliwości
zostałoby zaspokojone. A że konstrukcja prawna Trybunału Konstytucyjnego
pozostałaby po wsze czasy potencjalnie niekonstytucyjna? O to właśnie się tutaj
rozchodzi, o Trybunał Niekonstytucyjny, czyli ustrojowy oksymoron, coś jak
spirytus bezalkoholowy, bez mocy i bez sensu.
Lecz zanim sędziowie się zebrali,
orkiestra niepokornych podała nowy temat. Ze Trybunał Konstytucyjny jako idea
nawet nie jest taki zły, byleby był wiarygodny. A tu wiarygodność poszła się
gonić - trzeba będzie wylać dzieciaka z kąpielą i w miejsce Trybunału zafundować
sobie coś nowego.
Jakoś trudno mi uwierzyć, że
wszystkich naraz niepokornych przypadkowo nawiedziła nagle ta sama idea.
Orkiestra medialnego przekazu służy
rozmywaniu realnego wymiaru polityki PiS. Tworzeniu klimatu, w którym czarne
się wybieli, a białe - zaczerni. I okaże się, że mamy w Polsce dwa rywalizujące
porządki. Po jednej stronie nową władzę, która przywraca demokratyczną normalność,
po drugiej - przeciwników normalności, których opisać można jedynie
kategoriami psychiatrycznymi.
„Niezależni” mają na to jedno słowo:
histeria. Wszędzie o tej przypadłości pełno, zwłaszcza w najważniejszym
ośrodku pisowskiej propagandy, utrzymywanym za pieniądze SKOK-ów, a skupionym
wokół tygodnika „wSieci” - portalu wPolityce.pl. „Redakcji z Czerskiej gratulujemy nakręcania kłamliwej
histerii”. „Histeria wokół Trybunału Konstytucyjnego nie ominęła również
środowisk naukowych”. „To już więcej niż histeria! Petru zakłada czarną księgę
rozliczania PiS i podburza do buntów ulicznych!”. I tak dalej.
Na łamach „wSieci” Piotr Skwieciński
idzie dalej, ogłaszając, że histeria to za mało powiedziane, więc „trzeba by
wynaleźć jakieś inne, jeszcze ostrzejsze określenie”. Proponuje „paranoję” na
nazwanie przypadłości ludzi, którym nie przypadli do gustu: Trybunał Niekonstytucyjny
zasilony specjalistami ze SKOK-ów i zespołu Macierewicza, łamiący konstytucję
prezydent oraz Jarosław Kaczyński przywracający Polakom prawdziwą demokrację.
Ot, paranoicy...
Zaraz jednak doktor Skwieciński
ujawnia, że tak naprawdę mamy do czynienia z paranoją symulowaną. To
wygodniejsze, bo nad pacjentem w psychozie trzeba by się z troską pochylić, a
symulanta można potępić. Weźmy chociażby zrodzony na Facebooku Komitet Obrony
Demokracji, który przypiął sobie znany ze stanu wojennego opornik. „Tu użyję
słowa: bezczelność - unosi się Skwieciński. - To tak, jakby ktoś zwalczający
parę lat temu władzę PO stworzył organizację pod nazwą Armia Krajowa”.
Doktor Skwieciński cierpi chyba na
demencję. Wystarczy zrobić research tekstów z jego macierzystego
portalu z ostatnich dwóch tygodni. To przecież
Jacek Karnowski - kolega i szef Skwiecińskiego - ogłosił, że ostatnie wybory
wygrali: „żołnierze wojny obronnej 1920 roku”, „budowniczowie II RP”, „żołnierze Września”, „żołnierze AK
i NSZ”, „wywiezieni na Sybir”, „żołnierze walczący na wszystkich frontach II wojny światowej”, „Powstańcy Warszawscy”,
„Żołnierze Wyklęci”, „obrońcy Kościoła w PRL”, „dzielni, heroiczni i święci
kapłani polskiego Kościoła”, „Solidarność”, „nieustraszeni, nigdy nie złamani
ludzie prawicy w III RP”, „śp. Lech Kaczyński
i członkowie jego delegacji do Katynia”. Cóż znaczy marny opornik w porównaniu
z heroicznym imaginarium przywołanym w tym bezwstydnym i grafomańskim
manifeściku, sumującym dokonania prawicy w dziele prostytuowania polskiej
historii: od „oni stoją tam, gdzie ZOMO”, po „Ojczyznę wolną racz nam wrócić
Panie”.
A czy zawłaszczony przez kolegów
Skwiecińskiego tytuł „niepokornych” nie jest aby nawiązaniem do „Rodowodów
niepokornych” Bohdana Cywińskiego o młodej
inteligencji z końca XIX wieku, która na stokach Cytadeli dawała dowody swego
patriotyzmu?
Oczywiście
konsekwencja nie jest mocną stroną żadnej propagandy.
W Internecie można w kilka minut znaleźć
dowolną liczbę humorystycznie dziś brzmiących cytatów. Choćby taki sprzed trzech
lat na niezrównanym wPolityce.pl:
„Nieformalnie powrócił Główny Urząd Kontroli
Prasy, Publikacji i Widowisk. (...) Tego rodzaju totalniackie myślenie
wspomagane przez propagandę było w świecie już kilka razy obecne. Za każdym
razem kończyło się masowymi mordami, ponieważ na końcu tej drogi zawsze są
doły śmierci albo komory gazowe. Jeśli propaganda obiera sobie za cel
obywateli, stygmatyzując ich, odbierając im cechy ludzkie (a czym innym to jest
jak określenie całej grupy społecznej jako »mohery«, co był uprzejmy zrobić Pan
Premier kilka lat temu?) - to zawsze kończy się to rzezią - w ostatnich czasach
Rwanda, wcześniej Serbia i Bośnia, a jeszcze wcześniej Sowiety i
Niemcy”.
A propos czego te straszne
przestrogi? A tego, że właścicielowi tygodnika „Rzeczpospolita” i „Uważam Rze”
nie przypadł wtedy do gustu artykuł o trotylu w tupolewie, więc postanowił
rozstać się z całym niepokornym towarzystwem.
Podobnych przykładów kabotyńskie-
go założenia „my = demokracja” było co niemiara. „Brak koncesji dla Telewizji
Trwam będzie oznaczał koniec demokracji” - gardłował Michał Karnowski. Kalki
językowe o „domykaniu się systemu”, „reżimie Tuska”, „miękkim totalitaryzmie”,
„zdradzie i zaprzaństwie” trudno zliczyć, tyle ich było. Histeria? Skądże, to
zwyczajna rutyna „niezależnego” dziennikarstwa. Wyrachowana - na swój sposób realistyczna. Zapowiadająca osobliwą
normalność obecnego państwa PiS, która jest negatywem normalności powszechnie
przyjętej w europejskim porządku prawnym.
Michał Karnowski próbuje „na ostatnie
wydarzenia spojrzeć z dystansu i bez emocji”.
Sprawa jest banalnie prosta. Jaki jest „system III RP” to każdy wie, skoro „oferował
Berlinowi polską suwerenność, a tu planował utworzenie islamskich dzielnic”.
Nic więc dziwnego, że usiłuje teraz zakładać demokracji „blokady”. Rok temu
sfałszował wybory samorządowe, a tuż przed wyborami parlamentarnymi „szybko i
brutalnie” uderzył w Trybunał Konstytucyjny, wybierając pięciu (sic!) sędziów.
Ostatnim wyrokiem ów Trybunał zresztą dowiódł, że „broni interesów wąskiej
oligarchii”. Jakie miał więc wyjście Jarosław Kaczyński? To jego zaatakowano,
więc musiał podjąć wyzwanie. „Jakby się to władcom III RP nie podobało, w tej
sprawie demokracji bronią Kaczyński i jego ludzie”.
Orwellowskie odwrócenie pojęć.
Obłęd udaje racjonalną analizę. Za „władców III RP” robią tu: dzisiejsza
opozycja, która w Sejmie nie ma możliwości choćby zadania pytań kandydatom do
Trybunału Konstytucyjnego, oraz sędziowie tego Trybunału, których orzeczenie
zostało zignorowane. Demokracji zaś broni Kaczyński, który nawet nie udaje, że
obchodzi go jakiekolwiek prawo (to złe prawo,
więc można je swobodnie „konwalidować”), oraz prezydent, który występuje z
orędziem do narodu chyba tylko po to, aby nie zauważyć orzeczenia sądu
konstytucyjnego. Co w praktyce oznacza: orzekajcie sobie, co chcecie, ale my
mamy większość, więc możecie pocałować nas w d...
I tak normalna Polska - Wraz z
kanonem ogólnie przyjętych demokratycznych reguł i norm - niepostrzeżenie
przeszła na drugą stronę lustra. Jej miejsce zajęła zaś oficjalnie nobilitowana
bzdura, będąca odwróconym odbiciem prawdy. Panoszy się w realnym świecie, przemocą
nadając absurdalne sensy. Jej siłą jest kompleksowość. To, że stanowi
dopełniający się system pojęć, pieczołowicie konstruowany przez ostatnie 10
lat, układający się w alternatywny, oparty na przeciwstawnych wektorach obraz
rzeczywistości. Istnieje tylko jako całość, nie można negocjować poszczególnych
jej elementów. Dzięki temu przetrwała tak długo i nie kruszyły jej wieloletnie
porażki wyborcze PiS.
Jak wydostać się z drugiej strony
lustra? „Histeryzować” czy spokojnie argumentować? Każdy sposób dobry, pod
warunkiem że chodzić będzie o coś więcej niż ponowną zamianę miejscami. Bo
prawdziwym problemem jest samo lustro. Czyli symetria; owa wpojona Polakom
równorzędność obu wersji demokracji, całkowicie ze sobą sprzecznych, które
mechanizmem wyborczym można sobie dowolnie wybierać. To jednak fałszywa
perspektywa. Alternatywny (dziś oficjalny) model demokracji nie jest demokracją.
Korzysta z jej form, lecz wypełnia je autorytarną treścią. Z drugiej strony
nie jest też żadnym totalitaryzmem, radykalizm tego zarzutu wręcz go
legitymizuje. Jest systemem o rozmazanych celach, polegającym na zawłaszczaniu
kolejnych obszarów władzy, sugerującym oparcie na tradycyjnych wartościach,
lecz w istocie zbudowanym na czystej negacji.
Najważniejsze więc to stłuc
lustro. Tylko jak?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz